Gramy na Gazie | The Rescue Expedition – Video (recenzja, przejście gry, ciekawostki).

Witamy, witamy, witamy i na najnowszą przygodę Indiany Jonesa zapraszamy! Co ty gadasz, wyszedł nowy Indy na Atari, to nie do wiary? Bardziej nie do uwierzenia jest fakt, że najnowsza atarowska świeżynka, czyli The Rescue Expedition jest lepsza od wielu 8-bitowych przygód tego sławnego archeologa. Co więcej, myślę, że sam Harrison Ford byłby dumny z udziału w takiej wyprawie… Pewnikiem byłby także dumny z udziału w najnowszym odcinku Gramy na Gazie, ale nie jesteśmy tego do końca tacy pewni. No, na pewno my z profesorem Larkiem bardzo byśmy się cieszyli, gdyby sławny aktor zagościł w naszym programie, ale na razie na to się nie zanosi… Musimy zadowolić się jego cyfrowym alter ego, bo nie ukrywajmy, że bezimienny bohater najnowszej gry Agendy (czyli Gorgha i Caruso), jest wzorowany na najsławniejszym filmowym archeologu i podróżniku, czyli Doktorze Jonesie. Dodatkowo ta polska produkcja czerpie garściami z innych 8-bitowych klasyków, ale o tym poczytacie poniżej. Zapraszam na seans najnowszego filmu autorstwa mojego przyjaciela Larka, w którym tradycyjnie zdarzyło mi się wystąpić… Materdyjo! Nie zapomnijcie także przeczytać poniższego wpisu.


NIEZASTĄPIONY INDY!

czyli EKSPEDYCJA RATUNKOWA!

Szedł bardzo powoli, ostrożnie, po cichu, po wielkiemu cichu… Żeby tylko nie zwrócić uwagi wielkiego kościeja z ostrą jak brzytwa maczetą, który przeczesywał tę cześć jaskini swoim demonicznym wzrokiem. W poszukiwaniu ofiary, w poszukiwaniu krwi… Nagle jebudu! Potknął się o kupkę kamieni i wyłożył jak długi… Zanim zdążył pozbierać z ziemi cały swój ekwipunek (na juch ci taki wielki plecak?), szkielet stał już przy nim i brał potężny zamach… Kątem oka dostrzegł błysk ostrza i w ostatniej chwili uskoczył do tyłu. Krew spłynęła mu po policzku, było blisko, naprawdę blisko! Oblizał wargi. Nie on! Kościotrup oblizał wargi. Zaraz, zaraz. Przeca szkielety nie mają języka, ani warg? Co tu się wyprawia? Kto pisał scenariusz? Aha, George Lucas, tak myślałem. No to jedziemy dalej…

Dla lepszego zbudowania klimatu – plakat z Trylogii Indiany Jonesa! Harrison Ford w najlepszej formie. (Autor: Grzegorz Domaradzki).

Zręcznym ruchem, wyćwiczonym przez lata przygód, wyciągnął swój szybszy od dźwięku pejcz. Powietrze tylko zaświszczało! Szast, prast! Fachurą był, trenował walkę pejczem od ponad czterdziestu lat! Głównie na tyłkach swoich dzieci, biczowanie za niedostateczny! Szast i prast! Lata treningu… Zanim kościej ponownie zaatakował, zdążył rozsypać się na drobne kosteczki… Podniósł jedną, śmierdziała zgnilizną! Fuuuuj! Nie ma się co cackać, przecież zapałek nie zabrał z domu… Wsadził ją do ust i podłubał w zębach by się zastanowić. – Jak do cholery przemierzyć tę komnatę? Aha, tutaj przeskoczę nad kolcami, oczywiście na linie, tam się spuszczę (też na linie, żeby nie było), tu przełączę wajchę i drzwi staną otworem. Uff, będzie trudno, ale da się zrobić!

Wycelował swoją długaśną linką z hakiem w sklepienie groty i wystrzelił! Frrruuu i jebudu! Co jest? Nie wbiło się? Jeszcze raz. Fruuu i jebudu! Do rukwy nędzy! Chwila, chwilunia. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął okulary. Starość nie radość… Skupił się, przymierzył dokładniej i wystrzelił po raz trzeci. Fruuu i bęc! Jest! Hak wszedł w skałę gładko, jak on w swoją stetryczałą żonę po wczorajszym dancingu. Wiadomo fachura, lata treningu… Cofnął się by wziąć rozbieg, bardzo długi rozbieg, gdyż kolczasta przepaść była naprawdę sporych rozmiarów! Dobra, tyle chyba wystarczy? Nie był pewien, ale zaryzykował. Szybko, pędem, ile fabryka dała sił w nogach! Biegnij Indy, biegnij! Nie zatrzymuj się! Zanim skoczył zanucił muzyczny motyw przewodni ze swoich najlepszych przygód. By dodać sobie otuchy, by podołać! Odbił się idealnie z samej krawędzi… 

Gra została pięknie wydana w dużym boxie, lecz grafika tytułowa jest po prostu brzydka.

