Przegląd Griftera | Podsumowanie roku szalonego 2019

Rok spierdulki

I zaprawdę powiadam wam – Grifter zdebilał do reszty. Odciął się od świata, Internetu, wyrzucił telewizor (zostawił tylko ten czarno biały), konsole i pieca symbolicznie spalił. Nawet swój zegarek z pierwszej komunii roztrzaskał, gdyż stwierdził, że sztuczna inteligencja w środku czyha na jego życie. Pod tak silnym wpływem był GLaDOS.

Pamiętacie film „Ucieczka do zwycięstwa” jak Sylwek Stallone bronił karne w niemieckim obozie? Trochę poharatać w gałę i…spierdulka. Chell nie ma tak łatwo, wszak nawet grupka Szkopów z owczarkiem nazistowskim to nic w porównaniu do morderczej sztucznej inteligencji GLaDOS. Testuj, chłopie, testuj, nagroda cię czeka. I tort. Ale ty pamiętaj – „the cake is a lie!”. O ile pierwsza część „Portal” jest „tylko” fantastycznym eksperymentem, tak dwójka („Portal 2”) to już…wybaczcie bredzenie (przywykliście już), ale uznaję ją za najdoskonalsza grę wideo jaka kiedykolwiek powstała (aczkolwiek nie dałem najwyżej oceny, choć było blisko).

Testuj, testuj. U nas w korpo pracuje się od 4.oo do 24.00. Rozumiesz to? I’m GLaD!

Dlaczego? Bo to gra w stanie czystym, definicja prawdziwej zabawy, idealnie trafiająca do szerokiego spektrum graczy. Pozycja będąca gatunkową hybrydą (elementy platformówki, gry logicznej, strzelaniny – każdy znajdzie coś dla siebie), będąca przystępna zarówno dla starych wyjadaczy jak w mniej obytych graczy, wszak nie jest specjalnie trudna, ale w żadnym wypadku banalna. Oferująca świetny gameplay, ale prowadząca też znakomicie narrację, łącząc graczy dla których liczy się tylko zabawa, z tymi, którzy chcą być uwikłani w ciekawą fabułę. Gra, która jest w stanie pogodzić rożne grupy graczy, mająca każdemu coś do zaoferowania. Pozycja, która zaskakuje na każdym kroku, non stop odsłaniając kolejne karty, racząc kolejnymi mechanikamidawno nie widziałem gry, która po 8 godzinach potrafi zaskoczyć mnie czymś nowym? Doskonałość – nawet na upartego nie znajduję tu żadnych słabych punktów. Na początku myślałem o odtwórczości, ale zaręczam, że to tylko pierwsze wrażenie, bardzo szybko zostałem zaskoczony rozwijaniem zabawy z Portal Gunem i multum nowych pomysłów. Na zakończenie – nawiązujące do pierwszej części starcie z antagonistą i być może najcudowniejsze zakończenie jakie widziałem w historii gier wideo. Cara mia! To naprawdę trzeba zobaczyć. Regularnie sobie do niego wracam – tyle w nim emocji. Magia!! Aha – nie tylko ja tak sądzę. W sieci znajdziecie opinie, że to ostatni kultowy moment w historii Valve. To osądzi już historia, ale to mogę wam potwierdzić – zakończenie absolutnie magiczne!


Rok Pradawnego Zła
(Diabolo Pomidoro Knur)

I zaprawdę powiadam wam – Grifter zrobił rachunek sumienia. W swojej czarnej niczym smoła duszy, wiedział, że Pan Ciemności, niczym mantrę szeptał do jego ucha – „Jeszcze mnie nie ubiłeś? Na co czekasz?”. Grifter poszedł na czarną mszę, wziął do ręki różaniec, nałożył liturgiczną szatę i wznosząc modły do ks. Natanka, wykrzyknął – „Na Diabolo!!”

