Recenzje | Harry Legend, Robocop 2, Batman Return of The Joker (NES)

Co łączy Harrego Pottera, Robocopa oraz Batmana? Nie wiecie? No w sumie ja też nie mam zielonego pojęcia, ale po przeczytaniu tego tekstu być może się nieco rozjaśni się sytuacja, a może i nie? Jedno jest pewne, że ci panowie pojawili się nieraz zarówno w filmach jak i w grach komputerowych, także tych na NESa. Szykuje się magiczno-robo-bat-fantastyczna zabawa! Zapraszam na przegląd trzech ośmiobitowych herosów.


Harry’s Legend

Hummer Team – NES (2001)

Platformówka

Harry Potter – jedna z najbardziej dochodowych marek, mającej korzenie w literaturze brytyjskiej z samego końca XX wieku. Nic więc dziwnego, że gier o nastoletnim czarodzieju pojawiło się na pęczki (głównie to były filmowe adaptacje): a to na Playstation od 1 do 3, Pecetach, Gamecubach, DSach, Gameboyach, Xboxach, NESach. Zaraz, zaraz… skoro pierwsza książka została wydana w 1997 roku, a ostatnia gra na 8-bitową konsolę Nintendo wyprodukowano w 1995, to jakim cudem mogliśmy zagrać w Harry’ego na tym sprzęcie? Czary jakieś, czy co ? Ten oto tekst Wam wszystko wyjaśni.

Legenda Harrego to kolejne dzieło chińskiego Hummer Team. No nie mówcie, że ich nie znacie? Przecież stworzyli parę szpilów na NESa (a właściwie to na Famiclona znanego u nas jako Pegazus): Street Fighter VI, Somari, Sonic 3D Blast 6, Kart Fighter, Donkey Kong Country 4, Turbo Mortal Kombat III, Tekken 2, Earthworm Jim 3, Popeye II – Travels in Persia – nic nie świta? Może dlatego, że studio tworzyło same nieoficjalne bootlegi w latach 1992 – 2006, tak 11 lat po oficjalnym zakończeniu wydawania gier na tą konsolę nadal tworzyli na nią tytuły. Skoro nieco się dowiedzieliśmy o twórcach tego dzieła, a że nie ma osoby, która by nie wiedziała o czym są książki od J.K. Rowling, to zobaczmy z czym mamy do czynienia.

Wcielamy się – jakby nie inaczej – w młodego adepta sztuk magicznych, Harrego Potera, który to dopiero przygotowuje się do stania najsłynniejszym czarodziejem świata zaraz po Gandalfie Białym. Naszą przygodę rozpoczynamy w gigantycznej posiadłości Harrego pełnej nietoperzy, szczurów, zielonych wojowników sumo, zgarbionych staruszek oraz wrogo nastawionych lokali… eee, że co? Nie przypominam sobie tego w oryginale, no ale w końcu jest to produkt „Made in China”, więc musieli pozmieniać to i tamto.

Łącznie do dyspozycji dano nam aż 5 etapów, oprócz wcześniej omawianego przemierzać będziemy miasteczko portowe, kopalnię, wnętrze pociągu, a na koniec odwiedzimy zamek w Hogwarcie, w którym zagramy w pongo-siatkówkę – dziwnie i mało kanonicznie, prawda? Im dalej zagłębiamy się w głąb rozgrywki, tym coraz ciekawiej, co nie? No dobrze a jak z rozgrywką, z czym to się je? Otóż HL to typowa platformówka, w której eliminujemy przeciwników – nic nowego. Teraz mam dla Was mały quiz:

W jaki sposób Harry Potter w Harry’s Legend atakuje przeciwników?

a) magią,

b) kopniakami,

c) mieczem,

d) strzela z rewolweru S&W Model 29.