– No i w pizdu, i wylądował! I cały misterny film też w pizdu! – zakrzyknął ostro wkurzony Steven Spielberg – A przecież mówiłem dziadydze, żeby do kaskaderki brał dublera?! Do jasnej cholery, przecież on nie ma trzydziestu wiosen… – Ratunku, Steven, Stevie, kochanieńki pomocy! Kolce przebiły mi płuco! Wykrwawiam się, niech mi ktoś pomoże! – Harrison ogarnij się! Nie piernicz! Przecież te kolce są gumowe… – Ja pierniczę?! Ja pierniczę? To ty pierniczysz Stevie! Gumowe, gumowe?! Chujowe, a nie gumowe! I co z tego? Przecież pieprznąłem z czterech metrów debilu! – Jasna cholera, ty na poważnie plujesz krwią Harrison, czy sobie jaja robisz? Ratunku, pomocy! Pierwsza pomoc! Czy na planie jest jakiś lekarz?

– A wy co za jedni? – Ekspedycja Ratunkowa! – Dzięki Bogu, że tak szybko przybyliście! Ratujcie naszego gwiazdora, biedaczyna Ford w dziurze się wykrwawia… – Proszę najpierw to przyjąć. – A co to za świstek pan mi wręczasz? – Dyscyplinarka! – Że co? – Nie nadajecie się już! – Kto niby? – No jak to kto? Ty Stevie, reżyserze z bożej łaski, stetryczały gwiazdor Harrison i ten scenarzysta, który pisze kocopoły. Jak mu tam było? – Jurek Lucas?! – Tak, dokładnie ten. – To kogo żeście przybyli ratować? – Film! Producent nas wysłał. Atari Corporation. – Że niby jak? – Na ukos i na wspak! Gorgh wymyślił już nowy scenariusz, Caruso skomponował muzykę. – A mnie kto niby zastąpi? – Ciebie Stevie? Profesor Larek! Lepiej to wszystko zmontuje i nakręci… – A mnie to kurwa niby kto? Ja jestem przecież niezastąpiony! Ja jestem sławny Indiana Jones! Jedyny i niepowtarzalny… – Zamknij ryj Harrison. Od tego upadku to już ci się we łbie miesza. Ile ty masz lat? Sto? Osiemdziesiąt? W tym wieku to do domu starców, a nie do kina nowej przygody. Borsuk cię zastąpi. – Co? Ten nieopierzony kaskader, mój dubler?! Po moim trupie! – Jak sobie życzysz drogi Harrisonie. Panie doktorze, proszę odstąpić od akcji ratunkowej…


ZZA KULIS

Co robi ten sznur w pudełku z grą się pytam? Jest tak dobra, że nic tylko się powiesić? A na poważnie fajny pomysł z liną i ładny kartridż.

PIERWSI W INTERNETACH? Premiera The Rescue Expedition nastąpiła całkiem niedawno, gdyż na początku października tego roku, wiec mamy tutaj do czynienia z prawdziwą nowością, pachnącą jeszcze programistyczną żywicą (wyciekającą spod palców autora) oraz farbą drukarską, gdyż gra została bardzo profesjonalnie wydana. Kiedy tylko Larek otrzymał swój egzemplarz gry, zadzwonił do mnie podniecony jakby otrzymał prezent od Mikołaja. – Profesorku o trzeciej w nocy dzwonisz? – Borsuk wstawaj, nie marudź! Myj zęby, gól się, wlej kawę w gardło, wcielasz się w herosa podobnego do Indiany Jonesa! – Że co? – Jajco, debilu. Będziesz się bujał na linie, napieprzał zombiaki pejczem po ryjach, strzelał z pistoletu do wielkich pająków. – Fajnie, eee, ale w jakiej grze? – Ekspedycji Ratunkowej! I masz ją przejść za pierwszym podejściem! – Szefuńcio, ale ja nigdy w to nie grałem, mogę nie podołać! – Nie marudź! Jak nie podołasz, jak podołasz! Będziemy wtedy pierwsi w internetach, czeka nas sława, kasiora i chętne kobitki! Za 15 minut jestem u ciebie! – Ja ciebie nie pierniczę, wariat jesteś profesorku…

Tył pudła z najnowszą grą Agendy. Wydawcą jest Retronics.

WYDANIE. Sami widzicie, że z moim kompanem atarowskich zabaw to nie mam życia usłanego różami. Nie ważna pora, czy godzina, najważniejsza Ataryna! Powiem szczerze, że mi za bardzo nie uśmiechało się przechodzenie najnowszej gry Gorgha i nagrywanie longplaya od razu z marszu. Po pierwsze nie wyglądała na łatwego szpila, po drugie byłem przekonany, że jest to wielka i nudna gra action-adventure w komnatowej stylistyce… Kiedy Larek odpakował na wizji pudełko The Rescue Expedition i pokazał mi jego zawartość – doceniłem jakość wydania. Grę wrzucono na kartridż oraz zapakowano w bardzo ładne i duże pudło, niestety sam rysunek na okładce jest trochę koślawy, ale całość prezentuje się profesjonalnie. Z tyłu przeczytamy historyjkę wprowadzającą po angielsku, a w środku znajdziemy kolorową instrukcję. A dodatkowo, uwaga, uwaga, długaśną linę! – Pewnie przysłali sznur po to, żebyśmy zniesmaczeni jakością gry, mogli szybko skrócić swe męki! – zażartowałem. Na szczęście po nagraniu całego odcinka stwierdziłem, że liny jednak będę używał tylko do sypialnych igraszek… Przypomnijmy może teraz twórców tej atarowskiej nowości, którzy są już wam pewnie znani ze wpisu (i filmu) o ich wcześniejszej grze, czyli Kowalsky’s Fury.

