Recenzja | Jackie Chan’s Action Kung Fu (NES), Jackie Chan Stuntmaster (PSX)

Przyznaję, że z triady filmy, książki, gry, z tymi pierwszymi mam najmniej do czynienia. Od pewnego czasu siadam przed ekran jedynie w towarzystwie, sama jakoś się szybko rozpraszam i mam poczucie zmarnowanego czasu. Proszę nie traktować tego jako krytyki powyższej formy rozrywki, moje odczucie jest mocno subiektywne i nieco dziwne, w kontekście tego, że wcale tak niebywale pracowita nie jestem i czasem zarządzam co najwyżej średnio. Jednakże, od dziecka uwielbiałam Jackiego Chana.

Może czasem oglądając na TV4 różne wschodnie filmy nie odróżniałam twarzy bohaterów i gubiłam się w zawiłych fabułach chińskiej polityki i historii, jednak akrobacje tego sympatycznego aktora na stałe weszły do mojej pamięci. Kiedy byłam starsza, widywałam go jeszcze w wielu amerykańskich komediach, jednak to zdecydowanie nie było to samo. Nie tak dawno obejrzałam sobie materiał o aktorze, który nie przedstawiał go jako osoby w zbyt dobrym świetle (kto nigdy nie przekładał ról aktorów na ich życie osobiste, niech pierwszy rzuci kamieniem!). Sentyment mam jednak do niego ogromny, zatem postanowiłam zrecenzować dwie gry, w których występuje postać Jackiego.


Jackie Chan’s Action Kung Fu

Hudson Soft

 NES, TurboGrafx-16 (1990)

Platformer, Action

Na początek leci Jackie Chan’s Action Kung Fu, całkiem sympatyczna gra na NES-a, którą odkryłam dopiero na emulatorze. Oj, było warto! Nie ukrywam, że przez wzgląd na sympatię do aktora, była to jedna z pierwszych pozycji, jakie rzuciły mi się w oczy, w przeogromnie bogatej bibliotece pirackich romów. Nasz wspaniały Jackie traci siostrę bliźniaczkę i musi ją odzyskać, w kwestii fabuły to by było na tyle. Rusza zatem w iście chińskie uniwersum i leje wszystko, co mu się napatoczy. W grze mamy jedynie pięć leveli do zaliczenia, ale uwierzcie mi, nie będziecie się nudzić. Każdy z nich dzieli się na kilka etapów, do tego finalnie musimy zaliczyć bossa – szefowie w kontekście historii wydają się dość absurdalni, ale kto by się tym przejmował. Wracając, nasz bohater sam przeciwko wszystkim wyrusza w misję ratunkową.

Często w grach na NES-a twórcy korzystają z jednego bajeru i mocno go eksploatują. Panowie z Hudson Soft poszli o krok dalej – wrzucili do swojej produkcji prawie wszystko. Zbieranie jakiś shitów, by dostać dodatkowe życie – jest! Mniej lub bardziej oczywiste bonusy – są! Zdobywanie technik, które ulepszają atak – jest! Uciekanie przed goniącą planszą – jest! Skakanie w górę przed goniącą nas lawą – jest! Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, a pewnie i tak coś by mi umknęło. Jednakże należy docenić, że mimo tej różnorodności w rozgrywce nic nie jest wrzucone na siłę. Całość jakoś pasuje do klimatu gry, nawet nie zwrócicie uwagi na to, że w drodze po ukochaną siostrę będziecie m.in. pokonywać wodospady, jaskinię z lawą oraz miejscówkę z lodem. Chyba Adventure Island weszło trochę za mocno.

Rozmowa z pijanym wujkiem

No dobrze, wspomniałam o pewnym nawaleniu całkiem różnych składników. Mimo to, z gry nie wyszła zepsuta breja, ale całkiem smaczne danie. Dzięki tej mnogości wydarzeń na ekranie cały czas coś się dzieje, w kilku sytuacjach nie można się nawet dłużej zastanowić. Główkowania za wiele nie będzie, jednak kilka etapów uciekającej planszy, czy totalnie irytujące gaśnięcie światła wymuszają na nas szybkie decyzje. Na drodze Jackiego stają ludzcy przeciwnicy, ale i cała masa ryb, ptactwa, jakieś pseudo yeti i inne potworki. Do tego sporo innych przeszkadzajek i etapów wymagających precyzji, jak choćby skakanie po latających skorupach żółwi (?). Z kolei naszym wielkim sprzymierzeńcem będzie żaba. Po sprzedaniu jej kopniaka wypuści z pyszczka ryż, przywracający nam punkty życia lub technikę. Pierwsza opcja jest oczywista, za to po otrzymaniu drugiej zobaczymy w naszym interfejsie łysego karatekę w pozie z teledysku słynnej piosenki Bomfunk’s MC (Łaka maka fą!) oraz cyfra, wskazująca ile razy możemy takiego ruchu użyć. By skorzystać z super ciosu wybieramy kombinację strzałki w górę oraz B. Nasz atak będzie nieco silniejszy niż standardowy.

