Recenzja | Castlevania II: Simon’s Quest

recenzja Castlevania II NESDruga część przygód Simona Belmonta okryta została bardzo złą sławą. Od czasu pierwszego odcinka Angry Video Game Nerda za aksjomat przyjmuje się, iż jest to najgorsze co spotkało całą serię Castlevanii. Czy rzeczywiście, z tą wydaną w 1987 r. przez Konami grą, jest aż tak źle? No cóż – nabyłem, ukończyłem – oto jak to widzę.

Pierwsza i najważniejsza rzecz wyróżniająca Simon’s Quest od pozostałych klasycznych Castlevanii to jej nieliniowość. To już nie jest prosta platformóweczka, gdzie idziemy przed siebie, zabijamy co popadnie, czasem skoczymy nad przepaścią. Panowie z Konami chcieli spróbować czegoś ambitniejszego. Być może czegoś na miarę Zeldy lub, konkretniej, wydanego nieco później w stosunku do oryginału, Adventure of Link.

Przygodę zaczynamy w miejscowości Town of Jova, a naszym celem jest zebranie 5 fragmentów ciała Drakuli. Po ich połączeniu przyzwiemy Pana Ciemności by go w końcu ostatecznie wysłać na tamten świat. Nie będziemy jednak przechodzić po kolei z góry narzuconych planszy. O nie! Zamiast tego dostajemy całkiem pokaźny świat do eksploracji, w którym musimy rozwiązywać zagadki, plądrować wielkie, mroczne posiadłości (uproszczona wersja “lochów” z Zeldy), zdobywać przedmioty, a nawet poziomy doświadczenia, ale co najważniejsze, również niszczyć, rozgramiać, unicestwiać, obalać, rozczłonkowywać, a także zabijać całe hordy potworów i szkaradztw.

recenzja Castlevania II NES

Pierwsze wskazówki otrzymane przez mieszkańców mówią nam, że żeby dalsza podróż w ogóle miała sens musimy zakupić biały kryształ, wodę święconą, a i bat przydałoby się ulepszyć. Jak to zrobić? Należy zabijać pobliskie potwory, aż nazbieramy odpowiednią ilość serc (najwyraźniej propagowany jest tu handel organami), które wymienimy na pożądane precjoza. Sam fakt zwiedzania miasta, dowiadywania się co u kogo można nabyć, jak i posiadanie ekwipunku, który z czasem urasta w pokaźny arsenał, to wg mnie wielki plus. Niestety “grind” już tak fajny nie jest. Trochę żmudnym jest tłuczenie zapętlonych potworów dla uzyskania odpowiedniej sumki. Tym bardziej, że najpewniej zastanie nas noc (słynne “What a horrible night to have a curse“), a wtedy nawet jeśli nasze miechy są już pełne, trzeba poczekać do poranka, bo w nocy sklepy są pozamykane i próżno szukać, tak pożądanych, całodobowych (to gdzie oni tam po trunki w nocy idą? Meliny nawet nie ma? – Nacz.Os. Rep.). Chyba ma to jakieś powiązanie z conocnymi najazdami zombie. No więc jest to trochę upierdliwe i czasochłonne. Co gorsza, jeśli zdarzyłoby się zginąć, aż do utraty kontynuacji, wszelkie dobra doczesne (oprócz zasobów plecaka) są utracone i zaczynamy … ekhm.. “zabawę” od nowa. Na pocieszenie zaczynamy dokładnie w miejscu, w którym “zazgoniliśmy”.

Jak wspomniałem wcześniej zeldowe lochy są tu zastąpione posiadłościami czyli “manszonami”. W każdym z nich procedura postępowania jest ta sama tj. znaleźć handlarza, który za odpowiednią sumkę ochoczo odda nam osikowy kołek, odnaleźć kulę, wbić w nią nabyty kawał drewna i zgarnąć organ Pana Ciemności. Po drodze raczej nie napotkamy zagadek, ale będziemy paranoicznie chlapać wszystko święconą wodą. Jest to jedyny sposób aby odsłonić ukryte przejście lub przekonać się, czy stopień przed nami nie jest przypadkiem “lewy” i nie spowoduje naszego upadku piętro niżej. Oprócz tego oczywiście hordy najróżniejszych potworów, które tylko proszą się o skopanie dupska, co z radością i satysfakcją czynimy.recenzja Castlevania II NESNa zewnątrz “manszonów” zabawa sprowadza się do szukania drogi i wzmacniania ekwipunku. Znajdujemy różnego rodzaju kryształy otwierające zwykle drogę do wcześniej niedostępnych miejsc, ulepszamy broń od zwykłego skórzanego bata po ognisty kiścień. Jeśli jakieś miejsca na początku wydają się nam za trudne lub wręcz niemożliwe do przejścia to nie należy się przejmować, że coś z nami nie tak. Najprawdopodobniej jeszcze nie czas na zwiedzenie danej krainy i lepiej zająć się przygodą gdzie indziej. Wrócimy, gdy np. znajdziemy coś co odbija pociski lub czyni czasowo nieśmiertelnym (zaufajcie mi ;-).