Tak miał wyglądać heros Ekspedycji Ratunkowej. Cholera, fajniej niż teraz. (Źródło: Gorgh).

GORGH. Głównym pomysłodawcą, autorem, programistą i grafikiem w tej nowej produkcji jest Kamil „Gorgh” Trzaska, który od około 10 lat programuje dema oraz gry na Małą Atarynę. Do najbardziej znanych produkcji zaprogramowanych przez niego należą: Hot & Cold Adventure (2017), niezły platformer ze zwierzątkami w rolach głównych. Inspirowany trochę Crownlandem, czy Mayhem in Monsterland, jednak ani tak piękny, ani tak grywalny. Za protoplastę Gorącej i Zimnej Przygody można uznać pierwszą grę Kamila Trzaski czyli G.I.L.P (2009) – jest to podobna w założeniach gra platformowa z surrealistycznym klimatem sci-fi, w którym androidem zbieramy rozrzucone po planszy nakrętki. Kolejnym tytułem w dorobku autora zasługującym na uwagę jest IsoHunters (2011) – izometryczna strzelanina, w której żołnierzem wyposażonym w karabin, bazookę i miny musimy zabić przeciwnika polującego na nas i podobnie jak my uzbrojonego. Jest nawet opcja dla dwóch graczy. Także w klimatach pseudo 3D, czyli izometrycznym widoku przedstawiono kolejną produkcję Gorgha – zręcznościowy zjazd deskorolką zatytułowany New Atari Game (2017). Skaterem zasuwamy ze zbocza zbierając gwiazdki i omijamy (albo przeskakujemy) przeszkody. Nieskomplikowana w założeniach rozgrywka.

Gramy Na Gazie Kowalsky’s FuryGniew Kowalskiego to był niezły szpil, tylko zbyt krótki i zbyt łatwy.

Ukończony i opisywany przez nas rok temu run and gun o swojsko brzmiącej nazwie Kowalsky’s Fury był do tej pory najlepszą pozycją w dorobku twórcy.  Przynajmniej jeżeli chodzi o jego gry napisane specjalnie dla Małego Atari. Czy The Rescue Expedition okaże się lepszym tytułem? Tego się nie dowiecie zanim nie obejrzycie naszego filmu i nie przeczytacie poniższej recenzji! A nad czym jeszcze ostatnio pracował Gorgh? Niedawno wydał prostą symulację golfa, nazwaną po prostu GOLF (aka 601F), której kartridżowe wydanie możecie wygrać w naszym wspominkowym konkursie. Niestety ja jeszcze w tego szpila nie grałem, więc się nie wypowiem na temat jego jakości. Aktualnie twórca pracuje nad fajnie zapowiadającymi się wyścigami motorów zwanymi Motocross (aka LiteRally), w pełni scrollowanymi, dosyć kolorowymi, z pofałdowaną trasą (wzniesienia i doliny). Całkiem możliwe, że będzie to najlepsza gra o jednośladach w historii Ataryny, gdyż konkurencja na tym polu nie jest zbyt duża. Chociaż doszły mnie słuchy o narzekaniu atarowskich graczy na kask głównego bohatera, iż jest on zbyt jajowaty i przez to bojkotują zakup tej produkcji! Ciul z tym, że cała gra wygląda fajnie i nawet szybko zasuwa, ale wiecie jak kask jest jajowaty to pewnikiem i tak śmierdzi zbukiem…

gramyngazie top wyścigi na atariLiteRally aka Motocross – starsza wersja z normalnym kaskiem. Nie chciałem wkurzać ludzi jajowatym…

CARUSO jest nadwornym minstrelem Gorgha i zaszczycił swoimi melodiami każdą z wyżej wymienionych gier. Napisałem zaszczycił, gdyż bardzo podoba mi się muzyka jaką tworzy Michał Brzezicki – wpadająca w ucho, klimatyczna, łatwa do nucenia, po prostu fajna. Naprawdę kawał dobrej roboty odwalił przy okazji Gniewu Kowalskiego. Ci, którzy dłużej obcują z Małym Atari zapewne kojarzą dźwięki tego jegomościa z takich fajnych gier jak: opisywana u nas logiczna gra w kropki zatytułowana po prostu Cropky (2011), czy całkiem grywalna komnatówka ze szpiegami w rolach głównych, będąca nawet przebojem w latach 90-tych czyli Spy Master (1993). Jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych autora jest bez wątpienia ta stworzona na potrzeby 07 Zgłoś Się (2017), nieskomplikowanej gry przygodowo-tekstowej. Zaprawdę muzyk skomponował tam bardzo chwytliwą nutę, w której od razu rozpoznamy motyw przewodni tego kultowego, sensacyjnego serialu z czasów PRL-u. Jak widzicie Caruso jest weteranem atarowskiej sceny, tworzącym jeszcze w okresie największej popularności tego sprzętu w Polsce. Jak zobaczycie w dzisiejszym odcinku Gramy na Gazie – profesor Larek współpracował także z tym uzdolnionym muzykiem przy okazji swojej malutkiej (ale zabawnej) gry zręcznościowej zatytułowanej Octopus (2011), będącej wiernym odzwierciedleniem konsolki przenośnej Game & Watch z wbudowanymi przygodami płetwonurka. Była to bardzo popularna zabawka polskich dzieciaków i młodzieży w latach 80-tych, głównie z powodu łatwego dostępu do radzieckiej podróbki maszynki Nintendo, przechrzczonej na Elektornikę. Ale to już zupełnie inna historia… A jak brzmi ścieżka dźwiękowa do Ekspedycji Ratunkowej? Tradycyjnie dla Caruso: klimatycznie i przebojowo – jest jednym z najlepszych elementów tej przygodowo-zręcznościowej produkcji. Dobra robota!

