Recenzja | Burnout 2: Point of Impact

burnout2miniRaz na generację zdarza się tak, że na scenie ni z gruchy ni z pietruchy pojawia się nowy gracz i ustawia wszystkich starych wygów po kątach. Za czasów szóstej generacji takimi wariatami byli ludzie z Criterion, głównie za sprawą swej najbardziej znanej marki: Burnout. Druga część bezceremonialnie rozbiła serię dotychczas panującą w segmencie arcade racerów, czyli NFS. Elektronicy mimo początkowej walki koniec końców nie dali rady rywalizować jakościowo z tak sakramencko dobrymi grami, jednak po kolei bo odpaliłem za szybko, ale tutaj właśnie tak trzeba.

Out run the traffic to cause complete chaos!

Cała seria Burnout słynie z olbrzymiego tempa, sporego poziomu trudności, masy grywalności, dobrej ścieżki dźwiękowej i niesamowitej efektowności w której iskry, blachy i wraki samochodów furgają po ekranie. Już jednak od razu trzeba zacząć od tego, że druga część jeszcze nie miała tego ostatniego elementu – efektowności doprowadzonej czasem do przesady. Mimo zadziorskiego sznytu i innowacji ten racer tkwił jeszcze gdzieś w korzeniach gatunku carcade. Tutaj zderzenie z autem na ulicy skutkuje dzwonem i utratą cennych sekund, nie ma tak jak w późniejszych częściach, że atakujesz samochody od tylca sprzątając je z drogi, nie będziesz też niszczył swych wrogów, musisz po prostu być od nich szybszy. Jest jednak tempo i dużo akcji! Jadąc pod prąd, mijając samochody o centymetry i robiąc drifty ładujesz pasek burnout po odpaleniu którego jest prawdziwy amok. Turbo można, a nawet należy łączyć w łańcuchy, czyli przechodzisz z jednego dopalacza w drugi. Spore przyśpieszenie pomaga w mocniejszych wślizgach i podkręca adrenalinę przez co sam chcesz jechać na gazie cały czas! Lecisz na złamanie karku pod prąd jadąc środkiem autostrady, lawirując pomiędzy samochodami i nakręcasz się coraz bardziej do podejmowania coraz większego ryzyka by ta ostra jazda trwała jak najdłużej.

Burnout 2 recenzja PS2

Nic jednak za darmo, wysokie ryzyko które podejmujesz i pchanie się czasem za zakręt w ciemno bokiem z pełnym impetem prowadzi do kraks. A zaledwie kilka takich dzwonów przekreśla szanse na zwycięstwo. Wypadki wyglądają pięknie, nasze auto gubi części i gnie się we wszystkich miejscach wywołując na drodze karambol w który i przeciwnicy mogą wjechać (lub ty w strefę zgniotu rywali), lepiej jednak nie próbować tego w prawdziwym życiu i zostawić na ekranie. Część tras to autostrady, gdzie jest spore pole manewru lub drogi poza miastem gdzie nie ma dużego ruchu, ale niektóre są w ścisłym centrum wypełnionym ruchem drogowym i ruchliwymi skrzyżowaniami – tam nie ma miejsca na błędy. Na każdym zakręcie czai się nieszczęście, a do tego z bocznych dróg wyjeżdżają samochody, nie da się przewidzieć do końca gdzie i kiedy wyjadą. Na mniej ruchliwych drogach wiesz po czasie gdzie się spodziewać samochodu, ale jak są ich na trasie setki, a w tym jest kilka skrzyżowań to nie dasz rady ogarnąć, trzeba improwizować, a czasem mieć po prostu szczęście. Niekiedy na drodze w poprzek akurat będzie jechał tir zajmując całą powierzchnię i nic nie poradzisz, po prostu w niego walniesz i tyle, trzeba było być przed nim w tym miejscu! Gdy już przy karambolach i ruchu ulicznym jesteśmy wspomnę, że po pierwszej części w pamięci graczy pozostały dwie rzeczy – świetnie zrealizowane wypadki i ekstremalny poziom trudności. Zajmijmy się tym pierwszym aspektem, w Burnout 2: Point of Impact stworzono odrębny tryb o chyba wszystko mówiącej nazwie: CRASH. Mamy w nim 15 wyselekcjonowanych miejsc z tras (skrzyżowania, zakręty, wloty na autostrady), gdzie jest spore natężenie ruchu. Dostajesz pełen pasek burnout już na starcie i masz jedno zadanie – przywal tak w te samochody, by wywołać jak największą reakcję łańcuchową i narób tym samym jak najwięcej szkód. Po takiej kraksie ukazane jest pobojowisko z widoku helikoptera i dodatkowo wyskakują nam kwoty nad wrakami, po wszystkim mamy podsumowanie. Co ciekawe jazda na pałę i wbicie się w pierwszy możliwy samochód nie ma sensu, trzeba zagrać taktycznie bo i czas i miejsce musi być jak najlepsze. Jest to świetny dodatek, który się już na stałe przyjął i stał wizytówką serii wciąż rozbudowywaną (np. poprzez sterowanie wrakiem, wybuch itp. ale w tej części jeszcze jest „surowo”), dla mnie strzał w dziesiątkę.

