Halułin speszjal for ju maj frend! Zapraszamy do okazyjnego wpisu poświęconego grze, którą LukegaX zna jak własną kieszeń!
2 lata temu przygotowaliśmy dla was specjalne akta Gibkie umrzyki, rok temu przybył magiel Gra na Halloween, a tym razem solo na klatę ten cały temat bierze LukegaX i ma ku temu powody bo opisuje rewelacyjnego szpila, którego pewnie wielu z was zna z Pegasusa i grało w niego w tej czy innej formie. Złote lata beat’em upów i platformerów 2D na wręcz stworzonej do tego 8 bitowej konsoli Nintendo obfitowało w mnóstwo naparzanek, które przede wszystkim miały jedną opcję, opcję która stworzyła z nas Zakon Wojowników Dywanu, chodzi oczywiście o kanapowego co-opa. Ja również razem z Frankim i Drakiem obijałem mordy w kuchni okupantom mrożonek, ale nie wyprzedzajmy faktów, zostawiam was teraz z LukegąX [Nacz.Os.Rep.].
MONSTER IN MY POCKET
Konami/Team Murata Keikaku (1992)
Platformówka, beat’em up
NES
Na początku nieco historii – dawno dawno temu, w roku 1989 powstała seria małych przenośnych „kieszonkowych” figurek stworzonych przez Matchbox przedstawiających różnorakie potwory (czyżby panowie z Game Freak zainspirowali się podczas tworzenia Pocket Monsters?). „Potwory z kieszeni” z czasem doczekały się komiksów oraz kart kolekcjonerskich opartych o te uniwersum – czy seria ta odniosła sukces? Na to pytanie Wam nie odpowiem bo z tego co wiem nie sprzedawano u nas tychże miniaturek. Jako że jest to portal o grach przejdźmy więc do dania głównego czyli do ośmiobitowego szpila stworzonego przez studio nie wymagające przedstawienia, mające na koncie masę dobrych tytułów – czyli KONAMI, tak więc nie przedłużając rozpocznijmy potworną imprezę !
są lasery, jest impreza!
Potwory i inne stwory z kieszeni atakują! Pogromcy Duchów nie dali rady, Victor Vran wraz z bardami ma masę spraw na głowie, rodzina Belmontów przygotowuje się do nowej (niestety) mobilnej Castlevanii, o Hrabie Kaczuli słuch zaginął, Daniel Fortesque pewnie wypoczywa po swoim najnowszym występie, pozostała tylko dwójka walecznych acz nieznanych śmiałków może uchronić wnętrzności NESa – a o kogo chodzi ?
gargulce zalęgły się w kuchni, Franki leci na ratunek
Wcielamy się w jednego z dwóch herosów do wyboru – wampira oraz potwora Frankensteina – którzy to plądrują dom, poszukując główną bazę tego złego – niejakiego Warlocka – tylko jest jeden mały problem – nasi bohaterowie są tak mali że spokojnie zmieścili by się w kieszeni, a teren zabudowany jest na tyle ogromny że przemierzenie go zajmie nam spokojnie pół godziny.
Skoro mówimy o terenie naszych działań – to zwiedzimy gigantyczny salon, równie wielką kuchnię – z lodowym bossem czekającym na nas w lodówce, kanały ściekowe z „sympatyczną” ośmiorniczką, która się chętnie z nami zaprzyjaźni – jak tylko odbierze nam wszystkie życia, podwórko i wiele innych miejscówek – tak więc będzie co odkrywać – warto dodać że nie dość że poziomy są różnorodne to i ciekawie zaprojektowane – w przeciwieństwie do większości gier na NESa przemierzamy plansze nie tylko w poziomie, ale i także w pionie oraz w obu kierunkach równocześnie!
szef kuchni podchodzi do swego stanowiska na chłodno
W skrócie – naszym zadaniem to iść przed siebie i atakować wszystko co napiera na nas z przodu, z tyłu, z góry i z dołu, przy użyciu piąchy tworzącą czerwoną falę uderzeniową – jednym słowem miodzio. Podczas grania nie raz będziecie mieć uczucie jakbyście grali w mieszankę Contry z Castlevanią pewnie domyślacie się dlaczego*. A jeżeli chodzi o muzykę to pewnie się domyślacie że skoro jest to gra od KONAMI to pewnie muzyka będzie co najmniej 9/10, jednakże w tym przypadku panowie ustawili poprzeczkę jeszcze wyżej i mamy tu do czynienia z jednym z najlepszych 8-bitowych soundtracków jaki słyszałem, normalnie podesłałbym tutaj jeden z najlepszych utworów z tej gry – czyli motywu podczas walki z finałowym bossem, jednakże zarówno pojedynek jak i nuta jest na tyle emocjonująca że musicie osobiście tego uświadczyć, więc pozwólcie że podzielę się w Wami równie dobrą muzą:
Dancin’ in the Kitchen (Stage 2) – Monster in my Pocket (NES)
Gra oferuje grę na dwie osoby – wtedy robi się jeszcze ciekawiej i dynamiczniej – głównie dlatego iż tytuł nie jest jakoś specjalnie trudny – owszem pojawią się ze dwie/trzy miejscówki, którym można stracić życie – w szczególności w ostatnim etapie, w którym gra bywa wymagająca – na końcu będzie czekać na was boss rush! O ile w większości przypadków pokonywanie badass’ów jeden po drugim może być męczące, tak tutaj dostaniecie przypływu adrenaliny, gdyż każdy pojedynek jest inny od poprzedniego i trzeba za każdym razem uczyć się palety ruchów wroga – a to jeden będzie wyskakiwał z pod ziemi, a to drugi będzie skakał jak szalony i ciskał sztyletami, a to inny będzie się klonował i będzie trzeba znaleźć tego właściwego – jednym słowem – dzieje się! Wspomniałem że finalny pojedynek jest wyjątkowo epicki oraz że jest to jeden z najlepszych boss fightów w historii platformówek? A dlaczego to sami się przekonajcie – warto ;)
potworny boss rush czeka na wszystkich śmiałków
Dobra, było parę słów o gameplayu, muzyce i innych bajerach, więc pora przyjrzeć się grafice – ale tu chyba nie muszę co rozpisywać, bo pewnie wiecie że Konami w latach 90-tych prawie zawsze się przykładało do takich spraw. Podsumujmy: Autorzy słynnego kodu na 30 żyć raz kolejny nie zawiedli tworząc tytuł na licencji, który miał prawo się nie udać (nie raz takie gry tworzone są na szybkiego, bez ładu i składu), jednak uzyskaliśmy szpil który świetnie sprawdzi się zarówno do rozgrywki solo jak i podczas kanapowego ogrywania w duecie – no to chyba nie macie wątpliwości jak spędzicie najbliższy Halloweenowy wieczór.
Pooootwornie wciągająca gra!
Ciekawostka: W Polsce na naszych lokalnych bazarkach szpil ten sprzedawano pod tytułem „Batman & Flash” popularnie zwanym „Batmanem i Robinem” (kto pod koniec poprzedniego wieku słyszał o Flashu – no chyba że o Flash Playerze)