A tutaj kartridż i instrukcja w pełnym kolorze.

AZTEC SPOTYKA INDIANĘ JONESA. Na wstępie napisałem, że prezentowana dzisiaj gra kojarzy mi się z jakimiś klasykami z 8-bitów. Jakimi pewnikiem zapytacie? Po pierwsze z popularnym swego czasu, czarno-białym tytułem wydanym w 1982 roku przez Datamost, zwanym krótko i zwięźle Aztec. Dużo zagrywałem się za młodu w tę komnatówkę, gdyż bardzo podobał mi się jej tajemniczy klimat (tak tajemniczy, że nie wiedziałem o co tu kaman…) oraz fajnie narysowane potwory pokroju małych i wielkich pająków, czy jakichś z metra ciętych tyrannozaurów. Bohater tamtej gry przypominał mi sławnego archeologa od Spielberga, potrafił strzelać, walczyć maczetą, podkładać bomby. Nie powiem, kiedyś wydawało mi się to fajne, ale jak niedawno włączyłem Azteca po latach to okazało się, że lepiej było pozostawić w głowie przyjemne, nostalgiczne wspomnienia. Ze względu na spartaczone po całości sterowanie – Aztec jest dzisiaj niegrywalnym szajsem, w którym problem sprawia nawet wchodzenie po schodach. Komnaty są strasznie puste i praktycznie nic się tutaj nie dzieje. Naprawdę odradzam powrót do tej gry, gdyż zestarzała się koszmarnie. Dlaczego wspominam o tym relikcie przeszłości w przypadku The Rescue Expedition? Ano dlatego, że autor gry wzorował się na najlepszych elementach Azteca, czyli w swojej produkcji zawarł hi-resową grafikę, komnatową zmianę ekranów rozgrywki, duże i ładnie narysowane postacie: zarówno wrogów, jak i naszego poszukiwacza przygód.

W Azteca kiedyś się zagrywałem. Był jedną z pierwszych gier w klimatach Indy’ego.

Zakres ruchów głównego bohatera w Ekspedycji Ratunkowej także jest mocno rozbudowany jak na 8-bitową produkcję i przypomina trochę takie hiciory z przeszłości jak Indiana Jones and the Last Crusade (elementy platformowe, walka pejczem), czy Rick Dangerous (strzelanie z pistoletu, multum pułapek). Niestety grze Gorgha daleko jeszcze pod względem jakości i szybkości rozgrywki do przygód Niebezpiecznego Ricka, zawiera ona także sporo błędów, ale stareńki Aztec został przez polską nowość wciągnięty nosem, przeżuty i połknięty bez popitki. Fajnie!


THE RESCUE EXPEDITION

AGENDA / RETRONICS (2019)

POMYSŁ, PROGRAM, GRAFIKA – KAMIL „GORGH” TRZASKA

MUZYKA – MICHAŁ „CARUSO” BRZEZICKI

DODATKOWE POMYSŁY + TESTY: KAZ

TESTY: MGR. INŻ. RAFAŁ / POISON

KOMNATÓWKA / PLATFORMÓWKA

FILM DOTYCZY: ATARI XL/XE

Ekran tytułowy prezentuje twórców.

OPIS. W historyjce, którą wypociłem na wstępie możecie zaznajomić się po części z umiejętnościami naszego protagonisty oraz niebezpieczeństwami jakie spotka w trakcie wyprawy. Wyprawy, której celem jest uwolnienie Doktora Davida Livingstone’a, sławnego szkockiego podróżnika, misjonarza i odkrywcy, który wsławił się między innymi przemierzeniem kotliny Kalahari, czy podróżą do źródeł Nilu. Ten wielki obieżyświat jest postacią historyczną i pewnikiem zwiedził pół afrykańskiego kontynentu, albo nawet i cały, odkrywając i nazywając wiele nieznanych białym ludziom miejsc. Niestety w 1870 roku wszelki słuch po nim zaginał… Na jego ratunek wyruszył niejaki Henry Stanley, inny wielki badacz i poszukiwacz przygód, który zorganizował wyprawę ratunkową i odnalazł Livingstone’a w 1871 roku w wiosce nad jeziorem Tanganika. Zaprawdę fajnym pomysłem autorów gry było oparcie fabuły na tej prawdziwej i ekscytującej historii, chociaż w samej grze nie mamy sprecyzowane, czy wcielamy się tutaj w Henry’ego Stanleya, czy w innego członka tej misji ratunkowej. Po prostu jesteśmy poszukiwaczem przygód, awanturnikiem, podróżnikiem (zwał jak zwał, ale wiadomo o co chodzi), którego celem jest uratowanie sławnego szkota z tarapatów. W trakcie oglądania naszego filmu zobaczycie, że mi w głowie namieszali sami twórcy, którzy na Atari Online zamieszczali sprzeczne informacje, co do fabuły The Rescue Expedition. Na początku mieliśmy wcielać się w grze w postać sławnego Livingstone’a, najwidoczniej przed samym wydaniem gry uległo to zmianie. Mniejsza z tym, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr. Przygotujcie się więc na wyprawę pełną niebezpieczeństw! Doktor Livingstone musi zostać odnaleziony i uwolniony!

