Z padem wśród zwierząt: DOG edition

Pies animowany

Kojarzycie pewnie owczarka Gromita, nieodłącznego kumpla swego pana Wallace’a z kultowej serii animacji wytwórni Aardman Animations. Coś, co zaczynało na początku lat 80, jako praca magisterka Nicka Parka, rozrosła się do całej franczyzy, z „plastelinowymi” postaciami, poklatkową animacją, w kolejnych latach wspieranych komputerową animacją, jednocześnie z zachowaniem, pierwotnego, ascetycznego stylu. „Wściekłe gacie”, „Golenie owiec”, „Uciekające kurczaki”, „Baranek Shaun”, czy fantastyczni „Piraci”. Filmy wytwórni zgarnęły szereg nagród i przydałoby się to przełożyć także na poletko gier wideo, nieprawdaż?

Wallace & Gromit Fun Pack” pojawił się już w 1996 roku, ale myli się ten, kto myśli, że mieliśmy do czynienia z wartościową grą. To była zwykła, licencjonowana zawartość na CD-ROM, która oferowała kilka klipów wideo, trzy mini-gry, czy tapety na pulpit. Takowych „zrzutek” było w kolejnych latach więcej, dopóki na konsole PS2 i X-Box i Gamecube nie pojawiła się pozycja „Wallace & Gromit in Project Zoo”, typowy platformer, w którym wykorzystujemy różne gadżety i bronie zmajstrowane przez Wallace’a, by uchronić farmę i jej dorobek przed podłym Pingwinem, którego w 1993 roku poznaliśmy w krótkometrażowych „Wściekłych gaciach” (zgarnł Oscara za najlepszy animowany film krótkometrażowy). Odpowiedzialni za grę Frontier Developments zmajstrowali całkiem ciekawą pozycję, zgarniającą oceny z przedziału 6-7 (63 na Mecie) i zapisując się pozytywnie w serduszkach fanów poczciwego psiaka.

Beze mnie, mój pan nie potrafiłby nawet trafić rano do kibla.

Oni też odpowiadali za „Wallace & Gromit: The Curse of the Were-Rabbit”, choć tym razem pozycję wydało Konami, najwyraźniej skuszone popularnością filmu, który zarobił sześciokrotność budżetu, zgarniając dodatkowo Oscara za najlepszy animowany film pełnometrażowy pokonując świetne „Gnijącą panną młodą” Burtona, czy „Ruchomy zamek Hauru” Miyazakiego. Psiak był wtedy na szczycie! Sama gra też została oceniona wyżej niż poprzednik. Ostatni raz duet zawitał na komputery PC i XBoksa 360 w 2009 roku za sprawą nieistniejącego już Telltale „Wallace & Gromit’s Grand Adventures”. Twórcy gry zaprosili do współpracy członków Aardman Amimations, więc mieliśmy do fani serii nie musieli zgrzytać zębami, a 4 epizody składające się na serię zgarnęły najwyższe oceny w historii gier z tym pchlarzem.

Trochę wcześniej Telltale sięgnęło po inną franczyzę z pewnym psem i królikiem w rolach głównych. „Sam & Max” pojawili się po raz pierwszy na kartach komiksu w 1987 roku jako dwaj detektywi – jeden z encyklopedyczną wiedzą i detektywistycznym zmysłem, drugi najpierw strzelał, a później zadawał pytania. Dobry i zły glina świetnie uzupełniający się w duecie. Komiks odniósł sukces (w tamtym roku miała też premiera, podobnego w założeniu filmu, „Zabójcza broń”), a pierwsza pozycja ukazała się już w 1993 roku jako gra przygodowa (“Sam & Max Hit the Road“) na komputery PC od samego LucasArts. Telltale wkroczyło do akcji 13 lat później dając nam aż 3 sezony (rozłożone na 5-6 odcinków) grę, gdzie mogliśmy poznać naszego Sama. Wiecznie skupiony, zawsze analizujący miejsce zbrodni, poszlaki, w dodatku nienagannie ubrany w garnitur z porządnie zawiązanym krawatem. Na tle Maksa, nadpobudliwego, antrporficznego królika śmigającego po miejscu zbrodni na waleta, pokazał się jako wyjątkowo inteligentny pies, zawsze zachowujący zimną krew.

Did I fire six shots or only five?


Psy wojny!

Wiecie kim był Rin-Tin-Tin, jeden z najsłynniejszych psów w historii starego kina? Urodził się w 1918 roku jako jeden z pięciorga szczeniąt w niemieckim bunkrze. Gdy wkroczyli do niego Amerykanie, wszystkie psy miały zostać zabite, ale interweniował kapral Lee Duncan, który uratował szczekany. Jednego zabrał później do Los Angeles, a Rin Tin Tin, który dostał imię na cześć refrenu francuskiej piosenki, stał się gwiazdą, występując w ponad dwudziestu filmach, także tych opowiadających o działaniach na froncie. Tak, zwierzęta brały udział w wojennych konfliktach i w trakcie nich ginęły.

Najlepszym przykładem takowego psa jest najpewniej Doberman Pinczer Walt z „Valiant Hearts: The Great War” ubrany w charakterystyczny biały kitel z czerwonym krzyżem, będący jednym z 30 000 psów, które służyły w armii niemieckiej (przenoszenie medykamentów, listów, bądź jako psy strażnicze). To bezsprzecznie jedna z tych pozycji, które wiernie oddają sytuację szczekunów w trakcie I wojny światowej (podobnie, jak służbę koni, pokazał Steven Spielberg w swoim „War Horse”).

Pamiętaj szczekun – Hideo kazał tym z Konami odgryzać jajka.

Twórcy serii Call od Duty też zatrudnili do swej wojennej zawieruchy szczekuna. O ile jednak Treyarch odciął się od serii z pomysłem i zaprezentował najlepsze dwie odsłony w historii serii, tak Infinity Ward coraz bardziej brnęło w odmęty Tartaru. Riley, ponad roczny owczarek niemiecki z „Call of Duty: Ghost”, był pierwszą grywaną postacią zwierzęcą w serii i bardzo szybko dorobił się zestawu memów, szczególnie w obliczu tego jak bardzo była to dla serii odtwórcza gra.

W grze Hideo Kojimy „Metal Gear Solid 5” mamy D-Doga, pomocnika idealnego, którego możemy zabrać na misję, gdzie potrafi wywąchać osoby, które musisz wykryć, a oprócz tego miny (co oni z tymi minami?), roślinki, dzikie zwierzaki, czy szczekając, odwraca uwagę przeciwników. Z czasem nawet możesz zaopatrzyć go w kamuflaż i nóż, którym zabije przeciwnika – takie cyrki tylko w grach Hideo.


Pies w jRPG

Szczególnie psiakami wysługują się twórcy japońskich RPGów. Pokemon Glowlithe (i jego ewolucja Arcanine) szczeka, wyje, gryzie i jest uznawany przez fanów za najwspanialszego psa w historii serii. Ponoć 10 tysięcy Glowlithów zostało ostatnio zamówionych na chiński „Dog Meat Festiwal”, ale Ninny nie jest w stanie dostarczyć takiej ilości. Inni japońscy deweloperzy też lubią szczekuny.

Kwadratowi w serii „Final Fantasy” często wrzucali je jako pomoc dla postaci w drużynie. Interceptor, z szóstej odsłony, był najlepszym przyjacielem zamaskowanego, tajemniczego Shadowa. Psiak potrafił bez pytania, włączyć się do walki i rzucić się na wroga. Jego zachowanie było też ciekawą „podpowiedzią” fabularną co do korelacji naszego najemnika z pewną osobą. Bardzo fajny zabieg, który sugerował ich pokrewieństwo. Okazjonalnie na pole walki wpadał także Angelo, psiak Rinoy w ósmej Fantazji. Nie ograniczał się jednak do pogryzienia przeciwnika, ale odgrywał główną rolę w limit-breakach panny Heartilly, za co dostawał od niej psie chrupki. O ile ten ograniczał się do ofensywy, tak sczekun Yuny – Kogoro w „FFX-2” potrafił wyleczyć ze złych statusów (sam też potrafił takie nakładać), czy wylizać swoją panią z ran (ciekawe gdzie ją lizał?). A pies? A pies ci mordę lizał…

Ok, niech będzie, 10 psich chrupek za rzucenie się do gardła Omega Weapon.

Seria „Wild Arms” też miała swoje psy, tylko szkoda, że w swych najmniej ciekawych odsłonach. Psina Rassyu pierwszy raz spotyka Brada Evanda w dwójce, gdy ten walczy o życie i spotyka szczeniaka, którego przygarnia. Po pięcioletniej rozłące, sierściucha wciąż można spotkać w mieście, gdy czeka na Brada (taki Hachiko).

Psiak Tony, jest z kolei najlepszym kompanem Labyrinthii Wordsworth w odsłonie na PSP „XF”. Psina, w tym taktycznym RPGu może nie jest zbytnio wytrzymała i nie można wyposażyć jej w broń, ale jako jedyna potrafi szybko wskoczyć na wyższe połacie terenu, niedostępnych dla reszty drużyny. No i to kolejny pies rzucający się do gardła.

A propos Hachiko – to na nim wzorowany był Koromaru w „Personie 3”. Ten shiba-inu o pięknych czerwonych oczach i stylowej metaliczną obroży na szui, wykazał się wiernością w stosunku do swych przyjaciół, a jego słodki wygląd sprawił, że masa otaku w Japonii oszalała na punkcie owego słodkiego psiaka.
To jeszcze inna seria, tym razem od Konami. W „Suikoden 3” mamy równie uroczego Koroku, który dodatkowo może ogarnąć całą drużynę sobaków. Psiak jako jedyny jest rozgarnięty na tyle, by widzieć, że seksowna Jeane (podobnie jak sowy), „nie jest tym, czym się wydaje”.

“Smyraj mnie tak dalej. Za pół godziny smyrania za uszkiem jest trofeum, Serio!”

Antropomorficzny pies, stylizowany na ronina pojawił się w „Breath of Fire IV”. I tak jak w przypadku trzeciej części „Shadow Hearts” mieliśmy wieczną pijaną kotkę, tak w tym przypadku z flaszką nie rozstawał się nasz Scias, mający poważny problem z alkoholem (co tam ściemniać – był alkoholikiem). Pozycja od Capcom zanim trafiła na Zachód dorobiła się mnóstwa cięć zarówno w dialogach jak i całych scen (zostały bezczelnie wycięte), by dostosować treści do kategorii „od lat 13”. Tym samym Fou-Lu nie mógł ściąć swemu wrogowi głowy, a Scias nie mógł pić. I o ile w Japonii psina bełkotała, gdyż była wieczna pijana, na Zachodzie okazało się, że psiak ma problem z… jąkaniem. Wszystko da się nagiąć pod swoją wizję, chociaż gracze wiedzieli swoje.


Zły pies!!

Zabiłem dzisiaj psa, za bardzo kręcił się w obejściu…jego psia natura uwłaczała mi”, śpiewał kultowy zespół Kury. Kodeks karny jednak nie ma dla zwyrodnialców dobrych wiadomości – za taki czyn grozi do trzech lat więzienia i w ostatnich latach za najbardziej bestialskie zabójstwa czworonogów coraz częściej sąd wymierzał karę bezwzględnego więzienia. Twórcy gier nie mają jednak litości dla szczekunów i bardzo mocno upodobali sobie umieszczanie ich w grach jako szeregowych przeciwników do pozbycia się.

