Recenzja | The King of Dragons (Arcade, SNES)

Zanim trafiłem na Retro Na Gazie zawsze chciałem opisać gdziekolwiek swoją ulubioną grę na automaty. Kiedy po raz pierwszy odpaliłem Króla Smoków jako jeszcze dzieciak na emulatorze MAME, wówczas gra ta porwała mnie na całego. Już przy wyborze postaci byłem wielce uradowany z tego w kogo mogę się wcielić. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie już pierwszy etap. Bił z niego fantastyczny klimat, gdzie w górsko-leśnym krajobrazie obok postaci gracza na drodze kicały swobodnie króliki, a powietrze przecinały lotem ptaki. I tak oto twórcy zaprosili arcadowiczów do wielkiej przygody w klimacie Smoków i Lochów!


THE KING OF DRAGONS

ザ・キングオブドラゴンズ

CAPCOM: ARCADE (1991)/ KONWERSJE: SUPER NINTENDO (1994)

Bijatyka Fantasy, RPG

Na początku wybieramy swoją postać spośród pięciu dostępnych: Elfa, Czarodzieja, Wojownika, Kleryka oraz Krasnoluda. Wszyscy różnią się od siebie nie tylko wyglądem:

  • Elf – najszybszy spośród wszystkich. Ponadto dzięki swojemu świetnemu łukowi potrafi załatwić przeciwnika z najdalszej odległości. Posiada również zadawalającą magię, która razi wrogów błyskawicami. Niestety jak na długouchego przystało jest również najsłabszy pod względem wytrzymałości, a jego ataki są dużo słabsze od reszty drużyny.
  • Czarodziej – najwolniejszy i najbardziej utalentowany członek grupy. Jego zdolności magiczne są najmocniejsze kosztem wytrzymałości i średniej ofensywy. Jego atak na dystans zmienia się w zależności od nowo zdobytego kostura, a każdy artefakt wzmacnia jego siłę (co widać po barwie). Jak to bywa w grach RPG – Magowie są z początku słabi, dopiero pod koniec gry stają się potężni. Moja ulubiona postać, która zdobi awatar :)
  • Wojownik – zbalansowana postać będąca najbardziej witalną ze wszystkich. Sprawdza się idealnie w walce wręcz łącząc szybkość z porządnym atakiem. Jako jedyny dzierży miecz. Jednak największą jego bolączką jest magia, dlatego w trybie kooperacji najlepiej zostawić magiczne kule do rozbicia swojemu partnerowi do gry. Dobry dla każdego kto zaczyna grę.
  • Kleryk – dwumetrowy kawał chłopa symbolem twardej defensywy. Duża witalność na początku wyprawy również zapewnia mu lepszą przeżywalność. Uwielbia broń obuchową, średnio radzi sobie z magią, nie jest też ani szybki ani wolny. Najszybciej wbija levele ze wszystkich. Bardzo dobra postać zarówno dla początkujących jak i tych wprawionych.
  • Krasnolud – niskiego wzrostu weteran, którego specjalnością są topory. Zadaje sporo obrażeń najsilniejszymi atakami, niestety posiada najkrótszy zasięg. Jest również defensywny, lecz jego magia pozostawia wiele do życzenia. Nie jest preferowany dla początkującego gracza, jednakże pozytywnie uzupełnia skład większej drużyny.

Five champions of good must destroy the red dragon tyrant Gildiss!

Dalej to już totalny odlot w stylistyce fantasy. Zaczynamy w Orkowej Wiosce. Orkowie – nasi pierwsi oponenci – już od pierwszego stejdża wyróżniają się innym kolorem i uzbrojeniem (odmienna barwa tego samego przeciwnika oznacza w tej grze mocniejszego przedstawiciela swojej rasy). Do tego spotykamy również Gnolle, które usiłują nas zabić celując z kuszy. W trakcie walki z nimi możemy zniszczyć strzałę w locie zdobywając masę punktów. Podczas każdego etapu kolekcjonuje się skarby lub przedmioty leczące (jak owoce) znajdujące się w skrzyniach lub będące łupem z potworów. Oprócz tego można znaleźć specjalny przedmiot –  magiczny kryształ (kulę). Po wydostaniu kryształu ze skrzyni skarbów dryfuje sobie w powietrzu na pewną chwilę czasu. Gdy tego potrzebujemy uderzamy w niego uwalniając w ten sposób osobliwą moc. Jest to oryginalne rozwiązanie, które nie spotkałem jeszcze w żadnej innej grze stylu beat’em up. Oto rodzaje kryształów:

  • Kryształ ognia – parzy płomieniem przeciwników. Jest najsłabszą kulą ze wszystkich. Moc ta drzemie również w Wojowniku i Krasnoludzie,
  • Kryształ piorunu – razi potwory błyskawicami. Magią tą władają również Kleryk, Czarodziej i Elf,
  • Żabi Kryształ – potrafi zamienić rywali w rechoczące płazy. Że jak!? A tak,
  • Kryształ meteorytu – wzywa deszcz meteorytów niszcząc wrogów o silnej destrukcyjnej mocy,
  • Kryształ klejnotu – zamienia stwory w skarby do zbierania.

Sterowanie jest proste: za kierunki odpowiada joystick, pierwszy przycisk służy do ataku, a drugi do wykonania skoku. Jak to bywa w grach tego typu – dwa przyciski wciśnięte naraz aktywują moc bohatera kosztem jego cennych punktów życia. To bardzo ważne aby ograniczyć używanie mocy tylko w sytuacjach wyjątkowych, jeśli chcemy przetrwać kolejne fale przeciwników. Następnym novum w Królu Smoków jest system obrony tarczą. Jeśli postać ją posiada, może odeprzeć atak bestii. Wystarczy, że podczas ataku wroga odwróci nagle swoją postać w przeciwnym kierunku do niego. Zarówno Elf jak i Czarodziej nie mają tej umiejętności, za to potrafią zadawać obrażenia na większy dystans.

Łuk Elfa oraz kostur Czarodzieja zmieniają tego szpila w Run & Gun

Kolejnym atutem gry jest wprowadzenie systemu levelowania postaci oraz broni, uzbrojenia itp. Wojownicy po zabiciu bossa mogą liczyć na dwa rodzaje nagród – albo lepszy oręż, albo lepsza tarcza. Wyjątkiem jest Czarodziej i Elf, którzy dostają inne przedmioty w zamian. W przypadku Czarodzieja to nowy kostur albo magiczny artefakt, a Elf może dostać albo ulepszony łuk albo strzały do niego. System ten przypomina mi inną starszą grę od Capcomu: Black Tiger, w którym ulepszało się poziom broni i zbroi tyle że w sklepie za zeny (charakterystyczna waluta capcomowska stosowana w wielu grach).

Bestiariusz w The King of Dragons jest dość pokaźny i jest mocnym atutem w grze. Najbardziej przypomina mi Smoki i Lochy. Stwory rodem z Tolkienowskich powieści czy greckiej mitologii idealnie wypełniają malownicze otoczenie. Zielonoskórzy, nieumarli, czy jaszczuroludzie utrudniają każdą przeprawę. Szczególnie ładnie prezentuje się szefostwo. Walczymy zatem z wielkimi bestiami jak: Minotaurami, Cyklopami, Smoczymi Jeźdźcami. Moim ulubionym bossem jest Wiwerna; skrzydlaty mniejszy smok, któremu przysługują dwie akcje: w powietrzu i na lądzie. W powietrzu potrafi zlecieć z zaskoczenia, zaś na lądzie trzeba uważać na ogniste kule. Te dzielą się na dwa ataki losowe, jeden z nich jest nagły i zabójczy. Jednym słowem trzeba spierdalać! Ruchy te przypominają mi nieco Rathalosa, potężnej Wiwerny z późniejszego Monster Hunter. Poziom trudności jest do ogarnięcia. W zasadzie nie jest to arcytrudna gra, ale do łatwych również nie należy. Wystarczy praktyka i zawzięcie by stać się prawdziwym łowcą smoków.