Celem ekspedycji jest uwolnienie postaci historycznej, czyli Davida Livingstone’a. (Źródło: Wikipedia).

Przyznam się, że zbytnio nie wierzyłem w powodzenie tej rozpikselizowanej ekspedycji, gdyż błędnie założyłem, że będzie ona nudną i żmudną grą komnatową. Wiecie taką z gatunku: przynieś, podaj, pozamiataj, przemierz pół dżungli (czytaj kilkadziesiąt komnat) z jakimś przedmiotem w ręku, aby okazało się, że jest on bezużytecznym rupieciem. Zrzuty ekranu prezentowane na różnych witrynach sugerowały, że mamy tutaj do czynienia właśnie z tytułem zakorzenionym w polskich komnatówkach. Ładnie narysowanym w wysokiej rozdzielczości, jednakże powolnym i monotonnym. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że gra pomimo komnatowej struktury, jest bardziej zręcznościowym tytułem, niekiedy nawet platformowym i nie ma tutaj wielkiej mapy do kartografowania we łbie. Naszym celem jest przemierzyć 48 ekranów prostej drogi do celu (bez rozgałęzień, tylko jedno wejście i wyjście z komnaty), jednakże są one upstrzone przeszkadzajkami, pułapkami i potworami. Więc kiedy Larka zeżarły pająki, czy zombiaki, albo nadział swe dupsko na kolce (sorki, ale już nie pamiętam jak sczezł), to uśmiechnąłem się, zakasałem rękawy i wyruszyłem! Witaj przygodo!

Zaczynamy naszą przygodę! Fajne i klimatyczne interko wita nas.

Rozgrywkę zaprezentowano z boku, na ekranie widzimy dużą i całkiem porządnie animowaną postać naszego podróżnika, który musi dostać się do wyjścia z danej planszy. Niekiedy jest ono otwarte, innym razem zamknięte, musimy wtedy przełączyć wajchę otwierającą przejście. Trzeba kombinować jak dostać się na niektóre platformy, jak ominąć złowrogie kolce (lub ogień), należy umiejętnie skakać po platformach, zwinnie bujać się na linie (jest ona stałym elementem naszego wyposażenia), dzielnie walczyć z potworami (za pomocą bicza, bądź pistoletu z ograniczoną ilością naboi) i najzwyczajniej w świecie przeżyć. Etapy są całkiem zgrabnie skonstruowane i niekiedy trzeba sobie najpierw zaplanować marszrutę, a nie lecieć na pałę. Wachlarz ruchów naszego herosa jest całkiem duży i dzięki temu niektóre ekrany możemy pokonać na wiele sposobów. W grze zaimplementowano zarówno licznik istnień, eliksiry uzupełniające zdrowie oraz serduszka je reprezentujące, które tracimy po kontakcie z wrogiem, czy pułapką. W zależności od rodzaju przeszkadzajki, spada nam wtedy określona ilość sił witalnych i gdy dojdzie do zera powoduje zgon. Jeżeli jednak dysponujemy flakonem z uzdrawiającym płynem, wtedy nasz heros wypija go i znowu jest pełen energii! W przypadku huśtania się na naszej linie jesteśmy nietykalni dla prawie wszystkich przeszkód i wrogów, wyjątkiem są tutaj kolce, które należy wtedy omijać. Nie jestem tego do końca pewien, ale zarówno ja, jak i Larek zostaliśmy przez nie przebici, więc pewnikiem są one zawsze groźne. Jeżeli przeczesujemy dokładniej etapy, możemy natrafić na skrzynie (ustawione na małych kolumnach), w których ukryto przeważnie drogocenne przedmioty: artefakty dające bonus punktowy, dodatkowe życie, eliksir, albo naboje. Gdzieniegdzie znajdziemy także rozrzucone monety, które łapczywie zgarniamy do kieszeni. Monety oraz kosztowności zwiększają nasz licznik punktów i nie jestem pewien, czy zabawa w poszukiwacza skarbów daje coś więcej oprócz wypchanych kieszeni… Nie pytajcie mnie, czy są tu jakieś dodatkowe życia za dobry rezultat? Nie pamiętam, a kartridż z grą zabrał do domciu profesor Larek. Wiecie, rozumiecie, zawziął się i musi przejść Ekspedycję Ratunkową! Może mu się to uda, a może i nie? Ta eskapada to aż 48 komnat pełnych niebezpieczeństw!

