Recenzja | The Disney Afternoon Collection

Kolejny raz Disney atakuje na RnG, tym razem klasyka w nowym wydaniu które… jest stare, będzie przewrotnie. Całość przybliży nam gościnnie Gomlin z pozycji freelancera – takich czytelników to ja rozumiem! Składanka wyszła niedawno na nowe sprzęty, ale po tytułach zobaczycie, że to Retro jak się patrzy,  powrót do przeszłości nie musi wcale oznaczać zakupu sprzętu sprzed 20 lat i wypadu na aukcje po gry. Dobra koniec mojego smęcenia, oddaję głos Gomlinowi.


The Disney Afternoon Collection

Jakiś czas temu, bo w 2013 r Capcom wydał na świat zremasterowaną grę DuckTales Remastered – gra owszem wyglądała naprawdę bajecznie i rysunkowo była dopasowana do obecnych generacji gier. Grało się przednio, ale nie wyśmienicie. Po pierwsze Capcom dał nam do dyspozycji tylko jedną część Kaczych Opowieści, po drugie – praktycznie poskąpił nam wszelkich dodatków, przez co gra wydawała się dość uboga. Obecnie Capcom postanowił przyciągnąć do siebie prawdziwych retro wyjadaczy, którzy wychowali się na nesach, snesach i pegasusach. The Disney Afternoon Collection oferuje nam tym razem zestaw 6 klasycznych gier Capcomu w nietkniętej formie – czyli takiej jaką doskonale pamiętają starzy wyjadacze.

Oczywiście nad grami nie ma się co szczególnie rozpisywać, gdyż chyba każdy nawet jeśli nie grał to owe tytuły kojarzy – więc pokrótce przelecimy po grach z dodatkiem moich wspomnień, a potem skupimy się na tym w jaki sposób nam je zaserwowano tym razem [brzmi jak plan – Nacz. OS.]. Po odpaleniu wita nas miła muzyczka nawiązująca do retro stylu i fajnie wpada w ucho. Do odpalenia mamy następujące tytuły poukładane w kolejności od daty wydania:

1989: DuckTales


Pierwsza w mojej karierze gracza gra, która zszokowała mnie już samą naklejką na kartridżu i ekranem tytułowym. Marian i inne klasyki z gier 168in1 był już ograny do granic możliwości i pewnego dnia po pracy, przy obiedzie ojciec wyciąga z kieszeni magiczną żółtą dyskietkę. Gra była dla mnie pierwszym takim BOOM na Pegazusie. Jako dzieciak – fan bajek Disney’a, a zwłaszcza sobotnich programów o 10 rano, kiedy to właśnie puszczano Kacze Opowieści. Kiedy dorwałem się pierwszy raz do tytułu, nie mogłem uwierzyć – w tamtych czasach – Kacze Opowieści jak żywe na moim Pegazusie. Chociaż ze szczątkowej historii nie wiedziałem kompletnie nic, to mogłem tytuł odpalać po kilkanaście razy i frajda była zawsze na najwyższym poziomie.


1990: Chip ‘n Dale Rescue Rangers

Po tym jak już setki razy uporałem się z DuckTales przyszedł czas na poszukiwania kolejnych hitów Disney’a, czyli bajek którymi żyłem. Magazynów z grami na pegazusa itp nie posiadałem, internetu nie było, a kumple w moim wieku na podwórku mieli wiedzę nie większą ode mnie. Nie pozostało nic innego jak ruszyć z rodzicami do miasta i zejść po schodkach do piwnicznego raju, w którym znajdowały się setki dyskietek do sprzedaży i na wymianę. Pan za ladą był obeznany jak mało kto – dla mnie Guru. Od razu wywalił mi na ladę gry z serii. Bez popitki zgarnąłem Cipa i Dejla, którzy wypełniali czasową wieczorynkę. Gra była na 2 graczy, więc nie muszę wspominać, że radość z gry była jeszcze większa a posiadówki do późnych godzin stały się standardem. Ponieważ moje posiadanie Pegaza to późniejsze lata 90′ to wszystkie produkcje były dostępne – więc w myślach miałem godziny zabawy jakie były jeszcze przede mną.


