Top 10 gier z Pegazusa by Daaku

daakpegasustopminiNintendo Entertainment System, bo tak nazywał się na zachodnich rynkach legendarny już Famicom, zapoczątkował wiele genialnych, rozpoznawalnych nawet 30 lat później marek gier video, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii branży. The Legend of Zelda, Metroid, Castlevania, Metal Gear, Final Fantasy… a co Was tam będę czarował, takich tytułów w poniższej topce nie znajdziecie ;)

Japończycy mieli Famicoma, Amerykanie i ci bardziej cywilizowani Europejczycy – NESa, a my, w swoim zakręconym jak świński ogon, kraju dopiero otwierającym się na kapitalizm? Ano my mieliśmy Pegazusa! Co z tego, że z wyglądu rzadko przypominał on oryginał (ba, mojemu szpanerskiemu modelowi SP-60 bliżej było do późniejszego SNESa)? Co z tego, że zamiast wielgachnych kartridży obsługiwał tandetne, żółte dyskietki? I co z tego, że głównym źródłem wyżej wymienionych były przede wszystkim okoliczne bazary i składane stoliki zamiast okolicznych sklepów i szklanych lad? Dzieciakowi na początku lat 90. w żadnym wypadku nie ujmowało to magii, towarzyszącej pojawiającym się na ekranie 20-calowego telewizora marki Funai zlepkom kolorowych pikseli. I o tej właśnie magii przeczytać będzie mogli poniżej.

Dobra, wystarczy już tego nostalgicznego wstępu, bo zaraz mimowolnie zrobię z tego swoje CV Gracza (kiedyś będzie, REP… kiedyś! (dobrze że dopisałeś magiczne słowo “kiedyś”, życiowe hasło Keczupa;) – Nacz.Os.Rep)). Żeby nie było, że cokolwiek z tego faworyzuję, to wpis będzie alfabetyczny, od A do Z. Możecie być pewni, że niezależnie od tego, za który z poniższych tytułów się złapiecie – będziecie się dobrze bawić!

Choujin Sentai Jetman (u nas: Bird Fighters)

Rok wydania: 1991

Usłyszane podczas gry: “O, zaraz będzie robot!”

Tytuł, który niejako rozbudził we mnie fascynację super sentaiami, czyli serialami, w których grupka kolorowych herosów wsiadała do wielkich robotów, by spuścić łomot równie wielkim potworom. Na naklejce carta zamiast japońskich krzaczków pisało “Bird Fighters” i tak też grę w swoim gronie nazywaliśmy. Przed każdą planszą mieliśmy do wyboru pięcioro wojowników, którzy poza kolorem różnili się także rodzajem używanej broni – to jej używali podczas przebijania się przez zastępy sługusów, aby pod koniec poziomu wskoczyć do wspomnianego wielkiego robota i nakopać wspomnianemu równie wielkiemu potworowi w quasi-bijatykowej walce. Nie była to gra ani przesadnie długa (raptem kilka plansz), ani przesadnie trudna, ale dzięki temu dało się ją kończyć raz po raz bez większego kłopotu. Jetmanom poświeciłem swego czasu trochę tekstu na portalu.daakpegasustop106


Contra

Rok wydania: 1987

Usłyszane podczas gry: “Teraz ja biorę orzełka!”

Gryzor, Probotector – w innych regionach dorośli borykali się z problemami licencyjnymi i zmianami tytułu, a dla polskich dzieci istniała tylko Contra! Jedna z najbardziej prominentnych gier legendarnej składanki “168 in 1”, przy której spędziłem mnóstwo czasu – przeważnie z bratem w co-opie, na 99 życiach, bo samotnie i na trzech życiach gra nie miała po prostu racji bytu. Rodzaje wypadających z “orzełków” trybów ognia, rozmieszczenie przeciwników, pozycjonowanie na bossów – tego wszystkiego zdołaliśmy wyuczyć się na blachę i choć we dwóch zabawa stawała się śmiesznie prosta i przewidywalna, to wciąż dawała mnóstwo radochy.daakpegasustop107


Double Dragon 2

Rok wydania:

Usłyszane podczas gry: “Ej, zostaw coś dla mnie!”

Kolejna wprost stworzona do co-opa gra, której chyba ani razu nie odpaliliśmy dla jednego gracza. Megamiodny przedstawiciel gatunku chodzonych bjatyk, który dzięki systemowej prostocie dostarczał godziny ponad godziny wypróbowanej zabawy. Ataki pięścią wprzód i kopnięcia do tyłu, sadzenie kolanek i wirujących kopnięć, ostatni boss na jakieś dwadzieścia sekund roboty i końcowa napierniczanka między bratem a mną, kto wyrwie porwaną “księżniczkę”. Niemal jak 20 lat później w Castle Crashers… Część trzecia zawierała więcej grywalnych postaci oraz broni, ale kto by się tam nią przejmował, skoro to przy drugiej odsłonie pady aż skrzypiały?daakpegasustop108


Kick Master

Rok wydania: 1991

Usłyszane podczas gry: “…i znowu nie złapałem dzbanka!”

Jedno z wielkich odkryć spośród ogranych pegazusowych gierek. Gra wynaleziona spośród dziesiątek żółtych kasetek na Stadionie X-lecia, a która bije na głowę taka legendarną Castlevanię zarówo klimatem, jak i elementami RPG. Bo co jak co, ale pan Belmont nie uczył się podczas gry kolejnych wypasionych ataków, a do maksymalnej efektywności potrzebny mu był bicz. Thonolan narzędzia do poganiania koni na własność nie posiadał, ale własnymi nogami rozstawiał po kątach całe zastępy właściwych gatunkowi grim fantasy straszydeł. Gra ważna także dlatego, że to jej jako pierwszej poświeciłem swój debiutancki na RnG tekst.daakpegasustop104


Flintstones – The Rescue of Dino & Hoppy

Rok wydania: 1992

Usłyszane podczas gry: “O, plansza zimowa. Tego jeszcze nie było”

Szczerze powiedziawszy, to od Flintstonów zawsze wolałem Jetsonów. A już na pewno najlepszy był Scooby-Doo. Ale mniejsza z tym. Gra oparta o kreskówkę z dwoma prehistorycznymi sąsiadami zaczyna się ostro, bo od porwania tytułowych Dino i Hoppy’ego przez Dr. Butlera – przybysza z XXX w., chcącego umieścić oba zwierzaki w ówczesnym zoo. Ich właściciele nie dadzą sobie jednak w kaszę dmuchać i zbrojni w maczugę oraz procę, wyruszają w misję ratunkową, podczas której na pewno nie będzie nam dane się nudzić. Skakanie po platformach, pałowanie i procowanie uskuteczniać będziemy na poziomach opartych o erę jaskiniowów, epokę lodowcową, starożytne Chiny, zamek Frankensteina i wiele innych, aż do spotkania z nawiedzonym porywaczem.daakpegasustop105


Super Mario Bros.

Rok wydania: 1985

Usłyszane podczas gry: “Czy tutaj też jest rura?”

Jeżeli nie kojarzysz ani powyższego tytułu, ani jego głównego bohatera imieniem Mario – kajaj się. Kaja się, wstydź się, a najlepiej to się nie przyznawaj i czym prędzej nadrabiaj zaległości!   …zaraz, przecież to nie może być. Nie mogłeś przecież NIE GRAĆ w Mario. O wymyślonym przez Shigeru Miyamoto przepychaczu rur słyszał każdy, i każdy też powinien w niego choć raz zagrać. Ogniste kwiaty, zdradzieckie żółwie, rury z ukrytymi światami, od zajumiania monet i czekająca w mitycznym wręcz “innym zamku” księżniczka Peach. Mieć Pegazusa, a nie zagrać w Super Mario… Nie, to po prostu nielogiczne.daakpegasustop103


Teenage Mutant Ninja Turtles – Tournament Fighters

Rok wydania: 1993

Usłyszane podczas gry: “To jak się robiło specjala?”

Pierwszy przedstawiciel gatunku bijatyk, który to wyróżniać będą później Mortale, Street Fightery i inne, mniej znane wynalazki. Tuniejowych Wojowników wyróżniało kilka naprawdę ważnych jak na tamte czasy elementów: wystarczający roster gryalnych postaci, kilka możliwych trybów gry oraz niezrównana, ociekająca wręcz grywalnością rozgrywka. Na jednego gracza czy dwóch – Żółwie po prostu ryły beret i były nawet centralnymi filarami pierwszych turniejów bijatykowych!daakpegasustop1010


Tiny Toon Adventures

Rok wydania: 1991

Usłyszane podczas gry: “Mam nadzieję, że Tasior przyda się na tej planszy…”

