Recenzja | Legend of Kyrandia: Hand of Fate (PC)

Okazją do odświeżenia sobie starych tytułów, w które namiętnie grałem w latach 90. na PC (a mowa tu głównie o grach przygodowych typu point and click), był znakomity zakup, który zrealizowałem na swoje 41 urodziny. Długo odkładany – bo wydawało mi się, że to zbędny gadżet – ostatecznie przemyślany i przeanalizowany i w końcu zrealizowany, kiedy to do cyfrowego koszyka dodałem Raspberry Pi 3 B+. To urządzenie, zwane potocznie „malinką” to mini komputer, w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest kompaktowy (ma wielkość paczki papierosów, więc można go zmieścić w kieszeni), relatywnie tani, wielozadaniowy i posiada całkiem przyzwoite parametry jak na tej wielkości sprzęt. Na płytce znajdują się wszystkie potrzebne do pracy komponenty: CPU, GPU, pamięć RAM, moduł wi-fi a także wejścia USB, oraz wyjścia audio i HDMI. Urządzenie nie posiada żadnej pamięci masowej, ale możemy zapisywać dane na karcie microSD. Malinka jest w stanie obsłużyć wiele systemów, takich jak Raspberry Pi OS, Ubuntu, a nawet Windows 10. Mnie jednak najbardziej zainteresował system RetroPie, który zamienia nasz mini komputer w przepotężną retro maszynę.

Raspberry Pi 3 B+, potocznie zwana „malinką”.

Oprogramowanie RetroPie umożliwia granie na emulatorach niezliczonej ilości konsol, retro komputerów czy maszyn arcade. Sam system dzięki wielu narzędziom konfiguracyjnym, pozwala na dostosowanie go całkowicie do własnych potrzeb. Dla mnie co prawda granie na emulatorach programowych mija się z celem (przynajmniej na razie), bowiem dość pokaźna kolekcja retro komputerów znajdująca się w mojej „jaskini retro”, jest zawsze gotowa do uruchomienia i korzystam też z wielu emulatorów sprzętowych, takich jak C64 mini, czy Super Nintendo Classic. Jednak jeden z emulatorów dostępnych na systemie RetroPie, wydaje mi się być stworzony do współpracy z malinką, a jest to ScummVM. Jest to program, który umożliwia uruchomienie wielu klasycznych gier przygodowych, przy użyciu współczesnych systemów takich jak Windows, Android, czy właśnie RetroPie. Warunkiem jest posiadanie oryginalnych gier, których dane możemy skopiować z oryginalnych nośników. Kilka gier jest jednak udostępnionych za darmo (jak świetne Beneath a Steel Sky) do ściągnięcia na stronie https://www.scummvm.org/games/.  Emulator ScummVM obsługuje ponad 250 gier, wydanych przez znane studia jak LucasArts, Sierra On-Line czy Westwood Studios. Uwierzcie mi, że odpalenie go na malince, podpiętej do 40 calowego telewizora i wieczorne sesje z poziomu kanapy, gdy sterujemy Guybrush’em, lub innym poszukiwaczem przygód, przy pomocy bezprzewodowej myszki, potrafią człowieka zahipnotyzować i pochłonąć na wiele godzin. A wiadomo, że im on starszy to i bardziej leniwy. Po ośmiogodzinnym trybie pracy przed komputerem, preferuję właśnie takie kanapowe sesje dla graczy.

Logo emulatora ScummVM, na którym uruchomimy klasyczne gry przygodowe.

Tyle tytułem wstępu, bo ja tu o jakiejś grze zdaje się miałem pisać, a nie o szumowinach i plackach nadziewanych malinami. Oprócz całej serii Monkey Island (którą posiadam także w wydaniach pudełkowych – przy okazji prywata: nie ma ktoś nadmiarowej dyskietki numer 1 do The Secret Of Monkey Island na Amigę?), najmilej z „napikslowanych” gier przygodowych wspominam trylogię The Legend of Kyrandia. Jednak nie pierwszą, ani trzecią, ale właśnie drugą część, z podtytułem Hand of Fate (Book Two). Postanowiłem więc ponownie ją ukończyć na mojej najnowszej, malinowej zabawce. Gra jest także dostępna do kupienia w sklepie gog.com jeśli ktoś byłby zainteresowany – niestety w trochę ubogiej wersji o czym za chwilę. Serię Kyrandia stworzyło Westwood Studios – deweloperzy znani m.in. z gier Blade Runner (doskonała przygodówka), kultowe Dune II, czy Command & Conquer (oba z gatunku RTS). Studio powstało w 1985 roku w USA i zostało przejęte w 1992 roku przez Virgin Interactive, a następnie w 1998 roku przez Electronic Arts.