1991: TaleSpin

Jedziemy tutaj po kolei tak jak przedstawia to nam kolekcja w grze. Ja muszę się przyznać, że tej gry nie posiadałem…  Nie pamiętam dlaczego nawet – prawdopodobnie z dwóch powodów. Po pierwsze mój Guru nigdy mi tej gry nie zaproponował spod lady a po drugie, chociaż z bajką gdzieś tam się spotkałem to jednak nigdy się nie wkręciłem tak jak w wyżej wymienione tytuły. Powiem więcej, w ogóle w owy tytuł nie grałem. Po latach widziałem gdzieś ten tytuł na yt podczas przeglądania gierek na pegazusa, ale nigdy mnie nie przyciągała. Teraz lekko się z tego cieszę bo mogę ten tytuł sobie ograć na całego i poznać jego mechanikę itp. Parę razy już sobie odpaliłem tytuł i przyznam, że póki co wydaje mi się iż jest on najtrudniejszy w tej kolekcji. Sterowanie wymaga dobrego opanowania, ale póki co jestem wciąż na pierwszym poziomie. Czuję, że zagrzeje tu na dłużej – fajna sprawa.


1992: Darkwing Duck

Chociaż nie była to kolejna gra z mojej listy (nabyłem ją jako ostatnią) to oczywiście została wchłonięta przez konsolkę i ogarnięta. Z bajką miałem mało wspólnego i też nie pociągała mnie tak jak Kacze Opowieści. Zaufałem jednak mojemu Guru, że gra jest warta świeczki i tego nie pożałowałem. To kolejne długie godziny, z których nie żałuję ani minuty spędzonej z tytułem. Poziom trudności, spore zróżnicowanie względem pozostałych gier – taktyczne strzelanie, skakanie i unicestwianie przeciwników potrafiło wciągnąć. Tytuł dawał sporo radości i szczerze mówiąc, żałowałem iż nie posiada on jakoś wplecionego trybu kooperacji. Mimo to nie narzekałem, a grało się klasycznie – po straconym życiu następowało oddanie pada kumplowi.


1993: DuckTales 2

Co tu dużo mówić ? Lepiej i więcej tego samego. Muzyczka była bardziej dopracowana – tytułowy song brzmiał jeszcze lepiej, a grafika została polepszona względem pierwowzoru. Druga część to kolejne nowe lokacje i wydaje mi się więcej lepszych pomysłów. Mechanika została bez zmian, ale sama gra wydała mi się dużo bardziej klimatyczna. Zbędne chyba będzie wspominać, że gra zabrała mi kolejne świetne godziny z życia gówniarza. Nawet ojciec powiedział, że lepiej mu się w to pyka niż w pierwszą część (a ogrywał ze mną każdy nowy tytuł), więc coś w tym musiało być. Nie zmienia to jednak faktu, że ogrania pierwszej części nie żałuję ani trochę bo było to świetne wprowadzenie i trochę bym na tym stracił, gdybym zaczął szpilać od razu w drugą część.


1994: Chip ‘n Dale Rescue Rangers 2

I nadszedł wreszcie niszczator kolekcji (przynajmniej dla mnie i dla kumpli z osiedla). Kolejna część Cipa i Dejla wyciskała chyba z pegazusa ostatnie soki. Przynajmniej tak myśleliśmy. Grafika istnie bajkowa, pięknie rysowana i płynna. Po raz kolejny kooperacja dająca mnóstwo frajdy. O wiele lepszy soundtrack, ciekawsze lokacje i bossowie. Czegóż chcieć więcej? Do dziś pamiętam jak Pan, który wymieniał mi dyskietkę powiedział “No najlepsze zostawiłeś sobie praktycznie na koniec” Tej gry już mu potem nie oddałem, a strzelający kaczor nie był z wymiany, a kupiony. Po dziś dzień jest to dla mnie gra, która jest w pierwszej piątce najlepiej wspominanych gier na pegazusa. A z tej kolekcji – bezkonkurencyjny hit. Człowiek po latach żałuje, że wszystko poszło do młodszych kuzynów, na śmieci bądź zostało sprzedane. Przyszły PC-ty, PSX-y i człowiek fascynował się innymi grami. Pamięć jednak nie przeminie. Dlatego ciesze się, że Capcom wydał tą kolekcję i na dużym ekranie mogę śmiało przypomnieć sobie szczenięce lata.


