Recenzja | Fighting Force

Epoka 2D była bardzo łaskawa dla beat’em up’ów. Takie tytuły jak Punisher, Caddilac’s and Dinosaurus, Asterix i wiele innych były wręcz oblegane w salonach gier, a każdy z nich to teraz klasyk. Niestety wraz z nadejściem 3D nie było już tak kolorowo, ale zdarzały się wyjątki.

Jeśli chodzi o beatem upy w trójwymiarze to tylko jeden tytuł salonowy utkwił mi w pamięci, a był to Die Hard, na którym z kolegą przepuściliśmy nieco pieniędzy. Brakowało mi takiego odpowiednika na domowej konsoli do momentu aż w 1997 r. firma Eidos wydała wyprodukowaną przez Core Design ostrą napierdzielankę – Fighting Force! Wtedy zachwycała, a jak jest dziś? Zapraszam do recenzji.

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że prawdę powiedziawszy nie miałem pojęcia jaką i czy w ogóle Walcząca Siła ma fabułę. W grze napotykamy jedynie wprowadzający filmik, że bardzo chcemy wejść do jakiegoś budynku, a smutni panowie w garniakach chcą nam to utrudnić. Właściwie tyle wystarczyło, bo przecież wiadomo, że my jesteśmy ci dobrzy z dynamitem w rękach i musimy się przebić przez masę kiepszczaków, aż natrafimy na tego ewidentnie złego, który stawi nam jako taki opór. Dopiero niedawno dowiedziałem się jakie są “zawiłe” motywy głównego bossa i dlaczego staramy się go powstrzymać. Hehe przyznam, że w pełni oddają one ducha lat 90’tych i ówczesne obawy milenijne. Otóż zły (a jednak!) Dr Dex Zeng (doktorat chyba robił wieczorowo w przerwach od siłowni) przewidział, że w roku 2000 nadejdzie koniec świata. Jednak po sylwestrze wszyscy mieli się względnie dobrze. Niektórzy leczyli kaca, ktoś wypił kefir, dzieci wyszły na dwór lepić bałwana. Doktorek nie mógł sobie pozwolić na takie upokorzenie. Wróżbita Maciej nie dał by mu spokoju do końca życia. Postanowił nieco nagiąć rzeczywistość na potrzebę swoich słów i zniszczyć świat osobiście. Grupa czworga postanowiła mu na tę okazję nakopać do worka.

W jednego z tych czterech śmiałków wciela się gracz, a jeśli zechce, to również z kolegą. Do wyboru – klasyka i trochę “dla każdego coś miłego”. Mamy Hawka, który bije średnio mocno i średnio szybko, mamy dwie kobitki Mace i Alana – słabe, ale szybkie i wielkiego bydlasa Smashera, który zanim uderzy trochę się namyśli, ale jak już trafi to nie musi poprawiać. Każda postać dysponuje podstawowymi kopniakami, sierpowymi oraz ciosem specjalnym, który (jak nakazuje tradycja) odbywa się kosztem zdrowia. Do tego dorzucono nieblokowalne chwyty. Każdy jest dopasowany na miarę gabarytów danej postaci. Hawk poczęstuje kolanem, panienki zwinne wskoczą na delikwenta aby go przerzucić, a największy jegomość podniesie przeciwnika nad głowę i ciśnie w siną dal. Oprócz tego po nabraniu prędkości można wykonać atak “górny” (np. wyskok z “karata”) lub “dolny” (np. wślizg).  W razie jakby ktoś dobierał się do nas od tyłu (bo kto nie lubi) mamy możliwość szybkiego zwrotu za siebie wraz łokciowym obdarowaniem. Także metod obijania mord jest mnogo, jak w dobrym filmie z Van Dammem. Na to nie można narzekać, bo nasi bohaterowie to nie dość, że bardzo poprawna politycznie parytetowa grupa to do tego bardzo dobrze przeszkolona.