Diablo’. Tytuł kultowy. Tak kultowy, że gdy na kolejnych targach, zamiast czwartej części, okazało się, że gracze dostana grę mobilną, członkowie Blizzard zaczęli bać się o swoje życie. A co miałem powiedzieć ja, kto nie wiedział o co w tym szaleństwie chodzi? Co prawda posiadałem kiedyś pirata w wersji na pierwsze Playstation, ale nie miałem 10-ciu wolnych bloków na karcie pamięci do zapisania stanu gry i po pierwszym zgonie olałem temat (chciałem tylko sprawdzić jak wygląda ta gra). Z grzechów przeszłości trzeba się jednak wypowiadać i po 23 latach od premiery Dziabała, ugościłem go w domu, łamiąc się z nim opłatkiem, zagryzając jajem. Siekanie szatańskich pomiotów wciąż sprawia nielichą frajdę. Zbieranie coraz nowszych przedmiotów i ta niepewność, czy trafi się mi coś ciekawego i unikatowego, czy może zwykłe gówno? A może znajdę legendarny przedmiot, ale nie będę potrafił go obsłużyć, bo gram inną klasą postaci? A najfajniejsze w tym wszystkim, że mechanika się nie zestarzała, gdyż już w momencie premiery była prymitywna i sprowadzała się do klikania w dwa przyciski myszki. W prostocie była metoda – dziś sprawia taką samą frajdę co kiedyś, stawiając na prostą, odprężającą rozgrywkę, w której nie musisz godzinami uczyć się mechaniki. Dodatek ‘Hellfire’ urozmaica grę w małym stopniu. Dodaje mało ciekawej treści, a i zmusza do zaczęcia podstawki raz jeszcze. Sprawdza się jako dodatkowe kilka godzin zabawy, ale jako samodzielne rozszerzenie, absolutnie nie.

Sam Diabolo niestraszny jest, gdy szata Natanka chroni mnie…

Diablo 2’. Bigger, better, more satanic! Taka chyba uwaga przyświecała Blizzardowi, zabierającemu się za dwójkę. Wszystko musiało tu być lepsze – mapy są cztery razy większe i bardziej zróżnicowane, mamy lepsze władanie orężem i magią, i jeszcze więcej zbieractwa dupereli. No i fabuła stała się bardziej rozbudowana, potęgowana świetnymi cut-scenkami i znakomitym voice-actingiem (mówiona zachrypniętym głosem fraza „Always in to the east” wciąż przyprawia mnie o ciarki). O ile pierwsza część miała dość skąpą narrację, a o świecie dowiadywaliśmy się z ksiąg i zwojów, tak tutaj nikt nie bawi się w podchody, serwując nam znakomicie wyglądające przerywniki filmowe (po 20 latach od premiery nie ma biedy!), przekładające się na bardziej rozbudowaną, mniej kameralną fabułę. Dodatek ‘Lord of Destruction’ dobrze kontynuuje poprzednika, jednocześnie nie odcinka kuponów w obrębie tych samych lokacji – rozwija uniwersum dalszym ciągiem scenariusza, wprowadza nowe tereny, loot. Walka się jeszcze nie skończyła. Po kolejne odsłony z pewnością w przyszłości sięgnę.

Szatańskie pomioty atakują też w ‘Devil May Cry 4’. Nie ma co owijać w pentagram – w porównaniu z rewelacyjną jedynką i trójką gra startu nie ma, ale to wciąż wyśmienity slasher, w którym wykonujesz dziwaczne “fikoły” i robisz wszystko, by zasłużyć na najlepszą ocenę w końcowym rankingu. Szczególnie Dante niesamowicie wywija piruety. Fabularnie gra prezentuje się mnie Ciekawie niż poprzednicy, za to niezmiernie podobał mi się kicz, który jeszcze mocniej został wyeksponowany (Dante i jego szekspirowski monolog na deskach teatru – Artyzm kampu!) Nie przeszkadzał mi nawet krytykowany Backtracting (wbrew temu, co pisało wielu…ehem…Specjalistów, nie zajmujący połowy gry, ale raptem 1/3). SSSuper pozycja!

Dante na miesięcznicy smoleńskiej.