Nieco wcześniej napomknęłam coś o bonusach. Otóż w pewnych miejscach w każdym z leveli ukryty jest dzwoneczek. No, może nie ukryty, bo jakoś tam wisi w powietrzu, jednak nie do każdego da się łatwo dostać i rzeczywiście nie musi od początku rzucać się w oczy. Jeśli w niego wejdziemy, lecimy w górę na chmurze i trafiamy do etapu, w którym czeka nas jakieś dziwne zadanie. Po jego wykonaniu, w zależności od zdobytej punktacji, dostajemy jeden z gadżetów ze sklepu. Nie, nie ten, jaki sobie upatrzycie – gra robi to za Was, co niesamowicie irytuje. Ze wszystkich takich etapów najbardziej podobało mi się uderzanie ryb wypadających z wodospadu. Jest z tym sporo roboty, bo żeby załatwić wszystkie trzeba się mocno nagimnastykować. Najmniej problemów sprawia chyba pierwszy, czyli skakanie po chmurkach.

W drodze do bonusu

Grafika w mojej opinii jest bardzo ładna. Kolorowo, stylowo, chińsko, wspomniana różnorodność plansz. Co prawda nasz główny bohater za cholerę nie przypomina mi Chana, nawet gdyby nie miał nieproporcjonalnie dużej główki, ale i tak miło się na to patrzy. Tym bardziej, że ma cudowną mimikę twarzy. Jakiekolwiek razy, które przyjmuje, odbijają się na jego facjacie, a już klasyką gatunku jest utrata życia, kiedy to leży jakby został chwilę wcześniej popieszczony prądem. Z samych leveli najlepsze wrażenie robi na mnie ten pełen tratw. Morskie klimaty wyglądają bardzo harmonijnie. Melodie towarzyszące rozgrywce też są bardzo przyjemne, szczególnie kiedy mamy te groźniejsze etapy, mocno napędza. Lubię 8-bitowe brzdąkanie, choć niestety nie w każdej grze dobrze się sprawdza. Tutaj jest spoko, choć to nie liga Mega Manów czy Shatterhanda.

Ogólnie rzecz ujmując, polecam! Gra jest różnorodna, ciekawa pod względem rozgrywki, bonusy są fajną odskocznią, dobrze działa używanie technik. Nie jest to produkcja bardzo długa, więc da się jej po pewnym czasie nauczyć. Najbardziej deprymowała mnie ucieczka przed lawą, tym razem w górę ekranu, nie w prawo. Początkowo mnogość rozwiązań może przytłaczać, ale z czasem na pewno się wdrożycie. Nie jest to gra wybitna, ale bardzo dobra, więc w mojej ocenie zasługuje na zieleń.

Retrometr


Jackie Chan Stuntmaster

Midway

PlayStation, 2000

Beat ’em up / Bijatyka

Kolejna produkcja z aktorem w roli głównej to wydane na PSX-a Jackie Chan Stuntmaster. Tę grę także poznałam dopiero jako dorosła. Za dzieciaka jedynie rzucała mi się w oczy jej okładka, gdyż w wielu czasopismach tytuł pojawiał się w reklamach sklepów wysyłkowych. Kiedy zatem miałam już większe możliwości finansowe, mogłam sobie pozwolić na pośmiganie kaskaderem Jackiem na Szaraku. Prawdę mówiąc, nie miałam żadnych oczekiwań, gdyż demko nigdy do mnie nie trafiło, a pojedyncze screeny nie mówiły mi wiele ponad to, że czeka mnie gra akcji. Główny bohater znowu staje w szranki ze złem ze względu na porwanie. Tym razem nie chodzi o żadną białogłowę, ale o Chana Seniora, dziadka tytułowego bohatera. Aby go odzyskać, trzeba będzie skopać tyłki skośnookim przeciwnikom i kilku bossom.

