Recenzja | Mickey’s Wild Adventure (PSX)

Myszka Miki to jeden z największych notabli w świecie Disneya. Ów gentleman (dla nas, Polaków, to trochę dziwnie brzmi, gdyż samo słowo “myszka” wskazuje raczej na kobietę) zadebiutował w filmach Walta w 1928 roku. Od tej pory zwierzak pojawił się w niezliczonej liczbie wszelakich produkcji medialnych, w tym także, rzecz jasna po wielu latach, w grach komputerowych. Niemal na każdej konsoli występuje choćby jedna gra z maskotką Disneya uwielbianą przez najmłodszych. Przyznaję, że za dzieciaka sama zagrywałam się w NES-ową giereczkę edukacyjną Mickey`s Safari in Letterland. Co prawda niewiele się z niej uczyłam angielskiego, gdyż znęcanie się nad myszą zastępowało mi Simsy i usuwanie drabinek od basenów – uwielbiałam wchodzić na szczyt drzewa i stamtąd spadać. No cóż, gra była familijna, więc Mickey tylko wstawał i się otrzepywał, niemniej satysfakcja była ogromna. Zresztą, między wspomnianymi grami była jeszcze jedna analogia. Podobno Mickey miał się nazywać Mortimer, a kim był Mortimer Ćwir nie muszę nikomu przypominać.

Tymczasem dzisiaj pragnę opisać grę-koszmar z mojego dzieciństwa. Nie wiem, może to zemsta za to, jak traktowałam naszego bohatera w innej produkcji? Nie mnie oceniać, choć pewnie niektórzy stwierdziliby, że karma wraca. Jedną z pierwszych gier, które miałam na PSX-ie było właśnie Mickey`s Wild Adventure. Dzikie Przygody ukazały się wcześniej na SNES-ie pod nieco innym tytułem oraz z nieco słabszą grafiką (z definicji, w praktyce różnica niewielka), reszta była raczej bez zmian. No właśnie, wydawać by się mogło, że czeka nas bardzo ciekawa rozgrywka, okraszona humorem i generalnie radością. Bardzo szybko odkryjemy, że to założenie okaże się fałszywe.

Grając w tę grę także miałam ochotę spływać…

Omawiana gra pojawiła się na szaraku w 1996 roku. Dzięki tej produkcji gracz może poznać życie i twórczość bohatera, gdyż po prostu występuje w bajkach, stajemy się bohaterami poszczególnych odcinków, najpierw tych z czasów powstania postaci, aż do współczesności. Założenie w gruncie rzeczy jest ciekawe, szczególnie że także stylizacja temu odpowiada. Pierwszy level w grze jest nawet czarno-biały, dopiero kolejne uzyskują znany nam koloryt. Tyle tylko, że ta gra dla dzieci jest trudna, żmudna i nudna. Zetknęłam się w internetach z całkiem przychylnymi recenzjami i opiniami, których nie potrafię zrozumieć (szanuję jednak, gdyż i moja opinia jest subiektywna, pewnie także niezrozumiała przez wielu). Nasz myszor spaceruje po statku. Uderzyć go może niemal wszystko, do tego niewiele trzeba, by po kilku ciosach stracił życie. Łatwo wpaść do wody, łatwo, nadziać się na kość szkieleta, łatwo dać się przepiłować piłą, łatwo dostać skrzynką, biegnąc po schodach, łatwo zostać przejechanym przez łosia i łatwo dostać w głowę spadającym kamieniem, będąc w lesie. Do tego moje ulubione – jedziemy wózeczkiem i nawet jak nie doskoczymy do kolejnego, ale zatrzymamy się normalnie na powierzchni, nie w lawie, tracimy życie.