I stanął Grifter przed wielkim monolitem tzn. Monolithem, by oddać Krew, która ciążyła mu w żyłach. I zaprawdę powiadam wam – stając przed Złem Przedwiecznym, wkurzał się niemiłosiernie, bo miał nielichy problem z odpaleniem tej gry na nowych systemach. Pal licho GOG, ale jeśli odpalasz grę po 22 latach od premiery, to żadne modły do ciemnych sił nie pomogą – problemy się mogą pojawić. Grifter się z nimi uporał po przetrzaśnięciu czeluści Internetu (w przerwach oglądał porno z zakonnicami) i ustawieniu wszystkiego jak sugerowali inni krwiopijcy. Był szczęśliwy. Zalała go ciepła, czerwona Krew.

Blood’ nawet dziś sprawia frajdę nielichą. Jeśli kochacie do bólu prostą rozgrywką opartą tylko i wyłącznie na parciu przed siebie i nieustannym strzelaniu, to bezsprzecznie jest to jeden z najlepszych przedstawicieli starej szkoły shooterów. Oparty na silniku Build (‘Shadow Warrior’, ‘Duke Nukem 3D’), do dziś zachwyca mnie budową poziomów z mnóstwem sekretów, skrótów, easter-eggów tu wrzuconych (napiszę o nich kiedy indziej) oraz lovecraftowym klimatem. Mamy też nietuzinkowego bohatera – Caleba, który, jako zdradzony sługus Diabła, postanawia go ubić. Tyle z fabuły, wszak, kiedyś nie była w strzelaninach do niczego potrzebna. Wzorem Księcia Nukema rzuca całkiem fajnymi sucharami w stylu: „Muszę oddać krew – czyjąś”, „Ofiary – czyż wszyscy nimi nie jesteśmy”. Dodatki do gry ‘Cryptic Passage’ oraz ‘Plasma Pack’ nie oferują niczego nowego, prócz dodatkowych poziomów. Ten drugi, dostarczony znowu przez Monolith, prezentuje się nieznacznie lepiej, co musze odnotować. Jeśli chcecie oddać Krew polecam sięgnąć po podstawkę – nawet dziś gra się w to znakomicie.

Jednak to, co się odjaniepawliło później, przyprawia o drgawki. Niestety historia związana z ‘Blood 2: The Chosen’, mrozi krew w żyłach mocniej, niż sama pozycja. Gra, będąca totalną pomyłką, serwująca tragiczną fabułę, mizerny design poziomów, fatalne filmy przerywnikowe na silniku gry (Caleb stoi twarzą do ściany i rozmawia z gościem po drugiej stronie pomieszczenia), kończąc na bugach, które urosły do miana legendy. Gra w momencie premiery była ponoć całkowicie niegrywalna, ale co powiecie na to, że odpalając ją 21 lat po premierze, w połataną wersję z GOGa, poczułem się, jakbym uczestniczył w betatestach? Niejednokrotnie zastygałem w teksturach, a jeśli dostawałem pociskiem z karabinu w trakcie wspinania się po drabinie, od razu kleszczyłem się na amen miedzy nimi, zmuszony do resetu gry. Najciekawsza jest jednak wyrzutnia rakiet – detekcja jest tak zjechana, że jest to prawdopodobnie najbardziej bezużyteczna broń w historii gier – strzelanie z niej nie ma najmniejszego sensu, bo ubicie kogoś, będącego w ruchu graniczy z cudem. To samo dotyczy ciebie – czasem przyjęcie pocisku na klatę (o ile się poruszasz), cię nie zabije, uszczupli twoją energię o maksymalnie…1 punkt zdrowia. Ta sama eksplozja rakiety na ścianie 10 metrów od ciebie zabija cię natychmiast. Słodkie.