Przejdźmy teraz do tego co oferuje nam kolekcja pomijając same gry z kolekcji.
Obraz:

Klasyki są dostosowane do współczesnych telewizorów/monitorów, także podczas gry nie ma mowy o żadnym “rozpikselowaniu”. Obraz jest naprawdę ładny i ostry zachowując przy tym ducha czasu retro szpilów. Możemy ustawić w 3 warianty:
– Klasyczny, czyli najmniejsze okienko w ramce na środku ekranu, które chyba jeszcze bardziej oddaje klimat
– Obraz rozszerzony, czyli trochę większy ok wyżej wspomnianego
– FullScreen co samo za siebie mówi – szpilanie na pełnym ekranie, które ja osobiście wybieram i sprawia mi wiele przyjemności

Do tego mamy jeszcze:
– Dwa filtry: TV i Monitor – monitor prawdopodobnie ma za zadanie udawać stare telewiory kineskopowe, chociaż ja aż takich różnic nie zauważyłem
– Mamy do ustawienia Border, czyli granicę – gdzie przyznam szczerze, moje oko też nie dostrzega kolosalnych różnic.
Jestem jednak pewien, że sprawne oko prawdziwego wyjadacza retro dostrzeże zmiany w ustawieniach.

Mechanika:

Do dyspozycji mamy opcje zapisu i wczytania rozgrywki – czyli świetna opcja dla młodszego pokolenia, które będzie ginąć częściej niż w jakiejkolwiek części Dark Souls. Do jeszcze większego ułatwienia rozgrywki dla wspomnianej grupy jest dodana opcja cofania podpisana pod triggera. Czyli jak łupniemy prosto w przepaść to momentalnie możemy cofnąć rozgrywkę o 2-3 sekundy i jedziemy dalej, poprawiając to co nie wyszło. Są też ustawienia pada i te wstępne są ustawione tak, że na moim Xboxowym padzie gra się równie dobrze i wygodnie co kiedyś na pegazusie. Samo sterowanie jest bardzo czułe, gra wychwytuje leciutki i mocniejszy skok, zatem śmiało można poczuć się jak za dawnych lat.

Opcje dodatkowe samej kolekcji:

Jak na dobrą kolekcję przystało mamy do dyspozycji dwie galerie. Jedna dotyczy różnego rodzaju obrazków, zdjęcia oryginalnych pudełek gier (nawet widać przeżyte lata po wytartych brzegach), szkice, koncepcje – całkiem ok. Drugą galerią jest oczywiście ta muzyczna – po wyborze gry mamy do dyspozycji wszystkie utwory z poszczególnego tytułu.  Nawet ok, ja sobie puściłem do przesłuchania wszystkie kawałki z drugiej części Cipa i Dejla.

Dodatkowe tryby gier:

W przeciwieństwie do DuckTales Remastered mamy tutaj pewne urozmaicenie. Nie jest może tego wiele, ale tryby te mogą dawać satysfakcje. Są to opcje dla starych wyjadaczy  -ale tych hardkorowych. Jest to:
– Time Attack Czyli speedrun, gdzie możemy sami pobijać swój rekord przejścia gry. A jeżeli wynik jest naprawdę dobry to wpisujemy się na listę online. Zarówno my jak i inni gracze mają też tu opcję obejrzenia zapisanego speedruna
– Boss Rush Ta opcja jest dla tych, którzy lubią pozabijać sobie samych bossów w grze, jeden po drugim – ale też jest to opcja speedruna, czyli wszystko jak wyżej z możliwością obejrzenia włącznie.


No i to by było na tyle. Nie jest może to ogrom możliwości dodatków i trybów gry, aczkolwiek jest według mnie o wiele lepiej niż w przytaczanym w tekście zremasterowanym tytule  2013r. Ja kolekcję ogrywam na XO i zapłaciłem za niego w zaokrągleniu 80 zł. Czy to dużo? Wydaje mi się, że nie bo dostajemy jednak 6 kultowych klasyków, do których z chęcią powróci każdy retro gracz posiadający konsolę lub PC (tytuł na XO/PS4/PC). Wychodzi zatem jakieś 13 zł za szpila, więc dla mnie tragedii nie ma, a sama kolekcja daje mi więcej frajdy niż niejeden nowy tytuł AAA za 2,5 stówy.

Osobiście polecam każdemu, kto może sobie na tą kolekcję pozwolić. Jest to wspaniała okazja by dać porwać się nostalgii i móc to przeżyć jeszcze raz – a już na pewno jest to przednia zabawa z kumplem u boku, mającym te same wspomnienia z tytułami co my. Jeżeli miałbym wystawić ocenę RnG, to zdecydowanie byłby to kompleks punktów z dużym wykrzyknikiem.

Retrometr