Recenzja | The Shadow Over Hawksmill (Commodore 64)

Commodore C64 przeżywa drugą, a może i trzecią młodość. Rosną nowe pokolenia graczy, mijają kolejne generacje współczesnych konsol, a 8-bitowa maszyna z przed prawie 40 lat ma się lepiej niż dobrze. Renesans 8-bitowych komputerów, dojrzałość i nierzadko nostalgia twórców, a także dostęp do nowoczesnych narzędzi programistycznych pozwalają graczom na ciągłe smakowanie nowych gier, poznawanie świeżych i śmiałych pomysłów ich autorów (genialny Doc Cosmos) i obserwowanie jak przekraczane są granice możliwości retrokomputerów. W tych warunkach narodziła się ostatnio gra, która skradła moje serce, nie pozwoliła spać po nocach i utwierdziła mnie w przekonaniu że retro-gaming tak prędko nie zginie. Była to produkcja Stuarta Collier’a i jego  ekipy (działającej pod nazwą ICON64, bądź EYECON64), pod tytułem Rocky Memphis – The Legend Of Atlantis. Kto nie grał, niech natychmiast nadrobi zaległości, bo naprawdę warto, zwłaszcza jeśli fascynuje się przygodami w klimacie Indiany Jones’a.

Klimatyczna strona tytułowa wita nas w Hawksmill.

Jakiś czas potem wyczytałem, że twórcy tej genialnej produkcji pracują nad kolejną grą, mianowicie The Shadow Over Hawksmill – wspominaliśmy o niej w RnG. Gdy pojawiły się pierwsze screeny zapowiadające tę grę, od razu zrozumiałem, że przeżyję podobną przygodę, do tej jaką zaoferował mi Rocky Memphis, tylko w trochę innych okolicznościach. Mając niemal pewność, że jakościowo gra nie będzie odbiegała od poprzedniej produkcji, oraz że będzie oferowała ciekawą i tajemniczą fabułę (tym razem bliską twórczości Howarda Phillipsa Lovecraft’a i jego Mitologii Cthulhu) złożyłem zamówienie w pre-orderze. W tym tekście będę porównywał w kilku miejscach obie gry i to nie bez przyczyny. Mimo że podobieństwa między nimi są znaczące, w jednej pewne elementy zostały wykonane lepiej, inne gorzej i na odwrót.

Gra jest dostępna w sprzedaży od 18.01.2020 roku i mimo,  że oficjalnie w wersji cyfrowej miała być dostępna dopiero od 31.01, to ci którzy złożyli zamówienie właśnie w pre-orderze, otrzymali możliwość zagrania w nią już 24.01. Wydanie wersji pudełkowej jest planowane na marzec 2020 roku. Z tego powodu w tej recenzji skupię się na samej grze i nie będę opisywać fizycznego wydania, bo go po prostu jeszcze nie posiadam. Warto też dodać, że dostępna będzie także wersja na kartridżu (wyprodukowanego we współpracy z firmą RGCD), co jest raczej rzadkością dla gier wydawanych przez Psytronik Software (http://www.psytronik.net). Dodatkową ciekawostką jest to, że wydawca świętuje jubileusz, bowiem The Shadow Over Hawksmill jest setną grą z jego katalogu.

Psytronik jak zawsze dostarcza świetne fizyczne wydanie gry dla kolekcjonerów.

Jak wspomniałem, podobieństwa do poprzedniej gry od ICON64 były zauważalne, gdy pojawiły się pierwsze screeny z gry. Skromne jedno paskowe menu podczas gry właściwej, postać protagonisty, interaktywne elementy tła (jak chociażby kamienne tablice z napisami) – te liczne cechy wskazywały na to, że zagramy w bardzo podobny produkt, oparty zresztą na tym samym „silniku”. W Cieniu nad Hawksmill znajdziemy jednak istotne różnice, o czym za chwilę.

Czytając opis gry zamieszczonej na stronie Psytronik Software, dowiadujemy się, że w małym angielskim miasteczku Hawksmill dzieją się dziwne rzeczy, bowiem w ciągu jednego dnia zniknęła cała populacja. Studiując od lat mroczną księgę Necronomicon, zawierającą tajemną wiedzę i informacje o Wielkich Przedwiecznych, podejrzewasz że mroczne siły mogą być za to odpowiedzialne. Będąc zdeterminowanym, wyruszasz do miasteczka pogrążonego w mroku, aby poznać prawdę. Przyznam, że nie zaczytywałem się w prozie H.P. Lovecrafta, więc temat Przedwiecznych i księgi Necronomiconu jest mi mało znany, ale taki wstęp wzbudził moje zainteresowanie.

Nasz bohater spisujący notatki w klimatycznym intro.