Westwood Studios, stworzyło wiele kultowych serii gier w latach 90.

Tryglogia Kyrandia, określona przez twórców jako seria Fables & Fiends (uważam, że niepotrzebnie zagmatwali całe to nazewnictwo), składa się z następujących części: The Legend of Kyrandia Book One, The Legend of Kyrandia Book Two: The Hand of Fate i The Legend of Kyrandia Book Three: Malcolm’s Revenge. Wszystkie one należą do popularnego w latach 90. gatunku gier przygodowych typu point and click, w których przy użyciu wyłącznie myszki i kursora na ekranie, wskazujemy gdzie postać ma się poruszyć, jaki przedmiot podnieść i na czym go użyć. Nic bardziej prostego, żadnych wpisywanych komend z klawiatury i innych udziwnień. Oprócz tego mamy dostęp do swojego ekwipunku, a w każdej z trzech części, charakterystyczny dla każdej z nich, dodatkowy interfejs postaci. I tak np. Zanthia ma „pod ręką” księgę magicznych wywarów i kocioł w którym je przyrządza, eksperymentując ze zbieranymi przedmiotami.

Kyrandia zanika! Piękny pixelart otwierający intro Hand of Fate.

Wszystkie trzy części ukazały się na PC-DOS, a pierwsza dodatkowo wyszła na Amigę. Co ciekawe, w każdej z tych produkcji gramy inną postacią, a w ostatniej wcielamy się nawet w skórę antagonisty z pierwszej części – nadwornego błazna Malcolm’a. Zanthia, główna bohaterka drugiej odsłony, także występuje w dwóch pozostałych odcinkach, ale już nie jako grywalna postać. Skupmy się zatem na fabule mojej ulubionej części z 1993 roku, mianowicie „Hand of Fate” i zadaniu jakie stoi przed naszą bohaterką: „Kyrandia powoli zanika!” – jako Zanthia, młoda adeptka magii, musisz udać się do centrum świata, aby przełamać klątwę i ocalić swoją krainę. Przemierzając przedziwne miejsca, spotykając ekscentrycznych mieszkańców, czarując i przyrządzając magiczne mikstury, musisz dotrzeć do celu swej podróży, aby ostatecznie odkryć sekret, który skazał Kyrandię na zagładę.

Ktoś tu zrobił niezły bajzel…

Naszą przygodę rozpoczynamy w pracowni, która została doszczętnie zniszczona – ktoś ewidentnie chce nam przeszkodzić w tej misji – nie możemy nawet stworzyć mikstury teleportacji! Pierwszym zadaniem będzie więc wydostanie się z krainy w której mieszka Zanthia. Poszukując drogi do środka Ziemi będziemy rozwiązywać interesujące zagadki (napotkamy nawet ciekawą odmianę łamigłówki Wieże Hanoi), rozmawiać z przeróżnymi postaciami, przyrządzać mikstury i czarować. Naszym nieodzownym przedmiotem będzie różdżka, która potrafi zamieniać ołów w złoto. Wiele razy wybawi nas z opresji i pomoże w rozwiązaniu zagadek. Zbliżając się krok po kroku do celu będziemy przemierzać przez wiele cudownych miejsc, różnych pod względem klimatu i scenografii. Podczas podróży zasiądziemy na smoku, popłyniemy łodzią, będziemy nawet chodzić po tęczy, oraz przefruniemy między lokacjami, gdy wyrzuci nas wybuchający wulkan. Na swojej drodze napotkamy Yeti oraz (tak, tak!) dinozaury. Nie chcę tu opisywać wszystkich postaci, miejsc i zdarzeń, aby nie zrobiła się nam z tego solucja, ale koniecznie muszę odnotować, że bogactwo  pomysłów jakie mieli autorzy by urozmaicić nam przygodę naprawdę zaskakuje.

Zanthia w swoich bagiennych ciuchach.

Warto nadmienić, że gra składa się z kilku większych lokacji, z których nie możemy wrócić do poprzednich. Po dotarciu do nowej krainy tracimy część ekwipunku (a dokładniej rzeczy, które i tak okazałyby się zbyteczne) w wiarygodny i dość przekonujący sposób. A to zostaniemy wrzuceni do wody, a to spadniemy w stóg siana i „zgubimy” przedmioty. Ciekawy zabieg i tu twórcom należy się pochwała, bo inaczej byśmy kombinowali i zastanawiali się, czy te kilkanaście przedmiotów z poprzedniej lokacji na pewno się przydadzą? A może warto by się już ich pozbyć? W każdej nowej krainie nasza czarodziejka zakłada nowe wdzianko, co nierzadko dodaje grze humoru i urozmaica rozgrywkę. Każdy strój jest oczywiście dostosowany do panujących warunków klimatycznych w danej lokacji.

