Recenzje | Legend of Kage, Battle City, Circus Charlie (NES, Arcade, Multi)

Gdzieniegdzie zwą ich Dwa plus jeden, komando Kroki, a nawet Niezniszczalnymi! Czołgi, legendarny ninja oraz klaun z cyrku atakują! Zapraszamy na minirecenzje trzech hiciorów z NES’a oraz automatów arcade (i nie tylko) w wykonaniu Lukegi X i jego szanownych gości. Wyobraźcie sobie taką sytuację – wracacie z pracy, jecie ciepły posiłek, uruchamiacie konsolę / peceta, aż tu nagle i niespodziewanie (jak hiszpańska inkwizycja) dzwoni telefon że rodzinka / szef do was przyjeżdża za 15 minut i ma ważną sprawę! Nici z grania, co nie? Teoretycznie tak, lecz istnieją, jak to nazywam, szybkie szpile – tytuły, w które można zagrać przez 5 minut, jak i pół godziny. Dziś właśnie przyjrzymy się takowej trójce przeniesionej wprost z automatów arcade na NESowe zacisze.


BATTLE CITY

NAMCO (1985)

STRZELANINA / ZRĘCZNOŚCIOWA

NES, Arcade (Nintendo VS. System), Game Boy, Sharp X1, FM7, MZ-1500

(oraz składanki gier Namco i wersje cyfrowe na nowsze systemy)

Plakat promujący Battle City aka Czołgi. Jest z jajem i kolorowo!

Na początek zaczynamy od pozycji dla prawdziwych tygrysów: Bitewnego Miasta od Namco – weterana na automatowych polach walki, znanego u nas jako „tanki / czołgi” – tytułu wręcz kultowego i natychmiast rozpoznawalnego w kręgach posiadaczy Pegasusa. Jako że większość kojarzy tego szpila, więc w telegraficznym skrócie opiszę z czym to się je: zasiadamy za sterami czołgu i naszym zadaniem jest pozbycie wszystkich wrogich maszyn na mapie oraz co najważniejsze – chronienie orzełka. Tylko tyle i aż tyle by się wybornie przy tym tytule bawić! Oczywiście żeby nie było za nudno nacierające fale wroga są dość zróżnicowane, najadą naszą mieścinę (a raczej bazę): zarówno pojazdy lekkie i szybkie, przeciętniaki wypośrodkowane pod względem pancerza oraz prędkości, jak i prawdziwi twardziele, którzy po jednym strzale nie dadzą za wygraną! Na szczęście i my nie jesteśmy skazani na porażkę, gdyż dzięki systemowi power’upów (zestrzelenie czołgu w kolorze magenta…) – możemy zdobyć bonusy, które nie raz uratują nasz tyłek od niechybnej śmierci. Do dyspozycji dano nam: granaty niszczące wszystkich przeciwników na mapie, hełmy dające tymczasową nieśmiertelność, łopaty ulepszające fortyfikacje naszej bazy na krótki czas, stoper zatrzymujący przeciwników, ikonki czołgu dające nowe życie (w dzieciństwie myślałem, że to kaczka!) oraz mój faworyt: gwiazdka – ulepszająca naszej maszynie siłę ognia (maksymalnie do trzech razy).

Kolejnym wartym omówienia „ficzerem” jest możliwość niszczenia terenów, a dokładnie murków, a jak się miało wymaksowaną maszynę to mogliśmy burzyć także stalowe ściany! Tak moi państwo, w grze z 1985 istniał model zniszczeń – z taktycznego punktu widzenia miało to ogromny wpływ na przebieg rozgrywki, bo albo my czyściliśmy sobie drogę do punktów respawnu przeciwników (by ich szybko i efektownie zniszczyć), albo oni przedzierali się wprost do naszego orzełka wymijając okoliczne rzeki. Tytuł ten posiada oczywiście tryb na dwóch graczy i wtedy rozgrywka jest jeszcze ciekawsza, myślę że wszyscy posiadacze Pegasusa wcielali się w dzieciństwie w dowódcę czołgu i wydawali rozkazy na polu bitwy (w większości przypadków gracz pierwszy szedł, a raczej jechał atakować wroga, zaś ten drugi bronił bazy czając się w pobliskich lasach. Podsumowując – gra posiadała wyborny tryb kooperacji!