Grę rozpoczyna budzące grozę intro, w którym protagonista inspektor Black podczas burzy, w pogrążonym w mroku domu, przy świetle lampy naftowej pisze list do „kogokolwiek kto znajdzie te zapiski”. Z nich dowiadujemy się trochę więcej o fabule, mianowicie, że jest 18 lipca 1947, a nasz bohater studiował stare manuskrypty, oraz księgę Necronomiconu i jest przekonany, że Przedwieczni wkrótce powrócą, aby znowu władać ziemią, a dusze niewinnych ludzi im w tym pomogą. Na początku będą to pojedyncze zaginięcia osób, potem więcej i więcej, aż dokona się zagłada całej ludzkości. Autor tych słów ma nadzieję, że się myli, ale dowiedział się o zaginięciach w Hawksmill i ma podejrzenia, że powrót Wielkich Przedwiecznych właśnie się rozpoczął.

Po tym wstępie przechodzimy do menu głównego, w którym niepokojąca muzyka budująca nastrój wydobywa się z SID’a, a zmieniające się obrazki przedstawiające miasteczko Hawksmill zapowiadają tajemniczą przygodę. Po rozpoczęciu, pierwsze co mnie zraziło to efekt padającego deszczu. Rozumiem, że autorzy chcieli stworzyć mroczny nastrój (w tle słyszymy uderzenia piorunów, a ciemne, nocne niebo co rusz jest przez nie rozświetlane – widać także ich odbicia na budynkach miasteczka) i szanuję to, bowiem udało im się zbudować klimat grozy, ale o ile deszcz padający na tle nocnego nieba jest cudny, to jego „krople” przechodząc przez tło lasu, czy budynku nie wyglądają już tak dobrze. Zajmują one całe znaki (lub fonty, jak kto woli) 8×8, obserwujemy więc wielkie bloki w kolorze ciemno niebieskiego nieba, w których widać krople deszczu, przelatujące nam przed oczami. Może niektórym to się podobać, ja jednak uważam, że powinno się zrezygnować z tego efektu, lub ograniczyć go do tła nieba – wówczas widoczne byłyby jedynie krople. Prawdę mówiąc, przy pierwszym uruchomieniu myślałem, że to jakiś bug.

A w Hawksmill pada deszcz…

Grafika, mimo że, w mojej ocenie wykonana jest mniej starannie niż w Legend Of Atlantis i tak prezentuje się bardzo dobrze. Postać naszego herosa jest bliźniaczo podobna do Rocky’ego Memphisa. Zmienił się za to kolor ubioru – obecnie mamy na sobie szary garnitur, a kapelusz przybrał kształt modnego nakrycia głowy z lat 40. Animacje i zakres ruchu bohatera z tego co udało mi się zaobserwować, jest taki sam jak w poprzedniej grze. Tutaj mamy jednak jedną istotną różnicę, bowiem obecnie nasza postać może korzystać z broni palnej, widzimy więc podczas strzału odpowiedni oręż w ręku. Do wyboru podczas gry są trzy modele broni. Zaczynamy z prostym, nie zadającym zbyt wielu obrażeń pistoletem, a resztę, czyli strzelbę i karabin maszynowy, musimy sami odnaleźć w czasie gry. Dość dziwnie zostało rozwiązane strzelanie, ponieważ po wciśnięciu fire unosimy broń i pojawia nam się celownik (co jest swoją drogą dobrym pomysłem, bowiem możemy skierować nasze kule w dowolnym kierunku), jednak od razu zaczynamy strzelać. Nie ma tu czasu na dokładne wycelowanie we wroga.

Zdaję sobie sprawę, że przy ograniczonej ilości przycisków na joysticku, był to pewien kompromis, jednak początkowo ograniczona ilość amunicji wcale nie ułatwia nam walki i bez wprawy i odrobiny szczęścia zmarnujemy kilka pocisków strzelając niepotrzebnie gdzieś obok celu. Na szczęście tyczy się to głównie celów, które są wyżej lub niżej naszej pozycji, a więc wszelkich nietoperzy, zabójczych splotów, czy krwiożerczych czworonożnych zwierząt. Niech to was jednak nie zniechęci, ponieważ w późniejszej części gry strzelanie daje naprawdę wielką satysfakcję. Dodatkowo w paru miejscach porozmieszczane są skrzynie z amunicją. Czasem tylko stajemy przed wyborem czy warto wracać do niej ryzykując utratę zdrowia? Wiedząc, przy okazji, że i tak część nabojów ponownie utracimy na walkę z tymi samymi przeciwnikami. Mniej więcej w połowie gry, mając najmocniejszą broń i zapas amunicji liczony w setkach sztuk (po drodze zdobywamy torby na amunicję, dzięki którym możemy jej mieć przy sobie więcej) ostatecznie nie liczymy się z kulami i prujemy z ołowiu do wrogów jak Rambo w Ostatniej Krwi. Uproszczone zostało też korzystanie z amunicji, bo wszystkie bronie korzystają z tej samej, więc gdy dorwiemy się do shootgun’a to nie warto już korzystać z pistoletu, bo mimo że strzelba dłużej się ładuje to zadaje 2-3 razy większe obrażenia.

