Recenzja | Mega Man X

mmxminiDługie blond włosy, biało-czerwony kombinezon i miecz świetlny w ręku – tak miał wyglądać nowy Mega Man. Ktoś z Capcomu uderzył w stół i powiedział “NIE”.Uznano, że marka potrzebuje zmian, bo stara formuła, po sześciu klasycznych częściach, wielu się już przejadła. Jednak tak drastyczne rewolucje w wyglądzie protagonisty, były krokiem za daleko. Z małego niebieskiego chłopca w blond szermierza? Panie, kto by to kupił, kto w ogóle by to połączył z przygodami znanymi z NESa? Na szczęście prace przy desce kreślarskiej nie poszły na marne i z wcześniejszego konceptu uczyniono postać poboczną, która potrzebowała jeszcze paru części by stanąć na piedestale, ale to historia na inny czas. Dziś Mega Man X gra, która z przytupem wprowadziła Blue Bombera w 16bitowy świat.Recenzja Mega Man X

Wszystko tutaj musiało dostać potężnego kopa energetycznego, począwszy od fabuły po rozgrywkę. Tu już nie ma dziecinnego “zły doktorek zagraża światu”. Przecież jeśli zaczynałeś przygodę od pierwszej klasycznej pozycji (1987) to kiedy X wychodził na światło dziennie byłeś już 6 lat straszy (1993). Byłeś już co najmniej nastolatkiem! Potrzebujesz trochę więcej sci-fi, trochę więcej Blade Runnera, trochę więcej bum-bum i pif-paf! Cała rzecz dzieje się jakieś 100 lat po okresie nieustających walk z zawziętym Dr Wilym. Główny bohater zostaje znaleziony w starym opuszczonym laboratorium by okazać się pierwszym robotem, który ma uczucia i wolną wolę. Fenomenalne! Zdolni inżynierzy zaraz biorą się do roboty i na podstawie schematów X-a, tworzą własne maszyny. Chrzanić 3 prawa robotów! Od teraz nawet cybernetyczne stworzenia mają swoje potrzeby, trzeba otaczać je tolerancją i pozwalać na marsze równości. I do czego to doprowadziło? Do buntu maszyn, na czele którego stoi Sigma – kawał skurczybyka. Takich niepodporządkowanych zbiegów nazywa się w tym świecie Maverickami, a Mega Man postanowił poświęcić się ich łowom.

Tak jesteśmy rzuceni w wir akcji i pierwszą misję. W ogóle pierwsza misja to majstersztyk samouczka wyjaśniającego jak należy w Megamana grać. Metodą stawiania przed nami odpowiednich przeciwników i przeszkód twórcy uczą nas jak sterować postacią, jakie są nowości, a także jakie bajery czekają nas w przyszłości. To tu poznajemy przekozaka Zero (to ten wyżej wspomniany, przystojny blondas z mieczem). On sam mówi nam: “ej mały, jeszcze jesteś słaby ale widać, że się starasz, coś czuję że jeszcze pod koniec tej gry będziesz przynajmniej tak silny jak ja, nie zawiedź”. Wow! To dopiero początek moich możliwości? “Starszy brat” tak powiedział? Już ja pokaże na co mnie stać!Recenzja Mega Man X

