Recenzja | Universal Hero (Atari XL/XE, ZX Spectrum)

Universal Hero. Dla mnie to jedna z tych licznych gier z dzieciństwa sklasyfikowanych jako: magiczne, nieprzeniknione, tajemnicze. Jednocześnie tę produkcję mógłbym dziś dookreślić terminami: surowa i milcząca, bowiem w grze brakuje muzyki – usłyszymy jedynie efekty dźwiękowe, co w mojej opinii tylko dodaje jej uroku. To jedna z tych wielu nieukończonych przeze mnie gier z czasów dzieciństwa, pozostawiona sama sobie na 30 lat, czekająca na moment w którym do niej powrócę. Ten tytuł, z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn, głęboko zakorzenił się w mojej pamięci i dziś, kiedy znów sięgam po „Uniwersalnego Bohatera”, czuję do niego ogromny sentyment i przy tym doświadczam wielkich emocji. Być może to przez klimat gry i aurę tajemniczości towarzyszącą rozgrywce, być może przez klimaty science fiction, za którymi przepadam, a być może przez tematykę sekretów, zagadek i przygód, którą zawsze sobie ceniłem w grach i filmach? A może przez to wszystko naraz?

Logo wydawcy firmy Mastertronic Ltd – giganta lat 80 oraz oryginalna i futurystyczna czcionka, idealnie pasująca do gry.

Właśnie dlatego postanowiłem zmierzyć się z tym tytułem po wielu latach i mimo, że ogrywam obecnie „kupki wstydu” na Switch’u czy Playstation 4, a także staram się być na bieżąco ze współczesnymi grami wydawanymi na platformy retro (a przecież wszyscy wiemy, że ta branża przeżywa wielki renesans!) to z ogromnym entuzjazmem usiadłem ponownie do Universal Hero na małym Atari. Jeśli starczy mi czasu i chęci, będę chciał przypieczętować pewien etap i ukończyć więcej takich „magicznych” gier z dzieciństwa (wśród nich są takie tytuły jak: Spelunker, Mercenary czy Starquake), a kto wie, może uda mi się napisać także i o nich? Nie ukrywam, że solidnym bodźcem do powrotu do tamtych gier był GrooBY i jego kanał na YouTube (gorąco polecam), który niedawno odkryłem. Przy okazji: kolego, wykonujesz świetną robotę, metodycznie przechodząc wiele z moich ulubionych gier i to na realnym sprzęcie, bez cheat’ów, przy okazji opowiadając historie i przemyślenia z nią związane, jednocześnie dzieląc się wrażeniami z rozgrywki na żywo. Bardzo mi się podoba taka formuła. Szacun!

Longplay z Universal Hero autorstwa GRooBY’ego, którego pozdrawiamy!

W grze Universal Hero wcielamy się w rolę Burt’a. Za wiele o nim nie wiemy, jednak gracze otrzymują informację, że nasz bohater ma niezwykle ważną misję do wykonania, od powodzenia której zależy jego życie. Jak dowiadujemy się z wkładki do kasety z grą: Burt musi uratować siebie i innych (zakładam, że chodzi o załogę) w kilku wyraźnie określonych przez twórców krokach. Wpierw należy znaleźć części by naprawić prom kosmiczny, aby dotrzeć nim na frachtowiec kosmiczny. Następnie trzeba dostać się (a właściwie teleportować) na nieznaną planetę, aby odnaleźć odpowiednie części, by zreperować ów frachtowiec, bowiem wyrwał się on spod kontroli i jest na skraju autodestrukcji. Ostatecznie Burt musi wrócić nim na Ziemię.

Okładka wersji Atari XL/XE.

