Recenzja | Silent Hill 3

silen hill 3 recenzjaKiedy niemal czternaście lat temu po raz pierwszy zetknąłem się z trzecią odsłoną „Silent Hill” nie byłem wówczas jeszcze świadom, iż część tę obdarzę sporym sentymentem. Sentymentem, którego przez długi okres czasu nie potrafiłem sobie w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć. Jakiś czynnik, nawet po latach, wciąż pchał mnie w nadgniłe progi tego miasteczka, wodził ścieżkami obłędu prowadząc do upragnionego celu – swoistego katharsis.

Ukazane w tej odsłonie w dosyć osobliwy i przewrotny sposób piękno „Cichego Wzgórza”, jego zdegenerowanie oraz zwyrodnienie sprawia, iż nawet dziś ochoczo tutaj wracam niczym do własnego domu, będąc nadal ekstatycznie zafascynowany doznaniami jakie zaserwowali mi twórcy. Bo ilekroć przekraczam bramy tej mieściny, rozpala się we mnie na nowo nie tylko nostalgia, ale także uczucie kisnących od wewnątrz trzewi, zaś delikatne muskanie w głowie, każe się zastanawiać, czy aby mój mózg znowuż nie stał się pożywką dla właśnie co wylęgniętych weń larw. To miasto gnije jak nigdy dotąd, a Ty wkrótce zaczniesz razem z nim, jeśli tylko odważysz się w nim zawitać.

Tym razem pod pozorną powłoką normalności kryje się alternatywna rzeczywistość stanowiąca niesamowity festiwal obrzydliwego rozkładu, który w bezpardonowy sposób wpieprza się z upaćkanymi buciorami w Twoją podświadomość. Niemal z każdego zakątka bije tutaj cuchnący brud, niemal namacalnie czuć jak wszędobylski syf osadza swe roztańczone cząstki na gęstych śpikach, ze strachu trzymających się kurczowo wnętrza nozdrzy. Odrapane, przesiąknięte stęchlizną i posoką ściany, podszyte grzybem wespół z chłodną surowością pordzewiałych, metalicznych elementów, siatek oblepionych zaschniętą krwią to jedynie preludium tego majestatycznego szkaradztwa. Prawdziwe piętno odrazy uderzy w ciemię, kiedy to najbliższe otoczenie zacznie niezależnie egzystować, kiedy to wokół Ciebie pojawią się pulsujące, krwiste wybroczyny, zaś ściany pokryje żywa tkanką manifestująca swoją obecność falującą ruchliwością. W takich chwilach naprawdę trudno nie docenić ile serca panowie z „Team Silent” włożyli w ukształtowanie tego chorego wymiaru, ile z siebie wykrzesali, by móc należycie oddać ból oraz cierpienie zarówno fizyczne jak i psychiczne nierozerwalnie związane z tym miejscem. Widok częstokroć jest iście odpychający, i owszem z początku wywołuje on delikatnie mówiąc dyskomfort, lecz po jakimś czasie w końcu do niego przywykniesz. A wówczas z każdym kolejnym postawionym krokiem będziesz wręcz z rozkoszą napawał się różnorodną formą otaczającej ohydy i być może nawet najdzie Cię ochota, by kapkę tego mięska zdrapać, wrzucić na patelkę i usmażyć. Z cebulką! [z kim ja kurwa pracuje! – Nacz.Os.Rep]