Wszystkie stroje Zanthii – kobita uwielbia się przebierać!

Poza tym grafika to majstersztyk. Lokacje są cudnie narysowane piksel po pikselu (ach te bagna w pierwszej lokacji – każdy ekran to piękny pixelart’owy pejzaż, gotów by powiesić go na ścianie jako obraz), animacje bardzo dopracowane i widać dbałość o szczegóły. Nasza postać nawet wychodzi z cienia (czytaj: rozjaśnia się) gdy przemyka między drzewami, gdzie jest więcej światła – taki detal, a jak cieszy. To prawdziwa uczta dla oka i najwyższa liga pod względem wizualnym, jeśli chodzi o gry z tamtego okresu. Nic dziwnego, skoro w produkcji brało udział prawie 20 osób odpowiedzialnych za rysowanie, a wszystkim przewodził niestety nieżyjący już Rick Parks (odpowiedzialny także za Eye of the Beholder, pozostałe części Kyrandii, czy The Lion King). Porównując z pierwszą częścią, był to zdecydowanie krok w przód, niestety nie można już tego powiedzieć o części trzeciej, w której gramy Malcolm’em, bo tam grafika jest po prostu brzydka. Jest to wynikiem użycia innej techniki – porzucono pikslowane lokacje na rzecz renderowanej z modeli 3d scenografii.

Frank Klepacki, kompozytor ścieżki dźwiękowej do Hand od Fate. Mistrz.

A jak to jest z muzyką, jakże ważną częścią składową tego typ gier? Zapewne wielu z Was kojarzy nazwisko Frank Klepacki? Jeśli nie, to spieszę z wyjaśnieniem. Otóż, jest to muzyk polskiego pochodzenia, multiinstrumentalista i kompozytor utworów do wielu gier, znany przede wszystkim z serii Command & Conquer. Jest także odpowiedzialny za soundtrack do Hand of Fate. Przy tak uzdolnionym mistrzu chyba nie mogło się nie udać, prawda? Prawda! Muzyka w grze jest przede wszystkim bardzo urozmaicona, świetnie dopasowana i nastrojowa. Już w pierwszej bagiennej lokacji, poznamy jej zróżnicowanie i bogactwo. Poza motywem przewodnim w tej części gry (skądinąd bardzo dobrym), co rusz zmienia się styl i utwór, dopasowując klimatem do danej sytuacji, kiedy to np. rozmawiamy z rybakami, przemierzamy mroczne jaskinie, lub pozbawiamy aligatora łez. Utwory zmieniają się dynamicznie w zależności od tego co robimy, gdzie się znajdujemy lub z kim rozmawiamy. Warto dodać, że ScummVM umożliwia emulowanie wielu kart dźwiękowych z epoki, a także modułu Roland MT-32, który brzmieniowo przerasta wszystkie karty muzyczne tamtego okresu. Legend Of Kyrandia także wspiera ten moduł i naprawdę polecam (jeśli gracie na ScummVM, a nie bezpośrednio na GOG’u – bo tu dziwnym trafem chyba zapomniano o tej możliwości) przełączyć się od razu z Adlib’a na Rolanda.

Roland MT-32, syntezatorowy moduł dźwiękowy. Wówczas brzmieniowo bezkonkurencyjny.

Wróćmy jednak do rozgrywki i tym razem skoncentrujmy się na mechanice, skoro do grafiki i muzyki nie mam żadnych zastrzeżeń. Tutaj też zaskoczeniem nie będzie jeśli napiszę, że gra wymiata i na tym polu. Kto chociaż raz grał w przygodówkę typu point and click, wie, że fundamentem dobrej produkcji jest brak możliwości zablokowania się na jakimś zadaniu, bo nie wzięliśmy czegoś wcześniej, lub zużyliśmy jakiś przedmiot, który miał posłużyć gdzie indziej. Tutaj nie ma tego problemu. Używane przedmioty odradzają się i ponownie to napiszę: w wiarygodny i dość przekonujący sposób. Wyrwana (i zjedzona) cebula odrasta, krokodyle łzy (wypite) zawsze można znowu wycisnąć, wody z gorących źródeł nigdy nie zabraknie itd. Tym sposobem nie obawiamy się eksperymentowania, tym bardziej kiedy mamy stworzyć jakiś eliksir. Gdy nam on nie wyjdzie, zawsze możemy spuścić wodę w kloze… ekhm, w kociołku i spróbować od nowa. Używanie przedmiotów jest intuicyjne a miejsca w ekwipunku na pewno nam nie zabraknie.