Bitewne Miasto na wielu systemach! Lewa kolumna: automaty arcade (NES VS. System), środkowa NES, prawa: GameBoy oraz Sharp X1.

Na zakończenie dodam, że Battle City posiada edytor plansz zapewniający w teorii nieskończoną liczbę poziomów (których niestety nie dało się zapisać na żadnym nośniku). Tak więc sami widzicie dlaczego ten tytuł od twórców Pacmana zyskał status legendarny: prosta i przejrzysta w założeniach rozgrywka, osadzona w klimatach Czterech Pancernych i Psa, możliwość pogrania zarówno przez pięć, jak i 50 minut, czołgi w akcji oraz wybuchy na ekranie telewizora, gra w coopie… Czego chcieć więcej od tytułu chętnie wrzucanego na niejedną składankę pokroju 999999 in 1? PLUSY: zasady proste do opanowania, mnogość poziomów, edytor plansz, multi w coopie, prosta i czytelna oprawa graficzna. MINUSY: praktycznie brak muzyki, na dłuższą metę może się przejeść. Przed wystawieniem noty końcowej oddam głos na chwilę mojej koleżance ze strony:

PREZESOWA: Choć jestem fanką gier single player, Battle City jest pozycją, którą obowiązkowo ogrywałam z kimś. Zawsze to było łatwiej bronić naszego orzełka (tak sobie to zawsze tłumaczyłam, wówczas wzrastało zaangażowanie), kiedy kompan ogarniał przeciwległe skrzydło i pojawiających się tam znikąd rywali. Naszym celem jest właśnie chronienie godła przed atakiem, równocześnie unikanie bycia zestrzelonym. Leveli jest całkiem sporo, zaś na ogólną jatkę wpływa również budulec, z którego powstały. Cegły załatwiamy szybko, za to szarych klocków nie da się zniszczyć, a może trzeba lepiej upgradować czołg? Za każdym razem, gdy korzystałam z edytora poziomów, co samo w sobie jest super, obudowywałam tak orła, by móc skupić się na załatwianiu rywali. Rozgrywka z czasem nabiera tempa, które potęgują też liczne znajdźki. Mega tytuł w multi, taki sobie w singlu, dlatego u mnie kolor żółty.

Retrometr

JEŻELI GRACIE W KOOPERACJI DAJCIE MINIMUM ZIELONE ŚWIATŁO!

Ciekawostka: Tytuł ten był wydawany w postaci romhacku Tank 1990, który zmieniał wygląd poziomów oraz niekiedy lekko mechanikę rozgrywki (na przykład w niektórych wersjach wrogie tanki mogły zbierać powerupy).

Ciekawostka 2: Battle City jest kontynuacją automatowego Tank Battalion, które z kolei doczekało się kolejnej kontynuacji – także na automaty pod tytułem Tank Force.


LEGEND OF KAGE

TAITO (1985)

PLATFORMOWA / ZRĘCZNOŚCIOWA

Arcade, NES, Amstrad CPC, Commodore 64, MSX, Sharp X1, ZX Spectrum

(oraz składanki gier Taito i wersje cyfrowe na nowsze systemy)

Okładka gry w wersji na NES, konwersji na C64 oraz fajny poster promujący automat.