Jeżeli wybraliście A, to jesteście w błędzie, prawidłową odpowiedzią jest B, tak mili państwo, nasz mag nawala z kopniaka wszystko co się rusza. No czasem użyje pięści czy rzuci miotłą. Coś mi się zdaję, że jedyną stycznością jaką mieli twórcy, to spojrzenie na okładkę książki z Google grafika. Oczywiście jak to w platformerach bywa na końcu każdego etapu czeka na nas boss – jeden i ten sam na każdy etap. Koleś chodzący w przód i w tył zadający obrażenia jak na nas wpadnie, kompletny bezsens!

Było o fabule (której nie ma) i rozgrywce (której też za wiele nie ma) to teraz wizualia – o ile grafika jest całkiem, całkiem, tak muzyka powoduje, że będziemy dziękować twórcom telewizorów o możliwości przyciszania, bądź całkowitego wyciszania dźwięku.

Więc tak jak widzicie – Legenda Harrego to tytuł kiepski – choć widziałem i grałem w gorsze, o których lepiej nie wspominać. Na szczęście nie jest to tytuł zbyt długi – 20 minut i po sprawie, więc w sumie jakby się Wam bardzo nudziło i nie macie nic innego pod ręką a sklepy zamknięte, bo niedziela niehandlowa, to można zagrać i pośmiać się z nietypowych rozwiązań wraz ze znajomymi.

Jako ciekawostkę dodam że przeciwników, poziomy i całokształt gry został wzięty z gry stworzonej parę lat wcześniej pod tytułem Titenic (to nie jest błąd w druku – naprawdę tak się nazywa) na podstawie słynnego filmu o najsłynniejszym statku świata od twórcy Terminatora.

Retrometr

Abra kadabra, ta gra jest strasznie słaba


Robocop 2

Ocean Software – NES (1991)

Platformówka

Na drugi ogień idzie tym razem oficjalna adaptacja o losach Super Gliny – jednej z najbardziej kultowych trylogii filmów sci-fi.

Naszym zadaniem jest wprowadzenie porządku na ulicach Detroit – nie tyle co o zamiatanie ulic chodzi, co o masową eliminację podejrzanych typów jak to na robo policjanta przystało. Przed rozpoczęciem każdej misji dostajemy wytyczne od centrali, a następnie ruszamy w bój. Pierwsze co się rzuca aż za bardzo w oczy to dość nietypowe sterowanie. Zwykle przyzwyczajeni jesteśmy, że klawiszem A się skacze, B się strzela, a jak się go jeszcze przytrzyma to się biega, tu jest z lekka inaczej. Otóż nasz heros na starcie porusza się ślamazarnie i dopiero gdy przejdziemy przed siebie dobre parę kroków rozpędzamy się do konkretnej prędkości, by przeskoczyć przepaść czy tam przeszkodę. Niestety z hamulcami bywa podobnie; także potrzebuje odrobiny czasu żeby przestać się poruszać jakby non stop nasz Robokoleżka chodził po lodzie (widać że zmontowano go z tanich części z supermarketu) – co początkowo irytuje, nie raz przy tym ginąc. Jednak po jakimś czasie da się przyzwyczaić do tego nietypowego rozwiązania. A niestety musimy się nauczyć odpowiednio poruszać, gdyż będzie na nas czekać sporo skakania, w szczególności w późniejszych etapach.

Życie policjanta łatwe nie jest, nie można ot tak wyjść na ulice miasta i do wszystkiego co się rusza strzelać, tak samo jest w Robocopie – większość przeciwników należy wyeliminować, a pozostałą część należy aresztować. Tak samo trzeba pozbyć się ładunków wybuchowych – od tych dwóch ostatnich czynników zależne będzie powodzenie misji. W przeciwnym wypadku jeżeli będziemy mieć zbyt niski wskaźnik, będziemy musieli przeszkolić się w byciu lepszym gliną. Będzie tak jak minigrze będącą 3 ekranową, rozszerzoną wersją Hogan’s Alley, gdzie będziemy strzelać do tych złych, unikając przy tym tych dobrych, mając limitowaną ilość magazynków w naszym pistolecie oraz szybko upływający czas. Jak nam i to się nie uda – cóż try again i jedziemy od nowa poziom. Dlatego jednak warto pomyszkować po etapie właściwym, niż potem się stresować na strzelnicy, co niestety nie zawsze jest to możliwie, bo twórcy umyślnie pochowali niektóre puszki w miejscach niedostępnych do ich zebrania, jak chociażby pod platformą lub nad przepaścią, wtedy nie pozostaje jak ukończenie etapu i zmierzenie się za karę z „etapem bonusowym”.

