Recenzja | WWE SmackDown! – Here Comes the Pain

wwe-smackdownminiNiesamowitym faktem jest to, że choć 2K Sports z roku na rok stara się, aby kolejne odsłony serii WWE 2K były jeszcze bardziej realistycznymi bijatykami, fani nieustannie wracają do odsłon starszych, przeważnie z sentymentu do swoich ulubionych zawodników. A może wręcz przeciwnie, może starsze „wolne amerykanki” są zwyczajnie lepsze?

Na początek, nie zrozumcie mnie źle. Nawet, zostając w ramach gier wydanych na PS2, każda z tych gier obowiązkowo musiała mieć w rosterze The Rocka albo Johna Cenę, żeby w ogóle miała szanse na sprzedaż. Jednakże, wśród wielu fanów gier wrestlingowych, od lat faworytem pozostaje opisywane dzisiaj SmackDown! Here Comes the Pain, wydane w 2003 roku przez THQ, przy tym ekskluzywne dla kochanej czarnulki. Sprawdźmy zatem, czym może się pochwalić niebieski brand tym razem.

„If you smell… what The Rock is cookin’?”

Trzeba przyznać, że Yuke’s zgotowało fanom WWE niemałą ucztę. Mamy do wyboru łącznie 69 zawodników z ówczesnych brandów SmackDown! I RAW. Z tego co przynajmniej kojarzę nikt ważniejszy nie został pominięty, jeśli chodzi o fabułę naszej wrestlingowej Mody na Sukces przez co mamy okazję zagrać takimi gwiazdami jak Triple H, Shawn Michaels, Brock Lesnar (Suplex City Bitch!) czy Bill Goldberg. Co ciekawe, znalazł się też miejsce dla WWE Divas, czyli ówczesnej dywizji kobiet. Każda z postaci ma własny zestaw chwytów oraz jest opisana różnymi statystykami. Przykładowo, Brock Lesnar będzie lepszy w różnych kombinacjach rzutów na matę natomiast Rey Mysterio ze swoimi akrobatycznymi zdolnościami pokaże się lepiej w skokach z narożnika.wwe-smackdown4

Tradycyjnie dla serii Here Comes the Pain serwuje nam roster zróżnicowany, co przełoży się później na spektakularne pojedynki na ringu. Prywatnie roster ten uważam za jeden z najlepszych, to znaczy oglądałem sporo odcinków SmackDown, czy RAW z okresu 2003/2004 i wiele rywalizacji, gwiazd, które WWE wykreowało w tamtym okresie do dzisiaj odciska swoje piętno na historii federacji. Chociażby weźmy przykład Brocka Lesnara, który po kapitalnym feudzie z Goldbergiem po WrestleManii XX zajął się karierą w MMA, by po latach wreszcie powrócić do WWE i do dzisiaj terminatorzyć resztę obecnych zawodników. Ja tu się rozgadałem jednak, wrócmy do gry może.

Who’s next? You’re next!

Yuke’s w tej odsłonie udało się przygotować zaledwie dwa tryby rozgrywki, lecz nie wydaje się być to żadną ujmą. Mamy zatem standardowy Season Mode, w którym wcielamy się w jednego z dostępnych wrestlerów i przejmujemy nad nim kontrolę. W zależności od tego kogo wybierzemy, tak potoczy się nasza kariera na jednej z dwóch dostępnych tygodniówek. Możemy ułatwić sobie zadanie i wybrać gotowego main-eventera, którego obecność na PPV gwarantuje walkę o jeden z głównych tytułów mistrzowskich lub kogoś w mid-cardu, osobę, którą żmudnie przez kolejne wygrane pojedynki będziemy prowadzić na szczyt drabiny w federacji. Bohater przed rozpoczęciem każdego show będzie wchodził w interakcje z innymi wrestlerami. Bardzo miło, że gra nie jest poprowadzona do końca liniowo i czasami to my podejmujemy jakieś decyzje. Przykładowo, jeżeli wygramy parę walk z rzędu, pojawia się opcja rozmowy z Generalnym Menadżerem gali o walce o tytuł. My także wybieramy czy nasza postać będzie przyjazna publiczności czy siłą i nieczystymi zagraniami utorujemy sobie drogę do pasa.wwe-smackdown2Oczywiście, tutaj mała odskocznia. Niesamowicie brakuje mi w Here Comes the Pain ścieżki dialogowej audio. Postacie pojawiają się na ekranie, ruszają ustami, ale nic od nich niestety nie usłyszymy. Naprawdę szkoda, bo z pewnością słysząc oryginalne głosy, chociażby Stephanie McMahon czy Dwayne’a Johnsona tytuł z pewnością pozwalałby się lepiej wdrążyć osobom, które na co dzień z WWE styczności zbyt wielkiej nie mają. Tryb sezonowy został naprawdę fajnie przygotowany, bo mamy nawet wprowadzony rozwój postaci, za wygrane walki dostajemy punkty, którymi ulepszamy własne statystyki, cała filozofia konkurencji między programami RAW i SmackDown! Została dobrze odwzorowana, tylko boli właśnie brak ścieżki dialogowej.