Strzelanie w grze rozwiązano całkiem udanie, jak na obsługę dżojem.

Ciekawą odmianą w porównaniu do Legendy Atlantydy jest nastawienie gry bardziej na akcję niż przygodę. Oczywiście, dalej główkujemy, rozwiązujemy zagadki, rozszyfrujemy napisy umieszczone na kamiennych tablicach, a także szukamy i używamy przedmiotów. Często musimy jednak przy tym opędzać się od wrogów (którzy są bardzo natarczywi) i bacznie obserwować ciemne zakamarki, w których chowają się niewidoczni na pierwszy rzut oka nieprzyjaciele. Poza tym często wracamy do pomieszczeń które już odwiedziliśmy, a tam przeciwnicy odradzają się ponownie. Na szczęście są to głównie nietoperze i snujące się powoli zjawy, a te drugie z kolei najłatwiej jest trafić. Tym razem inaczej zostało rozwiązane także życie naszego bohatera. Mamy tylko jedno, ale serduszek, które maleją przy kontakcie z wrogiem aż 8. Mimo, iż w konsekwencji twórcy dali nam dwa razy więcej „żyć”, to przez tę natrętność przeciwników, którzy nacierają na nas gdy tylko znajdziemy się w ich polu widzenia, gra wydaje się być trudniejsza niż poprzednia. Po drodze możemy także zbierać jabłka, które przywracają nam komplet serduszek.

Sterowanie naszą postacią jest ponownie świetnie rozwiązane – gdy skaczemy a staliśmy zbyt daleko od krawędzi, bohater chwyci się i podciągnie gzymsu na który celowaliśmy. Postać doskonale reaguje na joystick i porusza się dynamicznie, co nierzadko pomaga w szybkim ominięciu przeciwników i poszukiwaniu rzeczy, o czym za chwilę. Sporadycznie wybór przedmiotu może sprawić trudność, bo musimy go odnaleźć i wybrać na pasku menu przebierając wśród wielu innych (a szukanie działa niestety tylko w jedną stronę gdy korzystamy wyłącznie z joysticka), ale tu znowu twórcy poszli na kompromis, bo jak można było to lepiej rozwiązać? Dla osób korzystających z klawiatury przewidziano przełączanie między przedmiotami w obu kierunkach przy pomocy klawiszy F1 i F3 co jest ułatwieniem. Ja jednak korzystałem z wersji przeznaczonej dla sprzętowego emulatora C64 mini, a więc przełączanie odbywać się musiało przy pomocy joysticka – możemy tego dokonać przytrzymując kierunek w dół i przyciskając fire.

Zwiedzimy także stare kopalnie pełne tajemnic…

W grze jest nieco ponad 60 plansz, na których będziemy starali się rozwikłać tajemnicę miasteczka Hawksmill. To mniej więcej tyle samo, ile w Legendzie Atlantydy. Chociaż przez to, że krążymy także na zewnątrz, oraz zwiedzamy domy zaginionych mieszkańców, tworzy się pozorne wrażenie, że gra pod względem wielkości mapy jest mniejsza niż w przypadku Atlantydy. Po prostu samych podziemi, które stanowią trzon gry w Hawksmill jest mniej.

Zagadki jakie skrywa miasteczko są prostsze niż te w poprzedniej części i nie dają aż tyle satysfakcji z ich rozwiązania, co z drugiej strony wcale nie umniejsza grze. Ot, mamy po prostu mniej główkowania. Tablice które w Legend of Atlantis bardzo pomagały w rozwiązywaniu zagadek i bez nich ciężko było trafić mi na jakikolwiek trop, tutaj bardziej pełniły rolę informacyjną. Praktycznie wszystkie zagadki z Hawksmill udało mi się rozwiązać bez ich pomocy i nawet długo nie zastanawiałem się nad odgadnięciem co i gdzie należy użyć. Ciekawym zadaniem było poszukiwanie kluczy o właściwych kolorach, aby otworzyć nimi odpowiednie drzwi do budynków z początku gry. Nie zdradzając zbyt wiele powiem, że warto zajrzeć do każdego z tych budynków, chociaż otwarcie wszystkich drzwi nie jest konieczne do ukończenia gry. Poszukiwanie przedmiotów, tak jak w poprzedniej grze odbywa się poprzez kucanie przy każdej ze skrzyń, beczce, czy kupce gruzu (czasem warto to zrobić 2-3 razy). Samych obiektów do podniesienia nie widać, więc odnalezienie ich może sprawić kłopot. Mi jednak taki patent się spodobał, po prostu na każdej planszy musiałem dokładnie się rozejrzeć i skrupulatnie przeszukać każdy kąt.

Pradawne zagadki czekają na rozwiązanie…

Oprócz strzelania, rozwiązywania zagadek, zbierania i używania przedmiotów mamy do wykonania misję poboczną, której ukończenie najpewniej zaważy na uzyskaniu dobrego zakończenia. Bardzo podobnie zresztą było w The Legend Of Atlantis. Tutaj musimy odnaleźć i uwolnić zaginionych mieszkańców miasteczka Hawksmill. Jest jeszcze jedno zadanie do wykonania, ale tego już nie będę już zdradzał. Powiem tylko, że na koniec będziemy mieli do pokonania coś znacznie groźniejszego niż to, z czym do tej pory przyszło nam walczyć.

Jeśli chodzi o sprawy techniczne to gra bezproblemowo uruchamia się na C64 Mini / Maxi. Warto tutaj pamiętać o wyborze wersji dedykowanej pod ten emulator, ze względu na zmienione sterowanie,  celem umożliwienia wyboru przedmiotów przy pomocy joysticka, o czym już wspominałem. Otrzymując wydanie cyfrowe, mamy cztery wersje do wyboru: wykonywalny plik PRG, obraz dyskietki D64 dedykowany właśnie C64 mini, obraz dyskietki dedykowany standardowemu Commodore 64, oraz obraz kasety TAP. Przy czym nie udało mi się uruchomić obrazu dyskietki na prawdziwym sprzęcie z emulatorem stacji dyskietek Ultimate II+, póki nie wyłączyłem Fast Loadera. Nie zgłębiałem się jednak w to bardziej, bowiem ostatecznie grałem na C64 Mini. Według wydawcy gra uruchomi się także na maszynach PAL jak i NTSC i jest też kompatybilna z SD2IEC. Na dzień dzisiejszy cena w przedsprzedaży za najtańszą wersję na kasecie wynosi £6.29, najdroższe wydanie na kartridżu kosztuje £40.49 plus wysyłka. Czekam z niecierpliwością na fizyczne wydanie i nie omieszkam podzielić się z Wami wrażeniami jak dostanę je w swoje ręce.

Profesjonalny trailer gry. Polecam obejrzeć!

Czy gra  The Shadow Over Hawksmill jest grą dobrą? Tak, a nawet bardzo dobrą! Z miłą chęcią zagram w nią ponownie. Czy jest lepsza niż The Legend Of Atlantis? Obawiam się, że pewne elementy przeważają na korzyść Legendy, a wśród nich są: bardziej zawiłe zagadki, trochę lepsza grafika, a także klimat Indiany Jonesa, który jest bliższy mojemu sercu. To jednak wyłącznie subiektywne odczucie. Zestawienie obu gier nie umniejsza przecież i tak mistrzowsko wykonanemu Hawksmill. Po prostu w tą pierwszą grało mi się lepiej. Czy warto kupić tę grę? Ależ oczywiście! Polecam nawet zakup nie jednej, ale dwóch gier i sprawdzeniu samemu, jak dwie różne i równie dobre produkcje można stworzyć korzystając z tego samego silnika i wykorzystując podobne pomysły na rozgrywkę.

Na koniec dodam, że recenzowana w tym artykule gra pochodzi z pre-ordera, a fizyczne kopie nie są nawet wyprodukowane, więc autor może wprowadzić jeszcze zmiany do finalnej wersji, tym bardziej, że na stronie facebook’owej już zgłaszane są przez graczy zastrzeżenia odnośnie strzelania, czy wspomnianego deszczu. Sam o tym wspomniałem w komentarzu na profilu ICON64 i jak się okazało, nie byłem jedyny, bowiem autor przyznał, że te zastrzeżenia jak dotąd zgłosiło kilkanaście osób. Czy zatem doczekamy się opcji „Rain off”? Pożyjemy, zobaczymy.

THE SHADOW OVER HAWKSMILL (C64)

Retrometr

Autor: Michał „stRing” Radecki-Mikulicz


Autor o sobie: gracz (głównie Atari 8-bit, C64, Amstrad CPC, Amiga, PS4), muzyk (głównie Pokey), redaktor (Retrokomp, Atari Fan, od dzisiaj RnG), kolekcjoner retro sprzętu i gier.

Ulubione gatunki retro: przygodowe, logiczne, platformowe

Ulubione gatunki modern: „skradanki”, przygodowe

Posiadane platformy: Atari 8-bit (także konsole), C64, C16/Plus4, CPC, GX, PCW, ZX, Amiga i wiele innych…

Screeny dostarczone przez autora, niektóre grafiki pochodzą ze strony wydawcy, czyli Psytronik.