Dalej zaczynamy się już odnajdywać w bardziej znanych schematach. Mamy do wyboru różne plansze, z różnymi bossami, po pokonaniu których otrzymujemy nowe bronie. Na koniec kilka plansz finałowych, aż w końcu ostatni szef i fanfary. Lecz jest to tylko niezmienny szkielet gry – charakterystyczny dla marki. Wszystko inne zostało zrobione z pazurem. Zacznijmy od samych ruchów Megamana. Oprócz oczywistego skakania i strzelania (w tym ładowanego super pocisku) dostał dwa kluczowe zagrania – dash i ślizganie po ścianach. Te dwie umiejętności zmieniają zupełnie typowe bieganie z rozgrzaną lufą w prawdziwie akrobatyczne batalie. Dash dodaje dynamizmu w samym poruszaniu, ale także w unikaniu wrogich ataków, zwłaszcza w połączeniu z możliwością przyczepiania się do ściany. Już nawet nie potrzebujemy platform by sięgnąć wyższych kondygnacji, wystarczy kawałek pionowego słupa by wspinać się niczym cybernetyczny ninja. Łatwiej unikniemy bardziej skomplikowanych ataków i “wypozycjonujemy” własne wystrzały. Nie wyobrażam sobie przejścia jakiegokolwiek bossa bez tych umiejętności.Szefowie są stworzeni tak abyśmy w pełni wykorzystali nasz wachlarz ruchów i to w sposób wręcz bezbłędny, bo gra do najłatwiejszych nie należy. Właściwie trudność niektórych końcowych przeciwników niejako sugeruje właściwe obranie drogi, tzn. takiej aby mieć właściwą pukawkę. Bez odpowiedniej broni po prostu się nie da.

Ale zbieranie mocy poległych adwersarzy to byłoby za mało. Oprócz tego na każdej z plansz mamy sprytnie poukrywane różnego rodzaju dopałki. Są to serca zwiększające nasz pasek zdrowia, który na początku jest smutnie króciutki. Zdobędziemy też nowe elementy naszego pancerza jak hełm, zbroja, buty czy potężniejsze działko. Dzięki nim zyskujemy np. redukcję zadawanych nam obrażeń o połowę, dużo mocniejszy ładowany pocisk czy nowe właściwości dla zebranych mocy (np. chwilowa niewrażliwość czy pole siłowe). Te cacuszka znajdujemy w specjalnych komorach zostawionych dla nas przez Dr Light. Dla najbardziej wytrwałych poszukiwaczy czeka niespodzianka w postaci ciosu znanego z innej gry Capcomu. Powodzenia! Oprócz tego E-tanki znane z klasycznych odsłon zostały zastąpione kontenerami, których możemy znaleźć maksymalnie cztery. Strasznie podoba mi się ich konstrukcja, gdyż napełniamy je zbierając zdrowie, ale tylko wtedy, gdy nasz pasek życia jest pełen. Świetne rozwiązanie nagradzające nasze umiejętności. Im lepiej Ci idzie, tym mniej tracisz energii i tym częściej możesz podładować kontenerki.Recenzja Mega Man X

Podsumowując zbierania jest co nie miara i nie raz będziemy wracać do wcześniej ukończonych plansz z nowymi umiejętnościami, aby nieco poszperać to tu to tam. W tym przypadku dobrze przemyślanym atutem jest możliwość wyjścia z planszy w każdej chwili, gdy zakończyliśmy już nasze poszukiwania. Nie musimy za każdym razem przechodzić etapu do końca. Znajdziemy co chcieliśmy lub nie i bon voyage.

Czy w związku z tym całym arsenałem, jaki ze sobą nosimy, nasi adwersarze mają w ogóle jakieś szanse? A no stawiają dzielnie opór niczym pewna wioska galijska, lecz siła ich tkwi nie w magicznym napoju, a ilości. Choć zdaje się, że są mało zróżnicowani i w każdej kolejnej planszy napotkamy podobny ich układ. Zawsze jakieś nietoperze, rozgoryczeni swym losem robotnicy, czy mechaniczne strusie. W ogóle mam wrażenie, że w Megamanie X twórcy bardziej postawili na walkę niż zmagania platformowe. Poziomy są raczej prostolinijne, przy założeniu, że po prostu chcemy je przejść, a nie szukać “znajdziek”. Ot idziemy przed siebie, czasem gdzieś wskoczymy, czasem zeskoczymy, unikniemy jakiejś przepaści. Ja się pytam gdzie jest coś na miarę laserów z planszy Quick Mana? Gdzie tak charakterystyczne znikające bloki? Gdzie bieganie po ciemku, podwodne kolce, czy chociaż śliska nawierzchnia w obowiązkowej zimowej planszy? Przykro mi, ale tego wszystkiego nie ma. Braki w zmaganiach platformowych zostały zrekompensowane poszukiwaniami ulepszeń. Wtedy musimy się trochę naskakać, trochę porozglądać, gdzieniegdzie powspinać. X to kawał twardziela i główny nacisk postawiono na walkę. Nasze kciuki w szczególności pościeramy przy wspomnianych wcześniej bossach, ale i ciekawych sub-bossach, więc ostatecznie nie można narzekać na brak wyzwań.Recenzja Mega Man X