Mrocznie, ciemno, strasznie! Fajowo! Lubię takie miejscówki.

PLUSY. Atutem gry jest niewątpliwe oprawa  graficzna. Zaprezentowana w hi-resie, z fajnie narysowanym bohaterem, wzorowanym zarówno na Indianie Jonesie, jak i gieroju z Azteca. Jak czerpać to tylko ze sprawdzonych wzorców! Dodatkowo cholernie podobają mi się wszyscy wrogowie, czyli gargantuiczne i obrzydliwe pająki, szkielety, które dostojnie kołyszą kośćmi w trakcie spaceru, albo zombiacze mumie, które pewnikiem oblizują się na samą myśl skosztowania naszych organów… Chociaż szczerze to rodzajów przeciwników mogłoby być trochę więcej. O oprawie dźwiękowej zdążyłem już napomknąć na początku wpisu, ale skoro jest fachowa to mogę się powtórzyć. Muzyka jest pierwszorzędna, wpada w ucho i naprawdę buduje klimat uczestnictwa w prawdziwej, złowrogiej, lecz bardzo nastrojowej przygodzie. Z tego co pamiętam to inna nuta przygrywa na stronie tytułowej (oraz w czasie intra), a inna w trakcie rozgrywki. Efekty dźwiękowe są dosyć oszczędne, ale spełniają swoją funkcję należycie. Wspomniane interko w postaci obrazka przedstawiającego naszego herosa wyruszającego na akcję (plus wprowadzenie tekstowe) oraz outerko także nie są czymś częstym w grach na Małe Atari. Może nie jest to poziom wprowadzenia do larkowej Laury, ale przynajmniej zachęca do zabawy.

Bujanie się na linie naprawdę daje radochę!

Największym plusem są szerokie umiejętności głównego aktora tej przygody i upodobnienie go do wspominanego tu wielokrotnie Indiany Jonesa! Pomysł z posiadaniem liny w ekwipunku i możliwością wykorzystania jej praktycznie w każdym momencie gry (czy to do wspinaczki, czy opuszczania się, albo przemieszczania w poziomie) jest chyba najbardziej rajcującą mechaniką gry. Rzadko się to trafia w grach 8-bitowych i chyba pamiętam tylko The Amazing Spiderman z Commodore 64, które wykorzystywało podobny patent. Niestety lina nie zawsze daje się podczepić pod sufit, kontrolowanie jej wymaga wprawy, należałoby to jeszcze trochę dopracować, ale i tak przypomniało mi czasy młodości, kiedy bujałem się na podobnej nad Brynicą… Naprawdę fajnie, że możemy także biczować wredne maszkary, czy strzelać do nich z pistoletu, chociaż samo sterowanie mogłoby być lepsze, ale o tym w minusach. Fachowo zaprojektowano poziomy i nieraz trzeba się zastanowić jak je przejść. Gorgh wspomniał mi w mailu, że nie są one generowane losowo, ale w ten sposób tworzone jest pofałdowanie terenu na platformach, co z jednej strony daje złudzenie niepowtarzalności etapów, a z drugiej potrafi mocno wkurzyć. Zresztą popatrzcie na filmie, jak mocno upierdliwe potrafi być niszczenie zwykłych skrzynek… Teraz wyszło lasso z worka, czyja to wina… Obecność znajdziek pozytywnie wpływa na rozgrywkę, tylko szkoda, że na przykład monety nie są liczone podobnie jak to było w Giana Sisters, czy Super Mario Bros, czyli 100 monet równa się dodatkowe życie. Wtedy pewnikiem bardziej by się na nie polowało!

Ciekawym patentem jest mniejsza widoczność bardziej odległych miejsc.

Nowatorskim i naprawdę fajnym patentem jest “mgła” ograniczająca pole widzenia naszego bohatera. Działa ona na podobnej zasadzie, jak mgła wojny w grach strategicznych. Będąc na najwyższych platformach widzimy bardzo wyraźnie tylko najbliższe otoczenie, zaś dno danej pieczary jest dla nas niestety mocno rozmazane i żeby przekonać się co tam spoczywa, musimy zleźć na dół. Dodaje to rozgrywce trochę realizmu i wywołuje u gracza chęć eksploracji całej planszy, chęć zaglądania w każdy kąt. Zrealizowano to poprzez zmiennobarwne, jakby dynamiczne tło, które często bardzo niekorzystnie wpływa na czytelność plansz, a tylko niekiedy dodaje fajnego klimatu. Słyszałem od Larka, że pod względem programistycznym jest to udana sztuczka (wykorzystanie przerwań), niestety pod względem efektowności i pożyteczności dla rozgrywki to trochę pic na wodę, fotomontaż. W niektórych planszach efekt ten tylko irytował i zamieniał wszystko w tęczowe rzygowiny. Po jednej z takich oczojebnych komnat, moje oczy z lubością popatrzyły na jaskinię skąpaną głównie w czerni i bieli i pomyślałem sobie wówczas, że byłoby super jakby ten efekt był tylko opcjonalny.