No właśnie, łatwo o wszystko, tylko nie o przejście tej gry. Mamy możliwość wyboru trudności i liczby żyć w opcjach, w sumie całkowite game over nas nie spotka, gdyż po utracie wszystkiego możemy rozpocząć od początku levelu, w którym zazgonowaliśmy. Nasz mysz przed utratą życia może przyjąć kilka ciosów na klatę, które symbolizuje łapka w rogu ekranu. Teraz największa atrakcja – brak save`owania! Zgadza się, jeśli ktoś chce przejść grę, musi zrobić to na raz, ponieważ nie zapisze stanu gry po załatwionym bossie lub gdziekolwiek indziej. Pragnę tylko przypomnieć, że nawet niektóre carty na NES-a miały zaimplementowany system zapisu… Tymczasem trudno mi ocenić, czym kierowali się twórcy przy takiej decyzji. Może stwierdzili, że to taka świetna gra, że na bank osoba, która do niej siądzie, skończy dopiero po napisach końcowych? Może zlitowali się nad graczami i uznali, że nie ma co rozciągać tej gry na kilka dni? Może domyślali się, że po wydaniu konkretnych pieniędzy na tytuł sfrustrowany konsument, odkrywszy że ktoś polecając mu grę zrobił go w wała, poświęci się i jednak dokończy? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

…rzucić się z pudła na łańcuchu również

Dobra, żeby nie było, że tylko krytykuję, kilka światełek w tunelu. Fajnie prezentuje się fizyka Mickey`ego, jego zakres ruchów i głos. Co jakiś czas coś tam do nas zagaduje, czyta wszelkie pojawiające się komunikaty (nazwy leveli, itp.). Co do grafiki, ciężko mi ją ocenić jednoznacznie. Niby poprawiona, ale wygląda mocno na SNES-a, powiem szczerze, że niekoniecznie mi to leży, choć nie uważam, by była zła. Wręcz przeciwnie, wykonano ją z dużą pieczołowitością, tła są rysowane. Po prostu to nie jest mój typ. Warto pochwalić sekrety, które znajdują się praktycznie w każdym levelu. Można znaleźć tajemne przejścia, gdzie spotkać można sporo znajdziek. Co ważne, wiele z tych atrakcji, w tym wydłużoną zawartość, zapewnia przechodzenie gry na najwyższym poziomie trudności, za co biorą się chyba wyłącznie masochiści. Dość dużo czasu spędziłam przy tym akapicie, ponieważ robiłam wszystko, by spróbować znaleźć jeszcze jakieś pozytywne elementy. Niestety, nie udało się.

W grze znajduje się także nieco elementów logicznych. Są one na tyle banalne, że samo odnalezienie rozwiązania nie będzie trudne, gorzej bywa nieraz z wykonaniem. Natkniemy się na most zwodzony, który otworzy się dopiero wtedy, gdy zabiją dzwony. Trzeba po prostu na nie wskoczyć i w nie uderzyć. Utrudnienie: latające ptaki, które centralnie atakują naszego gryzonia. Stworzenia wybuchowej mieszanki? Przesuwamy zlewkę po stole, naskakujemy na miejsca oznaczone czaszką, wypływa z nich ciecz, po czym podgrzewamy całość. Utrudnienie: tym razem też coś latającego – nietoperze. Wiem, że czasem zagadki logiczne potrafią bardzo wydłużyć grę, kiedy nie ma się solucji (utknęłam kiedyś na długo w Silent Hill, gdy trzeba było na pianinie zagrać melodię), ale chyba bardziej wkurza to, że rozwiązanie ma się dawno, ale ciężko do niego doprowadzić, oglądając co chwila scenę pogrzebu Mickey`a po każdej porażce.

Piła 15

Co jeszcze można napisać o tej wspaniałej grze, którą na upartego, będąc mistrzem, da się przejść w dwie godziny? Może wskażmy głównego adresata tej produkcji. Docelowo ta gra przeznaczona jest dla dzieci! To chyba jeden z tytułów, na bazie których psychologowie oceniają, że gry powodują agresję. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić dziecko, które sięga po pada, zasiada do Mickey`s Wild Adventure i nie zniechęca się do niej po 10 minutach rozgrywki. O ile główny bohater jest mega sympatyczny, tak już samo przechodzenie leveli, ewentualnie próba przechodzenia, szybko dzieciaka zniechęci. Szczególnie że znajduje się także wiele elementów platformowych oraz to, co “uwielbiałam” w niektórych grach na NES-ie – konieczność wykonania długiego skoku z góry, nie widząc przy tym podłoża. Skutkuje to tym, że czasem trafimy na jakąś ubitą drogę, a czasem do wody, która jest nieco obok, ale za późno na reakcję.