Czy nasi przeciwnicy w ogóle mają jakieś szanse? Z początku to niemalże żałośni jedno-strzałowcy, którzy czasem blokują lub wspomagają się bronią palną, ale nie wiele im to pomaga. Jednak wiadomo, że z czasem gdy sytuacja zaczynie się zagęszczać, a szansa że pokrzyżujemy anihilacyjne zapędy Dr Zenga zaczynie przybierać realne kształty, do głosu dojdą silniejsze jednostki. Po panach, w garniakach i zwykłych ulicznych włóczęgach na naszej drodze zaczną stawać wyszkolone jednostki paramilitarne, regenerujące się androidy i goście z mechanicznymi łapami niczym Jax z Mortal Kombat. Na szczęście nigdy nie pozostaniemy całkiem bezradni, bo obite zwłoki naszych oponentów obdarują nas nożami, pałkami czy nawet pistoletami i lepiej. Za zdobyte punkty przybędzie nam żyć, a niszcząc otoczenie będziemy mogli wyposażyć się w rurkę, pręt czy oponę. Tu właściwie dotknęliśmy całego uroku Fighting Force. To jest element, który w okresie premiery tego tytułu najbardziej rajcował i przykuwał uwagę – zniszczenie otoczenia. Wydawało się, że można rozwalić wszystko. Niszczyliśmy samochody, wybijaliśmy szyby, wyrywaliśmy poręcze, a każda rozwalona beczka, czy skrzynka wybuchała niczym w filmach Baya. Dziś już to tak bardzo nie jara, ale wciąż jest przyjemne i dodaje uroku.

W ogóle mimo sporej frajdy, moim zdaniem Fighting Force źle się zestarzał, jak to z grami 3d już bywa. Pierwsze co mogę zarzucić, że rozgrywka wydaje się trochę powolna. Jakoś tak klepiemy tych przeciwników, oni blokują, próbujmy czegoś nowego i jakoś tak ucieka ten dynamizm, którego nie brakuje w dwuwymiarowych grach jak wspomniany wyżej Punisher, czy Alien vs Predator. Do tego mimo, że oprawa jest powiedzmy spoko to loadingi są okropne. Często jest tak, że oglądamy ekran dogrywania potem leci jakiś prosty filmik na silniku gry typu “ooo wylądował helikopter na ulicy ktoś z niego wyszedł, sprawdźmy kto to i mu nakopmy” po czym wgrywa się kolejny niekrótki ekran dogrywania i widzimy tę samą ulicę tyle, że tym razem możemy już grać. To niestety również wpływa na tempo gry, a same cutscenki są generalnie zbędne bo nie pompują krwi i adrenaliny “aaaa mendy ja wam pokażę!” No nie ma tego. Końcowe walki też trochę męczą, bo przeciwnicy ciągle blokują i tak se ich klepiemy. Zdecydowanie fajniej gra się w kooperacji, bo wtedy więcej się dzieje, jednak niestety możemy się wzajemnie ranić co uniemożliwia jakąś większą współpracę, bo lepiej się nawzajem unikać na polu bitwy. Najwidoczniej Walcząca Siła nie zna litości dla nikogo!!

Podsumowując Fighting Force zestarzał się nie najlepiej. Wciąż przyjemnie jest klepać czyjeś pyski, ale zdecydowanie lepiej z kolegą u boku, piwkiem pod ręką i nostalgią w sercu. Naprawdę spoko gierka, do tego dodajmy, że po drodze mamy różne ścieżki do wyboru, więc niejako zachęca nas do powrotu do gry, by zwiedzić inne obszary miasta. Możliwość, na którą tym bardziej warto zwrócić uwagę, bo gra jest raczej krótka i w te wakacje we wspomnianym wyżej składzie ukończyłem ją bodajże w jakieś trochę ponad 2 godziny? Ogółem polecam, warto wypróbować, gołymi pięściami uratować świat, ale nie jest to jakiś mus, lepiej wypadają klasyki 2D.

Retrometr

O Czarny Ivo 41 artykułów
Redaktor. Ulubione gatunki: platformówki, przygodówki (akcji), hack n’ slash, mordobicia i wszystko co dobre, czyli nie sportówki. Posiadane platformy: Pegasus, NES, SNES, Nintendo 64, GameCube, Switch, Sega Mega Drive, PSX, PS2, PS3, PS4, 3DS i Amiga 500.