Akcja toczy się w Nowym Jorku. Będziemy poruszać się ciasnymi uliczkami i załatwiać wychodzących nam naprzeciw kolesi. Taki typowy beat’em up – dopóki się ich nie pozbędziemy z planszy, nie ruszymy dalej. Nasz bohater może uderzać, sprzedawać kopniaki oraz turlać się, by unikać razów. Fajnym elementem jest możliwość korzystania z dobrodziejstw znajdujących się w poszczególnych miejscach. Po uderzeniu beczki ta wybuchnie, raniąc osoby stojące w jej zasięgu, możemy chwycić za miotłę i – zaskoczenie, nie odlecieć – zdzielić nią przeciwników. Wraz z kolejnymi levelami dochodzą elementy zręcznościowe. Sporo będzie skakania, unikania lecących w naszym kierunku wielkich antałów oraz klasyka kina akcji, skakanie po pociągach. Trzeba przyznać, że gra daje nam pewną różnorodność. Po kilku takich etapach trafiamy na Szefa. W odróżnieniu od pozostałych pionków, tutaj wyświetla nam się imię bossa oraz pasek życia. Najczęściej też w okolicach tej walki, przed lub po, możemy obejrzeć krótką cut scenkę.

Delicious!

Jak w każdej grze z elementami platformowymi, tak i tutaj otrzymujemy sporo znajdziek, których zbieranie ma nam się jakoś opłacić. Z tych nieco ważniejszych i mniej oczywistych mamy głowy smoków oraz klapsy filmowe. Do tego dochodzą różne produkty spożywcze, m.in. ryż i mleko, które często wypadają z pudeł. Ratują nasz pasek zdrowia. Jako że po przejściu każdego etapu otrzymujemy ocenę końcową, klasyfikacja wygląda jak w amerykańskich szkołach, jeśli marzymy o piątce, trzeba jak najwięcej wszystkiego zebrać. Rzecz jasna, uniknięcie obrażeń też ma tu duże znaczenie. Po podsumowaniu ruszamy w kolejny bój, aż do uratowania dziadka.

Grafika… Zgaduję, że ten kanciasty Jackie, niczym pierwsze Tomb Raidery z naciskiem na pewną część ciała Lary Croft, miał po prostu taki być. Gra jest humorystyczna, więc czemu nie? Do mnie jednak animacja głównego bohatera nie przemawiała. Żeby nie było, jeszcze w scenkach dawał radę, ale już podczas rozgrywki wygląda masakrycznie! Jednakże, same walki i poruszanie się to inna bajka. Sam Chan odbył sesję motion capture, kiedy to jeszcze nie było tak modne i naturalne, aby twórcy jak najlepiej oddali jego ruchy podczas potyczek i trzeba przyznać, że im się to całkiem nieźle udało. Sporo dobrego mogę powiedzieć o udźwiękowieniu. Żadnej z melodii nie odpalicie sobie na YT, ale ciekawie wypadają komentarze Jackiego podczas walki (catch me, if you can!) i wszelkie inne odgłosy uderzeń i wybuchów.

Spotkanie pierwszego stopnia

Ogólnie Jackie Chan Stuntmaster jest przyjemną grą, po zdobyciu wprawy też nieszczególnie trudną, jednak posiada pewną znaczącą wadę. Chodzi o timing uderzeń. Nieraz miałam wrażenie, że mój cios idealnie wejdzie, a ostatecznie nie trafiałam i sama dostawałam w czambo. Poza tym tak naprawdę tylko idziemy i naparzamy, czasem poskaczemy, niczym w mechanicznych levelach z Crasha. Sama rozgrywka też nie jest specjalnie długa. Dla niedoświadczonego gracza pęknie w jakieś 5 godzin, a po kilku podejściach nawet szybciej. Polecam, ale raczej bez ekscytacji, chyba starszy brat z NES-a wypada lepiej, zachowując wszelkie proporcje. Jednakże, zachęcam do sięgania po tytuły z sympatycznym aktorem. W Święta obejrzałam sobie Agenta z przypadku i choć film tyłka mi nie urwał, nadal z przyjemnością oglądałam Chana radzącego sobie z kilkorgiem przeciwników w bardzo ekwilibrystyczny sposób. Przejście obu tytułów nie zajmie wiele czasu, więc można próbować, może akurat coś do nowego Bingo wpadnie ;)

Retrometr

Screenshoty zapożyczone są z mobygames.com
O Prezesowa 68 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.