Kim są nasi przeciwnicy prócz wspomnianych już nieco wcześniej latających stworzeń? Pojawiają się koty, co jest sensowne, zważywszy na to, że gramy “myszem”. Jednakże, w bestiariuszu są również szkielety, robaki, pająki i inne stwory, nie wspominając o innych elementach, które mogą nam zrobić krzywdę. Na szczęście, nie jesteśmy bezbronni. Możemy naskakiwać na głowy przeciwników, najczęściej jednak więcej niż raz, aby ich skutecznie wyeliminować. Do tego dochodzi nasza broń – kulki. Są one porozrzucane po levelach, możemy je zbierać a później ciskać nimi w inne potwory/zwierzęta. Nie są one mocniejsze, również potrzeba kilka strzałów, by się kogoś pozbyć, po prostu pozwalają na atak z dalszej odległości. Kojarzycie motyw z Crasha, gdzie uciekamy przed kamieniem lub dinozaurem? Tutaj też coś takiego jest, ale nawet w połowie nie tak dobre. Goni nas jakieś monstrum, Mickey porusza się ruchem jednostajnie opóźnionym, zaś naszym zadaniem jest uratować go przed pędzącym zwierzakiem. W sumie na naszej trasie nie ma zbyt wielu przeszkód, niemniej i tak ten fragment jest bardzo upierdliwy.

Kolejny irytujący moment? Proszę bardzo. W jednym z leveli mamy za zadanie podążać za duchem, który przy okazji pragnie nas skrzywdzić. Design poziomu jest taki, że zawęża nam się pole widzenia, jest jakby kółko, gdzie znajduje się Mickey i niewielka przestrzeń, a reszta to ciemność. Pojawia się tutaj ten problem, który sygnalizowałam wcześniej – wskakiwanie w dziwne miejsca, nadziewanie się na wrogów, itp. Niby w innych grach też mamy podobne zagrywki – we wspomnianym już Crashu Bandicoocie także pojawiają się sekcje, gdzie gracza ogarnia ciemność, jeśli odpowiednio wcześnie nie zaopatrzy się w maskę Aku Aku. Tyle że ta gra jest oprócz tego ciekawa, grywalna i wciągająca, omówiony etap staje się wyzwaniem po kilku levelach z inną strukturą, natomiast w przypadku Mickey`s Wild Adventures jest to kolejny drętwy pomysł po całej masie równie dennych przejść. W zasadzie, jakby tak spojrzeć teoretycznie, gra jest dość różnorodna, jednak mimo to wydaje się tak niedopracowana, że elementy pierwotnie wydające się spoko, ostatecznie tylko irytują i zmuszają do opłakiwania leżącej myszy trzymającej kwiatek. Do tego te psychodeliczne fragmenty – motyle z twarzami myszy/animków? Co to jest?!

Każdy gracz czeka, aż ten kicz się skończy…

Przechodząc do upragnionego podsumowania. Po omówieniu i przedstawieniu kilku gier, które bardzo mi się podobały i w które namiętnie pocinałam, chciałam tym razem opisać coś, co raczej pojawiało się w koszmarach niż marzeniach. Naprawdę nie potrafię znaleźć powodu, dla którego należałoby poświęcić Mickey`s Wild Adventure swój cenny czas. Jest mnóstwo tytułów ładniejszych i ciekawszych. Takich, w których porażki zachęcają do wzniesienia się ponad swoje dotychczasowe umiejętności i próby podjęcia kolejnej walki. Nawet na easy ta gra sprawia problemy, nie wyobrażam sobie absolutnie grania w to z dziećmi, choć takiej ostrej przemocy, z krwią i widocznymi ranami nie doświadczymy. Na pewnym portalu aukcyjnym można ją wylicytować od trzech złotych i jest to zdecydowanie o trzy złote za dużo. Komu się spodoba ta gra? Psychofanom Myszki Miki, twórcom tytułu i ich najbliższym oraz osobom, którym radość sprawia zadawanie sobie bólu. Właśnie! Jest jeszcze jedna zaleta. Jeżeli Twoje dziecko uwielbia gry i spędza z nimi mnóstwo czasu, odpal mu ten tytuł. Od razu, mając pewien wybór, weźmie się za odrabianie lekcji. Najfajniejszy moment w grze następuje wtedy, gdy ją wyłączasz.

Retrometr


Ciekawostki:

istnieją ludzie, którym ta gra się podoba

O Prezesowa 68 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.