Zmiany barw w pionie to raczej tylko ciekawostka. Tu wygląda fajnie, ale są komnaty gdzie tragicznie.

MINUSY. Niestety nie jest to gra bez wad i trzeba uczciwie powiedzieć, że ma ich całkiem sporo. Po pierwsze sterowanie mogłoby być zdecydowanie lepiej przemyślane. Konieczność zatrzymywania się i zmieniania ekwipunku (lina, pejcz, pistolet), poprzez pociągnięcie dżoja do siebie, zabija dynamikę rozgrywki. Ja wiem, że dżoje mają standardowo jednego buttona i nie każdy ma dwuprzyciskowy kontroler, o którego wykorzystanie się tutaj prosi. Z drugiej strony używamy tu tylko trzech przedmiotów, więc wystarczyło przyjrzeć się staremu, ale wciąż jaremu Rickowi Dangerousowi i zastosować podobny model sterowania. Fire + góra i wypuszczamy linę, samo fire atakujemy biczyskiem, fire i dół powodowałby strzał ze spluwy. I wszystko gra i buczy, nie trzeba zmieniać ekwipunku, skakanie dalej pozostaje obsługiwane. Dynamika się zwiększa, gdyż nie trzeba przystawać by przełączyć wyposażenie, a na górnej listwie informacyjnej pojawiłoby się wolne miejsce na licznik monet… Szkoda, że tak nie postąpiono, jednak nie ma co drzeć szat, to nie jest jakaś krytyczna wada, po krótkim treningu można elegancko śmigać po jaskiniach. Chociaż nie do końca, bo obsługa liny także wymaga nabrania przez nas wprawy… Na początku trudno ją kontrolować i przez to rozgrywka wydaje się nazbyt chaotyczna, trzeba nauczyć się bujania na niej, zwijania i rozwijania, kiedy mamy ją między nogami. Przydadzą się tutaj zręczne dłonie, a wtedy nawet mały sznurek zamieni się w długie lasso. Zupełnie jak w życiu… Zaznaczam jednak jeszcze raz: sterowanie nie jest intuicyjne i może zrazić mniej cierpliwych podróżników…

Pejczem możemy przestawiać wajchy oraz zbierać artefakty. Zręczny heros!

Zobaczycie na filmie, że największym mankamentem gry jest detekcja kolizji. Zadziała, nie zadziała, zadziała z opóźnieniem? Lina nie przyczepiająca się do sufitu w miejscach, w których powinna; monety nie dające się zebrać, spadanie z końcówek platform, odporność wrogów na biczysko… Chapsnęła mnie ta mumia do kurwy nędzy, czy zdążyłem ją wybatożyć? Naprawdę to irytuje, wręcz denerwuje i nadaje się zdecydowanie do poprawy! Musimy przez to grać o wiele ostrożniej, w wolniejszym tempie przemierzać komnaty… Na szczęście nie przeszkodziło mi to w ukończeniu tej przygody, więc pomimo wyrwania trochę włosów z mojego tupecika, wrzucam te błędy do zakładki: wkurzające w juch, ale do opanowania… Właśnie Borsuku, jak to jest z poziomem trudności, przecież przelazłeś za pierwszym podejściem, z marszu i bez treningu. Czy czasem Ekspedycja Ratunkowa nie jest zbyt łatwa? Hmm, i tak i nie! Z jednej strony Larek padł jak pet zaraz na początku wędrówki, zanim opanował sterowanie. Z drugiej ja zaliczyłem całość od razu, co raczej także nie powinno się zdarzyć. Jednakże musicie wiedzieć, że w trakcie mojej podróży naprawdę mocno spiąłem poślady! Cholernie się pilnowałem, żeby nie popełniać błędów, nie wdepnąć w jakieś gówno (czytaj ogień), wielkiego pająka, czy ostre kolce. Muszę przyznać, że moje skupienie bardzo pozytywnie wpłynęło na doznania jakie czerpałem z gry, gdyż jeżeli muszę się naprawdę starać, aby ukończyć dany tytuł, to wyzwala on u mnie adrenalinkę i strach przed niepowodzeniem! I wtedy moi drodzy to jest dobry szpil! Chociaż chciałbym, aby w grze był do wyboru jakiś poziom trudności zwany expert (albo skurwiel), albo po zapętleniu pojawiało się więcej bestii i pułapek.

Mumia aka zombiak i wielki pająk. A co na dole? Przekonasz się jak zejdziesz…

Szkoda, że gra Gorgha i spółki tak szybko odkrywa wszystkie karty i chyba nie stopniuje poziomu trudności w sposób równomierny. Zwiedzimy parę pomieszczeń i szybko zobaczymy wszystkich wrogów, a także każde niebezpieczeństwo, które na nas czyha. Co prawda po kilku następnych planszach pojawiają się zabójcze krople (chyba jakiegoś kwasu) i niestety jest to ostatnia nowość jaką spotkamy w trakcie przygody. Później już nie dochodzi żaden nowy element gameplayu, a szkoda… Dziwne, że ostatnie plansze gry wydały mi się łatwiejsze od początkowych, a powinno być chyba odwrotnie? Chociaż możliwe, że wtedy się bardziej pilnowałem i miałem już obcykaną mechanikę…