Pogadałem trochę o trybie sezonu, pora na drugi, którym jest oczywiście Exhibition. Opcji, jak na grę na licencji WWE przystało, dużo. Standardowa walka 1 na 1? Proszę bardzo. Pojedynek drużynowy 2 na 2? Nie ma sprawy. 6-osobowe starcie w Elimination Chamber, ogromnej metalowej konstrukcji, o której pręty, szyby możesz rozbić każdego. Żaden problem. Nie w trybach pojedynków tkwi jednak siła Here Comes the Pain, a w samym silniku gry, o którym już za chwilę.

3:16 says I just whipped your ass!

Na początek, dynamika. Porównując grę chociażby do nowszego o parę lat SmackDown VS RAW 2011, Here Comes the Pain prowadzi zdecydowanie szybsze pojedynki. Krótkie objaśnienie na początek. Krzyżykiem klepiemy po twarzy, kółkiem i kierunkowym chwyty w każdej pozycji, trójkątem bieg. Oponent może z łatwością każdą akcję skontrować, mashując nieustannie przycisk R2. Walki, w pełnych 60-klatkach są dynamiczne, każda z postaci zdecydowanie lekko przerysowana tak, aby muskuły się świeciły. Same system odbijania skierowanych na nas ataków jest świetny, kontry, wyprowadzane jedna po drugiej dzieją się tak szybko, jakbyśmy oglądali starcie dwóch zwinnych luchadores. Mało tego, każda z postaci ma swój unikalny finisher, który zazwyczaj kończy pojedynek. SmackDown Meter, który nabijamy przez wyprowadzanie kolejnych ciosów i chwytów, napełniony pozwala nam wykonać wspomniane wcześniej finishery wciskając L1. Walkę, jak każde starcie w WWE, można zakończyć przypięciem lub poddaniem. Tutaj też zadbano o należyte detale, dzięki czemu luchadorzy pokroju Eddiego Guerrero będą próbować przypinać z zaskoczenia, a ignorant Jericho stanie nogą na torsie oponenta, żeby sędzia mógł rozpocząć odliczanie. Miłym dodatkiem jest to, że każdy z fighterów ma objaśniony przed walką swój finisher, więc nawet osoba zagubiona w świecie wrestlingu może z łatwością wygrywać starcia.wwe-smackdown1

Oczywiście, walka dzieje się na całym ringu jak i poza nim, tak jak w TV. Szalone akrobacje z narożnika, wyrzucanie delikwentów z ringu przez górną linę, czy na***wianie krzesłem, gdy mamy do czynienia z walką bez dyskwalifikacji. Tak jak wcześniej wspominałem, pojedynki w porównaniu do nowszych odsłon są zdecydowanie szybsze, pełne widowiskowych kontr, rzutów, dźwigni. Wszystko to podane przy tym w telewizyjnej formie, z dobrze odwzorowanymi wejściówkami i arenami, od cotygodniowych RAW i SmackDown! Przez kultowe Summer Slam oraz największą z nich wszystkich, WrestleManię. Znowu, można ponarzekać na brak jakiegokolwiek komentarza dla naszych wyczynów (Warto sobie posłuchać tego, co z play-by-play commentary potrafili wyczyniać chociażby Jim Ross lub Paul Heyman, google nie boli) Jednakże, poza dźwiękowymi niedoróbkami, silnik mordobicia daje naprawdę radę.

I am not a good guy, I am not a bad guy. I am the guy

Pomimo ogromnej hermetyczności tytułu, gdyż jak to kiedyś redaktor magazynu Play powiedział „Gry o takich panach nas nie interesują”. Ostatnia odsłona serii SmackDown! To po prostu dobra bijatyka. Niesamowicie szybka rozgrywka, z ciekawie poprowadzonym trybem sezonu, w którym można odegrać całoroczne Na Wspólnej w wydaniu amerykańskim okraszone piekielnie szybkim i satysfakcjonującym mordobiciem, z całkiem sporym arsenałem zawodników i chwytów. Dodając do tego całą telewizyjną otoczkę WWE czyli areny, wejściówki poszczególnych wrestlerów oraz kurcze, naprawdę dobrą grafikę i pewną „przesadę” w muskułach graczy mamy produkt prawie kompletny. No nie potrafię odżałować tego komentarza i ścieżek dialogowych, ale na pewno stoczę dużo pojedynków w starym SmackDown, bo to cholernie wciąga. Pozycja warta polecenia fanom WWE, ale także fanom dobrych mordobić, w przerwie między kolejnym Tekkenem, czy Mortalem.

Retrometr


Tekst podesłał nam Yohokaru