Skoro o etapach mowa, tu Oceaniczni panowie wykazali się sporą wyobraźnią, bo będziemy przemierzać standardowe, futurystyczne ulice miasta, nowoczesne fabryki pełne latających platform, magnesów, zabójczych kół zębatych, elektrycznych kolejek górskich, trampolin i paru innych niespodzianek, których wam nie zdradzę by nie zepsuć niespodzianki. Nasz robochłop odwiedzi nawet dachy budynków w gwieździstą noc! Może i mało to ma wspólnego z filmem, ale gdzieś tam czuć pomysłowość i moc przy tych etapach, w szczególności podczas walki z finałowym bossem. Widać że twórcy byli dumni z tego dzieła, bo każą nam go pokonać kilkukrotnie.

Graficznie tytuł dosłownie miażdży i wgniata w krzesło, fotel, kanapę, stół, podłogę, żyrandol czy na czym tam siedzicie – tak świetnej i niesamowitej grafiki widziałem na NESie jedynie parę razy, zupełnie jakby twórcy najpierw robili ten tytuł na Commodora, potem na Amigę, a dopiero potem przeportowali na konsolę Nintendo (co w sumie by wyjaśniło te nietypowe sterowanie), podobnie z muzyką – aż czuć te Przyjaciółkowe rytmy.

Jeżeli miałbym wymienić minusy tejże produkcji to tylko jedno mi przychodzi na myśl – wysoki poziom trudności. O ile nasz heros posiada określoną ilość punktów HP, tak nie raz spotkamy przeszkodę rozładowującą całe wbudowane akumulatory w mgnieniu oka, niczym chińskie smartfony ze sklepu „Wszystko po 4 złote”, a w połączeniu ze śliskim podłożem, występującym praktycznie wszędzie, otrzymamy zabójczą mieszankę, w której nie raz będziemy ginąć.

Gdyby nie te nie do końca przemyślane sterowanie byłby to hit murowany, a tak pozostał nam „jedynie” bardzo dobry kawał szpila – jedna z najlepszych filmowych adaptacji bez dwóch zdań.

Retrometr

Kawał niezłego chłopa z tego Robocopa


Batman: Return of The Joker

Ocean Software – NES, Sega Genesis (1991)

Run ‘n’ Gun

A na koniec opowiem Wam opowieść o Czarnym Rycerzu – i wcale nie mam na myśl tą komedię historyczną z Martinem Lawrence, a o „Ja sem Netoperek” tu mowa oraz o powrocie największego złoczyńcy w Gotham City – Jokerze – co tym razem przygotował na nas? Przekonajmy się.

Fabuła prezentuje się następująco – zły klaun ucieka z więzienia, Batman rusza w pościg i … tyle, trochę mało oryginalnie, co nie? W szczególności że poprzednia przygoda gacka obfitowała w masę cutscenek rodem z Ninja Gaiden, tutaj mamy tylko intro oraz zakończenie. Po obejrzeniu 20 sekundowego filmiku lądujemy efektywnym kocim bat-skokiem i rozpoczynamy rozwałkę nawalając z karabinu! Zaraz, chwila, moment, jakiegoż znowu karabinu? Lukedze pomyliły się gry i w znowu zagrywa w Contrę? Prawdę mówiąc nie – pierwszy i prawdopodobnie jedyny raz w historii gier o zakapturzonym nietoperzu w tytule walczymy w przeciwnikami ciężką artylerią i wiecie co? Podoba mi się ten wyjątkowo zwariowany pomysł, sprawdźmy jakie to pukawki nasz gacek będzie trzymał w bat-dłoniach oprócz standardowego pistoletu rodem z Metal Sluga:

  • S – prawdopodobnie od star cannon będący szybkostrzelnym karabinem gwiazdkowym w dwóch kierunkach – przed siebie i w górę pod kątem 45 stopni,

  • N – sinusoidalne działko rodem z R-Type będący idealnym kompromisem pomiędzy szybkością oraz siłą ognia kosztem mniejszej precyzji lotu pocisków,

  • B – wolno lecące samonaprowadzające pociski,

  • C – wyrzutnia kul ognia ciskająca wolnym acz dającym niezłego kopa pociskiem.

Ponadto każda z bat-pukawek posiada alternatywny tryb strzału gdy wciśniemy na dłużej klawisz ataku, dla mnie bat-bomba! Jakby było tego mało, to po zebraniu odpowiedniej ilości specjalnych kulek uzyskujemy moc super sayanina… eeee… znaczy złoty strój dający tymczasową nieśmiertelność oraz ulepszony karabin maszynowy.

No, jest z czego postrzelać, a i będzie w co; od typowych futurystycznych złodziejaszków, po jaskiniowe pająki, kosmitów, robotów, a nawet będziemy mieli okazji zmierzyć się z załogą czołgu (bez psa). I oczywiście to, co tygrysy lubią najbardziej – czyli bossowie, którzy muszą przyjąć na klatę tonę ołowiu nim poniosą porażkę, w szczególności ostatnia trójka mocno da gackowi popalić. B:RoL pod względem gameplayu przypomina bardzo The Adventures of Batman & Robin z Segi Mega Drive, więc ci, którzy ograli tegoż klasyka poczują się jak u siebie.

Co jakiś czas będziemy uraczeni miłym urozmaiceniem lecąc na bat-jetpacku, wtedy gra zamienia się w typowego shmupa – może i nie jest ten poziom z hitowych produkcji, ale jednak mimo to daje nieco frajdy i odpoczynku od poskakiwania i strzelania. A będziemy mieli sporo okazji do skakania, schylania i unikania wszelakich przeszkadzajek – kolców z sufitu, pocisków ziemia-powietrze, działek laserowych połączonych z ruchomymi platformami. Widać, że Netoperek za młodu musiał się mocno nagimnastykować, nie to co w współczesnych tytułach – zresztą wiek już nie ten co kiedyś. Różnorodności lokacji także nie ma co zarzucić, jest nawet kultowy etap z windą! Wszystko fajnie, jednak ostrzegam, że od trzeciego świata poziom trudności daje po sobie znać, nie raz oberwiemy od nadlatującego znikąd pocisku, albo bat-skoczymy tam gdzie nie trzeba.

Niestety jest jeden spory mankament – długość rozgrywki. Przy dobrych wiatrach 25 minut i po ptokach – pod warunkiem, że nie będziemy mieć wyjątkowe szczęście unikając chętnie wyskakującego napisu Game Over.

Gdyby tylko drugi człowiek nietoperz na NESa byłby bardziej różnorodny i bardziej zbalansowany, byłby godzien przejąć pałeczkę po poprzedniku, a tak – ciekawostka naraz lub dwa.

Retrometr

A miało być Bat-idealnie


No i na tym kończymy dzisiejszy przegląd ośmiobitowych klasyków. Na zakończenie pytanie do czytelników – Skoro wszystko co posiada Batman ma przedrostek -bat: Bat-jaskinia, bat-mobil, bat-karta kredytowa, bat-pożyczka, bat-kredyt hipoteczny, to jak się nazywają baterie posiadane przez naszego zakapturzonego mściciela? Piszcie w komentarzach.

Screenshoty zapożyczone są z mobygames.com
Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC