Moją pierwszą ważną konsolą było PlayStation, czemu już wielokrotnie dawałam wyraz na tej stronie. Kiedy jej panowanie na rynku chyliło się ku upadkowi i na horyzoncie pojawiała się Czarnula, na którą nie było mnie (rodziny, ja byłam bajtlem) stać, chwytałam się nadziei, że jeszcze jakieś gry pojawią się na wysłużonym Szaraku. Im bliżej totalnej dominacji Dwójki, tym mniejsza szansa na jakieś ważne gry. Jednakże, ku mojej uciesze, na pierwszej konsoli Sony pojawiła się czwarta odsłona przygód jednego z najsłynniejszych skejterów, Tony’ego Hawka. Na prawdziwej desce nigdy nie jeździłam, jednak wirtualnie od drugiej części cyklu towarzyszyłam Jastrzębiowi w jego karierze. Choć powszechnie za najlepszą uznaje się właśnie tę część, zaś kontynuacja jest niewiele gorsza, czwórka wprowadziła sporo nowości do serii, które później były kontynuowane, choćby w serii Underground. Na wstępie zaznaczę, że dużo więcej czasu spędziłam z wersją na PSX-a, jednak ograłam też tę z Peceta – stąd moje wnioski, opinie i spostrzeżenia oparte będą na doświadczeniu związanym z tymi maszynkami.
Nie próbujcie tego w domu (i okolicach)!
W poprzednich częściach w trybie kariery otrzymywaliśmy listę zadań do wykonania oraz dwie minuty na rozprawienie się z nimi. Oczywiście, nie sposób (albo i sposób, jeśli ktoś jest hardkorem) było wszystkiego zrobić na raz, więc level się powtarzało, by móc wykreślić choć jeden punkt z listy. Kilka zadań się zwykle powtarzało, jak osiągnięcie określonej liczby punktów (wraz z rozwojem kariery zwiększała się wymagana suma), znalezienie ukrytej w trudno dostępnym miejscu kasety VHS (PSX) oraz zebranie porozrzucanych literek tworzących wyraz “skate”. Po wykonaniu określonej liczby zadań można było szturmować nowe miejsce, co jakiś czas pojawiały się specjalne zawody, gdzie z kolei naszym zadaniem było uzyskanie przynajmniej brązowego medalu. W dostępnych skejtparkach robiło się trzy podejścia i dwie najlepsze próby były uwzględniane w końcowej klasyfikacji. Novum, które serwuje nam czwórka polega na tym, że otrzymujemy całą planszę do eksploracji. Jeżeli chcemy wykonać jakieś zadanie, podjeżdżamy do znanego nam z serii skejtera (wersja PC) lub lewitującego w powietrzu pieniążka/żetonu (PSX). Jeśli wejdziemy z nimi w interakcję, otrzymujemy wytyczne do zadania oraz czas potrzebny do wykonania go. Jeśli się uda, dostajemy punkty i pieniądze (PC), jeżeli nie, możemy jechać dalej lub skorzystać z szybkiej opcji powtórzenia próby – da się z niej skorzystać nawet w trakcie, jeśli czujemy, że coś nam nie wyszło.
Kariera oferuje nam na początek jeden level. Po pokonaniu określonej liczby questów możemy ruszać do następnego miejsca. Co ciekawe, czasem gra daje nam wybór – za określoną liczbę punktów możemy odblokować jeden z trzech dostępnych etapów. Wracając jednak do początku, zadania z obydwu omawianych wersji są niemal całkowicie inne. Wspólne są “skate”, “combo”, “high score” oraz “competition”, za to praktycznie wszystko inne zostało oryginalnie zaimplementowane do potrzeb i możliwości platformy. Fajnie, że zadania bywają powiązane z miejscem, po którym śmigamy. Przebywając w Alcatraz musimy zdobyć określoną liczbę kluczy do cel, co pozwoli nam na dostanie się do więzienia, w kanałach niszczymy porozrzucane trutki na szczury, w deszczowym Londynie szukamy parasolek, żeby nie zmoknąć. To wszystko tworzy naprawdę fajny klimat. Teoretycznie tych poziomów nie ma zbyt wiele, ale na każdym jest sporo zadań i to na tyle różnorodnych, że nuda nas prędko nie złapie. Tym bardziej, że czasem ich wykonanie wymaga większego lub mniejszego główkowania, czego przykładem może być uratowanie malarza przed rekinem w levelu San Francisco w wersji PC. Zarzucić muszę jednak pewną kwestię obydwu wersjom. Często niektóre zadania odblokowują się dopiero po wykonaniu innych, co tylko czasem ma sens fabularny (wspomniane Alcatraz i zadania w więzieniu) i niekoniecznie ma związek z trudniejszymi zadaniami Pro Goals, które odblokowują się po zdobyciu określonej liczby punktów otrzymanych za przechodzenie zadań. Poszczególne zadania są wówczas powierzone konkretnym skejterom, którzy w odróżnieniu od stworzonej przez nas postaci są profesjonalistami. Nieraz z trudem wykonywałam jakiś trick, ewentualnie walczyłam o jak najlepsze wyniki punktowe, by odblokować banalny quest pokroju zrobienia spina z trickiem na drugą stronę budynku, czy coś w ten deseń. Wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdyby wszystkie podstawowe cele były od razu dostępne.
