Relacja | Silesian Amiga Classic Party Maj 2018


ATARI

Kolekcja najlepszych muzyczek z gier na 8-bitowe Atari.

Larek mistrz! Jedną ręką pobija rekord w Decathlonie (wyczerpujący bieg na 1500m) na ATARI XEGS i zdaje relacje z imprezy…

Mój pierwszy i najlepszy komputer jaki miałem w życiu czyli Atari 8-bit na własne ryzyko także pojawił się na biesiadzie konkurencji. Na szczęście trwająca dekady krwawa wojna pomiędzy wyznawcami obu tych komputerów to już historia, więc nikt nie robił z tego faktu problemu. Oczywiście, nie obyło się bez uszczypliwych żarcików i szpileczek, jakie wbijali w siebie miłośnicy obu systemów, ale dodawało to tylko kolorytu z pamiętnych lat 80-tych. Ataryna pojawiła się tutaj w dwóch egzemplarzach i w obu tych przypadkach była to dosyć egzotyczna i rzadko spotykana wersja tego komputera. Atari XEGS (XE Game System) to całkiem ładny z wyglądu (tęczowe przyciski funkcyjne to szaleństwo!) konsolokomputer utrzymany w stylistyce serii XE, która była w naszym kraju bardziej popularna niż XL. Szczególnie fajne wrażenie robi klawiatura odłączana od jednostki centralnej oraz pistolet, który był fabrycznie załączony do zestawu. Oczywiście sprzęt przywieziony przez Larka wyposażony był dodatkowo w: SIO2SD, kartridż SIDE2, bardzo ładny arcade stick dla PS2 i oryginany pad do PS4. Oba to ostatnie cacuszka podłączał za pomocą specjalnego adaptera do swojego maleństwa – dzięki temu można było wybornie i komfortowo grać do oporu na nowoczesnych kontrolerach. Jeżeli, ktoś chciałby w takie cudo wyposażyć swój mikrokomputer to polecam obejrzeć filmiki poglądowe na jego kanale. Musze przyznać, że bardzo długo randkowałem z Ataryną na SACP’ie, a to głównie za sprawą poniższych gier.

Alien 8 – ma sympatycznego bohatera i klimat sf

Alien 8 (2013) – to izometryczna, przygodowa gra komnatowa, która swego czasu święciła tryumfy na ZX Specxtrum czy Amstradzie. Przeportowana przez naszych rodaków w 2013 roku prezentuje się całkiem okazale i pomimo, że w dzisiejszych czasach nie za bardzo mam już ochotę grać w żmudne i długie izometryki – to akurat jest jeden z tych tytułów, który mnie do tego zachęca. Kolejnymi ciekawymi produkcjami z tego gatunku wydanymi w ostatnich latach na Atari – są kultowe na innych systemach: Knight Lore (2008) i Pentagram (2016). W Obcym 8 poruszamy się małym robotem po wielkim labiryncie, skaczemy po platformach, omijamy przeciwników, pewnie dalej zbieramy jakieś przedmioty. Gra wyróżnia się dobrą oprawą graficzną, szybkością działania i zdecydowanie niedzisiejszym sterowaniem. Obracamy robocika ruchami dżoja, a poruszamy się wychylając gałkę do przodu – wiem, że to jest standard w takich produkcjach od lat – ale nie sprzyja on wygodzie rozgrywki. Musze przyznać, że ostatnio twórcy na Atari zalewają nas wieloma konwersjami spectrumowych hitów (lub z BBC Micro) w tej stylistyce i jeżeli ktoś jest fanem tego gatunku to będzie wniebowzięty.

Do Bobby Bearing nie chce mi się już wracać…

Niestety kolejny przedstawiciel tego gatunku Bobby Bearing (2016) pomimo, że jest to także porządna konwersja nie zachęca mnie do dłuższego poświęcenia mu czasu. Po pierwsze sporo nagrałem się w niego w młodości na Commodore 64, po drugie – jest on zbliżony w rozgrywce do ultra trudnego Spindizzy. (Pamięta ktoś tego wymagającego precyzji, szybkiego i kolorowego izometryka?) Nasz kulisty bohater toczy się po trójwymiarowym świecie, wykorzystując swoją prędkość turla po różnych rynnach, wykorzystuje windy do wjeżdżania na wyższe poziomy, ucieka przeszkadzajkom. Wszystko odbywa się w ładnej, jednak ubogiej kolorystycznie oprawie graficznej i wymaga bardzo dobrej znajomości labiryntu, po którym się poruszamy. Odpuszczam, ale może kiedyś zrobię przegląd wszystkich nowych gier komnatowych z ujęcia pseudo 3D wydanych na Małe Atari. Starczy życia?

Crownland – więcej takich dobrych platformerów na Atari poproszę!

Za to Crownland (2006) – to prawdziwa perełka! Na palcach jednej ręki można policzyć bardzo dobre, kolorowe i scrollowane platformery na Atari, w których biegniemy ciągle w prawo. Gra charakteryzuje się cudowną oprawą graficzną (parallax scrolling i transparentna woda), świetnymi kolorkami, stylistyką jakby zaczerpnięta z wielkiego hitu z komody Mayhem in Monsterland i bardzo dobrą grywalnością. Naszym krasnalem zasuwamy przed siebie skacząc po platformach i garbach potworów i zbieramy porozrzucane po drodze gwiazdki. Można powiedzieć, że Crownland to długo wyczekiwana przez graczy –  atarowska odpowiedź na legendę C64 czyli Gianę Sisters. Musze kiedyś opisać ten hit!

Commando+ po wielu latach i perypetiach trafiło w końcu na Atari

Kolejnym wielkim przebojem, jakiego przez długi czas atarowcy zazdrościli commodorowcom jest znane także z salonów gier Commando. Ta świetna i szybka strzelanina, w której naszym komandosem przebijamy się przez tabuny żołnierzy wroga, zabijając i niszcząc po drodze wszystko co popadnie – to niezapomniany i wielce grywalny klasyk. Legenda run’n gun z widokiem z góry. Wersja na Atari XL/XE miała zostać wydana w roku 1989, jednak z nieznanych przyczyn do tego nie doszło i dopiero w 2003 roku, po odnalezieniu zaginionego kartridża możliwe było wydanie plikowej wersji gry. Więcej o historii Commando+ (1989) na Atari możecie poczytać w recenzji Urborg’a na Atari Online, ja tylko zaznaczę, że bardzo się ciesze, że na moim pierwszym mikrokomputerze wreszcie można z przyjemnością zagrać w ten kawałek historii naszej branży. Dobra robota i jest nawet helikopter!

Szpieg w mieście czyli kolorowy Spycat – bez instrukcji nie ma co szpiegować…

Później Larek zaprezentował mi dwie nieznane mi wcześniej gry i nie powiem, pod względem oprawy graficznej obydwie są dopracowane, jednakże w obu przypadkach nie wiedzieliśmy za bardzo, o co w nich chodzi. Instrukcji czy klawiszologii nie chciało nam się szukać na internecie, więc tylko popykaliśmy chwilkę, pozwiedzaliśmy i stwierdziliśmy, że są  ciekawe i może w przyszłości do nich wrócimy. Pierwsza z nich to SpyCat (2016) – konwersja z BBC Micro – bardzo kolorowa komnatówka z widokiem z boku, w której tytułowym szpiegiem infiltrujemy zabezpieczone kamerami i systemami antywłamaniowymi: pokoje biurowe, garaże, porty. Spotykamy także jakichś NPC-ów, dla których pewnie musimy wykonywać zadania typu zanieś, przynieś, pozamiataj. Wygląda zachęcająco, ale trzeba by się w nią wgłębić.

Pondering Abou Max – ktoś wie, o co chodzi w zestawie tych gier?

Kolejna produkcja Pondering About Max’s (1989) po uruchomieniu nastrajała jeszcze bardziej optymistycznie swoją oprawą! Ten tytuł wydany na dwóch dyskietkach to w rzeczywistości zestaw czterech zróżnicowanych gier – z których uruchomiliśmy dwie. Pięknie wykonaną platformówkę The Dream, w której tytułowym Max’em, wąsatym mięśniakiem, pląsamy po platformach obok psychodelicznych stworków i no właśnie – o co kaman? Druga z nich Barroom Brawl to najprawdopodobniej bijatyka, gdzie w przydrożnym barze nasz bohaterski kark wchodzi wymianę uprzejmości się z miejscowymi osiłkami. Niestety sterowanie jest tutaj tak zagmatwane, że nam udało się wykonać tylko uniki. Rozróba w spelunie przedstawiona jest w widoku znanym z chodzonych bijatyk z automatów i pełna szczegółów jak na 8-bitów. Barman poprawia sobie muszkę i obsługuje klientów, w telewizji nadają jakiś program, na ściennym zegarze płynie czas. Czy ktoś potrafi grać w ten tytuł? Czy jest on w ogóle grywalny czy tylko ładna wydmuszka?

Wielka misja ratunkowa Larka w H.E.R.O! Trzymałem kciuki.

Dobra przejdźmy teraz do jakiegoś ponadczasowego killer’a który oparł się dekadom czasu! Po jednym z moich obchodów wracam do atarowskiego stanowiska i patrze, a Larek ze skupieniem na twarzy namiętnie oddaje się grze w H.E.R.O (1984). Oj, uwielbiam przygody wyposażonego w śmigło, odważnego ratownika, który za pomocą dynamitu toruje sobie drogę poprzez zagruzowane kopalnie celem uratowania uwiezionych w niej górników. Niestraszne mu wielkie insekty, jadowite węże i inne paskudztwa, które dezintegruje wiązkami lasera. Wyborna to po dziś dzień gra i jedna z moich ulubionych. Zresztą spójrzcie na mój awatar. Okazuje się, że mój przyjaciel dostał wyzwanie od innego retro youtuber’a i jego zadaniem jest pobicie wyniku 40 000 punktów właśnie w tym hicie od Activision. Akurat się składa, że H.E.R.O. to ja znam lepiej niż własną kieszeń, więc siadam wygodnie obok gospodarza, biorę dżoja do ręki i postanawiam nauczyć go kilku trików i głównych zasad rządzących mechaniką tej gry. “- 40 000 masz do pobicia, powiadasz?” i jedną ręką na jednym życiu pobijam ten rekord, paląc w międzyczasie papierosa i dając wskazówki kumplowi dotyczące rozgrywki. Wybałusza oczy, ale słucha mnie z namaszczeniem jak na wykładzie. Ha! Nawet borsuk może nauczyć czegoś profesora! Kiedy odchodzę, widzę kątem oka, że dalej zawzięcie trenuje. Po kilu dniach odpalam jego kanał youtube i co widzę? Mistrzunio Larek zdobywa upragnione 40 tysięcy punktów i wychodzi zwycięsko z ciężkiej próby, na którą był wystawiony! Uff. Filmik, z tego bohaterskiego czynu – powyżej.

Pustynny Sokół – bardzo ciekawa niespodzianka w egipskich klimatach.

Desert Falcon (1988), to gra, która pierwotnie była wydana na cartridgu i dlatego nigdy wcześniej nie wpadła mi w ręce. Byłem przekonany, że to jakaś strzelania samolotowa, albo symulator lotu. Dużo się nie pomyliłem, fakt jest to shooter, ale spodziewałem się ujrzeć jakąś popierdółkę, a tu zaskoczenie bardzo konkretne! Pamiętacie świetne Panther? Izometryczną strzelaninę sf, w której latającym spodkiem przemierzamy postapokaliptyczne pustkowia i ratujemy jedynych ocalałych ludzi? To teraz przenieście te realia do jakby futurystycznego Egiptu, pełnego piramid i wieżowców, spodek zastąpcie wielkim sokołem, który strzela pociskami niczym ognisty feniks i walczy z rożnymi dziwnymi stworami. Spotyka nawet bossów pod postaciami sfinksów. Jestem bardzo zaciekawiony!

Jebudu! Sinistar zmiażdżył właśnie nasz statek.

Sinistar (1984) to kolejna dobra strzelanina, której nie kojarzyłem. Pędzimy naszym gwiezdnym statkiem przez kosmos w każdym z możliwych kierunków celem zniszczenia wszystkich wrogich obiektów by na końcu poziomu zostać zaatakowanym przez tajemniczego wielkiego nadzorcę obszaru – złego robota Sinistar’a. Dynamiczna rozgrywka, ciekawe sterowanie i wciągalnośc to zaskakujące cechy tej bardzo dobrej konwersji zapomnianej gry z automatów. Dopisuję do listy zapomnianych hitów, którym trzeba się przyjrzeć.

Bardzo poprawia mi nastrój ten hobbicki Pac-Man – Bilbo.

Bardzo nostalgicznie się zrobiło, kiedy z Larkiem uruchomiliśmy jedną z lepszych wariacji na temat Pac-Mana czyli inspirowane Hobbitem – Bilbo (1986). Czas bardzo łagodnie obszedł się z tym klasykiem i jest to dalej urzekająca klimatem i ładnymi muzyczkami produkcja. Bilbo włamuje się do tajemniczej wieży, w której na każdym pietrze musi pozbierać wszystkie kosztowności (kropki) w każdym z pomieszczeń. Oczywiście życie utrudniają mu nazgule, które urządzają polowanie na złodziejaszka. Gra rozgrywką przypomina znane z automatów Lady Bug, czyli oprócz ścian występują tutaj drzwi obrotowe, za pomocą których możemy blokować naszych adwersarzy. Wszystko przedstawione z kamery umieszczonej pod sufitem. Wielce poprawiający nastrój tytuł. Polecam, szczególnie do rywalizacji ze znajomym.

Tower Toppler (Nebulus) polecam dla masochistów – taki trudny!

W co jeszcze graliśmy? Tower Toppler (1988) to znany z innych platform Nebulus, nowatorski platformer, w którym naszym zwierzakiem musimy dostać się na szczyt wielkiej wieży, zaś cała rozgrywka scrollowana jest właśnie wokoło niej. Ciekawa i pomysłowa, jednak straszliwe trudna gra, którą znam głównie z C64 i Amigi. Niestety wersja na Atarynę jest osadzona w stylistyce spectrumowej – grafika przedstawiona jest tylko w czerni  bieli. Tytuł tylko dla lubiących wyzwania i maniaków pierwowzoru. Nowość Hot & Cold Adventure (2017) – to z kolei niezła platofrmówka, z dziwnymi kolorami, podobna rozgrywką do opisywanego wyżej Crownland’u – jednak trochę niedoszlifowana i udziwniona. Dla spragnionych skakania po platformach może dać troszkę radości, jednak może ich odrzucić grafika, animacja i detekcja kolizji.

Dzięki Polakom z New Generation – Atari ma najlepszą domową wersję automatowego Pilota Czasu!

Największy i najświeższy hit zostawiłem sobie na koniec – czyli kapitalną, polską konwersję klasyka od Konami – Time Pilot (2018), która dosłownie tydzień przed SACP’em została wydana w swojej ostatecznej wersji. Nie będę się tutaj rozpisywał o jakości tego przeboju, gdyż zdążyłem go już zrecenzować na naszych łamach. Rozwinę tylko wątek zmagań turniejowych z Wojt’em, który także jest wielkim fanem tej produkcji. Zaczęliśmy konkurować, ze sobą, kto wykręci lepszy rekord i dojdzie najdalej – kiedy zobaczyłem, że on pierwszy przeszedł UFO – osiągając ponad 120 000 na liczniku – myślę sobie – pozamiatane! Jednak nie poddałem się, zastosowałem trochę nieuczciwą taktykę nabijania punktów na pierwszych etapach i nawet nie przechodząc gry pobiłem jego rekord. Kurcze, nie czułem się z tym dobrze, wydawało mi się to zagraniem poniżej pasa z mojej strony i pewnie mojemu rywalowi zrobiło się głupio, że Borsuk poleciał po taniości… Chciałem być w porządku do niego, sprężyłem więc mocno owłosione poślady i po kilku następnych próbach udało mi się w końcu zapętlić grę i osiągnąć bardzo dobry rezultat. Mogłem spokojnie odetchnąć, bo takie podejście wydawało mi się uczciwsze w stosunku do rywala.


NES (aka PEGASUS)

Piękny, oryginalny NES plus cartridge Everdrive (cała groteka na karcie SD) – stanowisko SEBY.

Zawsze uważałem tą bardzo popularną na całym świecie konsolę od Nintendo za kawał świetnego sprzętu. W czasach jej największej popularności w Polsce (początek lat 90-tych i nieoficjalny klon Pegasus) byłem już amigowcem i nie miałem potrzeby wracania do 8-bitów. Jednakże konsolka ta była w tamtym okresie najbardziej chodliwym komunijnym prezentem i wiele młodszych dzieciaków w rodzinie posiadało to cudo. Dzięki temu zaznajomiłem się mocno z biblioteką gier na ten system, a hity takie jak Super Mario Bros, Ice Climber, świetna konwersje Contry czy Micro Machines na trwale wbiły się do mojej listy ulubionych gier wszechczasów. Pod względem grafiki i grywalności największe nes’owe przeboje prezentują się wybitnie i po dziś dzień konsola ta jest ciągle wspierana przez twórców. Na SACP’ie ten malutki, ale wielki sercem sprzęcik znalazłem na stanowisku Seby, który zaprezentował mi parę klasyków plus kilka zajefajnych nowości.

MegaMan przebrał się za elfa? Nie to Bitewny Dzieciak!

Battle Kid: Fortress of Peril (2010) oraz jego kontynuacja Battle Kid 2: Mountain of Torment (2012) – to prześwietne metroidvanie platformowe, w których wcielamy się w tytułowego Bitewnego Dzieciaka ubranego w zielony skafander bojowy, który pozwala mu na prucie pociskami energetycznymi do czyhających na jego życie potworów. Sam rozgrywka jest bardzo zbliżona do innego wielkiego klasyka MegaMana, posiada bardzo ładną oprawę graficzną, rozbudowane i trudne elementy platformowe, zdradliwe pułapki i oczywiście olbrzymich boss’ów do ubicia. Dołóżcie do tego wpadającą w ucho muzyczkę i mamy hit! Może, któryś z naszych zgredów wychowanych na Pegazie zrecenzuje tą kapitalną grę? Obie jej części ukazały się także w wydaniu fizycznym na cartridgu.

Darkwing Duck – trochę gameplayu. Capcom podołał.

Darkwing Duck (1992) to jedna z najlepszych platformówek akcji z całej bibliotece nes’owych gier, która po dziś dzień pozostaje bardzo grywalna. Wzorowane na animowanym serialu o tym samym tytule, przygody kaczkowatego herosa zostały wydane przez Capcom i od razu podbiły serca graczy. Za pomocą zróżnicowanego arsenału broni strzelanej (gazowe pociski, ciężka amunicja, strzały) walczymy z najemnikami z wrogiej organizacji F.O.W.L., skaczemy i wspinamy się po platformach, ubijamy niebezpiecznych i pomysłowo zaprojektowanych szefów na końcu etapu i po prostu dobrze się bawimy. Nigdy wcześniej nie grałem w ten przebój, ale wiele dobrego o nim słyszałem.

BattleToads & Double Dragon – rosyjski gameplay :-). Fajna naparzanka!

Prawdziwą perełką dla miłośników chodzonych mordobić jest bez wątpienia Battletoads & Double Dragon (1993). Gra, w której uprawiające kung-fu Bitewne Żaby łączą swoje siły z wojownikami z automatowego klasyka – Podwójnego Smoka i ruszają skopać tyłki wszelkim oprychom galaktyki nie może być słaba! Jest to kooperacyjny beatem’up utrzymany w klimatach sci-fi, z różnorodnymi przeciwnikami i tradycyjnie dla gatunku – większymi bestiami do ubicia, mnogością ciosów specjalnych i łączonych czy etapami zręcznościowymi umilającymi rozgrywkę (na przykład opuszczanie się na linach do wielkich przepaści czy etapy wyścigowe). Nie dziwię się, że wszystkie dzieciaki śliniły się z pożądania na widok tej gry w latach 90-tych. Ślinię się i ja!

Zielony Berecik na NES’a to jedna z najlepszych domowych wersji – longplay.

Oczywiście nie byłbym sobą, jeżeli nie chciałbym zobaczyć konwersji swoich ulubionych gier z automatów w wydaniu na konsolkę Nintendo. Poprosiłem Sebastiana o włączenie mi moich ulubieńców czyli Ghosts’n Goblins oraz Green Beret, żebym mógł sobie porównać jakość tych edycji. Cóż mogę powiedzieć? Obydwie gry prezentują się bardzo miodnie i są wiernymi adaptacjami klasyki. Bardzo dobra grafika, czułe sterowanie, mechanika jak w salonie gier – kurcze gdybym nie miał tyle gratów w domu łyknąłbym jakiegoś Pegaza do kolekcji. W dawnych czasach posiadać takie wyborne odpowiedniki gier automatowych to było coś! W Zielonym Berecie myliła mnie tylko kolorystyka gaci przeciwników. Śmiejcie się, ale gacie po tacie są tutaj ważne… Biegnie gostek w spodniach odpowiadających kolorem zwykłemu żołnierzowi, to na pewniaka podbijam do niego, by wystrugać go nożykiem, a on mi z wyskoku kopem w ryj! Kurcze, to był komandos? Chłopie nie myl ludzi i się przebierz! Przez tą odmienną od automatowej wersji kolorystykę ginąłem często, ale doceniam jakość portu.

Samus Aran powraca na NES’a w nowym Metroidzie!

Na koniec Seba z błyskiem w oku i wielka przemową zaprezentował mi największego kozaka jakiego posiadał. I nie chodzi tutaj o grzyba, tylko bez skojarzeń! Samus Aran, najseksowniejsza blondyna, co w zbroi przez wszechświat nagina, paskudnych Obcych przerabia na kotlety za pomocą różnorakich narzędzi zagłady, rozwiązuje zagadki pradawnych cywilizacji i za pomocą dodatkowych funkcji skafandra dostaje się we wcześniej nieodstępne miejsca – powraca po wielu latach na NES’a! Metroid Rogue Dawn (2017) to nieoficjalny prequel do oryginału wydanego premierowo w 1986 roku, który zapoczątkował rozwijane przez 30 lat przygody tej najlepszej łowczyni nagród w galaktyce. Metroid: Świt Łotra to pozycja obowiązkowa zarówno dla posiadaczy NES’a jak i miłośników przygód pięknej Samus. Polecam i grałbym!

NA NASTĘPNEJ STRONIE PC I COMMODORE 64

O RetroBorsuk 229 artykułów
Zastępca Naczelnego, czyli prawie Nacz.Os. (właściciel Nory). Ulubione gatunki: wszystkie dobre gry! Z naciskiem na: akcja-przygoda, platformery, rpg, shmupy, run’n gun, salonówki. Posiadane platformy: Atari 800xl, C64, Amiga CD32, SNES, SMD, Jaguar, PSX, PS2, PS3, PS4, PSP, XboX, X360, WiiU, GC, DC, GBA, Game Gear.