Kręty tunel, jak ogon tego szczura, który nie chce nas przepuścić.

W grze można co prawda zginąć w kilku momentach (wówczas wczytujemy ostatniego save’a lub autosave’a), ale trzeba się o to naprawdę postarać. Śmierć nie jest nagminna jak np. w serii King’s Quest. Zagadki są za to bardzo przyzwoite i przy odrobinie wyobraźni jesteśmy w stanie bez zaglądania do solucji ukończyć całą grę. Zanthia nawet czasem nienachalnie podpowiada graczowi na co powinien zwrócić uwagę. Porównując Hand of Fate z pierwszą częścią, możemy odnieść wrażenie, że twórcy odrobili pracę domową. W „Book One” niektóre łamigłówki były dużo mniej kompromisowe, a powtarzalne lokacje potrafiły ciągnąć się w nieskończoność. Nie mówiąc już o jaskiniach, w których mogliśmy dostać białej gorączki, próbując odszukać drogę. Z kolei trzecia część miała w mojej ocenie zbyt trudne i niekiedy przekombinowane zagadki.

Front pudełka wydania dla USA (CD-ROM) po lewej i dla Europy (dyskietki 3,5”) po prawej.

Wydanie na PC doczekało się kilku różnych wersji. W tamtych czasach popularne było już podkładanie głosów aktorów i lektorów postaciom z gier (coraz większa popularność czytników CD-ROM to umożliwiała) i Hand Of Fate ukazało się zarówno na 8 dyskietkach 3,5”, jak i jednym krążku CD i to ostatnie wydanie zawiera właśnie pełny „voiceover”, który de facto wypadł bardzo przyzwoicie. Gra doczekała się aż trzech okładek, z tym że w mojej ocenie wydanie na Europę prezentuje się najgorzej z nich wszystkich. Kompletnie nie przypomina tego co może nas czekać w grze, a karty tarota na okładce to według mnie niezrozumiała pomyłka. Najładniejsza jest za to okładka wydania z płytą CD na rynek amerykański. Udało mi się ostatnio zdobyć na popularnym serwisie aukcyjnym wydanie z 1994 roku na rynek europejski, w ładnie zachowanym boxie, wraz z instrukcją i kompletem dyskietek. Szkoda że współcześnie wydawane gry komercyjne to głównie płytka i kawałek plastiku, ech…

Jedna z końcowych lokacji w grze. Grunt to przyodziać się w strój Rambo.

Warto zaznaczyć, że The Legend of Kyrandia Book Two: The Hand of Fate zostało też wydane na naszym rynku przez firmę IPS Computer Group i to w polskiej wersji językowej. Chyba wyszło nieźle, chociaż jak wspomina Micz w jednej z recenzji tej gry w Secret Service: „Oczywiście można narzekać, że do przedsięwzięcia nie zaangażowano humorystów, którzy mogliby swą wyobraźnią ubarwić tłumaczenie i nasączyć je specyfiką języka polskiego.” Szkoda też, że tej wersji na GOG’u nie znajdziemy. W menu możemy jedynie wybrać język angielski, niemiecki lub francuski.

Księga zaklęć i kociołek. Przyjdzie nam często z tego korzystać.

Na koniec zadajmy sobie pytanie: Jaki byłby przepis na idealną przygodówkę, która nie starzeje się z czasem i warto do niej wrócić po latach? Chwyćmy więc kociołek Zanthii i spróbujmy uwarzyć miksturę na grę ponadczasową, wrzucając do niego kolejno:

  1. Grafikę – musi być perfekcyjna, kolorowa i zróżnicowana
  2. Muzykę – klimatyczna i idealnie dobrana
  3. Mechanikę – wygodna i nieskomplikowana
  4. Fabułę – ciekawa i wciągająca
  5. Zagadki – racjonalne i nie dające się „zapędzić w kozi róg”

Wywar na grę idealną gotowy. Niniejszym przedstawiam Wam wyborną grę przygodową:  The Legend of Kyrandia Book Two: The Hand of Fate!

Retrometr

Gra została wydana na następujące systemy: PC-DOS, Mac, FM Towns.

Autor: Michał „stRing” Radecki-Mikulicz