Jedno z zadań polegające na wykonywaniu tricków, które nam wskazują
Przyznaję, że nigdy nie udało mi się wymasterować żadnej części Tony’ego. Wynika to z faktu, że bez względu na platformę, na jakiej grałam, miałam ogromny problem z trickiem, który stanowi podstawę większości bodajże połowy questów oraz spore uproszczenie dla większości, czyli z manualem. Polega on na tym, że nasz skejter jeździ na tylnych bądź przednich kołach. Kiedy wykona całą serię tricków w powietrzu, może skorzystać z manuala, dzięki czemu wzrasta mnożnik punktów (manual osobnym trickiem) oraz wszystkie sztuczki utrzymane są w jednym długim ciągu. O ile w przypadku combo pokroju 10 tys. punktów nie będzie to tak konieczne, tak na wyższych poziomach zadań, gdzie osiągnąć trzeba dużo wyższe wyniki punktowe, już zdecydowanie tak. Nie wiem, z czego to wynikało, ale czasem na klawerce mi się udawało, na padzie tylko przypadkowo. Skoro jednak o trickach mowa, prócz wspomnianego manuala pojawia się jeszcze kilka kategorii. Lip tricks to wszelkie interakcje z poręczami lub choćby stawanie na rękach, sunięcie po nich to grindowanie. Grab tricks wymagają chwycenia deski w czasie wykonywania tricku. Flip tricks polegają na kręceniu naszą deską (oczywiście nogami), zaś ollie to po prostu skok z deską przy nogach. Warto w czasie eksploracji levelów zwracać uwagę również na przerwy między przedmiotami/miejscami, czyli gaps. Za wykonanie tricku między taką luką otrzymujemy dodatkowe punkty.
Na planszy porozrzucane są także inne fanty. Można znaleźć punkty statystyk (wykonanie kilku zadań także nam je daje) lub kasiorkę, szczególnie w wersji na PC. Czasem są dość sprytnie ukryte, innym razem wystarczy lekko podskoczyć, by po nie sięgnąć. Wersja PSX-owa znów serwuje poszukiwanie kasety, umożliwia zdobywanie nowych desek oraz odblokowanie kawałków naszego soundtracku. Z kolei pecetowa edycja pozwala na różne inne interakcje, nie tylko te związane z jazdą na desce. Już w pierwszym levelu możemy rozegrać partię tenisa ziemnego, przy czym my zamiast rakiety dzierżymy naszą dechę. Pojawia się także możliwość podczepienia się do samochodu i przejechania się po mieście lub innej lokacji. Wspomniane pieniądze możemy wydawać w lokalnym sklepie, w wersji PC można także nabyć cheaty, które umożliwiają osiąganie lepszych tricków bez naładowania paska special (udaje się to po wykonaniu kilku tricków z rzędu bez upadku), ale też implementują różne śmieszne tryby, jak choćby Gorilla Mode, gdzie wszystkie postaci zbudowane są mniej więcej jak tytułowa małpa. Żeby przejść grę na 100% trzeba też będzie wydać ciężko zarobione hajsiwo na ukryte levele.