Na właściwą drogę naprowadzą nas rozmowy z mieszkańcami miast ale… no ja jestem trochę cwaniak, bo grę przechodziłem z opisem. Niestety nie wyobrażam sobie podchodzić do takich gier jak pierwsza Zelda, czy Adventures of Dizzy bez solucji. Te gry zawsze były dla mnie niejasne i robię tak z troski o zdrowie psychiczne. Nie zrozumcie mnie źle – ja bardzo lubię wyzwania intelektualne. The Lost Vikings czy przygodówki point n click to dla mnie niezwykle rajcowne pozycje, ale zagadkowość gier 8bitowych jakoś… jest niekompatybilna z moimi falami mózgowymi. Wracając jednak do wątku – nie jest tu tak jak się mówi, że wypowiedzi mieszkańców są bezsensowne i nic nie wyjaśniają. Owszem niektóre są, zgadza się, ale są też takie, które jeśli chwilę się zastanowimy zaraz wpadniemy o co chodzi lub nawet czasem dowiemy się czegoś wprost. Taka wielka zagadka, żeby zostawić czosnek na cmentarzu, aby pojawił się nieznajomy jest wyjaśniona dokładnie takimi słowami jak teraz moje (tyle że po ang ;-) Chwilami myślałem, że moja kopia gry, to może jakiś bootleg z poprawionymi dialogami, ale nie. Wszystko jest na swoim miejscu.recenzja Castlevania II NESNiestety grzech, którego Simon’s Quest nie mogę wybaczyć to totalne olanie kwestii bossów. Dla mnie szefowie to po prostu mus każdej szanowanej się gry, choćby tylko z elementami akcji. Tutaj mamy ich łącznie … t-r-z-e-c-h. Do tego z jednym w ogóle nie trzeba walczyć, choć warto, bo daje wartościowy przedmiot. Na domiar złego są… no po prostu marni i nieciekawi. Sprawiają wrażenie wrzuconych na siłę w ostatniej chwili.

Seria Castlevanii słynie z dobrej muzyki i część druga nie stanowi tu wyjątku. To tu pojawia się pierwszy raz świetny kawałek Bloody Tears, który został odpowiednio zremiksowany przy okazji Super Castlevanii IV. Pozostałe kawałki też są w porządku, a efekty dźwiękowe uderzeń, skoków itp. zbieżne z pierwszym klasykiem. Grafika jest bardzo przyzwoita, ale brakuje jej nieco do “trójki”. Nie spodziewajmy się tu jakiś niesamowitych fajerwerków tym bardziej, że pewnie więcej czasu, pracy i pamięci potrzeba było na kreację sporego świata.recenzja Castlevania II NESReasumują Castlevania II nie jest może arcydziełem, ale też nie do końca uczciwa jest krytyka z jaką się spotyka. Bardzo upierdliwy i denerwujący jest “grind” serc, a ich utrata po śmierci tylko nasila to uczucie (pewnie miłośnicy Dark Souls czuliby się jak w domu). Bossowie to porażka, zwłaszcza mając w pamięci całą paletę stworów z części pierwszej. Zagadki są kwestią sporną. Niewątpliwie można się zaciąć, ale prawdziwy poszukiwacz przygód…. ekhm lub gość z solucją… powinien dać sobie radę. Walki i zmagania zręcznościowe to wciąż wszystko to co w plądrowaniu zamków lubimy najbardziej. Odnajdywanie drogi w posiadłościach i zbieranie przedmiotów pozostawia uczucie dobrze wykonanego zadania. Myślę, że jest to po prostu gra, którą jedni znienawidzą, a inni docenią mimo oczywistych wad. Od siebie polecam sprawdzić ją samemu.

 

RetrometrY

O Czarny Ivo 41 artykułów
Redaktor. Ulubione gatunki: platformówki, przygodówki (akcji), hack n’ slash, mordobicia i wszystko co dobre, czyli nie sportówki. Posiadane platformy: Pegasus, NES, SNES, Nintendo 64, GameCube, Switch, Sega Mega Drive, PSX, PS2, PS3, PS4, 3DS i Amiga 500.