Z pewnością wielu spośród naszych Czytelników zna książki wydawane przez Bitmap Books. Wyróżniają się wysoką jakością, często również posiadają masę grafik, a swoją tematyką nawiązują do poszczególnych gatunków gier lub konsol. Sama odwoływałam się do jednej pozycji wspomnianej ekipy przy okazji omawiania książek dotyczących NES-a. W końcu jednak, za sprawą naszego rodzimego Gamebooka, debiutuje pierwsze polskie wydanie, a jest nim tom o grach przygodowych Almanach Point & Click.
Chyba nie do końca precyzyjnie się wyraziłam, pisząc że to tom. Tomiszcze, ot co! Całość liczy sobie niemal 600 stron i została wydana w dość sporym formacie. Nie jest on zbyt poręczny przy czytaniu, ale w przypadku tego rodzaju publikacji nie ma miejsca na kompromisy. Tekstu i grafik jest całkiem sporo, dlatego jakakolwiek inna opcja zaburzyłaby całość. A ta jest niemal bliźniacza względem oryginału. Cieszy, że rodzimy Wydawca nie wymyślał koła na nowo, tylko bez udziwnień zaserwował nam produkt jeszcze lepszy. Nie tylko ze względu na to, że w przypadku zawieszki na konkretnym wyrazie już nie trzeba sięgać po słownik, ale też przez wzgląd na umieszczenie rozdziału poświęconemu rodzimemu poletku. A zatem zupełnie odrębna część dotyczy narodzin przygodówek w naszym kraju, a do wywiadów zaproszono polskich twórców z Adrianem Chmielarzem na czele. To się bardzo ceni.
Grafiki zawarte w książce są bardzo dokładne
Co zatem otrzymujemy? Przede wszystkim sentymentalną podróż do początków gatunku, ale także naszych młodych lat. Sama, czytając kolejne wywiady, wspominałam swoje przygody z niektórymi tytułami. Bardzo ciekawe, że uważam te rozmowy za wartość dodaną. Zdarzało mi się krytykować niektóre książki, gdzie lwią część stanowiła ta forma wypowiedzi. Można było mieć wrażenie, że autor idzie na łatwiznę, a przy okazji, przy niewielkim trudzie, zapełnia kolejne strony. A potem cyk, pora na CS-a. W Almanachu faktycznie można się czego dowiedzieć na temat rozwoju gatunku: o konkretnych studiach, twórcach, grach i mechanikach. Pewnie, sporo z nich zaczyna się dość tendencyjnie, gdyż dotyczy samych początków wejścia do giereczkowa, jednak to dość logiczne, inaczej wyglądałoby to jak w słynnej piosence Abradaba “Druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka”. Mało optymistyczny jest fakt, że niemal jak jeden mąż twórcy wskazują, że od dość młodych lat interesowali się tym, czym się potem zajmowali. Nawet jeśli komputer i gamedev pojawiali się później, to już graficy od dziecka rysowali, itp. Dla jasności, mało optymistyczny w kontekście późniejszego wejścia do zawodu, z drugiej strony warto docenić, że dostajemy produkt, który tworzyli ludzie szlifujący talenty od kołyski.
Fajna jest też opcja obserwacji zmian, jakie zachodziły. Od tekstówek, w których trzeba było mocno kombinować i używać wyobraźni, przez świetne pomysły na grafikę Roberty Williams, po nowe przygodówki, które prócz ciekawych zagadek i potencjalnego humoru potrafiły oferować coś więcej. Z pewnością każdy z Was ma swoich faworytów, ewentualnie przynajmniej tytuły czy serie, które doskonale kojarzy. Choć w książce znajdzie się mnóstwo niszowych gier, to hołd złożony potężnym markom, dlatego też wiele miejsca poświęcono takim potęgom jak Secret of Monkey Island, Leisure Suit Larry czy choćby Police Quest. O tym, jakie ogromne mają znaczenie, świadczy fakt, że wielu twórców, którzy zabierają głos, powołuje się na nie jako na coś, co wprowadziło ich w medium i zachęciło do tego, by działać. Nie spotka się tu głosu krytyki “zrobiłbym to lepiej”, ale właśnie szacunek do oryginału i chęć tworzenia na tym samym poletku. Co ciekawe, przez niemal pierwszą połowę książki w niemal każdej rozmowie przewijają się dwaj najwięksi ówcześni gracze, czyli Sierra oraz Lucasfilm.