Ten lakoniczny, ale znikądinąd dość rzeczowy opis, rzuca nam zaledwie cień fabuły i wiele rzeczy musiałem się sam domyślać analizując grę oraz jej mapkę (którą możecie pobrać stąd: http://mapy.atari8.info/s-z/universalhero.png). Gra jest podzielona na trzy duże lokacje, pomiędzy którymi przenosimy się albo promem, albo dzięki teleportacji. Zaczynamy naszą przygodę na planecie (księżycu?), na którym są ślady wysokorozwiniętej cywilizacji, na co wskazuje obecność komputerów, maszyn i robotów. Prawdopodobnie jest to baza naukowa lub wydobywcza, stworzona przez Ludzkość. Na tej planecie (księżycu) zadokowany jest prom, którym, po wykonaniu pewnych zadań, przenosimy się do kolejnej lokacji, tym razem do wspomnianego w instrukcji frachtowca. Zmienia się wówczas design pomieszczeń (ściany, podłogi i sufity nie są już tworem natury, czyli skałami czy stalaktytami), a w odwiedzanych komnatach odnajdziemy mesę, maszynownię czy centrum dowodzenia. Z tej jednostki, po wykonaniu kolejnych zagadek (skupiających się głównie na naprawie teleportu) przenosimy się na trzecią już lokację – nieznaną planetę, gdzie po raz kolejny zmienia się grafika. Tym razem nie odnajdziemy tutaj za dużo techniki, chociaż zastanawiająca jest obecność teleportów, oraz wagoników jeżdżących po torach. Na ścianach wiszą pochodnie, wiele pomieszczeń jest zalanych substancją przypominającą wodę – chociaż fakt, że przy kontakcie z nią ubywa nam energii, pozwala wątpić czy to faktycznie woda. W tej lokacji napotkamy także dziwną istotę (przewyższającą znacznie naszą postać), która powierzy nam pewną misję. Po wykonaniu wszystkich zadań, ponownie teleportujemy się na frachtowiec, a z niego przenosimy na pierwszą lokację, gdzie ostatecznie odnajdujemy (a właściwie – jesteśmy już w stanie podnieść) przedmioty finalnie wymagane do naprawy frachtowca. Od strony fabularnej jest więc naprawdę nieźle – wszystko jest spójne i logiczne, chociaż rozpoznanie gry wymaga czasu i cierpliwości.

Prom. Jako dziecko chciałem nim polatać. Udało mi się to po 30 latach…

Na  naprawę frachtowca mamy dokładnie godzinę. Czasu jest dość, szczególnie przy kolejnym podejściu, gdy wiemy już co należy robić i gdzie czego użyć. Na szczęście zagadki w których używamy przedmiotów w odpowiednich miejscach są niebanalne i całkiem wiarygodne. Na pewno nie doznamy uczucia irytacji podczas próbowania wszystkiego na wszystkim. Rozgrywkę ułatwia też fakt, że w ekwipunku możemy umieścić aż 9 przedmiotów (wszystkie widoczne jako ikony nad ekranem gry), a nie np. 3 jak w wielu nowszych produkcjach z lat 90. od rodzimych deweloperów. Zbierane przedmioty wyglądają dość autentycznie i od razu możemy się domyślić co właśnie wzięliśmy. Gdyby jednak ktoś miał gorzej rozwiniętą wyobraźnię, zawsze może przeczytać opis danego przedmiotu, bo gra nam to umożliwia.

Wnętrze frachtowca, czyżby sala kinowa?

Mechanika obsługi przedmiotów (te wybieramy z klawiatury – a samo przypisanie klawiszy możliwe jest na ekranie głównym – wciskamy klawisz K aby je przypisać), omijania przeszkód i poruszania postacią są na bardzo wysokim poziomie. Sterowanie jest responsywne i dynamiczne, a postać nie ślimaczy się. Oprócz tego możemy poruszać się w czterech kierunkach, używając jet-pack’a do wznoszenia w górę (mamy tu nielimitowane paliwo). Grę utrudnia obecność złowrogich robotów, roślin, kamieni czy piorunów. Nie zabijają nas jednak przy pierwszym kontakcie (tu kolejny plus), a jedynie powodują ubywanie paska energii, oznaczonej jako AIR. Po zużyciu całej energii (powietrza), tracimy jedną butlę, a tych mamy trzy. Przy umiejętnym manewrowaniu postacią jesteśmy w stanie na 1-2 butlach przejść całą grę.

Ja tu widzę Atari 800XL, a Wy? Tylko kim jest Slartibardfast???

Grafika. Dla mnie to majstersztyk, mimo iż na początku tekstu wspomniałem iż gra jest surowa. Jest ona dość skąpa – fakt, ale wykonana z ogromną starannością i zawiera dużą ilość niepowtarzalnych elementów tła, przedmiotów do zebrania, oraz ruchomych obiektów (roboty, no i ta sinusoida na jednym z wyświetlaczy!). Grafika może się także poszczycić, jak wspomniałem, innym designem w każdej z trzech lokacji a migające gwiazdy na niebie, to już wisienka na torcie. Technicznie mamy tu do czynienia z trybem 15, chociaż pole gry składa się ze 128×128 szerokich pikseli 2×1. Tryb ten umożliwia użycie jedynie 3 niezależnych kolorów i koloru tła (w tym wypadku użyto czarnego) i wg mnie zostało to wykorzystane idealnie. Brązowy kolor, wraz z niebieskim i białym został w mojej ocenie idealnie dobrany, a przy tak ograniczonej ilości, cieniowanie obiektów na planszach wykonano perfekcyjnie.