Walka w kooperacji sprawia najwięcej frajdy.

Wszystkich etapów, zarówno dłuższych jak i krótszych jest aż 16. Po każdym poziomie pokazuje się mapa przygód, takie samo rozwiązanie miało już Golden Axe od Segi parę lat wstecz. Inna rzecz zapożyczoną ze “Złotego Topora” to złodziejaszek pojawiający się, gdy skarby leżą za długo niezebrane. Etapy zostały starannie zaprojektowane. Nie jest to może ten sam poziom projektowania jak w przypadku późniejszych bardziej rozbudowanych bijatyk Capcomu jak Cadillacs and Dinosaurs, Dungeons & Dragons: Shadow over Mystara, czy Alien vs. Predator, ale jak na swoje czasy i tak dawał radę. Cechą tej gry w porównaniu do późniejszych fantastycznych bijatyk jest prostota. Poziomy nie są przesadzone, nie ma też niepotrzebnych scen. Postaci NPC nie ma zbyt wiele, a nad fabułą nie ma co rozmyślać. Animacja postaci również jest skromna, w porównaniu do innych bijatyk nie mamy żadnego wachlarza combosów, są tylko pojedyncze animacje ciosów. Mnie to absolutnie nie przeszkadza, ale inni mogą kiwać nosem.

Okładkę do wersji na SNESa ilustrowała Julie Bell, odpowiedzialna również za okładkę do Demon’s Crest.

Podczas niebezpiecznej wyprawy do Czerwonego Smoka będzie towarzyszyć nam bojowa muzyka pasująca do tego co wyczyniało się na wypukłym ekranie. Za kompozycje i całą ścieżkę dźwiękową odpowiada kobieta Yoko Shimomura, która obecnie najbardziej kojarzy się z Kingdom Hearts, Parasite Eve czy Final Fantasy XV. Wtedy był to jej pierwszy poważny OST. Utkwił mi w pamięci jako najlepsze tło do Capcomowskiej gry fantasy na automaty. Wystarczy posłuchać utworu Vagrant, który występuje w jaskini trójgłowej Hydry – istny majstersztyk! Moim zdaniem (i nie tylko moim) zamieszczona tam solówka na syntezatorze jest absolutnie genialna. Całość muzycznie idealnie wpasowuje się w ramy RPG akcji. Oprawa audio ma w sobie po prostu jakąś magię, której można łatwo ulec.

The King of Dragons to gra dynamiczna. Pełna wrogów, skarbów i pułapek, innymi słowy bardzo dobry dungeon crawler w wersji arcade. Nawet na napisach końcowych wymienia się nie tyle twórców gier co Mistrzów Gry. Na koniec utwierdzam się w swoim przekonaniu, iż jest to moja ulubiona pozycja na automaty i gdybym mógł w nią zagrać na prawdziwej maszynie spełniłoby się jedno z moich skrytych marzeń.

TRZY GORSZE OD KRANSOLUDA BORSUKA

Podobnie jak recenzent uwielbiam Króla Smoków! Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta, aczkolwiek ma wiele składowych. Po chłopsku, a może raczej po krasnoludzku powiem, że zagrało w tym szpilu wszystko i to fest! Zagrało tak pięknie niczym głowa minotaura gruchotana moim skarlałym butem! Po pierwsze: to jedna z najbardziej przemyślanych chodzonych bitek od Capcomu, a na dodatek jest bardzo uczciwa – można ją spokojnie wymasterować postacią uzbrojoną w broń dystansową. Polecam szczególnie do tego celu elfa, tego zielonego gryzipiórka, tfu chędożona jego mać, śmierdzącego sosnami, czy innymi drzewami… Fuuuj, jak on capi przyrodą, ale trzeba uczciwie przyznać, że zna się na łucznictwie! Dobrze mieć takiego kompana u boku, szybko strzałami szyje we wroga szyję! Aha, i tu mamy właśnie kolejną zaletę tej przygody: kooperacja i wielu herosów do wyboru! I jak już wspomniał szanowny KSH kolejnym atutem jest fakt, że ta wyprawa łączy dwa gatunki gier: chodzone mordobicie i chodzoną strzelankę, w zależności jakim wojem gramy. No i fajnie, no i genialnie, no i dzięki temu można grać wielokrotnie.