Jedni rozdają ulotki, inni je zbierają
Tryb kariery możemy rozegrać istniejącym już skejterem albo postacią zrobioną przez nas niemal od zera. Jako że zawsze uwielbiałam elementy simsopodobne (wiem, że powtarzam do znudzenia :p), najczęściej właśnie puszczałam w bój postać zrobioną przez siebie. O ile na PSX-ie do wyboru miałam wyłącznie modele mężczyzn, tak już na pececie mogłam sobie pozwolić na stworzenie umownego alter ego, gdyż opcji customizacji jest całkiem sporo. Nie tylko wygląd twarzy, fryzura, jej kolor łącznie z odcieniami, ale także cała masa dodatków, różnych ubrań i innych plecaczków, naramienników i tym podobnych pierdółek. Co do elementów edytorskich, możemy także tworzyć własne parki. Tutaj nigdy nie miałam zbyt wielu osiągnięć, nużyło mnie tworzenie od zera idealnego miejsca dla skejterów, jednak gotowe projekty twórców oraz wymiana informacji ze znajomymi pozwalają mi stwierdzić, że rzeczywiście da się stworzyć coś ciekawego. Sporo już o głównym trybie napisałam, gdyż w moim odczuciu w każdym Tonym jest to po prostu najlepsza zabawa i wyzwanie. Natomiast oprócz tego możemy jeszcze skorzystać z Single Session, czyli czesania tricków przez dwie minuty, Free Skate, dzięki któremu możemy się po prostu wozić i eksplorować planszę ile chcemy. Jest też oczywiście tryb multi, w którym możemy m.in. mierzyć się z przeciwnikiem z kanapy w walce na tricki, graffiti, czy słynnym horse. Akurat w tym przypadku jakoś bardziej lubiłam singla.
Ciężko mi jednoznacznie ocenić grafikę. Wersja na PSX daje radę, pod warunkiem, że nie patrzymy na nią przez pryzmat konsol o większej mocy przerobowej. Levele są większe niż w poprzednich częściach, w wielu z nich znajdują się sekcje, które dopiero z czasem zostają odkryte (bądź nie). Spora część utrzymana jest w ciemnych kolorach, zapewne po to, by nie troszczyć się zbytnio o tło. Najbardziej do gustu pod względem wizualnym przypadł mi Londyn. Stolica Anglii, mimo wymuszonego minimalizmu, została zbudowana w taki sposób, by przywodzić na myśl wiele stereotypów oraz kodów kulturowych – piętrowe autobusy, wieczny deszcz, stacje metra. Z kolei na PC bardzo podobało mi się Zoo, w którym wiele misji związanych było ze zwierzakami, które śmiało pomykały w czasie naszych sportowych uniesień. Strasznie jednak z perspektywy czasu rażą postaci. O ile stworzony skejter daje radę, tak ci sportowcy, których spotykamy na naszej drodze i przyjmujemy ich zadania, prezentują się słabo. Klaszczą jak pacynki, są z lekka nieproporcjonalni, itp. Standardowo już dla serii świetnie prezentuje się ścieżka dźwiękowa. Z pewnością każdy, kto zagra w Tony’ego, będzie miał w głowie kilka kawałków jeszcze po odłożeniu pada na półkę. Mnie najbardziej zapadły w pamięć TNT od AC/DC, Skate and Destroy zespołu The Function oraz Standing Steel grupy Lunchbox Avenue. Jako ciekawostkę należy dodać, że w polskim wydaniu pojawiły się także kawałki od elity polskiego rapu (hip hopowo wychowałam się na VIVIE, dlatego dla mnie to kultowe postaci). Mogliśmy jeżdżąc po świecie słuchać rapsów WSZ i CNE, Tedego, Fisha, Mezo, O.S.T.R.a, Sweet Noise oraz Tymona. Już przy recenzji GTA III wspomniałam, że cieszyła mnie możliwość odtwarzania własnych kawałków, w tym właśnie polskiego hip hopu, zaś tutaj mamy okazję śmigać na desce najlepszymi skejterami i słuchać na full artystów rodzimej sceny.
Ileś kilogramów temu tak wyglądałam ;)
Nie tak dawno pojawiło się info o odświeżeniu pierwszych dwóch części przygód skejterskich Tomka Jastrzębia. Sama mam sentyment także do pozostałych części z serii Pro Skater. Należy przyznać, że Czwórka wyznaczyła pewien nowy kierunek, jednak formuła z kultowej trylogii wydaje się właściwsza – mając dwie minuty na wykonanie tricków i możliwość ponownego podejmowania wyzwania wydaje mi się bardziej dynamizować rozgrywkę. Jak na warunki PSX-a gra się całkiem nieźle, choć oceniając tę część w odniesieniu do tytułu na innych konsolach czuć pewien niesmak. Po prawdzie w wersję pecetową grałam dużo później, pewnie mając możliwość równoległego próbowania swoich sił, odpuściłabym zdecydowanie trudniejsze wydanie konsolowe, na szczęście sentyment zwyciężył. Mimo to nadal uważam, że to gry, po które warto sięgnąć, gdyż posiadają niesamowity i niewymuszony klimat luzu. Do wersji znanej z PSX-a powróciłam jednak z satysfakcją i tylko współczesne filmiki, na których widać zaawansowanych wiekowo skejterów przypominają o tym, ile lat od tamtej pory upłynęło, gdyż przyjemność z gry nadal jest ta sama.