Recenzja | Phase Paradox (PlayStation 2)

Lubię wracać tam, gdzie grałem już – tymi sparafrazowanymi słowami mógłbym określić szóstą generację konsol. Generację będącą kopalnią wielu znakomitych gier, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii gamingowej branży, ale także wyróżniającą się pokładami nieco zapomnianych i niszowych pozycji, lśniących hidden gemów czy śmierdzących crapów. Szczególny dostatek takich produkcji możemy znaleźć obierając kierunek na Kraj Kwitnącej Wiśni, gdzie sporo gier nie opuściło jej granic, pozostając na wyłączność dla naszych skośnookich braci. I choć dziś wprawdzie nie ma przeszkód, by móc zasmakować tych produkcji, główną barierą jest właściwie język, o ile nie mamy do dyspozycji fanowskiego tłumaczenia. Barierę tę stara się delikatnie nagiąć opisywany dziś Phase Paradox.

Nowy krzyk mody: pół kombinezon, pół szorty

Cofnijmy się na momencik do początków świetności pierwszego PlayStation. To tu, w 1995 roku, wydana zostaje Philosoma – właściwie niczym nie wyróżniający się space shooter, który bawił się perspektywą ukazanej akcji. Ta zmieniała się bowiem od dwuwymiarowej „scrollowanki” z lewa do prawa bądź z dołu do góry, by za chwilę wrzucić gracza w trójwymiarową strzelankę na szynach śledząc statek kosmiczny od frontu lub tyłu. Ale co do cholery wspólnego z tym szpilem ma Phase Paradox, spytasz? Ano Paradoks Fazy jest sequelem wspomnianego shmupa. I żeby było weselej, na dzień dobry wykonuje okazałego fikołka gatunkowego z potrójnym saltem, gdyż masz tu do czynienia z przygodówką noszącą strzępkowe znamiona horroru. Kontynuuje on jednak wątki fabularne, przejmując pałeczkę tam, gdzie domyka się historia w Philosomie.

W wyniku wybuchu Planety 220 (którą infiltrujemy w poprzedniczce), jej odłamki wyrzucone w gwiezdną przestrzeń niszczą poszycie statku kosmicznego Gallant. Zdziesiątkowana falą uderzeniową załoga zdaje się być dopiero preludium koszmaru, gdyż przez wyrwę wehikułu, do jego wnętrza wkrada się obcy wirus. Dryfujący w galaktyce frachtowiec z uwięzioną ekipą badawczą, gdzie początkowo pozaziemska forma życia nie daje, aż tak, o sobie znać, wrzuca vibe dobrze znanych filmów ze słowem Alien w tytule czy Event Horizon, zgrabnie uwydatniając przy tym posmak science-fiction. Ale już za momencik do tego duetu dołączy delikatny klimat rodem z The Thing, kiedy zorientujesz się, że kumpel, który jeszcze przed chwilą brał udział w tym horrorze ramię w ramię obok Ciebie, został zainfekowany i zwróci się przeciwko Tobie. Zmętniałe bielmem oczy ziomków to oznaka, że coś z nimi nie tak. Kiedy łbem będą napierdzielać o drzwi niczym niezrównoważone pojebusy lub chwiejnym krokiem zbliżać w Twoim kierunku strzelając na oślep z blasterka, zrozumiesz, że żarty się skończyły i trzeba będzie dokonać wyboru. Ja albo on.

Pre-rendery mogą się podobać

Troje głównych uczestników tego przerażającego wypadku: śmiałek z ekipy ratunkowej Jude, zaprawiona w bojach przedstawicielka jednostki specjalnej Renee oraz laborantka biochemii Aila na przemian odkrywać będą niuanse katastrofy. Niech nie zmylą Cię prezentowane na screenach pre-renderowane tła – jeśli myślisz, że masz do czynienia z klonem Residenciaka w kosmosie, niestety muszę Cię zmartwić. Gameplay jest mocno zredukowany do minimum i nie uświadczysz tu ani bezpośredniej walki, ani nawet krzty łamigłówek prowokujących umysł do pracy na wyższych obrotach. Zabawa polega w przeważającej mierze na swobodnym eksplorowaniu załogowca pomiędzy cutscenkami, by w odpowiednich momentach przy stopklatce podjąć decyzję (z rzadka pod kilkusekundową presją czasu), czy stawiając czoła zagrożeniu brać nogi za pas czy może się bronić, czy wyciągnąć pomocną dłoń do kumpla czy może pozostawić go samemu sobie. Czasem dla urozmaicenia będziesz musiał wymienić kilka zdań z towarzyszem, ale są to nieliczne wyjątki. I tu pojawia się zgrzyt pod postacią bariery językowej. O ile zrozumienie historii od początku do końca nie jest żodnym problemem, gdyż wszystkie kwestie wypowiadane przez kompanów są w pełni po angielsku, tak interface niemal w całej okazałości podany jest po „krzaczkowatemu”. Siłą rzeczy zmuszony więc jesteś do szeregu prób i błędów. No chyba, że…

No to mamy ambaras. Poślesz funflowi kulkę w plecy czy może mu darujesz?

Kurła Halyna! Mamy przecież XXI wiek, erę rozwiniętej technologii – sztuczna inteligencja, drony, seksroboty. Dej mnie ten telefon i odpal tłumacza w aparacie, ale już! Przetransferuj te chińskie ślaczki na nasze literki. Posiłkując się komórką, translator potrafi naprawdę zdziałać cuda sprawiając, że rozgrywka staje się bardzo zjadliwa. Zresztą przełożone w ten sposób ściany tekstu w briefingu potrafią także rzucić sporo światła na kontekst przedstawionych zdarzeń. Dochodzi jednak do Ciebie, że Phase Paradox jest w opór liniową przygodą. Wybory mają charakter zero – jedynkowy: albo ocenisz sytuację dobrze (co nie zawsze jest takie oczywiste), popychając wątek do przodu, albo wytypujesz źle, co zakończy się śmiercią bohatera i pop-upem ekranu kontynuacji. Choćbyś stawał na rzęsach, gra zawsze zmusza Cię do powrotu na główny szlak, a pozorne alternatywy są tak naprawdę ślepymi uliczkami. I choć historię oglądamy z perspektywy trzech grywalnych postaci, których ścieżki po drodze zazębiają się, zabrakło w podejmowanych decyzjach jakichś wzajemnych korelacji rzutujących na zwieńczenie opowieści. Bo finał tak naprawdę zależy od wskazania śmiałka, którym pokierujemy w ostatnim rozdziale.

Jeden z nielicznych momentów, gdzie trzeba pogadać z ziomkami

Bieganie w tę i we w tę po statku kosmicznym o pokaźnych rozmiarach, szczególnie w dalszych epizodach staje się ciut apatyczne. Na szczęście trudno jest jakkolwiek się zgubić, otwartych drzwi jest garstka, poza tym są one oznaczone na mapce, więc i tak w końcu trafisz do celu. W razie problemów możesz zaś posiłkować się wskazówką ukrytą pod klawiszem geometrycznym z figurą zielonego trójkąta. Włóczęgę natomiast rekompensuje świetny, mocno futurystyczny design wnętrz – wszelkiego rodzaju zakamarki od surowych laboratoriów, przez sterylne oddziały medyczne po rozświetlony kolorowymi światłami bar bądź salon gier, kończąc na oblanych półmrokiem sterowniach prezentują się nad wyraz ślicznie, ale to w końcu zasługa statycznych teł. Gdzieniegdzie widoczki upiększone zostaną ponadto obskurnymi lokacjami z rozbryzganą wokół krwią wyciekającą ze stert rozprutych ciał, ale zdecydowanie takich atrakcji jest zbyt mało. Jak na rok wydania gry (2001) całkiem ładnie prezentują się naturalnie wykonane twarze bohaterów, cieszy mimika, ale zasobów już chyba zabrakło na animację poruszania się gagatków w biegu. Karrramba, jakie to jest czasem aż nadto karykaturalnie koślawe.

Czy można coś jeszcze dodać? Właściwie to nic. Phase Paradox to swoisty protoplasta produkcji Davida Cage’a i im podobnych, ot interaktywna filmogra, ale zaserwowana w mocno surowej, elementarnej formie. Tytuł – ciekawostka zapomniany już nawet przez samych twórców, skierowany raczej do wąskiego grona odbiorców ze względu na powolne tempo rozgrywki czy zubożony gameplay. A można było przecież gdzieś pomiędzy wpleść zagadki wykorzystujące konkretny fach jaki dany bohater posiada w ręku. Naprawdę szkoda, bowiem nieźle oddany klimat sci-fi i może nie wybitna, ale w miarę ciekawa historia to za mało, by skraść serce gracza na dobre.

Retrometr


Ciekawostka:

Przy produkcji Phase Paradox maczało palce kilka rozpoznawalnych dziś nazwisk jak Mary Elizabeth McGlynn (pod pseudonimem Melissa Williamson), czyli naczelny wokal Akiry Yamaoki słyszalny w serii Silent Hill; aktor dubbingowy Steve Kramer (Mój Sąsiad Totoro) czy doskonale znany sympatykom marki Nier Yoko Taro. 

Redaktor. Ulubione gatunki: przede wszystkim przygodowe/akcji z głównym nastawieniem na survival-horror. Poza tym wsio prócz niemal wszelakich rpgów (tutaj wyjątek stanowi action rpg), symulatorów i strategii. Lubię odpocząć przy wciągającej platformówce. Posiadane platformy: 3DS, PSP, PS2, PS3, PS4, PS5, C64, PC