Niektórym wywiadom towarzyszą pikselowe podobizny twórców
Bardzo sympatyczne jest to, że rozmówcy są naprawdę swobodni w swoich wypowiedziach. Nie ma tu bufonerii lub tekstów rodem z oświadczeń prasowych. Sami często są autentycznie zaskoczeni tym, jak ich produkcje były odbierane przez graczy oraz ponadczasowością swoich dzieł. Jasne, niektórzy są pewni swego i swoich pomysłów, jednak też nie wkracza to w butę. Choć współczesne przygodówki wyszły poza point & click, ten gatunek nadal się pojawia, głównie na scenie niezależnej. Niektórzy twórcy zaczynali na game jamach, a z czasem wspomagali się akcjami fundraisingowymi, co udowadniało, że nadal podobne gry znajdą swoich fanów. Warto dostrzec, jaką popularnością cieszą się współczesne gry w tym klimacie, jak choćby The Walking Dead.
Twórcy twórcami, ale nie byłoby nas tutaj, gdyby nie ogromna miłość do gier. Nawet będąc fanem gatunku nie zawsze kojarzy się wszystkie produkcje, choćby i przez ograniczenia związane z posiadaniem takich a nie innych konsolek lub ciężką dostępnością produkcji ze względu na unikatowość lub cenę. W zbiorze mamy masę grafik, których podpisy sporo nam mówią na temat poszczególnych gier, wiele informacji pojawia się także we wspomnianych wywiadach. Czasami obrazy zajmują całe strony, jednak wynika to z konkretnej koncepcji i często stanowi potwierdzenie czegoś, co padło w tekście. Gdy grafik wypowiada się na temat określonego stylu, czytelnik może obserwować, co takiego miał na myśli. Zdecydowanie ilustracje nie są zapchajdziurami dla sztucznego nabicia stron.
Bardzo ciekawa jest to lektura także z perspektywy ewentualnego twórcy. O ile te historie o rysowaniu od podstawówki mogą nas zniechęcić, tak fakt, że wiele spośród nich powstawało w bardzo krótkim czasie przy korzystaniu z różnych legalnych wspomagaczy daje pozytywną motywację. Kiedy widzimy wiele grafik i czytamy o tym, jakie były początki, często pojawia się myśl “też tak chcę!”. Tym bardziej, że jak się okazuje, nie każda gra point & click musi od razu zadziwiać gargantuiczną ilością opcji i smaczków. A jak wiadomo, od czegoś trzeba zacząć, nie od razu Monkey Island zbudowano.
Polskie akcenty w Almanachu
Niewątpliwym atutem Almanachu jest z pewnością jakość wydania. Okładka jest solidna i twarda, dobrze trzyma tak bogate wnętrze. Niszczy się dopiero przy absolutnie niewłaściwym stosowaniu – popełniłam błąd taktyczny i wzięłam ją ze sobą w podróż na mecz, gdzie mój plecak nie był najlepiej traktowany. Mimo to spotkały ją obtarcia, a nie choćby zadarcie. Sporą wygodę daje wstążka służąca za zakładkę. Niektóre podobne wydania posiadają przynajmniej dwie, co mnie zwykło irytować, jednak z pewnością ma to swoje praktyczne zastosowanie, gdy więcej osób korzysta z książki, ewentualnie chcemy sobie zaznaczyć ważne kwestie, a nie chce nam się wypisywać czegoś na kartce. Papier w środku również jest gładki. Obcowanie z całością sprawia bardzo dużo przyjemności. Absolutnym hitem są dla mnie także sylwetki twórców. Każdy został stworzony w pixel arcie, co wygląda nader sympatycznie. ng
Jak już zapewne mogliście się domyślić, czytając tę recenzję, to kolejna książka o grach, którą polecam. Solidnie wydana, ale przede wszystkim bogata w treść stanowi coś pomiędzy skupionych na słowach Legendach Gier Wideo a bardziej lakonicznych Konsolach 2.0. Cieszy, że coraz więcej takich wydań pojawia się na rynku. Co prawda współcześnie niemal każdy zna angielski, ale umówmy się, czytanie fajnego tłumaczenia ze słowami pokroju “zajedwabiście” daje pewien swojski klimacik, o suplemencie z rodzimego podwórka nie wspominając. Miejsce wydania ma znaczenie także w kontekście dostawy. Almanach swoje kosztuje, ale trudno się dziwić, jeśli uwzględni się współczesne ceny papieru, druku oraz jakość wydania. Osoby, które nabyły go w przedsprzedaży, otrzymały delikatną zniżkę oraz gratisowe wydanie gry Beat Cop. Tymczasem należy pamiętać, że oryginalne pozycje Bitmap Books może i kosztują podobnie, ale czasem niemal drugie tyle należy dołożyć do przesyłki. Daję zielone światło, zachęcam do czytania i wypatrywania kolejnych pozycji.
Niedawno zapowiedziano nowe i uzupełnione wydanie Bajtów polskich Bartłomieja Kluski, a zatem to dobry czas, by zacząć odkładać fundusze. Możliwe też, że z czasem również kolejne pozycje od Bitmap będą gościć w naszych biblioteczkach w rodzimym języku, ale to dopiero melodia przyszłości.