Gramy Na Gazie + RETROnizacja | Zorro – Video (recenzja, przejście gry, ciekawostki)

Witamy w kolejnym odcinku Gramy Na Gazie! Dzisiaj przenosimy się do XIX wiecznej Kaliforni, gdzie wcielimy się w skórę najsłynniejszego kalifornijskiego bohatera tamtego okresu czyli legendarnego Zorro. Któż nie zna tego zamaskowanego szermierza, obrońcy ciemiężonych, wielbiciela pięknych kobiet oraz koni, będącego największym postrachem hiszpańskiej żandarmerii? Ja i mój kolega Larek bardzo dobrze go znamy! A jeżeli, ktoś z was chciałby zapoznać się z nim bliżej – zapraszam oczywiście do seansu najnowszego odcinka naszego rozrywkowo-edukacyjnego retro programu, gdzie przybliżymy wam postać tego banity. Pewnie wielu z was spotkało się z jego przygodami, wydawanymi od lat zarówno w formie filmowej jak książkowej? My przypomnimy wam dzisiaj tego trochę zapomnianego herosa w wydaniu cyfrowym. Razem z nami przeżyjecie jego pierwsze komputerowe przygody! Zapraszamy do obejrzenia przejścia gry Zorro na Atari XL/XE oraz do lektury tego wpisu, gdzie zaprezentujemy nasze wrażenia z gry w postaci recenzji oraz wiele innych atrakcji!


NA RATUNEK SENIORICIE!

czyli NIE MA MIŁOŚCI BEZ ROŚLINNOŚCI…

Był już zmrok kiedy zaparkował swojego potężnego ogiera imieniem Tornado na tyłach tawerny. Nie zauważył nikogo, więc ryzyko, że ktoś go rozpozna było nikłe. Przecież przed chwilą posłał do piachu kilkudziesięciu żandarmów, więc któż miałby go ścigać? Wredny sierżant Garcia? Ten spasiony jak wieprzek nieudacznik leży opity w swojej komnacie na szczycie zamkowej wieży i delektuje się swoją nową wybranką! Piękną senioritą o najbujniejszych kształtach w całej Kalifornii! Aaaach, te jej krągłe pośladki i cudne piersi… Przecież kiedyś należała do niego, do nieustraszonego Zorro! Postrachu bandytów, rzezimieszków i wszystkich przebrzydłych hiszpańskich wojaków. A teraz? Pewnie będzie ją obściskiwał ten spocony grubas Garcia… Hijo de puta! – zaklął siarczyście pod nosem i szybko zrzucił swoje przebranie. Pelerynę oraz maskę ukrył w skrytce pod siodłem wierzchowca i naprędce przebrał koszulę. Spojrzał pogardliwie na bukiet najpiękniejszych kwiatów, który trzymał do tej pory w ręku i wrzucił go do pobliskiego obornika. Cońo! Joder, puta! – splunął na krwistoczerwone róże, które powoli zatapiały się w gnojówce…

Douglas Fairbanks rozsławił Zorro w filmie Znak Zorro z 1920 roku.

Pewnym krokiem wkroczył do tawerny, gdzie oczywiście rozpoznano go od razu i przywitano z należytym szacunkiem. W swoim codziennym stroju był przecież nikim innym tylko Diego de la Vegą – najprzystojniejszym i najbardziej majętnym kawalerem w całym Los Angeles. Dodatkowo synem bardzo poważanego szlachcica. – Największą butelkę najlepszej Metaxy! Upodlę się dzisiaj jak świnia! – Zakrzyknął do barmana na wejściu, kiedy ten chciał rozpocząć sielankową rozmowę o niczym. Zgaszony gospodarz bez słowa sprzeciwu wysupłał spod baru swój najznamienitszy trunek. – Dziękuje, Rodrigo, jakieś wolne stoliki? Chciałbym napić się w samotności… – Niestety wszystko zajęte Don Diego… Chociaż nie, tam w rogu, znajdzie się wolne miejsce… W kącie, widzicie mój Donie? Siedzi tam dziwnie ubrany jegomość… Jakiś podróżnik, nietutejszy, przejazdem pewnie. Od ponad godziny pije do lustra… Rozejrzał się po biesiadnej sali i zauważył przygrubego wąsacza w dziwnym czerwono niebieskim stroju, którego nigdy wcześniej nie spotkał. W sumie, to całkiem niegłupi pomysł pogadać z kimś nieznajomym! Z kimś, kto nie skojarzy faktów o jego podwójnym życiu…

Guy Williams w ulubionym serialu wielu Polaków, w tym Larka. Zorro (1957 – 1961)

– Pieprzona suka! Usłyszał z ust wąsatego grubasa, kiedy przysiadał się do stolika. Na te słowa uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – Czyżby trapiło go to co i mnie? Zaprawdę, dobry to będzie kompan do picia! – pomyślał. – Mogę… – zapytał nieśmiało, kiedy tamten podniósł wypełnioną trunkiem szklanicę na powitanie, akceptując jego prośbę. – Zapraszam, zapraszam, wychyl ze mną grzdyla młodzieńcze, zatopmy wspólnie nasze smutki w butelce najlepszej wódki! – zaproponował stanowczo wąsacz i wychylił jednym haustem zawartość swojego naczynia. On, dzielny Zorro, teraz Don Diego, nie chciał przecież wyjść na ułomka, o nie, i w odpowiedzi przechylił z gwinta potężny łyk poniewierającej Metaxy. Ależ go skręciło, lecz podołał! – Najlepszego nieznajomy! Pieprzona puta! – dodał dla podtrzymania zaczętej przed chwilką rozmowy. Błysk zrozumienia pojawił się w oku jego towarzysza i nagle zatopiło ich morze alkoholu… Pewnikiem przez to – język rozwiązał mu się szybciej niźli gorset ladacznicy…

Antonio Banderas rozpalał kobiety jako Lis w 1998 roku w Masce Zorro.