Kadr z wersji Atari XL/XE, cudowne cieniowanie na skałach!

To chyba dobry moment aby wspomnieć, że wersja na małe Atari jest jedynie konwersją z ZX Spectrum (gra wyszła wyłącznie na te dwie platformy). Oryginał powstał w 1986, a wersja na „Atarynę” rok później. Wydawcą obu wersji była firma Mastertronic Ltd. (znana z bardzo wielu gier wydawanych głównie w latach 80. na przeróżne 8 i 16-bitowe platformy). Wersję na ZX Spectrum stworzył Stuart Middleton (pozostał twórcą gier przez wiele lat), a za konwersję odpowiadał Steven Riding (ostatnia odnaleziona przeze mnie gra z jego portfolio pochodzi z 2006 roku). Grafikę konwertowali panowie kryjący się pod pseudonimami Gary, oraz Roy.

Mimo iż bardziej kolorowa, wersja z ZX Spectrum mniej mi się podoba.

Oryginalna grafika, mimo iż posiada więcej kolorów, a piksele są kwadratowe, w mojej ocenie jest brzydsza niż w wersji na małe Atari. Na pewno nie pomaga fakt, że na ZX Spectrum każdy obiekt (znak) na ekranie przybiera tylko jeden kolor (poprzez ograniczenia tego komputera), przez co nie uzyskamy takiego cieniowania obiektów jak na małym Atari. Poza tym to równie dobra i jednakowo grywalna produkcja. Ciekawostka – autorom konwersji udało się wiernie odwzorować Atari 800XL, wraz z monitorem i uruchomioną na nim grą Space Invaders, jako komputer centralny. Na ZX Spectrum zamiast 800XL ujrzymy już inną maszynę :)

Intro z wersji ZX Spectrum. Czyli to jednak księżyc?

Gra w obu przypadkach została wydana jedynie na kasecie. Oryginał na małe Atari mam w swojej kolekcji dzięki Arkadiuszowi „Larkowi” Lubaszce od paru lat (dziękuję!). Mimo dostępu do wersji cyfrowych i współczesnych urządzeń wczytujących typu AVG Cart czy Sdrive Max, postanowiłem wgrać ją z kasety przy pomocy magnetofonu XC12 (ponad 300 jednostek), bo chciałem się przekonać na własnej skórze, że tym, którzy zakupili oryginał w 1987 roku, nie mogło się udać ukończenie tej gry! Co takiego, zapytacie? Otóż, niestety to prawda – wersja na małe Atari nie została chyba dobrze przetestowana, bowiem oryginał blokował w pewnym momencie dostęp do klawiatury komputera Atari, gdzie wymagane było wpisanie hasła przez gracza. Partacze i tyle w temacie. Na szczęście na wielu serwisach internetowych (m.in. atarionline, czy atarimania) są dostępne poprawione wersje (oznaczone jako „fixed”) i polecam skorzystanie właśnie z nich. No chyba, że chcecie poczuć się jak gracze w roku 1987 – bo i te wersje są jeszcze dostępne do ściągnięcia :)

Próba wpisania hasła do komputera, zakończona niepowodzeniem – gra się blokuje. Ech…

Jeśli jeszcze nie daliście się przekonać że ta gra jest wyjątkowa, to pozwolę sobie przypomnieć, że zarówno grafika jak i grywalność stanowią o wyższości tej gry nad wieloma innymi. Mimo błędów związanych z początkową niemożliwością ukończenia gry, braku muzyki (to akurat na plus, ale to subiektywne odczucie), oraz faktu iż jest to tylko konwersja (ale za to jaka!) daję tej grze złoty medal i będę zachwalał i polecał każdemu. Klimat, fabuła, zagadki, animacje (postać ma nawet dodatkową klatkę animacji, przy zmianie kierunku), możliwość przemieszczania się między trzema lokacjami, znakomity interfejs – to wszystko czyni tę grę wyjątkową. Gorąco polecam!

Retrometr

Autor: Michał „stRing” Radecki-Mikulicz


Borsuk: zachęcam stRinga do przechodzenia i recenzowania tajemniczej klasyki z naszej młodości, czyli: Spelunker, StarQuake, czy Mercenary. Jest wiele takich tytułów z dzieciństwa, które za młodu były dla graczy za trudne, zbyt wielkie, za bardzo skomplikowane, ale zachwycały swoim klimatem i oprawą audio video. Co prawda recenzję Spelunkera już mamy na stronie, ale przecież możemy mieć dwie! Sam swego czasu przeszedłem Spelunkera, ale z save’ami na emulatorze, niestety na jednej “blaszce” dochodzę bardzo daleko, jednak nie do końca. W takim razie czekam!