CEO Monolithu wyjaśniał to później – ich wydawca GT Interactive, mający poważne kłopoty finansowe, naciskał na jak najszybsze wydanie gry, a później nie zamierzał płacić nawet dolara za łatanie gry i dalsze prace nad nią. Więc albo wóz, albo przewóz – prezes Monolithu stwierdził „Albo z bólem serca olewamy ten tytuł, albo w dalszej perspektywie, nie płacimy naszym pracownikom ani grosza i przestajemy istnieć”. Mieli rację. GT Interactive niedługo później zdechło, a Monolith wciąż żyje. Dziś przydałby się jakiś remake. Oczywiście jedynki.
Aha, był jeszcze dodatek ‘Nightmare Levels’ i choć wyróżniał się pomysłem na opowieść z perspektywy kilku osób, które snują tę opowieść przy ognisku, nie mógł zatrzeć wrażenia po poprzedniku, tym bardziej, że kiepska mechanika pozostała, chociaż klimatem twórcy próbowali nawiązać do części pierwszej. Za późno. Jak mawiają – „the damage is done!”.

A czy ty oddałeś dziś krew? [Caleb – dyrektor Centrum Krwiodawstwa]

Chłopaki z Monolithu jednak przetrwali i dalej bawili się złem siedzącym w sercu człowieka. Najpierw FEAR udanie łączył strzelaninę z typowo japońskim horrorem nowej fali (‘Ring’, ‘The Grudge’), z kolei ‘Condemned: Criminal Origins’ bliżej stawał przy kinie Lyncha, książkach Kinga, ‘The X-Files’, czy popularnych w Stanach serialach w stylu ‘CSI’. Pozycja FPS, którą wyróżnia kilka elementów. Raz setting – zwyrodniałe miejscówki przypominające stylistyką Nowy Jork lat 70, dzielnice gangów i narkomanów. Dwa – gra w FPS, w którym postrzelamy rzadko, bo większość czasu będziemy atakować żulernię łomami, rurami, dechami i generalnie wszystkim co znajdziemy pod ręką. Nie masz broni? Nie szkodzi – kilka kroków dalej wyrywasz ze ściany dechę z gwoździem i ładujesz w głupi łeb ćpuna. No i trzy – szukanie śladów za pomocą najnowszej techniki kryminalistyki. Odciski palców znalezione na szyi ofiary, ślady krwi widoczne przy oświetleniu podręcznym mikroskopem fluorescencyjnym, robienie zdjęć śladom pozostawionym na miejscu zbrodni – wszystko to co prawda mocno uproszczone, ale naprawdę można poczuć się przez chwilę niczym agent FBI (w drugiej części dodatkowo musisz wyciągać właściwe poszlaki). Jeden z tytułów startowych X360 został początkowo przez wielu zmieszany z błotem, wszak ćwoki oczekiwali graficznych wodotrysków, a okazało się, że to brudna, nieco toporna i niezbyt mainstreamowa gra. Dopiero z czasem została doceniona przez fanów horrorów i pozycji, które mają do zaoferowania coś innego.

I choć ‘Condemned 2: Bloodshot’ uważany jest za słabszą część mi osobiście podobał się bardziej. Tym razem gra oferuje jeszcze bardziej zryty klimat, zalatujący serią ‘Silent Hill’ (mroczne, odrealnione wizje), czy ‘Manhuntem’. Naprawdę. Momentami możesz odstawiać takie akcje, że wyklęta dylogia od Rockstar się chowa. Co powiesz na scenę, w której walczysz najpierw z seksowną laską z upiorną maską na twarzy, która dzierży w łapkach wielką piłę tarczową w kształcie czerwonego lizaka, a po trzepnięciu ją kilka razy w łeb, zabierasz jej broń i tniesz ją tak długo, dopóki ta nie słania się na nogach. Łapiesz ją wtedy za kark i wsadzasz jej łeb w imadło. Nie przejmując się jej krzykami, skręcasz korbką, aż lasce pęka głowa. We’re all mad here! Inne finishery wcale nie odstają od wyżej wymienionego przykładu – możesz żula wrzucić do rozbuchanego pieca, rozwalić mu czaszkę o framugę, czy nadziać jego gardło na wybitą szybę. Wszystko zależne jest od otoczenia, co przypomina trochę zabawę wykończeniami z ‘Punishera’ od THQ. Podobało mi się też dwojakie zastosowanie flaszki. Żeby nie trzęsły się ci łapki w trakcie strzelania, musisz ją “wyłyczyć” do cna, równie dobrze możesz rozwalić nią komuś jego pusty łeb. Niezbyt chyba edukacyjna ta pozycja.