– Normalnie, Marianku kochany, mogę Ci tak mówić, co nie? Czujesz taki numer?! Ja na ratunek jej pędzę, na złamanie karku, a ona mi mówi, puta pieprzona, że bez kwiatka to się stąd nigdzie nie rusza! Ten spocony grubas Garcia, w komnacie sypialnej obok łoże grzeje na noc poślubną, a jak ją porywał to darła się wniebogłosy! Ratuj mnie Mój Lisie kochany, nie wyjdę za tego draba! Tyś miłością mego życia! Tfu! Suczysko spaczone. A jak naręcza róż nie przyniosłem – to co słyszę? Ty mnie już chyba nie kochasz, mi mówi! Normalnie jaja jakieś brachu! To ja w tej pieprzonej nieporęcznej pelerynie wspinam się po gzymsach zamku, ze szpadą w zębach! Czujesz?! Rozwiązuję najstarsze zagadki naszego miasteczka, zabijam po drodze kopę żandarmów, przemierzam jakieś pieprzone katakumby w tą i z powrotem, zabłądziłem prawie!  Mokry cały, spocony ze strachu i z temperatury, strzelają do mnie nawet z pistoletów, wszystko to w imię miłości i co ona na to? Zorro, gdzie masz kwiatki?! Kwiatki, kurwa, jakie kwiatki?! Przecież ja jej na ratunek przybyłem, życie narażając! A ona się o róże pyta? Niezły numer, no nie? Nie ma miłości bez roślinności, jebana jej mać, mi mówi! To ja jej na to, że tulipana jej w spodniach przynoszę, bo już nerwy mi całkiem puściły! I co się dzieje? Ona mnie prask, mlask w pysk i jebudu z najwyższego okna zamkowej wieży wypchnęła! Czujesz, Marian, czujesz? Dobrze, że się peleryną zahaczyłem o winorośl bo bym kark skręcił! Ratuj mnie, Lisie urwisie, ratuj miłości moja, ale jak nie masz kwiatka, nie popieścisz mego zadka! To niech obłapia Garcia spocony, będzie zadowolony z tak niewdzięcznej żony!

Catherine Zeta-Jones rozpalała zaś panów! Także w kontynuacji – Legenda Zorro (2005).

– Ciul z taką kobitą! Widocznie obaj źle trafiliśmy Don Diego! – Obaj? Marian, ja się pytam, przeżyłeś coś podobnego? – Gorzej, Lisku chytrusku, gorzej! Od lat próbuję uratować moją lubą, bo podobny potwór ją porwał do twego sierżanta Garcii, gruby i plugawy sukinkot! Też mi krzyczała kocham cię Marian nad życie i inne tego typu obiecanki cacanki. To wyruszam! Sam przeciw wszystkim! Biegam, skaczę, latam, pływam, normalnie jak w jakiejś przygodowej książce o Indianach czy cuś. Do zamku na ratunek przybywam! A tam co? Moja luba, Brzoskwinka, tak tą sucz zwałem, a ona mnie Super Mańkiem… Nieważne! Patrzę, a zamek pusty! Oni spakowani, swoją poślubną bryką w dal odjeżdżają i się ze mnie psie syny naśmiewają! W głos, kurna mi rechoczą. Moja Brzoskwinka i pieprzony potwór! A na lustrze w łazience szminką napisane: twoja księżniczka jest w kolejnym zamku, w tej przygodzie nie zamoczysz! Normalnie jaja sobie ze mnie robią! Później telegram dostaję, że jednak się myliła i ja jestem jej prawdziwą miłością, a potwór okazał się bestyją prawdziwą! No, wiedziałem przecież, sukinkot pieprzony i wyruszam ponownie! Znowu biegam, skaczę, latam, pływam, bezdenne przepaście, jakieś poczwary zabijam i… – I co? Uratowałeś ją w końcu? Marian powiedz, mi do cholery, że to wszystko jest coś warte? Że ona naprawdę cię kochała! Jakim głupi, bukiet do gnoju wrzuciłem… – Pierdol bukiet, zmień babę! Znam to z autopsji… To nie twoja księżniczka jest w tym zamku!

W tym krótkim, ale pełnym życiowych prawd opowiadanku możecie zaznajomić się z zarysem całej historii gry Zorro (Datasoft, 1985), którą ogrywamy dla was w najnowszym odcinku Gramy Na Gazie. Możecie także zaznajomić się z motywem działania naszego bohatera. Dlaczego wyrusza na tą bezcelową wyprawę? Bezcelową przynajmniej dla mnie, bo po wyczynach jego lubej pod koniec gry – ja na pewno nie ratowałbym jej krągłego tyłka…  Zresztą wszyscy, którzy w przeszłości ukończyli ten sławny tytuł oraz ci, którzy obejrzeli film do końca – wiedzą już co wyczynia ta zdzira pod koniec rozgrywki… Zauważcie także jak wiele wspólnego mają ze sobą tak odmienne produkcje, jak omawiany dzisiaj Zorro i kultowy Super Mario Bros…


RETRONIZACJA (czyli ZZA KULIS)

Retronizacja 2 relacja gramynagazieNasze stanowisko na RETROnizacji. To tutaj kręciliśmy najnowszy odcinek.

RETRONIZACJA – MINI RELACJA. Najnowsze filmowe dzieło Larka, w którym miałem przyjemność uczestniczyć, kręciliśmy na najlepszym retro zlocie na jakim byłem w swoim krótkim życiu retro zgreda – czyli na RETROnizacji Edycji Drugiej, która tradycyjnie odbyła się w Pawłowicach Śląskich w dniu 27 października. Stało się to dzięki uprzejmości organizatora tej prześwietnej imprezy Konrada aka Rentona, który bez najmniejszych oporów znalazł miejsce dla naszych gratów i z uśmiechem na ustach pozwolił nam wcielić w życie nasz niecny plan. Zaznaczę, że Retro Na Gazie zaprezentowało już wam relację z tej zacnej imprezy autorstwa WojTa, ja zaś napomknę tylko w skrócie o rzeczach, które najbardziej mi się podobały. Chciałbym podziękować wszystkim tam obecnym za bardzo miłe i sympatyczne przyjęcie zarówno naszych osób jak i videocyklu Gramy Na Gazie. Dziękujemy wraz z Larkiem za słowa otuchy i pozytywne oceny naszych dotychczasowych wysiłków. Nawet nie wiecie, jakie to dla nas motywujące, że komukolwiek chce się oglądać dwóch starszych panów grających w 8-bitowe gry… I jeszcze znajdujecie przy tym rozrywkę? Tak trzymać chłopy, dzięki wam to wszystko jeszcze się kręci. Dobra, przejdę może do wyliczanki, dlaczego RETROnizacja w moich oczach była tak zajebistą imprezą?