Na pierwszy ogień wysuwają się oczywiście wszystkie drugowojenne shootery. Ich mordowanie zapoczątkował niejaki Wlliam Blazkowicz, syn polskich imigrantów, który w „Wolfenstein 3D” na początku gry zostaje schwytany, ale nic nie robi sobie z zamknięcia w ciasnej celi – wydostaje się na zewnątrz i rusza szatkować Niem…o przepraszam, Nazistów. Ale nie tylko im wypruwa flaki, wszak na jego drodze staje mnóstwo owczarków nazistowskich…o przepraszam, niemieckich, których wykańcza podręczną spluwą. Nasz bohater był zresztą bezczelny do tego stopnia, że po ustrzeleniu szczekuna mógł jeszcze zjeść jego karmę, co przywracało mu 4 punkty zdrowia. Aha – jeśli zamiast do psów strzelaliście do szczurów, graliście w wersję na konsolę SNES. Przykro mi.

“Czy byłaś wewnątrz psa?” Znowu przywołam tu zespół Kury. W „Rise of the Triad” (także remake), który miał być pierwotnie kontynuacją gry z Blazkowiczem, starowałeś pogromcami nazioli, ale mogłeś…zamienić się w psa i zagryzać przez jakiś czas kolejnych Szkopów. Dzięki owym kuriozalnym sekwencjom wiem, jak to jest „być wewnątrz psa”.

Po premierze gry śmiertelność na zawał członków PETA wzrosła o 50%.

W kolejnych latach nie robiono już drugowojennym grom większych problemów – wiadomym było, że jeśli mamy walczyć ze Szkopami to także z ich owczarkami (jest piękny, mimo iż niemiecki). Stąd też seria „Medal of Honor” pełna była psiaków, których mogliśmy posłać do piachu. Mały tip – nie polecam rzucać w ich stronę granatów – pchlarz potrafił złapać go w pysk i ruszyć na nas. Gdy pierwszy raz zginąłem w ten sposób poczułem niezwykły szacunek do twórców za pomysł. W drugiej odsłonie gry pojechano już na całego – po skończeniu gry mogliśmy odpalić bonusową misję „Panzerknacker Unleashed!” (próbowała chyba nawiązywać do Wolfensteina, albo być zwykłym kampem). To w niej, oprócz strzelania do średniowiecznych rycerzy, zmierzyliśmy się z „tańczącymi psami”. Powtarzam jeszcze raz – „tańczącymi psami”. Ponadto potrafiły one do nas walić z MP-40, pancerfausta oraz jeździć czołgiem. Do dziś zachodzę w głowę co sprokurowało twórców do zaimplementowania czegoś takiego?

A pamiętacie pierwszy „Mortyr” od naszego Mirage, który swego czasu prezentował się naprawdę nieźle i został nawet wydany na Zachodzie przez Interplay. Gra pełna skrajności – od fantastycznego efektu ognia zalewającego cały ekran, który to nie miał wtedy równych na rynku i ciekawą fabułę, po fatalną animację ruchów i AI wrogów. Do dziś pamiętam owczarki niemieckie, które biegały, wysuwając pokracznie swe łapy do przodu i tyłu, bez jakiegokolwiek zginania przedramienia i kolana. Przekomicznie to wyglądało. Oczywiście burka trzeba było zastrzelić.

Psiego mięsa armatniego jest oczywiście więcej, tym bardziej, że utarło się, że pies jest doskonałym futrzakiem do strzeżenia posesji i miejsc „intruzom wstęp wzbroniony”. A bohaterowie gier szczególnie do takich przybytków lubią się zakradać. Agent 47 w serii „Hitman” niejednego psa położył do piachu. I o ile odwracanie uwagi u ludzi od początku przychodziło mu naturalnie, a już w pierwszej części mógł wywieść w pole wielkiego tygrysa, tak dopiero w piątej odsłonie „Hitman: Absolution”), IO Interactive wyposażyło Łysego w kość, którą mógł zarówno zabić swego wroga jak i podrzucić ją psiakowi, by ten zajął się czymś innym niż obwąchiwaniem jego śladów.