Na sam koniec udałem się jeszcze w objęcia Ciemności (‘The Darkness’/ ‘The Darkness II’), ale o tej przygodzie już pisałem.

Banda zwyroli. NFZ odmówiło leczenia, przygarnął ich Monolith.


Rok Apokalipsy

I zaprawdę powiadam wam – rok 2019 Apokalipsą stał, a Grifter znalazł się w jej samym środku. Widział świat, który rozpadał się na jego oczach. Postanowił być ostatnim sprawiedliwym, bo jeśli jeszcze nie wiecie – Grifter w grach nigdy cywilów nie zabija. Złych rąbie bez opamiętania, ale do wirtualnych ludzików, którzy nie chcą go skrzywdzić, wykazuje empatię. Apokalipsa, nawet ta wirtualna pokazuje jakim chcielibyśmy być w prawdziwym życiu. Zabijać i gwałcić wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka bez szacunku do nikogo, czy może stać się ostoją spokoju i człowieczeństwa? Nie mówcie, że tak nie jest. Grifter zaczął od zniszczonego świata po wojnie nuklearnej, której towarzyszył promieniotwórczy opad.

War, war never changes. Wyobraźcie sobie, że 22 lata od premiery ‘Fallout’ wciąż znajdował się na mojej liście wstydu. Koniec z tym – powiedziałem sobie. Czas ogarnąć zaległości. I tak sobie podróżowałem przez Pustkowia – najpierw ‘Fallout’, później ‘Fallout 2, ‘Fallout 3’ (łącznie z czterema DLC: ‘Point Lookout’, ‘The Pitt’, ‘Broken Steel’ i ‘Operation Anchorage’), aż zawitałem do ‘New Vegas’ (plus cztery DLC: ‘Honest Hearts’, ‘Old World Blues’, ‘Dead Money’, ‘Lonesome World’). W sumie nieco ponad 200 godzin na Pustkowiach. O tych pozycjach napisano już chyba wszystko i cokolwiek dziś dodać, będa to truizmy powtórzone w dziesiątkach recenzji. Ale niech stracę – ‘Fallout 2’ jest najlepszą grą, jaką ograłem w roku 2019 i jedną z najlepszych, z jaką w życiu miałem styczność. Jest też piętnastą pozycją, której przyznałem najwyższą ocenę.

Jeśli jakaś pozycja na nią zasługuje to z pewnością jest nim drugi ‘Fallout’. To zresztą w nim znajduje się jedna z najmocniejszych scen jakie widziałem w grach, gdy żołnierze Enklawy rozrywają pociskami na strzępy całą rodzinę. Po odejściu wojaków można nawet sprawdzić flaki matki, ojca i ich dzieciaka. Nic nie mieli. Mocny obraz, jednocześnie pokazujący niezwykły reżyserski kunszt – jak można jedną tylko sceną od razu zbudować obraz danej frakcji, pokazać nam jej siłę i wywołać w nas gniew wobec nich. Innym razem kobiety, będące seksualnymi niewolnicami, szeptały do mnie “Pomóż nam” (zgadnijcie co zrobiłem?). Smutny świat, aczkolwiek twórcy potrafią też nas bawić, obracać sporo rzeczy w żart i nawiązywać do popkultury (multum easter-eggów). Ponadczasowa pozycja. Ale wiecie co? Polubiłem też przez wielu krytykowanego ‘Fallouta 3’ – owszem, główna fabuła jest równie nieudana co moje życie seksualne, ale już zadania poboczne wypadają świetnie, wcale nie urągając klasycznym odsłonom. Przeczesywanie kolejnych schronów, w tym przede wszystkim Vault 11, pozostaje na długo w pamięci. Podobnie jak odsłuchiwanie cyfrowych zapisków ludzi, których zwłoki znajdujemy na swej drodze. Nie muszę dodawać, że są to bardzo smutne opowieści. Potrafią za serduszko ścisnąć.

Syf, brud, dziwki i zabijanie dzieci – czasy, gdy gry wideo miały jaja.