recenzja Silent Hill 3

Stylistyka wykreowana w „Silent Hill 3” ewidentnie przywodzi na myśl tę znaną z pierwowzoru i w gruncie rzeczy nie jest to błędne skojarzenie, gdyż trzeci epizod sagi stanowi bezpośrednią kontynuację dzieła wydanego jeszcze za czasów pierwszego PlayStation. Pod względem estetyki trójeczka nie tyle człapie już wydeptaną ścieżką, co jeszcze mocniej i głębiej żłobi ślady w tym bagnie degradacji, wrzucając w sam jego środek kolejną ofiarę. Z nad tej zjełczałej brei błagalnie o pomoc w naszym kierunku rękę wyciąga nastoletnia Heather, którą poznajemy dosłownie w koszmarnych okolicznościach. Uwięziona we własnym śnie, błąka się w ponurych odmętach wesołego miasteczka oblanego kolażem bezkresnego mroku i przeszywającej go gęstej mgły. Niepokojona co rusz przez wygłodniałe kreatury, usilnie próbuje wydostać się ze swego majaku, nie wiedząc jeszcze o tym, iż przebudzenie nie przyniesie ukojenia. Wręcz przeciwnie. Ta przerażająca ułuda stanie się katalizatorem, pierwszym krokiem w kierunku realnego koszmaru i rozpocznie zarazem krętą podróż ku prawdzie, ku odkryciu swej rzeczywistej tożsamości oraz więzów jakie łączą dziewczę z wydarzeniami dziejącymi się kilkanaście lat temu w samym sercu Silent Hill. Enigmatyczność serii po raz kolejny zatem daje o sobie znać budując zagadkowość wokół ukazanego wątku czy napotkanych postaci, ale powiedzmy sobie szczerze – robi to, aż nadto na wyrost, niepotrzebnie unikając praktycznie przez pierwszą połowę gry jakichkolwiek poszlak, by chwilę potem niespodziewanie wystrzelić w ryło fajerwerkami i na delikatnie obniżonym pułapie ciągnąć zaczęty motyw do miałkiego zakończenia. Fabuła trzeciego „Silent Hill” w efekcie nie potrafi należycie zaangażować, co przy jej prostolinijności i braku większej głębi jak na standardy serii, stawia ją w drugim szeregu na tle poprzednich odsłon.

recenzja Silent Hill 3

Dlatego też, to przytłaczająca otoczka, a nie opowiedziana historia w przeważającej mierze ciągnie ten wózek obrzydlistwa w kierunku pomieszania zmysłów – coraz szybciej, im bliżej znajdujesz się samego Silent Hill. I nie chodzi tutaj tylko o rosnące natężenie wizualnego gnojowiska, ale przede wszystkim o czynnik uderzający w psychikę gracza. A ten potrafi pognębić umysł aż miło za sprawą wymownie oddanego drugiego planu, utrzymanego zarazem tu i ówdzie w psychodelicznym, czy groteskowym tonie. Oj, nieraz ze zdziwieniem zapytasz w duchu samego siebie „Ale o chuj tu chodzi?” mijając przybite niczym na krzyżu żywe, cierpiące cielska z przyczepionym w miejsce mordy zdjęciem ukazującym szeroko uśmiechnięte usta. Kiedy indziej zaś zastanawiać się będziesz, czy aby zwisający nad przepaścią manekin trzymający w drugiej łapie niemowlę to rzeczywiście kukły czy może do niedawna jeszcze żywe istoty? A gdy ujrzysz w pełni obryzgany karmazynową krwią kibelek, w głowie pojawią się różne scenariusze na temat losu osoby, która jeszcze parę chwil temu grzecznie odpukiwała przy próbie jego sforsowania. Jednak mocarny mózgotrzep czeka na Ciebie w szpitalnym pokoju z ogromnym lustrem na jednej ze ścian. Nie chcę tutaj zbytnio uchylać rąbka tajemnicy, ale z chwilą przekroczenia jego progu, bankowo poczujesz otulającą Cię powoli panikę, a na szyi zaciskającą się pętle osaczenia.

Wielokrotnie zatem mentalnie częstowany jesteś zabiegami kaleczącymi szare komórki, jednak w myśl starodresiarskiego powiedzenia, że „leżącemu skacze się po głowie parami”, równolegle nad psychiką pastwi się dochodzące do uszu udźwiękowienie. Geniusz Akiry Yamaoki ponownie mocno lśni niczym diament i potrafi unikalnie zbudować napięcie oraz wzbudzić niepewność bawiąc się industrialno-ambientowymi nutkami. Raz dosadniej, czy to przy pomocy ciągłych, soczystych odgłosów siekanego mięsa, jakichś jęków przechodzących w bekanie czy ciężkich dźwięków piłowanego metalu, a raz subtelniej – przecinając niespodziewanie błogą ciszę przeraźliwymi piskami, tępymi dudnieniami bądź skomlącym wyciem szlachtowanej ofiary. Uwierz, że pracująca wówczas na wysokich obrotach wyobraźnia skutecznie paraliżuje ciało, a palce dzierżące pada odmawiają posłuszeństwa.