Firma Taito znana ze swoich świetnych automatówek stworzyła Legend of Kage (o dziwo nie mające nic wspólnego z Nicolasem Cage), z pozoru jest to kolejny tytuł o wojownikach ninja, czy będzie miał to coś co potrafi przyciągnąć graczy na dłużej? Sprawdźmy więc, czy czeka nas prawdziwa przygoda? Wcielamy się w samotnego ninję uzbrojonego w katanę i nieskończoną ilość shurikenów, mającego niełatwe zadanie polegające na chronieniu i ratowaniu wiecznie porywanej księżniczki (częściej niż Peach z Mario). Gra podzielona jest na pięć, dość zróżnicowanych jak na tamte czasy etapów. W pierwszym skaczemy po drzewach mordując wyskakujących zewsząd niebieskich oraz czerwonych wojowników – o ile ci pierwsi nie stanowią raczej zagrożenia, tak na drugich trzeba uważać, okazyjnie atakować też będą nas mnisi ziejący ogniem (za młodu myślałem, że to smoki!) – pokonanie ich niezbędne jest do przejścia do kolejnego etapu, w którym eksplorujemy tunel robiąc to co ninja robią najlepiej (nie martwcie się – zabijamy, a nie kopiemy…). Jako ciekawostkę dodam, że jeżeli w tym etapie pokonamy siódemkę wrogów tylko kataną to pojawi się niebieska buźka dająca dodatkowe życie. Skoro o bonusach mowa to czasem będziemy mieli okazję zebrać stworki zawierające przydatne ulepszenia dla naszego woja (w zależności od ich koloru): szary daje punkty, czerwony ulepsza atak shurikenami na parę chwil, błyszcząca kulka da nam jedną z trzech transformacji zwiększających atak oraz szybkość, a także odporność na jeden dodatkowy cios oraz możemy także znaleźć zwój niszczący wszystkich na ekranie.

Najlepsze wersje Legend of Kage: góra: automaty arcade, dół: NES / PEGASUS / FAMICOM.

O dziwo w trzecim poziomie nie musimy walczyć z przeciwnikami, wystarczy „tylko” dostać się na szczyt wieży w jednym kawałku, zaś w czwartym etapie będziemy próbować ocalić niewiastę w potrzebie, w wielopiętrowym zamku głównego złego. Jeżeli nam się uda to po paru chwilach wolności nasza księżniczka zostaje znowu porwana, zaś my walczymy z bossem w lesie (mały pro tip: boss jest niewrażliwy na ataki, dopóki nie zabijemy motyla – mało logiczne moim zdaniem), nastaje wtedy nowa pora roku i jedziemy wszystko (czytaj gramy) od nowa z wyższym poziomem trudności. Łącznie tak ze 4 razy, co po dokładnych obliczeniach daje nam 20 poziomów, które ukończymy – uwaga – raptem w 15 minut! Niby nie dużo, ale przecież to szybki szpil. Jednym słowem – warto dać szansę Legendzie Kage’a. PLUSY: ninja w roli głównej, tona przeciwników do wyeliminowania, niezbyt wymagająca pod względem stopnia trudności (jak na port z automatów), dynamiczna. MINUSY: mogłaby być odrobinę bardziej różnorodna. Zanim wystawię ocenę ponownie oddam głos mojej koleżance ze strony. Prezesowa do boju!

Kto woli ruchome obrazki – porównanie gameplay’u ze wszystkich wersji Legend of Kage. Kanał: Gaming History Source.

PREZESOWA: Legend of Kage to jedna z pierwszych gier, które ogrywałam na poczciwym Pegasusie, ponieważ znajdował się na słynnych składankach w stylu “pierdyliard in one”. Naszym zadaniem jest ratowanie nieogarniętej księżniczki Kiri z rąk porywających ją ninja. Pościg trwa cały rok, ponieważ całe przejście gry ogranicza się do konkretnego cyklu, któremu towarzyszą graficzne zmiany pogodowe: chodzenie po lesie, skrywanie się pod wodą, dostanie się do budynku, uratowanie naszej damy w opałach oraz pokonanie mini bossa. Co ciekawe, po drugim przejściu nasza kobieta rodzi dziecko (zastanawia mnie, czyje ono jest, skoro babeczka przebywa wiecznie poza domem?). Gra jest mocno rajcująca dzięki systemowi ulepszeń broni, “modlitwie” niszczącej wrogów oraz krótkim power’upom – nieśmiertelności i strzelaniu na wszystkie strony. Towarzyszy jej psychodeliczna muzyczka, która absolutnie hipnotyzuje. Jak dla mnie zieleń z małym minusikiem, bo jednak jest trochę wtórna.

WERSJA NA NES / PEGASUS / FAMICOM

Retrometr

Czy to wiosna, lato, jesień, zima – zła pogoda ninji się nie ima!

Ciekawostka: O dziwo, na NESa skacze się strzałką w górę, ponieważ pod A i B przypisane są pod bronie naszego herosa.


WERSJA NA COMMODORE 64

IMAGINE (1987)

Robimy konwersje na 8-bitowe kompy? Chłopy, ta nasza gra jakaś taka niepodobna do oryginału. Ciul tam, wydajemy! Lewa kolumna: C64, środkowa: ZX Spectrum, prawa: Amstrad oraz MSX.

BORSUK: A ja wtrącę na koniec kilka słów o konwersji na Commodore 64, gdyż w nią głównie grałem (nie byłem fanem oryginału na automaty arcade i nigdy na żywo go nie spotkałem w salonie gier). Powiem szczerze – za młodu jak szybko włączyłem tego szpila, tak szybko go wyłączyłem… Już wtedy porażał wykonaniem… Dosłownie! Straszliwie rozpikselizowane postacie, które poruszają się z prędkością anemika, paralityczna animacja bohatera (to ninja, czy mumia?) i wszystkich przeciwników. Zerowa dynamika skoków i walki (rzucania gwiazdkami), pierdzące odgłosy dźwiękowe i jak dobrze pamiętam – brak fajnej muzyczki (znanej z oryginału) w trakcie rozgrywki. Cóż Imagine w 1987 roku odwaliło tutaj niezłą chałturę, wcale się chłopy nie przyłożyli do konwersji. Ta abominacja w ówczesnej prasie dostawała następujące recenzje: Zzap!64 – 63%, Commodore User – 5/10, Commodore Force – 34%. Nie polecam, na Komodzie tytuł powinien brzmieć Legenda Kaszanki… Chociaż patrząc na screeny z konwersji powyżej – to chyba na każdym mikrokomputerze ten tytuł był niedopracowanym szajsem… A wersja NESowa? Bardzo fajna, grałem u kuzynów!

Retrometr


CIRCUS CHARLIE

KONAMI (1984)

ZRĘCZNOŚCIOWA

Arcade, NES, Commodore 64, MSX, Colecovision, SG-1000

(oraz składanki gier Konami i wersje cyfrowe na nowsze systemy)

Plakaty (albo okładki) Circus Charlie z wersji na automaty arcade / NES (po lewej), Commodore 64 (po prawej). W środku oryginalny automat arcade.

A teraz witajcie w naszym wyjątkowym cyrku! Czeka was masa atrakcji: dzikie zwierzęta, klauni, akrobaci oraz inne niebezpieczne wyczyny wprost na waszych telewizorach oraz monitorach! Zapewne spytacie – co to za cyrk? Otóż odpowiadam – Cyrk Charlie’go, którego główną atrakcją są kaskaderskie eskapady nieustraszonego klauna Charliego. A jakże, przeca nie Stefana! Musicie wiedzieć, że trudne jest życie naszego klauna – akrobaty, czeka go aż 5 wyzwań, które do łatwych nie należą, mało tego – wszystkie te akrobacje musi wykonać sam bez jakiejkolwiek pomocy ryzykując przy tym życiem! Widocznie cyrk niedawno miał kryzys i pozwalniano prawie wszystkich pracowników, pozostał tylko nasz bohater, który teraz musi wszystkich zastąpić. Jak ciąć koszty to po całości – prawda? Zwierzęta się ino ostały i na nich jedynie biedny Charli może polegać…

Przyjrzyjmy się dokładniej – jakie to wyzwania czekają naszego bohatera? Pierwszym zadaniem jest przeskakiwanie płomieni oraz ognistych obręczy w trakcie jazdy na lwie, jest ono stosunkowo łatwe, gdy będziemy pamiętać, iż zwierzak ma przypadłość Simona Belmonta z pierwszej Castlevanii – jak skoczy to żadna siła (poza ogniem) go nie zatrzyma. Łącznie mamy 3 rodzaje obręczy – standardowa i podwójna, które obowiązkowo trzeba przeskoczyć oraz opcjonalna mała w której znajduje się worek z pieniędzmi dający bonus punktowy. Warto się jednak tutaj wstrzymać ze skokiem (w szczególności na wyższych poziomach trudności), gdyż może zakończyć się on wpadnięciem w kubełek z ogniem, co raczej nie spodoba się naszemu pupilowi… Lew ze zjaraną grzywą wygląda przeca jak baba lew…

Wyczyny klauna Charliego na NESie. Wszystkie konkurencje i strona tytułowa. Ładnie jest!

Drugi poziom to spacer po linie i skakanie nad małpami, podobnie jak w poprzednim etapie – tu głównie także liczy się odpowiednie wymierzanie skoków. Jest to krótki i w miarę łatwy etap, dopóki nie będzie trzeba przeskoczyć dwóch seledynowych skaczących małpek (farbą je malowali?) spacerujących pomiędzy zwykłymi brązowymi małpiszonami. Po ukończeniu tego etapu zaczynają się schody – naszym następnym zadaniem jest skakanie po toczących się piłkach, źle wymierzony skok i nasz bohater upada z dużej wysokości tracąc jedno z trzech standardowych “wcieleń”. Żeby było jeszcze trudniej to po każdej próbie wskoczenia na kolejną piłkę zmierzającą w naszym kierunku, piłka na której aktualnie się znajdujemy ucieka. Tylko jedna pomyłka dzieli nas od tego czy przeżyjemy i zadowolimy publikę, czy też nie! Ależ brutalnie to zabrzmiało, jakbyśmy brali udział w jakichś krwawych igrzyskach gladiatorów! Taką samą sytuację mamy w przypadku kontaktu jednej piłki z drugą, odbijają się one od siebie wymuszając zarówno szybkie, jak i wyjątkowo precyzyjne przemieszczanie się pomiędzy nimi.

Po wymagającym etapie trzecim czeka nas jeszcze trudniejszy poziom czwarty – jadąc na najszybszym koniu świata, który pędzi po betonie w szarej mgle przed siebie niczym błękitny Sonic – wyskakujemy w powietrze i odbijamy się na trampolinach. Oczywiście poza wymierzaniem skoków możemy kontrolować prędkość biegu konia d-padem (szybko albo bardzo szybko), ale łatwo nie jest, trzeba się nieco napocić przy tej sekcji. Ostatnim piątym etapem jest bujanie się na trapezie i przeskakiwanie z jednego na drugi, o ile poprzednie etapy po paru podejściach dało się wykonać, tak ten etap jest na tyle trudny, że wielokrotnie nasz klaun będzie miał nieszczęśliwe i bliskie spotkanie z glebą, przy znacznym udziale siły grawitacji… Jebudu!

Dla lubiących filmiki z rozgrywki – porównanie wszystkich wersji gry. Kanał: Gaming History Source.

Jak to bywało w przypadku gier automatowych z początku lat 80-tych, po ukończeniu gry, którą można ukończyć w 6 minut, rozgrywka zapętla się i kontynuujemy ją od etapu pierwszego tylko na wyższym poziomie trudności. W kwestii grafiki, recenzowana przeze mnie wersja NESowa / Pegazusowa wygląda podobnie do wersji automatowej, a może i trochę lepiej? A co do oprawy audio, to nie można jej zarzucić, że jest zła, gdyż w grze przewijają się minimum dwa utwory idealnie pasujące do cyrkowego klimatu tej produkcji. Podsumowując – pomimo że jest to gra stosunkowo krótka, co akurat w przypadku tego tytułu jest zaletą (większa ilość etapów mogłaby nieco znużyć i trudniej byłoby je wymasterować) – to jeżeli nie miałeś wcześniej styczności z Circus Charlie to naprawdę warto ograć w tego klasyka. Po prostu dobrze spędzony czas gwarantowany! PLUSY: unikalność rozgrywki, cyrkowe klimaty, prosta, acz dobra grafika, zero przemocy, natychmiastowość zasad, wyższe poziomy trudności wszystkich etapów, fajne do masterowania. MINUSY: irytujący 4 i 5 poziom.

WERSJA NA NES / PEGASUS / FAMICOM

Retrometr

Jeżeli chcesz poczuć się jak w cyrku – to ta gra jest dla ciebie.

Ciekawostka: w przeciwieństwie do wersji automatowej brakuje tu jednego etapu pomiędzy trzecim a czwartym: skakania po trampolinach i unikania płomieni oraz noży.


ORYGINAŁ NA AUTOMATY ARCADE

BORSUK: Proszę, proszę – LukegaX wziął się za opisywanie gry, którą bardzo dobrze znam z dzieciństwa! Jakże miła niespodzianka, właśnie wróciły do mojego łba cudowne wspomnienia z siłą wodospadu… Pamiętam jak spotkałem pierwszy raz klauna Charliego w salonie gier, umiejscowionym w Sosno City, tuż koło boiska na osiedlu Piastów, w miejscu gdzie teraz stoi Lidl. Pomimo faktu, że lata świetności maszyna ta miała już dawno za sobą – to dostarczyła nam masę radochy! Szczególnie mnie i mojemu kumplowi Cerowi, z którym prześcigaliśmy się w pobijaniu wzajemnych rekordów. Później do rywalizacji włączyło się jeszcze kilku bywalców tego przybytku (pozdrawiam Kowala!) i trzeba uczciwie przyznać – Circus Charlie był naprawdę obleganym automatem. A przecież to z pozoru tylko taka prosta, popierdółkowata gierka…

Największą zaletą tego tytułu była natychmiastowość jego zasad, bo przecież wszystkie konkurencje opierają się “tylko” na umiejętnym skakaniu. Jednakże mocno urozmaiconym: na lwie przez ogień, na bosaka przez małpy, pomiędzy nożami i trampolinami, uważnie po piłkach, chybcikiem na osiołku uważając na przeszkody, czy po linach zawieszonych pod cyrkową kopułą. I fajnie, bo każdy dzieciak w mig załapał sterowanie, i drugie fajnie, gdyż odmienność mechaniki skakania jest tutaj spora w poszczególnych dyscyplinach. Na tyle rajcowna, że aż się chce żyłować rekordy! Poziom trudności początkowo nie jest wysoki, ale po zapętleniu całości – w każdym etapie dochodzi trochę nowych elementów. Nieraz zwiększa się szybkość poruszania bohatera, często jest inne ułożenie przeszkód na torach, po prostu zwiększa się wyzwanie, a w związku z tym grywalność tytułu.

Wszystkie niebezpieczne igraszki Charliego w wersji automatowej. Polecam tę fajową grę każdemu!

Jakie są największe różnice pomiędzy wersjami na NES’a oraz oryginałem? Po pierwsze na automatach mamy wszystkie konkurencje (jak wspomniał wcześniej LukegaX) – na NESie wycięto skakanie pomiędzy nożami i ognistymi oddechami cyrkowych siłaczy. Czyżby ten etap był zbyt drastyczny dla Nintendo? – Hmm, patrzajta jaki brzydki klaun, na plasterki dziadygę! – zakrzyknęli nożownicy wyciągając zza pasków koziki…  O czym to ja mówiłem? Aha, grafika w oryginale jest bardzo przyjemna (jak na rok wydania) i naprawdę cyrkowo kolorowa, moim zdaniem to najładniejsza wersja tej gry spośród wszystkich. Ekran w maszynie Circus Charile był zorientowany pionowo, co w sumie dziwi, gdyż wszystkie “ścieżki zdrowia” są scrollowane w poziomie, ale w rozgrywce to zupełnie nie przeszkadzało. Muzyczki przygrywające w trakcie pląsania są sympatyczne, wpadają w ucho, mają typowo zabawowy charakter, a całości towarzyszą charakterystyczne dla salonów gier dżingle. Miodzio.