W Gramy na Gazie ogrywaliśmy trochę King of Dragons.

Kolejnym plusem jest umiejscowienie tej jatki w mitologicznym fantasy, więc oprócz klasycznego dla tego gatunku bestiariusza – spotkamy tu wszelkiego rodzaju bestie rodem właśnie z mitologii: zajadłe i śmierdzące gadem wielogłowe hydry, napakowane testosteronem minotaury, czy dupne jak skały cyklopy! Temu ostatniemu to kij w oko i wtedy możecie go klepać do bólu, hehehe. Taki żart, tynfa wart… I na koniec zostawiam dwa najważniejsze atuty: muzyka i grafika. Melodyjki i dżingle to szczytowy okres Capcomu, po prostu mistrzostwo świata i okolic, wpadają w ucho straszliwie i nie wypadają po latach. A grafika? Pikna, zacna, baśniowa i mocno kolorowa! Zanim zakrzykniecie, że przeca jakieś Kadilaki, Alieny, czy Punishery od Capcomu są ładniej narysowane to jednak zauważcie, że King of Dragons wydany został wcześniej. Z własnego doświadczenie weterana wozów Drzymały powiem tylko tyle – w momencie, gdy Król Smoków pojawił się w naszym salonie gier – był najładniejszą produkcją! Pamiętam jak wraz z kuzynem Gałasem zamiast do kościoła to wyruszaliśmy na podbój krainy Króla Smoków! Czadzik gra, będącą protoplastą dwóch późniejszych wielkich hitów od Capcomu – Dungeons & Dragons: Tower of Doom i Shadow over Mystara. Jednakże to już zupełnie inna historia… Zgadzam się w zupełności z oceną przyznaną przez recenzenta.

Retrometr

Medal dotyczy wersji oryginalnej, czyli na automaty arcade. W przypadku konwersji na SNES maksymalna ocena King of Dragons to zielone światło.


Ciekawostki

  1. Konwersja Króla Smoków na konsolę SNES posiada pewne różnice: dwóch graczy zamiast trzech w wersji arcade, prostszy sposób na blokownie tarczą poprzez trzeci przycisk na padzie, brak możliwości dostania dodatkowego życia po zdobyciu pewnej ilości EXPa. Obecnie kartridż jest unikatem, który na aukcjach kosztuje sporą sumkę.
  2. Jest ciekawy sposób na przejście gry, w którym olewa się zbieranie broni po ubiciu bossa. Wówczas całą grę przechodzi się na 1 levelu broni, ale nie po to by udowodnić, że jest się hardcorem – chodzi o punkty doświadczenia. EXP liczy się za każde uderzenie przeciwnika. Im więcej razy trafisz, tym szybciej zdobywasz EXP. Zatem im słabszą broń posiadasz, tym więcej ciosów musisz wykonać. Sprytne, próbowałem tak i faktycznie coś w tym jest!
  3. Gra dostępna jest również na mojej ulubionej składance: Capcom Classic Collection Vol2 na PS2, Capcom Classics Collection: Reloaded na PSP oraz na Capcom Beat ‘Em Up Bundle na nowsze generacje konsol.

Screenshoty zostały zaczerpnięte ze stronki mobygames.com.

Sentymentalny pasjonat oldshoolowych gier i meloman. Oprócz grania z feelingiem lubi oddawać się licznym pasjom. Ulubione gatunki: beat ’em up, arcade, survival horror, slashery, platformówki, bijatyki, RPG, turowe, FPSy, co-opy. Przede wszystkim stare miodne gry. Posiadane platformy: Sega Megadrive 16 bit, Ps2 Slim, PS4, PC, GCN, Nintendo Wii: emulatory i homebrew, Nintendo Switch oraz ulubione MAME. Pożycza też konsole od znajomych :-)