recenzja Silent Hill 3

Jak się pewnikiem już domyślasz, po raz pierwszy w serii akcja przenosi się także poza granice tego nawiedzonego miejsca, więc swoją przygodę rozpoczynasz nie w tytułowym, a w jakimś randomowym miasteczku zamieszkałym przez naszą podopieczną. Poszwendasz się toteż po tamtejszych butikach w centrum handlowym jak na rasową galeriankę przystało, a następnie niczym ostatnia pijaczyna wieczorową porą pomylisz w metrze pociąg do domu i wylądujesz w śmierdzących kanałach, by chwilę przed przestąpieniem progu swego mieszkania, poszabrować sobie jeszcze ciut po okolicznym biurowcu. Sporych rozmiarów lokacje nie ustrzegły się momentami backtrackingu, ale potrafią także wprowadzić lekką dozę dezorientacji, szczególnie dokuczającą na stacjach podziemnej kolejki. A tam niewiele potrzeba, by w gąszczu przejść, schodów zatracić się i w kółko kręcić po tych samych peronach. Niemniej z racji tego, iż macki Silent Hill odbiły i tutaj swój ślad zepsucia (dość logicznie wytłumaczone biorąc pod uwagę „mityzm” marki), toteż nowe miejscówki jakoś w znacznym stopniu nie ustępują już tym znanym, zaś często wyzierający się ledwie z mroku snop latarki błądzący po sparszywiałych zakątkach wraz z duszącą atmosferą zdają się jeszcze głośniej krzyczeć w chórkach – „hej, witamy na starych śmieciach”.

Tak naprawdę jednak to przybycie do tej mekki zła ckliwie Cię połechce, pomimo ponownej eksploatacji znanych już przybytków. Szpital Brookheaven goszczący niegdyś w swych progach Jamesa Sunderlanda bucha w twarz zgoła inną, wcale nie gorszą, zgangreniałą świeżością, zaś park rozrywki, po którym kiedyś pomykał Harry Mason wprowadza nie tylko nową atrakcję w postaci klimatycznego domu strachów, ale także sam w sobie wydaje się jeszcze bardziej przesiąknięty grozą i posępnym sznytem. Wśród tych urokliwych, rozległych pejzaży umyka i właściwie nie doskwiera fakt, że samo miasteczko potraktowane zostało tutaj po macoszemu. Te kilka uliczek oblanych gęstą mgłą stanowi jedynie króciutki korytarz, tunel pomiędzy większymi lokacjami.

recenzja Silent Hill 3

Oczywiście te nie straszą pustką czy wesolutko cykającymi w tle świerszczami, a w mym odczuciu naprawdę wyrafinowanie wykreowanymi stworami, które wraz z designem otoczenia tworzą spójny, uzupełniający się całokształt. Same w sobie stanowią uosobienie okrucieństwa, brutalności miasteczka, zachowując zarazem symbolikę ściśle związaną także z samą bohaterką. Ze wstrętem i niesmakiem mijać będziesz obleśnego Insane Cancera – ciężko sapiącego, napompowanego grubasa pokrytego jątrzącymi się ropniami. Z pogardą spojrzysz na pełzające na kikutach Slurpery, które to tylko czyhają, by przewrócić Heather, a następnie wleźć na nią bądź swoim pyskiem posiorbać w okolicach jej krocza. Nawet zwykłe psiska mają mocno pokręcony wygląd i to właśnie te pokryte bandażami, poparzone cielska najczęściej będą serwować swym zachowaniem jump scare’y, rzucając się znienacka na plecy, wściekle przy tym charcząc przepołowioną pionowo gębą. Nie sposób więc przejść obojętnie obok tych wywłok, a że ich liczebność jest spora, toteż okazji, by ulżyć ich mękom bądź po prostu utorować sobie dalszą drogę znajdzie się od groma. Dostępny arsenał, który w tym pomoże, choć nie jest przesadnie pokaźny, to jednak w miarę wyważony na linii broń biała – broń palna. Gazrurka, katana, zwykła klamka czy strzelba to bodaj najbardziej efektywny i powiedzmy pasujący do zaistniałej sytuacji oręż jakim zawładniesz, bowiem poczucie bezbronności, delikatności naszej małoletniej blondyny potrafi deczko ulecieć, kiedy to w jej łapska wpadnie pistolet maszynowy bądź nawet taka zabawka jak… morgensztern.