Trochę inne pokłady apokalipsy oferuje ‘STALKER: Clear Sky’ oraz ‘STALKER: Pripyat Call’, gry nastawione na survival, w których starcie z kilkoma psami oznacza pewną śmierć, a przystąpienie do pojedynku z kiepską spluwą i zniszczoną kamizelką kuloodporną równoznaczna jest ze zgonem po otrzymaniu kilku kulek na klatę (zależne jest jeszcze od poziomu trudności, ale już zwykły normal daje w kość, jeśli nie podejdziesz do gry z szacunkiem). A w tym wszystkim zawirowania w Zonie, anomalie, czy wybuchy, przed którymi trzeba szaleńczo uciekać do schronu, bo nawet radziecka wódka nie pomoże. A teraz wyobraź sobie, że eksplozja ma nastąpić za kilka chwil, a do plecaka napchałeś mnóstwo gratów do sprzedania i nie możesz biegać – zaczyna się nerwowe wyrzucanie wszystkiego co ciężkie, jednocześnie masz świadomość, że czas ucieka (zapomnijcie o pauzie przy zarządzaniu ekwipunkiem), w dodatku zawsze coś ci na łeb może skoczyć – nie ma luzu. Mam nadzieję, że w kolejnej odsłonie, zapowiedzianej na rok 2021 (niezależnie czy będzie to kontynuacja, czy forma reebootu serii) otrzymamy podobny, dość wysoki poziom trudności (trójka była już wyraźnie łatwiejsza). Czekam.

O ile w przypadku wyżej wymienionych wyżej tytułów wiedziałem czego się spodziewać, o tyle ostatni apokaliptyczny tytuł – „Enslaved: Odyssey to the West” niesamowicie mnie zaskoczył. Już w ‘Heavenly Sword’ Ninja Theory udowodnili, że potrafią świetnie prowadzić narrację, wspomagając się mocapem i znakomitymi aktorami np. Andy Serkis (Gollum, King Kong, Król Bohan we wcześniejszej grze). To samo udało się tutaj – postaci, ich relacja i mimika to absolutna ekstraklasa. Serkis jak zwykle wzbija się na wyżyny swego geniuszu, kilkoma tylko ruchami, mruknięciami i zmarszczeniem mięśni na twarzy oddaje wszystkie emocje swej postaci. Także Lindsey Shaw świetnie sprawdza się jako wystraszona i płaczliwa Trip. Ich wędrówka w kierunku tajemniczej Piramidy przyniesie nam wiele zwrotów akcji, smutku, wzruszeń, ale w tym beznadziejnym świecie, gdzie śmierć czai się na każdym kroku znajdzie się też udany element komediowy (Pigsy!!).

Skrypt napisał uznany scenarzysta i reżyser Alex Garland (patrz ‘W stronę słońca’, ‘Ex-Machina’, ‘Anihilacja’) i chłop naprawdę wykonał świetną robotę. Sama rozgrywka? Połączenie platformówki ze zbieractwem setek orbów (nie bawiłem się tak dobrze od czasów serii ‘Jak&Daxter’), z przygodówką gdzie walczymy wręcz i okazjonalnym strzelaniem do mechanicznych adwersarzy. Słyszałem głosy, jakoby gra była zbyt łatwa, ot kolejny „samograj” – mam wrażenie, że po grach od From Software w dupskach się niektórym poprzewracało i jeśli nie będą kisić się z jednym momentem 127 razy, gotowi są zganić produkcję za poziom trudności. Fakt, Enslaved jest grą łatwą nawet na Hard, ale czy wszystkie pozycje muszą oferować hardcore’owe doznania? Jeśli szukasz w grach wyzwań odpuść sobie grę. Jeśli jednak chcesz przeżyć niesamowicie emocjonującą wędrówkę w kierunku nieznanego nie zawiedziesz się.
Szkoda, że gra mimo bardzo dobrych ocen, okazała się finansową porażką i planowany sequel został skasowany. Twórcy na to sobie nie zasłużyli. Z drugiej strony mamy unikatowe doznanie, które już się nigdy nie powtórzy. Polecam!

Czyż nie piękna para?


Abandon all hope, you who enter here.