Te psy nauczyły się obsługiwać broń i czołg – jaką ty w życiu masz wymówkę?

Większość bohaterów nie bawiła się jednak w podchody. Lara Croft od czasu „Tomb Raider 2” (czytaj: „tum reide tu”) też posmakowała w licznych pisch fragach. O ile w jedynce kładła do piachu dzikie zwierzęta, tak tu zastrzeliła mnóstwo ludzi z ich psami. Kolejny raz okazuje się, że praca archeologa (patrz też Indiana Jones czy Nathan Drake) to jeden z najbardziej krwiożerczych zawodów świata.

Inna sprawa, że czasem pieski są trochę chore, co rozgrzesza trochę wymierzenie kuli w ich sierść. Pamiętacie krwiożercze Dobermany, wyskakujące z okna w pierwszym, „Resident Evil”? Jeśli ktoś przeżył pierwszy szok i ogarnął pada, szybko poświęcał ostatnie naboje, byle tylko zarażony szczekun, nie rzucił się mu do gardła. Starcia z psiakami wracały regularnie w kolejnych częściach, ale chyba nic już nigdy nie zrobiło takiego wrażenia, jak burek przebijający się przez szybę w jedynce. Psiaków pozbywaliśmy się też w serii „Castlevania”, gdzie w kilku częściach pojawiał się piekielny Hellhound. I choć nazwa brzmi dumnie to był on kolejnym przeciwnikiem na kilka ciosów z bicza. Podobnie jak Mummy Dog, z egipskiego poziomu „Metal Slug X” (konwersja drugiego Sluga na pierwsze Playstation) i padał po kilku kulach. Do dziś wielu się zastanawia, dlaczego nie znalazły się tam zmumifikowane koty, tylko psy, których przecież nie grzebano w piramidach ze swymi właścicielami? Czyżby kot był w tej grze na cenzurowanym?

Czasami jednak, zamiast pruć z pistoletu, trzeba zwyczajnie spierdalać. W trylogii „S.T.A.L.K.E.R.” nie na miejscu jest strzelanie do hordy wygłodniałych psów, bo „kiedy wrogów kupa i Herkules dupa”. Jednego pieska zastrzelisz, drugiego, może trzeciego, ale jeśli połasiło się na ciebie kilku więcej, obejrzysz napis Game Over. W tej serii pchlarze potrafią być takim samym zagrożeniem co ludzie. Często nawet większym, gdyż nie schowasz się od nich za ścianą, zwierzaki nie wycofują się na uprzednio bezpieczne pozycje, tylko chcą cię zagryźć za wszelką cenę. Cała horda atakuje naraz!

Tak brutalnego ataku na anal nie przypuściłby nawet sam Bóg Rocco Siffredi.

Najtrudniejszymi do zaklasyfikowania szczekunami są 2 psiaki. Jeden to Petter Puppy z „Earthworm Jim 2”. Ten śliczny, kosmiczny piesek jest słodkim kumplem naszej Glizdy, dopóki nie dostanie kupa w zad, bądź czegoś się nie przestraszy. Wtedy niczym Bruce Banner, zamienia się w szalonego, czerwonego wariata, który nie kontroluje swego zachowania i gotów z ciebie zrobić pokarm dla rybek. Taka zaawansowana psia schizofrenia.

Drugi to Ralph z „Sheep, Dog ‘n Wolf”. Owszem, może i był naszym nemezis, ale taka była w końcu jego rola – miał chronić puszyste owieczki przed kojotem, w którego się wcielaliśmy. I choć zawsze byłem sercem za Wilusiem, by załatwił raz na zawsze pieprzonego strusia, który ewidentnie był „cziterem”, to jednak w przypadku zjedzenia puszystych owieczek aż tak mu nie kibicowałem.

Baa Ram Ewe… Baa Ram Ewe? Za kogo ty mnie masz?

Abandon all hope, you who enter here.