Zatrzymując się jeszcze na chwilę przy sferze wizualnej, muszę bezapelacyjnie przyznać, że „Silent Hill 3” jak na swój wiek zestarzało się naprawdę ładnie i nawet dziś graficznie potrafi wzbudzić spory podziw. Znakomicie wykonano modele postaci, pieczołowicie przyłożono się do ich twarzy, dzięki czemu z przyjemnością ogląda się mimikę wyrażającą różne emocje. Wystarczy spojrzeć jak na zroszonej piegami buzi Heather maluje się zmęczenie potęgowane przez podkrążone oczy, jak ze styranej facjaty Douglasa, natrętnego detektywa, bije życiowe doświadczenie. Na uwagę zasługuje także plastycznie oddana gra świateł i cieni. Naturalny blask kieszonkowej latarki (ślicznie oddana łuna przy skierowaniu lampki w stronę ekranu) w ciasnych pomieszczeniach zgrabnie wprawia w ruch zarówno ślady rzucane przez naszą dziewuchę jak i mijane przedmioty zmieniając ich wielkość pod różnymi kątami kamery lub zniekształcając je, gdy te padają jednocześnie na ścianę i podłogę. Czapki z głów Panie i Panowie natomiast za zastosowanie ruchomych tekstur, które ekspresyjnie ukazują zgniliznę tego drugiego wymiaru wspomnianą na początku tej recenzji. To trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy! Naprawdę pod względem graficznym trudno się do czegokolwiek przyczepić, to najwyższa półka, aczkolwiek parę kropel dziegciu do tej beczki miodu dolewają spadki animacji. Na szczęście te dają o sobie znać jedynie na ulicach miasteczka.

recenzja Silent Hill 3

Jak zatem wypada kolejna, trzecia już wyprawa do „Silent Hill”? W mym mniemaniu naprawdę dobrze, niemniej należy mieć na uwadze, iż po raz trzeci właściwie dostajemy to samo danie na talerzu, w związku z czym od strony rozgrywki powoli zaczyna zawiewać wonią wtórności. Mechanika żywcem przeniesiona została z poprzedniczek, aczkolwiek jeśli sceptycznie nastawiony jesteś do „czołgopodobnego” sterowania, te w każdej chwili możesz zmienić na bardziej przyjazne. Twórcy pokusili się o wprowadzenie paru niuansów, jednak nie są one aż tak znaczące, by nadać świeżości zabawie. Kompletnie nieprzydatny blok inicjowany poprzez wciśnięcie kwadratu właściwie należy traktować jako ciekawostkę – nie dość, iż trzeba idealnie wpasować się w atak przeciwnika, to korzyść z tego wynikająca nie jest zbyt wymierna. Ciekawym ficzerem natomiast jest możliwość przypisania pod klawisz R3 apteczki bądź amunicji i w razie potrzeby w locie, bez mozolnego wchodzenia do menu skorzystać z któregoś przedmiotu. Co prawda przyjemność płynącą z gameplayu podnoszą naturalnie zagadki, ale te z kolei prawdziwy pazur pokazują dopiero na najwyższym poziomie trudności. Znajomość dzieł Shakespeare’a czy poprawne zinterpretowanie wierszowanych podpowiedzi stanowi nie lada wyzwanie i sporą przeszkodę. Nie ulega wątpliwości, że w niektórych kwestiach „Silent Hill 3” dopadła stagnacja, ale mimo tego nadal tytuł ten potrafi dostarczyć sporo miodnej zabawy, zaś wszelkie niedociągnięcia rekompensuje, i to z nawiązką, potężny klimat miażdżący umysł na kilku płaszczyznach.

Retrometr

Redaktor. Ulubione gatunki: przede wszystkim przygodowe/akcji z głównym nastawieniem na survival-horror. Poza tym wsio prócz niemal wszelakich rpgów (tutaj wyjątek stanowi action rpg), symulatorów i strategii. Lubię odpocząć przy wciągającej platformówce. Posiadane platformy: 3DS, PSP, PS2, PS3, PS4, C64, PC