KIEDYŚ. The Rescue Expedition to pachnąca nowością świeżyzna prosto z rozpikselizowanego warzywniaka zwanego Retronics. Prosto od Gorgha i jego kamratów, wielkich miłośników Atari. Kiedyś, żeby poczuć klimat przygody chociaż troszku podobnej do Indiany Jonesa włączało się kiepskiego, chociaż intrygującego Azteca, kwadratowego i nijakiego Tarzana, niezłego i dosyć upierdliwego Pharaoh’s Curse, bardzo dobrą Cavernię, czy przezajebiste hity pokroju Montezuma’s Revenge, albo Rick Dangerous 1 i 2. Te dwa ostatnie niestety na konkurencyjnym Commodore 64…

Jedna z fajniejszych komnat. Czyścimy lewą stronę, fruu na górę, później prawą.

TERAZ. A teraz? Możemy włączyć The Rescue Expedition i przez te 48 komnat poczuć się prawie jak największy awanturnik, podróżnik i poszukiwacz przygód wszech czasów. To chyba największa zaleta tej gry – daje wrażenie uczestnictwa w prawdziwej przygodzie, takiej przez duże P, godnej samego Indiany Jonesa! No, może trochę przesadziłem, gdyż jednak produkcja ta zawiera wiele błędów, z drugiej strony zabawa z liną jest mocno nowatorska… Przyjrzyjmy się w takim razie całej sprawie dokładniej! Niebezpieczny Rick i Panama Joe pozostają absolutnie poza zasięgiem tej Ekspedycji Ratunkowej. Piękne i zdradzieckie jaskinie Cavernii także. Pokonane truchło Azteca pochowaliśmy już dawno temu, na początku naszej wyprawy. Tarzan zaginął pośród małp i nikt za nim nie tęskni… A Klątwa Faraona? Pomimo, że kiedyś kończyłem ją z wypiekami na twarzy, to dzisiaj zdecydowanie wolę przyłączyć się do ekspedycji Gorgha i jego kompanów! To naprawdę dobra gra, choć trochę niedopracowana.


Gramy na Gazie slider

ArSoft CORPORATION i Retro na Gazie prezentują:

Gramy na Gazie – THE RESCUE EXPEDITION (2019) – ATARI XL/XE

LAREK: Borsuk wstawaj do cholery, plecak na plecy, lina z hakiem w dłoń, pejcz w drugą, pistolet do kabury i zapierdalaj na szlak! Masz być twardy i zręczny niczym Indiana Jones w najlepszych latach! Słyszysz mnie łajzo?! Masz to skończyć na cito… A nie mówiłem, że ci się spodoba? A narzekałeś, że to nie będzie emocjonująca ekspedycja, tylko nudna spedycja… Uważaj! Zobacz jakie wielkie pająki i uzbrojone w szable kościotrupy! Jak to otworzysz? Nie wiem, szukaj wajchy, czy cuś… Ależ mi się podoba ta przygoda!

Retrometr

BORSUK: Na czaszkę Azteca! Czego ten profesor się nażarł? Wciągnął chyba krechę pikseli, czy cuś? Przeca zapierdalam jak szalony! Skaczę nad kolcami, bujam się na linie, opuszczam w przepaście, biczuję szkielety! Ciekawe co tu leży na dnie pieczary? Może jakiś artefakt? Mumia, kurwa nie do wiary! Chapsnąć mnie chciała, a kulkę dostała, hehehe! A jak tam wleźć? Linka i fruuu lecimy! Na koniec świata i jeszcze dalej… Cholera ledwo już zipię, padam na ryj, ostatki sił… Chyba zawiodłem… Zaraz, zaraz! – Dr. Livingstone I presume? Uff, nareszcie mogę odpocząć. Dobry, ale trochę niedopracowany towar!

Retrometr


STEROWANIE

Kolce to największe zagrożenie. Pejczem nie rozwalisz…

DŻOJ – poruszanie się, GÓRA I SKOSY- skakanie, DÓŁ – zmiana ekwipunku pomiędzy: liną, pejczem i pistoletem. FIRE – użycie danego przedmiotu (wystrzelenie liny, biczowanie, strzelanie). NA LINIE: bujamy się, rozwijamy i zwijamy linę wychylająć dżoja w róznych kierunkach. FIRE – puszczamy się liny. GDY JESTEŚMY NA LINIE PRZY SUFICIE – WTEDY GÓRA – wspinamy się na poziom wyżej.

PS. Screeny z wersji na Atari oraz zdjęcia pudełka z grą i zawartości – przygotował Larek, pozostałe materiały pochodzą głównie z Atarimanii oraz GeekTyrant

O RetroBorsuk 229 artykułów
Zastępca Naczelnego, czyli prawie Nacz.Os. (właściciel Nory). Ulubione gatunki: wszystkie dobre gry! Z naciskiem na: akcja-przygoda, platformery, rpg, shmupy, run’n gun, salonówki. Posiadane platformy: Atari 800xl, C64, Amiga CD32, SNES, SMD, Jaguar, PSX, PS2, PS3, PS4, PSP, XboX, X360, WiiU, GC, DC, GBA, Game Gear.