Z innych trybów mamy małą szkołę dzikiej jazdy na początek i tryb pościgu. W pościgu dostajemy kłodę na kołach z kogutem, czyli radiowóz i musimy złapać złodzieja (uderzając go określoną ilość razy), dostajemy potem do garażu jego furę. Nieźle brzmi, ale zrealizowane zostało to dość słabo, jazda radiowozem nie daje frajdy, uciekinier oszukuje (jadąc na turbo uciekinier też automatycznie przyśpiesza), kogut wyje niemiłosiernie głośno, jest kilka bezsensów (gdy złodziej ma kraksę rozwalając samochód to się odradza i jedzie dalej) i generalnie cieszę się, że w odróżnieniu od CrashPursuit nie był już kontynuowany w kolejnych częściach. Jednak to wszystko to głównie dodatki, daniem głównym jest Championship. Składają się na niego 4 turnieje, 4 pojedynki 1 vs 1, 3 pościgi, 3 pojedyncze wyścigi + kwalifikacje do Custom Series Championship. Czyli jest to główne miejsce w którym będziemy przebywać, tu zdobędziemy pierwsze samochody, trasy i odblokujemy pozostałe tryby. Jednak by odblokować te 1 vs 1 i pościgi, gdzie zdobywasz mocniejsze fury musisz wygrać turniej, za łatwo by jednak było po prostu go wygrać. Trzeba zdobyć 1 miejsce we wszystkich wyścigach wchodzących w skład zawodów i to za jednym zamachem! Ostatnim bastionem do zdobycia jest Custom Series Championship, gdzie poziom trudności skacze już mocno w górę, ozłocić tutaj wszystko, to już wyzwanie dla masochistów. Mi się jednak udało i jestem cholernie z siebie zadowolony.Burnout 2 recenzja PS2

Wyśrubowany poziom trudności to niestety nie tylko ostra rywalizacja na torze, ale również fakt, że gra po prostu oszukuje. Algorytm jest tak ułożony, że gdy widzisz przeciwnika to popełnia błędy: walnie o ścianę, zacznie hamować, nie wyrobi na zakręcie, ale gdy w ostatnich turniejach stracisz go z pola widzenia to właściwie już koniec wyścigu. Zaraz po tym jak Tobie odjedzie npc jakby zaliczał perfekcyjny przejazd i już do końca wyścigu go nie zobaczysz. Musisz być cały czas w czołówce i najlepiej jakbyś dobrze wystartował (mały tipp, podczas odliczania do startu wciś gaz do dechy, szybko na hamulec i znów do dechy, wtedy zaczniesz palić gumę, pomiędzy 1, a GO! puść i szybko znów naciśnij gaz, a ruszysz na turbo). Do tego dołożyć należy ruch uliczny. Jadąc pod prąd musisz mieć na uwadze to, że samochody zapalają światła z małym opóźnieniem co nieco dezorientuje. Auta stojące na światłach są też przez skrypt chyba traktowane jak wyłączone i też nie mają zapalonych świateł. Wydaje się, że to detal, ale jak lecisz na pełnym gazie i liczy się każdy ułamek sekundy to taki detal potrafi decydować o być albo nie być. Do tego wcześniej wspomniane wyjeżdżanie aut na skrzyżowaniach z dojazdówek trasy, czasem jest tego zbyt dużo, a jak ci tir zagrodzi całą drogę to jest to lekkie przegięcie.