Retronizacja 2 relacja gramynagazieNawet najmłodsi zagrywali się na retro sprzętach! Scramble na Małe Atari i Dyna Blaster na Amidze (foto by Szpunta).

SWOJSKA ATMOSFERA I MASA WSPANIAŁYCH LUDZI (I SPRZĘTÓW). Dokładnie, tak jak czytacie. Może nie jeżdżę na zloty od czasów prehistorycznych, ale szczerze – ze wszystkich na jakich byłem do tej pory – to RETROnizacja zajmuje szczególne miejsce w moim serduchu. Rentonowi wraz z sympatyczną ekipą podobnych mu retro miłośników – udało się stworzyć tam wprost magiczną atmosferę. Po pierwsze cała biesiada była wypełniona po brzegi atrakcjami wszelakimi i nie sposób było się na niej nudzić. Ani przez chwilę! Po drugie i najważniejsze – wiele osób, które tutaj spotkałem wprost zaraża wszystkich dookoła swoim uwielbieniem dla retro komputerów i konsol, dla swojego hobby. Opowiadają o swoich zbiorach, prezentują umiłowane maszynki, grają w najróżniejsze stare, ale jare gry z młodości czy rozmawiają o przygotowywanych projektach programistycznych. Normalnie stężenie pasji jaka unosi się tutaj na metr kwadratowy powoduje, że każdy z uczestników zlotu chce chłonąć tą atmosferę niczym najlepszy narkotyk. I to daje kopa! Dodatkowo nie było tutaj żadnych: podziałów, wrogości czy niestosownych incydentów lub zachowań. Dosłownie klimat jaki się tutaj wytworzył naprawdę cofnął mnie w czasie! I pewnie nie tylko mnie… Chciałbym tutaj podziękować głównie następującym osobom, z którymi spędziłem najwięcej chwil, z nimi rozumiemy się niczym przyjaciele z młodości. Dziękuje wam: Renton, Larek, Marecheck, retroSZPUNTAfan, Adolfinio, Nekroskop, WojT, Bocianu. Dziękuję także wszystkim uczestnikom RETROnizacji, których nie wymieniłem. Naprawdę poczułem się jakby starzy funfle spotkali się po latach rozłąki przynosząc swoje ulubione zabawki z dzieciństwa… Kapitalny klimat! Uwielbiam was. A jakie atrakcje przygotowali dla uczestników zlotu Renton i spółka?

Brothers in ATRs – Lasermania. Od lewej The Pink, Bocianu i Pin. Świetny koncert! (video by Larek).

KONCERT BROTHERS IN ATRS. Powiem szczerze, ze bardzo zaskoczył mnie ten występ! Jak najbardziej pozytywnie. Ależ chłopaki dali czadu! Kapela w składzie: Bocianu na gitarze basowej, Pin na perkusji oraz The Pink na klawiszach po prostu porwała całą salę! Ale trudno, żeby było inaczej. Kapitalne elektroniczne aranżacje najlepszych muzycznych motywów przewodnich ze znanych i lubianych gier połączone z mocniejszym, nieraz wręcz metalowym brzmieniem perkusji i gitary dało piorunujące doświadczenie. Dla mnie jako miłośnika zarówno heavy metalu, synthwavu i klasycznej elektroniki pokroju Jarre’a czy Vangelisa była to podróż do nieba. Takie przeboje jak Lasermania, The Last Ninja 2 czy mój ulubiony Panther w ich wykonaniu po prostu rozjebały system! Dodatkowo artyści nie ograniczyli się tylko do interpretacji cudzych hitów i przygotowali także własne kompozycje, które już po pierwszym odsłuchaniu wpadały w ucho i kołatały w czaszce jeszcze bardzo dłuuuugo. Brawo chłopaki oraz uznanie także dla Lisa, którego nie było na imprezie, a który także jest pełnoprawnym członkiem zespołu i autorem wielu utworów. Przyznam szczerze, że nie mogę się doczekać waszej płyty (mam nadzieje, że coś kiedyś wydacie?) i nabędę ją z niekłamaną przyjemnością. 10!/10 i medal jakości od Retro Na Gazie! Zaznaczę, iż cały koncert rejestrował na kamerach reżyser Larek i zapewne niedługo wszyscy chętni będą mogli usłyszeć i zobaczyć Brothers in ATRs na youtubie. Fajnie! Aha wracając do Bocianu, to był on na tyle uprzejmy, że na sam koniec imprezy zaprezentował mi oraz mojemu druhowi – rozgrywkę z Laser Squad na Commodore 64. Objaśniając sterowanie, zasady, niuanse taktyki. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że przygotowywana jest konwersja tej gry na moje kochane 8-bitowe Atari i jest ona w znaczącym stopniu oparta na komodorowskiej wersji tego przeboju. Zaprawdę, jako fan UFO / X-COMA powiadam, że to będzie zacny i rozbudowany szpil. Nie mogę się doczekać!

Retronizacja 2 relacja gramynagazieLarek miał przyjemność zapoznać się z konwersją swojej gry Laura na Commodore 64. Będzie hit!

TURNIEJE. Oj, masakra ileż organizator zorganizował turniejów w rożne niezapomniane gry ze wspaniałymi nagrodami. Co powiecie na konsolki NESa Mini czy NDS Lite z zestawem gier? Albo oryginalne wydawnictwa na Amigę, Atari czy Commodore?  Na bogato, no nie? WojT pewnie przedstawił wszystko bardziej dogłębnie, ja tylko napomknę, w jakie szpile zagrywaliśmy się do upadłego. Dwa turnieje w Sensible World of Soccer na Przyjaciółkę. Jeden oficjalny z kozakami, czyli profesjonalnymi graczami, którzy tradycyjnie zmietli nas pod dywan i zajęli wszystkie trzy miejsca na podium. Ja w swojej grupie rozgrywek, trafiłem na dwóch takich wyjadaczy, więc szans na awans nie miałem żadnych. Wstydu nie przyniosłem, bo z mistrzami przegrałem tylko po 0:1, a jeden z nich przez pierwszą połowę nie mógł nawet zrobić sztycha. Jak na chłopka, który co prawda wiele grał w Sensibla za młodu, ale teraz w wolnym czasie wcale w niego nie ciopra (mówię o sobie) to i tak bardzo dobry wynik. W drugich nieoficjalnych zawodach – dla śmietanki graczy amatorów – walczyłem o zwycięstwo do samego końca, przegrywając mistrzostwo na rzecz retroSZPUNTAfana. No cóż, przynajmniej w bezpośrednich pojedynkach parę razy złoiłem mu tyłek…

Retronizacja 2 relacja gramynagazieZacięty pojedynek w SWOS’a. Szpunta kontra Borsuk. Czy kumple będą pojedynkować się latami? (zdjęcie by Szpunta).

Dodatkowo odbył się turniej w świetną strzelaninę horyzontalną na Atari XL/XE czyli Scramble, który nawet poprowadziłem odciążając Rentona. Wiadomo, że jak kontrolowałem przebieg tych zawodów to je sobie wygrałem… Żartuję, poziom był wysoki, ale spiąłem poślady i udało mi się zestrzelić najwięcej kosmicznego ścierwa ze wszystkich pilotów. Do każdego konkursu przygotowano i wydrukowano bardzo klimatyczne i pięknie prezentujące się dyplomy dla najlepszych zawodników. Oczywiście jako dodatek do nagród! Na Commodore 64 przeprowadzono zawody w bardzo dobrą konwersję atarowskiego hitu o skaczącej w tunelu piłce czyli Yoomp!64. Wersja na Komodę, która jest nowością – prezentuje się minimalnie gorzej od atarowskiej, co nie zmienia faktu, że to w dalszym ciągu bardzo grywalna i świetna produkcja. Grało mi się w nią na tyle przyjemnie, że tutaj także stanąłem na podium zajmując drugie miejsce. Odbyły się także konkury w Dyna Blaster (Amiga) w dwóch wersjach – zawody dla dzieciaków (świetny gest Edimana RetroSfetro!) oraz dla wszystkich chętnych. Muszę przyznać, że mój kolega ze zgredakcji czyli WojT także udowodnił, że w Retro Na Gazie nie tylko pisze się o grach, lecz także hardkorowo w nie pogrywa! Skubany zwyciężył w Dyna Blasterze i zajął dwa razy trzecie miejsce: w Scramble i w Yoompie 64. Brawo Wojcie! Pewnie zaprezentował on wam wszystkie wyniki turniejów w swojej relacji. Zauważę na koniec, że w zabawach tych uczestniczyła masa ludzi, z różnych przedziałów wiekowych, od siwiutkich profesorków pokroju Larka do dzieciaków z podstawówki. A nawet kobiety! Niebywałe i wspaniałe.

Retronizacja 2 relacja gramynagazieYoomp!64 w akcji na Commodore. Ta konwersja to świeżynka z tego roku autorstwa Zbigniewa Rossa. Polak wydaje w Psytronik Software! Polecam.

TEXAS INSTRUMENTS TI-99. Prawdziwą gratką i największą niespodzianką całej imprezy była dla mnie degustacja dosyć egzotycznego komputera jaką przygotował dla mnie mój ulubiony retro kucharz czyli Nekroskop. Texas Instruments TI-99, bo o nim mowa, to naprawdę bardzo ciekawy instrument, to znaczy sprzęt. Ten apetycznie prezentujący się mikrokomputer pod względem możliwości graficznych i wyświetlanej grafiki ulokowałbym, gdzieś pomiędzy Spectrum, a Małym Atari. Egzemplarz, na którym bawiłem się dobrych kilka godzin był wyposażony tylko w 16KB pamięci, stąd gry jakie prezentował mi jego właściciel – nie wykorzystywały do końca jego możliwości. Powiem jednak, że i tak pograłem sobie mocno w konwersje takich hiciorów jak: Moon Patrol, Jungle Hunt, Donkey Kong i wiele innych. O całym komputerku oraz ogrywanych grach napiszę w osobnym artykule i z niecierpliwością czekam na prezentację Instrumentu z Teksasu wyposażonego w większą ilość pamięci operacyjnej. Nekroskop zapewnił mnie, o takowej degustacji! Na koniec mojej minirelacji z RETROnizacji jeszcze raz dziękuje wszystkim uczestnikom oraz organizatorowi i dodam, że Druga Edycja tej imprezy była jeszcze lepsza od pierwszej, co wydawało mi się niemożliwe… Wysoko zawiesiłeś sobie poprzeczkę Rentonie! Gratuluję. Wróćmy teraz do głównego tematu tego wpisu czyli do Zorro…

Retronizacja 2 relacja gramynagazieTexas Instruments TI-99 z odpalonym Robotronem. Klasyk na egzotyku! Dzięki Nekroskopie.


CIEKAWOSTKI

PIERWOWZÓR LITERACKI. Kim był naprawdę Zorro i czy rzeczywiście istniał? O tym także dowiecie się z kolejnego odcinka Gramy Na Gazie, ale dla tych co zerknęli najpierw tutaj, lub nie mają teraz czasu oglądać naszego dosyć długiego metrażem filmu – napomknę o genezie tego herosa. Zapewne starsi z retrograczy dobrze kojarzą tę postać, ale dla tych, którzy zapomnieli, lub nigdy nie zgłębiali się w rodowód Lisa przypomnijmy parę faktów. Tak, Zorro po hiszpańsku znaczy Lis, czyli nasz bohater to niezła spryciula i odwagą wręcz grzeszy. Ten odziany w czerń wojownik ukrywający tożsamość pod maską kradnie bogactwa z kurników gospodarzy ciemiężycieli i rozdaje je potrzebującym. Świetny z niego szermierz i jeździec jednocześnie, do tego jego rumak Tornado to budzący postrach ogier rozmiarami przypominający batmobil. Szarmancki i uwodzicielski to mąż, w którego życiu często przewijają się piękne kobiety, które wielokrotnie musi ratować z opresji i tarapatów. Tych ostatnich najwięcej przysparza mu jego nieporadny i śmieszny zarazem arcywróg Sierżant Garcia. Nasz bohater tak naprawdę nazywa się Diego de la Vega i jest synem kalifornijskiego szlachcica, zaś Zorro to jego alter ego, które przywdziewa do walki z niesprawiedliwością świata. Niestety nigdy nie istniał i do życia powołał go amerykański pisarz Johnston McCulley, w swojej pierwszej powieści zatytułowanej Klątwa Capistrano napisanej w 1919 roku. Za pierwowzór tej fikcyjnej postaci można uznać legendarnego kalifornijskiego banitę o nazwisku Joaquin Murieta, na którego losach pisarz oparł swoją książkę. Wielką sławę Zorro przyniósł pierwszy pełnometrażowy film z 1920 zatytułowany Znak Zorro i dopiero po jego sukcesie McCulley wznowił swoje dzieło ze zmienionym tytułem – tożsamym z nazwą filmu. Wtedy dopiero tytułowy bohater zawładnął umysłami zarówno czytelników jak i miłośników kina na początku XX wieku. Później nastąpiły kontynuacje literackie jak i filmowe, aż w latach 80-tych nasz heros wylądował na Małej Atarynie…

Johnston McCulley, ojciec Zorro – drugi od lewej – wraz z aktorami z serialu Disney’a.

SŁYNNE EKRANOWE LISY. Jak już jesteśmy przy ekranizacjach, to jeszcze napomknę o najsławniejszych Lisach w historii oraz odtwórcach tej roli, bo nie byle jakie nazwiska go grały! Podziwiać ich wszystkich możecie na zdjęciach zawartych w historyjce początkowej do tego artykułu. Zacznijmy chronologicznie. Pierwszy wielki przebój kinowy, o którym wspomniałem czyli Znak Zorro z 1920 roku, ze wspaniałym Douglasem Fairbanksem w roli głównej, był międzynarodowym sukcesem. Jeszcze większym hitem, który opanował telewizję pod każdą szerokością geograficzną był niezapomniany serial wytwórni Disneya zatytułowany po prostu Zorro zapoczątkowany odcinkiem pilotażowym w 1957 roku. Był on bardzo często emitowany w polskiej telewizji, nawet w wersji podkolorowanej. Tutaj rolę życia odegrał uwodzicielski Guy Williams, który do dziś jest rozpatrywany jako najlepszy odtwórca tej roli. Dla najmłodszych widzów najpewniej najbardziej znanym aktorem wcielającym się w tę postać (i to dwukrotnie) pozostaje Antonio Banderas. Naprawdę udany jest szczególnie pierwszy film z jego udziałem noszący tytuł Maska Zorro (1998), zaś jego kontynuacja Legenda Zorro (2005) to już troszkę gorsza produkcja, jednak zapewniająca niezobowiązującą rozrywkę. Kolejnym najsławniejszym wcieleniem Zorro są małobitowe piksele…

Datasoft reklamuje domowe konwersje najlepszych automatów arcade.

DATASOFT. … powołane do życia na większość 8-bitowych komputerów przez znaną i lubianą przeze mnie oraz profesora Larka firmę – Datasoft w 1985 roku. To kalifornijskie studio programistyczne kreatywnie wykorzystywało licencje filmowe tworząc udane autorskie gry osadzone w ich realiach. Każdy szanujący się małobitowy gracz zapewne kojarzy takie uznane przeboje z przeszłości jak: Bruce Lee, The Goonies, Dallas Quest czy prezentowany dzisiaj sławny przebój. Dwie pierwsze produkcje prezentowaliśmy wam wcześniej, w poprzednich odcinkach naszego video cyklu. Datasoft w latach swojej chwały zasłynęło także bardzo udanymi konwersjami wielkich hitów z salonów gier pokroju Zaxxona, Pooyana czy Pole Position. Kto wie, może w przyszłości zaprezentujemy jeszcze jakieś gry tej zasłużonej dla naszej branży firmy?

WERSJA KASETOWA A DYSKIETKOWA. Zanim przejdę do właściwej recenzji Zorro zaznaczę jeszcze, że za młodu spotykałem się tylko z wersją kasetową tej produkcji, która była wykastrowana w stosunku do dyskietkowej edycji. Miałem po prostu pecha, gdyż jak okazało się po latach – plikowa, pełna wersja przygód Lisa także istniała na rynku, ale jakoś omijała moje łapska. Pierwotnie gra ukazała się tylko w wydaniu na stację dyskietek i dopiero później została przerobiona na kasetową. Celem dostosowania wersji kasetowej do komputera Atari 800 (posiadającego tylko 48 KB pamięci) wprowadzono w niej znaczne zmiany i wyrzucono z całej przygody kilka komnat oraz początkowe zagadki. Najbardziej ucierpiała widoczna na starcie studnia, ograniczona tylko do jednej planszy. Zburzono także tawernę, a szkoda – bo jak zauważycie w moim opowiadanku – można tam miło spędzić czas… Oczywiście na te informacje naprowadził mnie – nie kto inny tylko specjalista z dziedziny małobitowej informatyki – profesorek Larek. Thanks bro!

Oryginał Zorro na dyskietce (Commodore 64).

KONWERSJE. Na koniec ciekawostek napomknę jeszcze o wszystkich konwersjach gry wydanych na mikrokomputery. Kalifornijski odpowiednik Robin Hooda czy Janosika zaatakował następujące systemy do grania w latach 80-tych. Oryginalnie wyszedł na Apple II i później został przeniesiony na moje ukochane Małe Atari, lubiane przeze mnie Commodore 64, doceniane ZX Spectrum i na będącego marzeniem mojej ściętej głowy – Amstrada CPC. Wszystkie wersje są praktycznie identyczne pod względem rozgrywki i w całej wędrówce naszego bohatera raczej nie ujrzycie znaczących zmian. Recenzję z końca tego wpisu możecie więc zastosować do każdej z tych wersji. Różnią się one od siebie jedynie oprawą graficzną oraz dźwiękową, jednak nie w sposób, który dyskwalifikowałby przygody Zorro na którykolwiek z tych komputerów. Porty na Atarynę oraz Komodę są praktycznie identyczne, nieznacznie zmieniono kolorystykę oraz minimalnie dźwięki. Wiadomo w jednym z tych komputerków siedzi POKEY, zaś w drugim SID. Konwersja na Amstrada wygląda chyba najlepiej ze wszystkich dostępnych pod względem różnorodności kolorów oraz dobranych barw. Niestety dopóki nie zaczniemy w nią grać… Jest ona najwidoczniej źle zoptymalizowana, gdyż w niektórych planszach Zorro biega niczym sprinter, by w kolejnych powłóczyć nogami z prędkością zombiaka. Widocznie skomplikowanie danego etapu wpływa znacząco na szybkość działania gry. Można do tego przywyknąć, jednak jest to irytujące. Oryginał na Apple II charakteryzuje się naturalnie niebieskim niebem i zdecydowaną przewagą w wykorzystywaniu tego koloru w stosunku do innych barw. Przyjemny widok. Najgorzej pod względem grafiki przedstawia się port na ZX Spectrum. Wszystko zobrazowane zostało w nim w żółto-czarnej tonacji i typowo spectrumowej stylistyce. Dźwięki także zostały okrojone do niezbędnego minimum – czyli przygrywania muzyczki tylko w trakcie naszej porażki i napisu game over. Pomimo tego, na poczciwym Gumiaku to ciągle całkiem grywalna produkcja. Kilka ocen z przeszłości? Proszę bardzo: Zzap 64! – 78%, spektrumowy Crash – 53%. Zaznaczę, że była to bardzo popularna i lubiana w naszym kraju gra! Poniżej zaprezentuje wam ekran startowy ze wszystkich maszyn, a wy sami oceńcie, które przygody Zorro podobają wam się najbardziej.

Od lewego górnego rogu: Atari XL/XE, Commodore 64, Apple II, ZX Spectrum, Amstrad. Źródło: Finnish Retro Game Comparison Blog.

KONTYNUACJA. Rozpikselizowana krucjata naszego banity zdobyła tak wielką popularność w Polsce, że nasi rodacy zapragnęli stworzyć kontynuację jego przygód, która w każdym aspekcie byłaby zdecydowanie lepsza od poprzedniczki. Nie wkręcam! Jeżeli autorzy tego projektu naprawdę spełnią wszystkie obietnice i jeżeli starczy im chęci, aby wprowadzić swoje ambitne plany w życie to otrzymamy jedną z najlepszych 8-bitowych gier. Posłuchajcie tego, cytuję za Atari Online. W Zorro II będziemy chodzić, walczyć, pływać, przełączać, strzelać, wspinać się, używać, rozmawiać, nurkować, udawać księdza, pływać okrętem podwodnym z epoki, a nawet uczyć się nowych tricków. Cała gra ma 77 komnat. Dzielą się one na: Dom Zorro, Świat Otchłani, Wyspę, Świat ludzi, Świat Sztolni, Fort Hermosilo, Świat Ruin. Wszystkie komnaty są misternie zaprojektowane z klocków, sztuka po sztuce. Żadna z komnat nie jest nawet podobna do drugiej. W całej grze będzie przygrywało około 16 melodii – każda stosowna do scenerii. Dodatkowym atutem ścieżki dźwiękowej są efekty dźwiękowe. 

Czy Zorro powróci w chwale na Małe Atari? Pożyjemy, zobaczymy. Sequel prezentuje się klimatycznie.

Sami przyznacie, że projekt nazwany Zorro II – The Curse of The Past na papierze robi ogromne wrażenie. Za sequelem stoi grupa zapaleńców z atarowskiej polskiej sceny nazwana Classic Game Shrine Team pod przewodnictwem s0nara, który uczestniczył w produkcji wielu gier na Małe Atari. Między innymi maczał palce przy opisywanym na naszych łamach The Great Return of the Penguins. Niestety, od ponad roku w temacie tej gry nastała wręcz grobowa cisza. Jej zapowiedź zniknęła z serwisu youtube, podobnie jak oficjalna strona grupy autorów… Szkoda. Ja ciągle wierzę w ten bardzo ambitny projekt i trzymam za chłopaków kciuki. Pierwsza część ma naprawdę olbrzymi potencjał i jeśli by ją dobrze ukierunkować, kontynuacja byłaby wielkim przebojem. Dobra koniec tego ględzenia – przechodzimy do przystawki przed filmem – czyli recenzji!


ZORRO

DATASOFT / U.S. GOLD (1985)

PRZYGODA – AKCJA / KOMNATÓWKA / PLATFORMÓWKA

FILM DOTYCZY WERSJI NA: ATARI XL/XE

PRAKTYCZNIE IDENTYCZNA ROZGRYWKA NA: COMMODORE 64

Także na: Amstrad, ZX Spectrum, Apple II

Na kolana hiszpański psie! Okładka Zorro w wersji na Atari XL/XE. Na pozostałe sprzęty bardzo zbliżona.

OPIS. Zarys fabularny całej historii gry od Datasoftu nakreśliłem wam w opowiadanku. Dla tych jednak, którzy nie skumali za bardzo moich wypocin przedstawię to krótkie przygodowe romansidło jeszcze raz. Podstępny Sierżant Garcia skusił się na ponętne kształty ukochanej naszego bohatera, przepięknej seniority i porwał ją do swojej twierdzy. Uwięził zrozpaczoną niewiastę na ostatnim piętrze zamkowej wieży, otoczył strażą swoich przydupasów żandarmów, czy nawet strzelców wyborowych i szykuje się do potajemnego ożenku z wybranką Zorro. Ślini się zapewne w myślach na upojną noc poślubną ze swoją przyszłą żonką. Nasz odważny bohater nie daje za wygraną i rusza z misją ratunkową swojej miłości. Tak przy okazji to powiem wam, że nie wiem na co połakomili się w tym wypadku obaj panowie, gdyż charakterek dziewczyna ma wredny, a kształty i walory ponętniejsze widuje codziennie u mojej kobitki… No, ale do rzeczy! Uzbrojony w swoją zabójczą szpadę Zorro przemierzy w trakcie swojej wędrówki tak zróżnicowane miejscówki jak miasteczko, hotel, studzienne jaskinie czy katakumby. By na końcu dostać się do twierdzy Hiszpanów. Głównie od jego pomyślunku uzależniony jest postęp w grze, gdyż do przejścia labiryntu katakumb potrzebne będą mu trzy legendarne artefakty. Złoty kielich, podkowa szczęścia, oraz kowbojki niestrudzenia, a może to siedmiomilowe trzewiki? Hmm, nazwy tego ostatniego przedmiotu nie jestem pewien… Fantów tych jednak nie da się tak łatwo zdobyć… Rozwiązując po drodze serię wymyślnych zagadek i walcząc z nieprzyjaciółmi, dzielny banita uwolni wszystkich więźniów oraz całkiem możliwe, że swoją ukochaną, ale polecam obejrzeć filmik, żeby się przekonać… Brzmi zacnie!

Jejciu, jaka dupna studnia?! (Commodore)

PLUSY. Wspomniane wcześniej zagadki są największym atutem gry, dzięki czemu można powiedzieć, że rozgrywka nabiera wręcz przygodowego sznytu znanego z gier point’n click czy sławnej serii gier o bohaterskim jajku zwanym Dizzy. Poprzez używanie znaleźnych w rożnych miejscach przedmiotów dostajemy się we wcześniej niedostępne miejsca, czy uruchamiamy ciąg zdarzeń przyczynowo skutkowy, który na końcu nagradza nas jednym z trzech legendarnych artefaktów. Łamigłówki są naprawdę pomysłowe i w odróżnieniu od wielu innych podobnych gier – wieloetapowe, sekwencyjne. Szczególnie przypadły mi do gustu te początkowe, powiązane ze znalezieniem kielicha ukrytego w studni. Równie ciekawa jest zagwozdka z podkową, której strzeże nieustępliwy, wściekły byk. Bez zbytniego zdradzania szczegółów napomknę, że zanim zdobędziemy drogocenny kielich będziemy musieli wykorzystać do tego doniczkową roślinę, toczącą się kulę, poniewierający czerep trunek, żandarma oraz żyrandol! Myślę, że całkiem pomysłowo i nowatorsko jak na 1985 rok. Niestety wraz z przebiegiem rozgrywki łamigłówki stają się coraz mniej skomplikowane i polegają głównie na używaniu tylko jednego klamota w określonej miejscówce. Szkoda. Kolejnym plusem przygód Zorro jest fakt, że nasz bohater jest wielce wysportowany. Oprócz pojedynkowania się na szpady, co jest oczywiste, potrafi skakać po platformach, wspinać się po drabinach czy winoroślach, przemieszczać po gzymsach i łańcuchach, a nawet wysoko odbijać od trampolin i beczek. Dosyć szeroki zakres ruchów jak na herosa złożonego z pikseli. Łącząc te dwa aspekty w jeden otrzymujemy całkiem zgrabną grę, będącą protoplastą gatunku akcja-przygoda zwanego w ingliszu action-adventure. Należy to docenić, gdyż gatunek ten wówczas dopiero raczkował. Wszystko zaserwowane w sosie komnatowym, czyli każdy ekran gry to inna miejscówka do zwiedzenia. Brzmi jak świetna przygoda i pewnie wielu z was taką ją zapamiętało…

Rozwścieczony byk strzeże podkowy! Jak go przechytrzyć? (Atari)

MINUSY. Niestety jeden szczegół bardzo psuje radość czerpaną z wędrówki wraz z Zorro. Jest nim backtracking, czyli po polsku chodzenie po swoich śladach i wielokrotne odwiedzanie tych samych plansz. Pewnie już przy oglądaniu naszego filmu będziecie mieli serdecznie dosyć katakumb, które musimy przemierzyć co najmniej dwukrotnie, i których komnaty są bliźniaczo do siebie podobne. Szczerze to ja wynudziłem się w nich jak mops. Albo całe ich stado… Wielokrotnie też będziecie odwiedzać hotel, w którym pojawiają się co pewien czas – nowe przedmioty popychające fabułę do przodu. W przypadku tego zajazdu oraz jego okolic ościennych będziecie powtarzać do znudzenia te same czynności, i znowu, i kolejny raz, aby wejść w posiadanie następnego elementu ekwipunku. Wierzcie mi – to nie jest fajne… Gdyby autorzy przygotowali nam więcej komnat do zwiedzania, większą mapę naszej przygody i rozmyślnie rozmieścili w niej artefakty oraz zagadki – wtedy eksploracja byłaby ciekawsza i zabawa przedniejsza. Pomyślunku jednak starczyło im tylko na początek gry i otrzymujemy w sumie tylko 13 rożnych ekranów na których toczy się fabuła oraz 7 praktycznie identycznych plansz katakumb. Sami widzicie, że nie ma tutaj zbyt dużo atrakcji i dreptanie po własnych śladach to tylko sztuczne wydłużenie przez autorów tej malutkiej obszarem gry.

Znowu w hotelu?! Łap klucz, otwórz drzwi, weź przedmiot. Powtórz! (Atari)

No dobra, ale czy nasz mistrz szpady popisuje się wirtuozerią w trakcie przebijania nią wrogów? No kurcze nie bardzo… Walka ani nie jest natychmiastowa w załapaniu jej zasad, ani wielce emocjonująca. W przypadku pojedynku Zorro z automatu zaczyna szermierkę z przeciwnikiem wychylając szpadę w rożnych kierunkach. Wiecie niby pchnięcia i wypady. Kiedy zarówno nasz bohater jak i wróg mają broń skierowaną ostrzem do dołu – naciskamy fire i zadajemy śmiertelny cios. Gdy się to czyta brzmi to jeszcze całkiem interesująco. W przypadku tak małych postaci i dosyć szybkiego tempa wymiany uprzejmości – trudno jest dostrzec moment odpowiedni do pchnięcia i zamiast walczyć finezyjnie – lepiej po prostu jak najszybciej naciskać przycisk ataku. Bezmyślne i szybkie  naparzanie (mashowanie buttona) przynosi zwycięstwo w 90% pojedynków. A i tak zginiemy pewnie w najmniej spodziewanym przez nas momencie. Moim zdaniem, akurat w grze o Zorro atrakcyjna walka bronią białą powinna być priorytetowa dla twórców. Powinna podnosić adrenalinę! Nie ukrywajmy – dało się to zdecydowanie lepiej rozwiązać…

Pojedynek na poddaszu tawerny! Będą emocje? (Atari)

Bądźmy szczerzy, grafika nawet jak na standardy 8-bitowe to także nic wyjątkowego. Szczególnie bardzo monotonna i jednorodna w większości plansz kolorystyka wprowadza znużenie. I nie nastawiajcie się tutaj na wiele barw czy ich soczystość, wszystko jakieś wyprane ze zbyt dużą domieszką wybielacza. Niektóre miejscówki są zgrabne i całkiem czytelne, zaś w innych trudno odróżnić platformy, po których możemy skakać od elementów tła. Za przykład niech posłuży hotel czy stajnia. Po co tam zaserwowano poprzeczne ozdobniki nad dziurami? A labirynt katakumb? Kiedy pierwszy raz do niego wejdziemy jego scenografia jest zupełnie nieczytelna. Przez gruby filar można przejść, a blokuje nas cienka poprzeczna fioletowa ścianka. I blokuje tylko wtedy, kiedy próbujemy dostać się do wyjścia znajdującego się za nią, zaś idąc w przeciwnym kierunku przedostaniemy się przez nią bezproblemowo… Oczywiście, zagramy parę razy i znamy już zasady rządzące rozgrywką, ale fakt ten powoduje, że czerpanie radości z Zorro nie jest natychmiastowe… Do muzyki się nie przyczepię, pomimo, że króciutka to jednak fajnie jest usłyszeć motyw przewodni. Co z tego, że zapętla się w pięć sekund? I co z tego, że w grze występują w sumie trzy krótkie melodyjki? Chociaż dla bardziej wymagających melomanów to oprawa audio jest tu naprawdę uboga. Skoki na trampolinie, starcie klingami, zabicie wroga i wystrzał z pistoletu. Sztampa. Aha i zapomniałem o cmentarnych dzwonach, przez które mój przyjaciel Larek nie wysypia się do dziś…

Katakumby! Byłem tu, czy nie? Chyba nie! Chociaż… (Commodore)

KIEDYŚ. Za młodu nie byłem fanem tej gry, wręcz muszę powiedzieć, że mi się nie podobała! Dziwiłem się dlaczego ludzie tak bardzo się nią zachwycają? Walka nijaka, grafika zwyczajna, ani ładna, ani brzydka i ciągłe przemierzanie tych samych pomieszczeń. Grałem w wersję kasetową, więc nie miałem dostępu do pierwszej, najfajniejszej zagadki umieszczonej w studni. Wykonałem kilka innych łamigłówek, w którymś miejscu się zaciąłem i odłożyłem grę na półkę myśląc – nic specjalnego. I przyznam się, że bardzo krzywiłem się na samą myśl, że reżyser Larek chce się wcielić w Zorro w Gramy Na Gazie…

Ponieważ była to jedna z najlepszych gier jego młodości! Dodatkowo oparta na jego ulubionym serialu. Uwielbiał zakładać czarną maskę, długaśną pelerynę, która pięknie tańczyła na wietrze w trakcie mrożących krew w żyłach szermierczych starć w jakie wdawał się z żandarmami. Zachwycał się architekturą zwiedzanego miasteczka oraz jego okolic, wytężał szare komórki nad zmyślnymi zagadkami, a później pędził co sił ratować swoją ukochaną, która…

Tej pannie z powodu niewoli to już się w głowie pier…niczy! (Commodore)

TERAZ. …okazała się zwykłą zdzirą, niewartą takiego poświęcenia! Seniorita, ja się pytam, z ciebie chyba zwykła szmatka, jak nie kochasz mnie bez kwiatka? Po moich bohaterskich wyczynach, godnych największych herosów kina? A co z samą grą? Profesor Larek chciał ponownie przeżyć jedną z najcudowniejszych cyfrowych przygód, gdyż tak zapamiętał produkcję Datasoftu. Głównie dzięki nostalgicznym wspomnieniom. Niestety okazało się, że peleryna Zorro trochę już wypłowiała, szpada mocno zardzewiała, zaś emocjonująca rozgrywka zamieniła się w żmudną pielgrzymkę w tych samych okolicznościach przyrody… Jego ocena z bardzo dobrej poszybowała w dół.

Ja, po latach doceniłem fachowe wręcz zagadki, które dają sporo satysfakcji w tym protoplaście gatunku action-adventure. Zdecydowanie to właśnie one są największym atutem tej produkcji. Spodobał mi się także szeroki wachlarz ruchów zamaskowanego Lisa, umiejętnie wykorzystany przez projektantów etapów. Niestety maszerując przez katakumby można tu umrzeć nie ze strachu, lecz z nudów! Największą bolączką gry jest jednak mały obszar rozgrywki i ciągły backtracking, które nie pozwalają, żadnemu z nas przyznać oceny wyższej niż tej jaką widzicie pod filmem.

ArSoft CORPORATION i Retro Na Gazie prezentują:

Gramy Na Gazie – ZORRO (1985) – ATARI XL/XE

ZORRO

(ATARI XL/XE, COMMODORE 64, SPECTRUM, AMSTRAD, APPLE II)

Retrometr

BORSUK: Mam grać w to krapiszcze? Walka nudna jak flaki z olejem! Spacerniak w więzieniu ma mniej backtrackingu… Zaraz, zaraz, ależ tu są świetne zagadki, dające frajdę! Potencjał na wspaniałą przygodę tu widzę. W sumie niezła gra, rzekłbym nawet dobra… Kurcze, ale gdyby połączyć ją z Brucem Lee?

LAREK: To byłby hit wspaniały! Dokładnie taki jak moje wspomnienia o Zorro…  A tak? Hmm, miałeś rację. Wędrówka po własnych śladach i nudy na pudy. Dobrze, że łebski ten Zorro i zręczny zarazem. Zderzenie pięknych wspomnień z brutalną rzeczywistością… Kiedyś świetna, teraz jedynie dobra…


STEROWANIE: DŻOJ – chodzenie. SKOSY i GÓRA – skoki i wspinaczka. FIRE – walka bez ikry i zbieranie oraz upuszczanie przedmiotów. SPACJA – pauza, S – wyłączenie muzyki.

Sierżant Garcia w filmach nie był największym wrogiem naszego bohatera, raczej pełnił funkcję rozweselającego nieudacznika. Za głównego złego robił przeważnie ktoś groźniejszy. Jednakże w grze jak i we wpisie to kawał drania!

Wybaczcie chłopakom z opowiadanka, że popuścili trochę języka i przeklinają. Wiecie, troszkę zbyt dużo alkoholu oraz emocje wzięły górę…

O RetroBorsuk 229 artykułów
Zastępca Naczelnego, czyli prawie Nacz.Os. (właściciel Nory). Ulubione gatunki: wszystkie dobre gry! Z naciskiem na: akcja-przygoda, platformery, rpg, shmupy, run’n gun, salonówki. Posiadane platformy: Atari 800xl, C64, Amiga CD32, SNES, SMD, Jaguar, PSX, PS2, PS3, PS4, PSP, XboX, X360, WiiU, GC, DC, GBA, Game Gear.