Kolorowa, przyjazna i satysfakcjonująca platformówka oparta o licencję kreskówki Tiny Toons, u nas znanej jako Animki. Jako królik Kinio wraz  z gromadą znajomych – kaczorem Tasiorem, kotem Puszkiem i diabłem tasmańskim Karuzelem – musieliśmy przemierzyć szereg poziomów, aby uratować ukochaną Kinię z rąk Maxa Montany. Tym, co wyróżniało TTA na tle innych pegazusowych platformówek, była możliwość podmiany Kinia na jednego z wybranych przed rozpoczęciem danego poziomu partnerów, co ułatwiało – bądź utrudniało – jego późniejsze przejście. Latanie, chodzenie po ścianach czy rozbijanie ścian piruetem niczym Crash Bandicoot – te zdolności doskonale uzupełniały wrodzoną skoczność i gibkość króliczego bohatera w jego najeżonej pułapkami drodze do celu.daakpegasustop101


The Fantastic Adventures of Dizzy

Rok wydania: 1991

Usłyszane podczas gry: “O, podniosłem… coś. Po co mi to?”

Jeden z tytułów wchodzących w skład legendarnej u nas Złotej Piątki – kartridża, na którym mogliśmy znaleźć zestaw sygnowanych logiem Codemasters gier. O ile jednak w czterech z nich najważniejsze było skakanie, jazda samochodem i/lub strzelanie, tak w przygodzie symptycznego jajca na nogach rodem z Yolkfolk wszystko rozbijało się (ha!) o główkowanie. Jak na rzadko spotykaną grę przygodową do naszych zadań należało unikanie przeciwników, odnajdywanie przedmiotów oraz używanie ich w odpowiednich miejscach celem odblokowania dalszej drogi. Po tylu latach nie przypominam sobie, aby udało mi się ją ukończyć, ale nie sposób odmówić jej tego klimatu przygody…daakpegasustop102


Tokkyu Shiren Solbrain (Super Rescue Solbrain)

Rok wydania: 1991

Usłyszane podczas gry: “Alfa, alfa i… nieeee, chciałem strzelającego!”

Gra, którą przez lata znałem pod nazwą… Robocop 3 (!), z błędu którego wyprowadził mnie dopiero nasz portalowy Ivo z pomocą swojej recki zachodniego wydania o tytule Shatterhand. Pod zwględem rozgrywki kolejny twór na licencji japońskiego serialu podobny był do opisywanego wcześniej Choujin Sentai Birdman (Bird Fighters), choć ze zdecydowanie większym nastawieniem na walkę wręcz – nasz agent zamiast beztroskiego wymachiwania mieczem czy strzelania pikselkami sadził nadbiegającym przeciwnikom takie soczyste piąchy, że od samego ich oglądania człowiek syczał z bólu! Żeby jednak nasze kłykcie nie pozostawały jedynymi argumentami w walce ze złem, na przestrzeni każdego poziomu mogliśmy “losować” sobie z ciągu trzech paneli kodzik na towarzyszącego nam pomagiera wspomagającego nas szablą, wiązkami laserowymi czy pociskami krążącymi po suficie. Wysoki poziom trudności w połączeniu z nieskończoną liczbą kontynuacji sprawiał, że grało się z satysfakcją i uśmiechem na ustach.daakpegasustop109


Zen the Intergalactic Ninja

Rok wydania: 1993

Usłyszane podczas gry: “No przecież się nie rozdwoję!”

Jedna z trzech gier, które otrzymałem wraz ze swoim modelem konsoli i paaaaaanie, jakie ona robiła wrażenie! Paleta kolorów, animacja naszego ekologicznego ninja i szeroki jak diabli zakres jego ruchów sprawiał, że do kolejnych poziomów podchodziło się z wypiekami na twarzy. A było na nich co robić – ucieczka z mającej zaraz wybuchnać fabryki, przejażdżki wagonikami kolejowymi, ratowanie ludzi z płonącego kompleksu, “odświeżanie” więdnących kwiatów pomiędzy kolejnymi razami dla szkodzącej im wiedźmy… Na różnorodność także nie było powodu narzekać, a towarzysząca nam po każdym poziomie sympatyczna minigierka dotycząca utylizacji śmieci nie pozostawiała wątpliwości co do presłania gry. Może kiedyś uda mi się dorwać komiksy, na których bazowała gra…daakpegasustop1011


Żeby tak do końca wyczerpać temat, dodam kolejnych 10 tytułów, które zapisały się w mojej pamięci, a których główną wadą było to, że nie kopały zada na tyle, aby załapać się do głównej dziesiątki. Lista, zgodnie z umową, alfabetyczna.

Adventure Island 2 – NESowa wersja mającego wielu sympatyków Wonder Boya. Tak jak w Tiny Toon Adventures, również i tutaj podstawą sukcesu było dobranie do każdej planszy odpowiedniego partnera – w tym przypadku gatunku dinozaura, który oferował nam plucie pociskami, szubsze pływanie czy umiejętność latania. Trochę kombinowania, mnóstwo zabawy.