Are you ready for the run to the sun?

Nieco psioczę, ale to pewnie dlatego, że ta gra mogła być diamentem bez skaz. Tutaj wszystko zostało fenomenalnie przemyślane i skonstruowane tak, byś cały czas dążył do perfekcji i odpalania kolejnych ładunków z przyśpieszeniem. Weźmy np. muzykę, prócz tego, że kawałki są świetnie zrobione (późniejsze części wydane pod szyldem EA miały już licencjonowane kawałki, tutaj są jeszcze skrojone na miarę) i wpasowują się w klimat tytułu mają jedną bardzo ciekawą cechę. Gdy odpalisz dopalacze muzyka automatycznie robi się głośniejsza i jakby przyśpiesza, działa to na zmysły i pomaga w wprowadzaniu się w trans, stajesz się istnym drapieżnikiem! Gdy turbo się skończy auto jedzie wolniej, a muza się lekko wygasza i jesteś jak narkoman na zejściu, chcesz więcej bo świat idzie do przodu za wolno! A do tego weźmy pod uwagę jak ta gra wygląda. Criterion to mistrzowie kodu i wyciskali z czarnuli więcej niż wewnętrzne studia Sony, a byli przy tym multiplatformowi! Drugi Burnout jeszcze co prawda tak po zadzie nie dawał jak np. Revenge, ale już było na czym oko zawiesić. Każda z tras oferuje dodatkowe warunki i np. możemy jechać w śniegu, deszczu, nocy, czy o zachodzie słońca. Miasta tętnią życiem, w tle mamy widoczki, przy wypadkach mamy festiwal gniecionych blach, słońce smaga wszystko promieniami i wszystko odbywa się bez zająknięcia! Nic nawet przez chwilę się nie będzie dusić, konsola się będzie pocić, ale absolutnie nic nie chrupnie.

Burnout 2 recenzja PS2

Koniec końców Burnout 2: Point of Impact to bardzo wysokiej jakości carcade zakotwiczony gdzieś w starej szkole, ale jednocześnie wplatający dużo nowości. Poziom trudności jest wysoki i to nie zawsze w uczciwy sposób, ale jednocześnie gra pozytywnie wymusza na Tobie perfekcję (co? Ja nie dam rady!?). Kolejne turbo odpala się z dziecięcą radością połączoną z dzikim uczuciem podejmowania kolejnego ryzyka na każdym zakręcie. Crash okazuje się strzałem w dziesiątkę przenosząc drogową rozwałkę na kolejny poziom, bardzo dobrze sprawdza się w multi na jednej kanapie, gdzie wystarczy jeden pad (tryb Pościgu przemilczmy). Technicznie jest to gra perfekcyjna, jest rok 2002 gdy wychodzi i nie wyobrażam sobie jakby to wtedy mogli lepiej zrobić. Mamy też od cholery rzeczy do zrobienia i odblokowania, pod koniec gry miałem na liczniku 30 godzin i to 2x bo i dziś i kiedyś, a Burnouty mi nadal nie obrzydły!

Retrometr


Platforma i rok ostatniego ogrania tytułu: Playstation 2 / 2016

3 słowa do gracza:  Carcade zakotwiczony gdzieś w starej szkole, ale jednocześnie wplatający dużo nowości w którym wszystko zrobiono pod jeden cel – gaz do dechy!


Ciekawostki: 

» wersja na pierwszego Xboxa posiadała dodatkowe skórki dla ulepszonych samochodów i 15 bonusowych plansz w Crash


Do posłuchania w trakcie lektury:

Burnout 2 – Childish Games

Burnout 2 – Panic Attack

Naczelna Osoba na stronie, czyli Nacz.Os. (zajmuje się wszystkim i niczym). Hedonistyczny megaloman o sercu z pikseli. Ulubione gatunki: platformery, sporty extreme w sosie arcade, carcade, logiczne, klasyki z C64 i wszystko co wyzwala adrenalinę! Posiadane platformy: C64, PSX, PS2, GC, Wii, PSP, PC, DC, Xbox