Wszystkie te wypchane po brzegi akcją i walką przygody okraszone zostały świetną, ostrą gitarową muzyką. Seria zawsze słynęła ze świetnej muzy i tradycja została tu jak najbardziej zachowana. Zmieniony został jedynie ton, który zdecydowanie się lepiej komponuje z dynamizmem rozgrywki, niż zdecydowanie lżejsze brzmienia klasycznych części. Wszelkiego rodzaju wystrzały czy wybuchy również bardzo wdzięcznie hałasują. W sferze audio nie ma absolutnie nic do zarzucenia. W grze pojawia się trochę tekstu. Czasem przeciwnik chce się trochę wygadać przed zainicjowaniem procedury przemocy, czy Dr Light opowie nam jakie to bajery dla nas przygotował. Na szczęście nie decydowano się na dialogi mówione, bo era 16 bitów to było zdecydowanie za wcześnie na podjęcie takich prób.

W duecie ze świetną muzyką idą w parze równie dobre “wizualia”. Modele postaci są szczegółowo wykonane (kolorystyka, cieniowanie) i bardzo płynne w ruchach. Wszelkiego rodzaju wybuchy i pociski są różnorodne i naprawdę cieszą oko. W szczególności dużo zamieszania robi wzmocniony, ładowany pocisk X-a. Niestety za te wszystkie efekty przyjdzie nam zapłacić incydentalnymi spowolnieniami. Gdy ekran naszego telewizora zostanie nadmiernie zarzucony przeciwnikami, a my będziemy ich dzielnie ostrzeliwać procesor powie nam “hola hola to dla mnie trochę za dużo potrzebuję czasu, żeby to wszystko ogarnąć“. Poza tym nie uświadczymy też jakiś wyjątkowych zjawisk graficznym jak chociażby tych z użyciem Mode 7, użytych w np. Super Ghouls n Ghosts. Nie zmienia to jednak faktu, że grafika w Mega Manie X jest bardzo dobra, z różnorodnymi tłami i dużymi bossami, tym bardziej ciekawymi, bo przyjmują tu postacie zwierzęce. Dzięki temu różnią się gabarytami i każdy prezentuje swój oddzielny model, a nie robiony na jedno kopyto jak to było z większością robot masterów w NESowych częściach. Przede wszystkim kapitalnie zrobiony jest Kameleon, który niczym Predator przybiera “soczewkowy” kamuflaż.Recenzja Mega Man X

Reasumując – Megaman X to kawał świetnego szpila. Ostra muzyka harmonizuje się z pełną dynamizmu i akcji rozgrywką. Jest trochę eksploracji, która nagradza upartych. Do tego cała zabawa okraszona bardzo dobrą, szczegółową grafiką i płynną animacją. Dlatego naprawdę wszystkich bardzo kurwa proszę, aby w niego zagrali, bo mimo, że niebieski jegomość jest bardzo znany na świecie, aż po dziś dzień, to mam wrażenie, że w Polsce wszyscy na niego leją równo. Nawet wśród moich “retro-znajomych” nikt nie pała do niego jakimś szczególnym entuzjazmem, a to jest naprawdę jedna z lepszych serii w ogóle. Jeśli nie przypadły Ci do gustu klasyczne części to może chociaż 16bitowy eX przykuje Cię do telewizora.

Retrometr

O Czarny Ivo 41 artykułów
Redaktor. Ulubione gatunki: platformówki, przygodówki (akcji), hack n’ slash, mordobicia i wszystko co dobre, czyli nie sportówki. Posiadane platformy: Pegasus, NES, SNES, Nintendo 64, GameCube, Switch, Sega Mega Drive, PSX, PS2, PS3, PS4, 3DS i Amiga 500.