1866M

Arkanoid – kogo tam obchodzi Tetris? Podczas gdy inni układali klocki, ja bawiłem się w odbijanie piłeczki. Żałuję, że w dzisiejszych czasach motyw ten, poza dynamicznym Shatter, pozostaje niewykorzystany…

Big Nose the Caveman – kolejny tytuł rodem ze Złotej Piątki, przypominający mi ogrywany na przedszkolnej Amidze Prehistorik. Pogoń nieogoloniego dzikusa za pterodaktylem na przyszły obiad była prosta, przyjemna i sympatyczna.

Bomberman – bo niektóre gry są po prostu żelaznymi klasykami. Tak jak odbijaniu piłeczki w Arkanoidzie, tak podkładaniu bomb w Bombermanie mogłem poddawać się przez długi czas i nie odczuwałbym przy tym znużenia – bynajmniej nie dlatego, że trzeba było zaraz wpuszczać brata od pada.

Bugs Bunny Crazy Castle – proste zasady rozgrywki i mrowie dostępnych plansz sprawiało, że przyjemnie było pobrykać po ekranie Królikiem Bugsem celem zebrania wszystkich marchewek i dostania się do wyjścia w jednym kawałku. Grę zrecenzował u nas Mroku.

Duck Tales 2 – sporo w mojej sympatii do tego tytułu było uwielbienia do telewizyjnych “Kaczych Opowieści”, ponieważ już samo sterowanie Sknerusem (poprawne pogowanie, rozbijanie i uderzenia laską, przyciąganie obiektów) było nieco wyższą szkołą jazdy. Dopiero po latach dowiedziałem się, że możliwa była wizyta na księżycu…

Goal 3 – w oryginale Kunio-Kun Nekketsu Soccer League, na naszym rynku – cztery literki i jedna cyferka gwarantująca masę kompletnie nierealistycznych sytuacji podbramkowych, którym to często poza wybuchami emocji towarzyszyły także równie głośne salwy śmiechu. Jedna z niewielu “sportówek”, w które grałbym do dzisiaj.

Home Alone 2 – Lost in New York – “Kevina samego w domu” oglądało się w tamtych czasach co roku na Gwiazdkę, nie dziwi więc, że i gra również dawała radę. Dzięki koledze z klasy (pozdro Wiktor!) mogłem hasać małym McCallisterem po przyległościach Wielkiego Jabłka… choć to w hotelu z samego początku przygody było najwięcej zabawy.

Top Gun – symulator lotniczy, który wynalazł dla nas pełniący służbę wojskową wujek. Opanowanie tajników poprawnego startu nie sprawiało aż takich trudności jak w innych tego typu tytułach – gorzej z lądowaniem, które często ograniczało się do efektownego pier*olnięcia przy maksymalnej prędkości o płytę lotniskowca.

Toxic Crusaders – kolejna oparta na licencji komiksu chodzona bijatyka, w której trzeba było naklepać kolejnym paskudom i tym samym uratować swoich kumpli. Tym razem za pomocą… mopa. Nad całością unosił się duch gier z Żółwiami Ninja.

207749-toxic-crusaders-nes-screenshot-battle-in-a-factory


Jak widać z powyższej listy, mały Daak nie był w tamtych czasach “w temacie” na tyle głęboko, aby towarzyszyć Simonowi Belmontowi w zwiedzaniu zamku Drakuli, Snake’owi w infiltracji Outer Heaven ani Samusowi (ha!) Aran w odkrywaniu kolejnych ulepszeń Varia Suit. Zamiast nich po ekranie ww. Funaia biegało dwóch chłopków z karabinami, hydraulik w czapce, jaskiniowiec z wielkim nochalem, Sknerus McKwacz… Plejada bohaterów jak się masz, a że nie były to tuzy najbardziej prominentnych serii? Powiem Wam, że jakoś nie czuję się z tego powodu ani zawiedziony, ani gorszy… Tych wszystkich godzin spędzonych przy Pegazusie nie zamieniłbym na żadne inne! I tym pozytywnym akcentem zakończmy tę nostalgiczną wyprawę w jedne z najbardziej beztroskich lat mojego życia. Trzymajcie się i do następnego!

Beznadziejnie zakochany w konsolach przenośnych. Posiadane handheldy: GBC, PSP, NDS, PSV, 3DS, WonderSwan, Game Gear, N-Gage