Podsumowując: ja mam wielki sentyment do tego tytułu, zagrywałem się w niego do oporu i nawet ostatnio – w jednym odcinku Gramy na Gazie – pograłem w niego chwilę. Gra wcale się nie zestarzała, jest ponadczasowa i przeznaczona dla każdego bez względu na wiek. Może wydawać się zbyt prostacka pod względem mechaniki, ale uwierzcie mi – jest wielce rajcowna. Moim skromnym zdaniem to najlepsza gra cyrkowa w historii elektronicznej rozgrywki i nawet efekciarski Fiendish Freddy na Commodore 64 (zawarty na kultowym kartridżu z Flimbo’s Quest dołączanym do grubego, mydelniczkowego C64 z Baltony) nie wytrzymuje konkurencji z Circus Charlie. Fiendish Freddy jest bardziej efektowny graficznie, pełen jajcarskich przerywników, ale po pewnym czasie trochę nużący i niektóre konkurencje są w nim mocno udziwnione. A Cyrkowy Charlie? Trzyma się ten staruszek dziarsko, a dużym jego plusem jest fakt, że początkowymi etapami mogą się fajnie pobawić dzieciaki. Po prostu easy to learn, hard to master, a dodatkowo w moim przypadku – total nostalgia szpil! Jeżeli nie znacie tego tytułu i nie wychowaliście się na nim  – to dajcie mu ocenę taką jak LukegaX przyznał wersji na Pegaza / NESa (bardzo udana moim zdaniem). Ja nie mogę dać innego retrometru niż ten, który widzicie poniżej… A przy okazji wyzywam moich kumpli z młodości do pobijania rekordów w Circus Charlie w ramach Retro Rekordów!

GRYWALNIE, KOLOROWO, NATYCHMIASTOWO. NAJLEPSZA GRA O KLAUNIE I BASTA!

Retrometr


WERSJA NA COMMODORE 64

PARKER BROTHERS (1984)

Cyrkowy Charlie na inne platformy. Lewa kolumna: Commodore 64, środkowa: MSX, prawa Colecovision.

BORSUK: Niestety konwersja Circus Charlie na popularnego Komcia (Parker Bros – 1984) jest jedną z najbrzydszych ze wszystkich, co nie znaczy że nie da się w nią grać. Kolorystyka tej adaptacji spowita jest w barwach błękitu i w porównaniu z innymi edycjami – jest mocno oszczędna pod względem palety. Także sama oprawa graficzna dupy nie urywa i nijak się ma do ładnych wersji na inne systemy, klaun po prostu wygląda jak klaun, lew jak lew, zaś piłka jak piłka. Taki już urok (lub brzydota) wczesnych gier na Commodore 64. Gra jest także jakby minimalnie wolniejsza od oryginału, a może tak mi się tylko wydaje, gdyż nie występuje tutaj etap z konikiem / kucykiem. To znaczy występuje, ale w jego rolę wcielił się powolny lew i ta plansza straciła zupełnie na dynamice. Szkoda także, że w tej edycji zawarto tylko cztery poziomy: lew, małpy, piłki i lew udający konia. Zupełnie tego nie rozumiem, ponieważ objętość programu jest malutka, jest on zrobiony niskim nakładem środków i bezproblemowo można by zmieścić w jednym pliku wszystkie dyscypliny znane z automatów. Gdyby ta wersja była kompletna dałbym jej żółte światło w retrometrze, a tak to niestety czerwień. Od biedy można zagrać, ale lepiej włączcie sobie wersje na NES’a, a tym bardziej oryginał na jakąś M.A.M.E. W pozostałe konwersje nie grałem, ale po screenach i filmikach wnioskuję, że edycje na MSX’a i Colecovision są całkiem porządne. Kto grał niech napisze w komentarzach.

TYLKO DLA FANÓW KOMODY. LEPIEJ POGRAJCIE W INNE WERSJE CHARLIEGO.

Retrometr


Autor: LukegaX i gościnnie Prezesowa z Borsukiem.

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC