Zapraszam do sprawdzenia w akcji naprawdę zdenerwowanego Polaka! I nie mówię tutaj o sobie, ani o moim przyjacielu Larku, tylko o Kowalskim! Nie, nie tym spod szóstki. O specjalnym agencie Kowalskim. Nie znacie? To sprawdźcie co chłop wyczynia w gniewie… Prawdziwy Polak! Skąd się tutaj wziął? Ano z polskiej gry! Stwierdziliśmy z moim towarzyszem, profesorem Larkiem, że najwyższa pora przedstawić wam w naszym videocyklu jakąś rodzimą produkcję. Padło na świeżynkę, nowość sprzed kliku miesięcy zatytułowaną Kowalsky’s Fury. Dodatkowo chcieliśmy zaprezentować grę, która nie wymaga wielogodzinnego treningu, gdyż trochę zmęczyły nas poprzednie wyczyny w Kissin Kousins i H.E.RO. Ukończenie Furii Kowalskiego nie wymaga od gracza małpiej zręczności, ekwilibrystyki dżojstikiem, czy kilkugodzinnej rozgrywki non stop. To dosyć szybki szpil. Zapraszamy więc na półgodzinny odcinek Gramy Na Gazie!
GNIEW KOWALSKIEGO!
czyli BYCZA ROBOTA.
Soundtrack do recenzji: Żądza (Lust) Darksynth Mix. Kanał: Odysseus.
Pracował w Erodine Company już ponad dziesięć lat. On, Kowalski, dyrektor działu informatycznego zajmował się nadzorowaniem tego całego szamba od strony technicznej. Dlaczego szamba? Nie za bardzo popierał działania swojego pracodawcy. Wiecie, na początku swojej działalności Erodine było zbawienną dla ludzkości korporacją. To wielkie, genetyczne konsorcjum hodowało sztuczne, zastępcze organy dla ludzi w swoich laboratoriach. Uratowało wiele ludzkich istnień. Któż nie chciałby nowej nerki, płuc, serca czy wątroby? Taaa, nowa wątroba przydałaby się właśnie dzisiaj Kowalskiemu, zmęczonemu wczorajszą zakrapianą rocznicą ślubu i igraszkami ze swoją ponętną żonką. Miał lekkiego kaca, jednakże jego dzisiejszy plan dnia nie należał do zbytnio napiętych. Wieczorne sprawdzenie funkcjonalności wszystkich siedmiu serwerów i do domu. Pestka, pewnie zdąży jeszcze potajemnie obejrzeć dzisiejszy odcinek serialu D jak Dziwka. Najnowszego durnego reality show dla zmęczonych życiem samców, który serwuje holowizja… A dlaczego nie popierał praktyk swojej firmy?
Laboratoria Erodine wznosiły się nad miastem. Wieża z serwerami była najwyższa (autor: Long-Pham).
Tak naprawdę był tajnym agentem pracującym pod przykrywką. Wysłanym przez światową Agencję Kontroli Chaosu, celem nadzorowania prac w Erodine Company i raportowania swoim przełożonym o postępach badań tego szatańskiego przedsiębiorstwa. Milionowe przychody ze sztucznych narządów były niewystarczające dla Rady Nadzorczej oraz Zarządu. Zapragnęli pójść dalej. Chcieli zabawić się w Boga… Tłumaczyli to jako utworzenie i zagospodarowanie nieistniejącego dotychczas segmentu rynku, na którym będą monopolistą. Już ciul tam z klonowaniem ludzi, na to wojsko i rządy innych krajów przymykały oko. Nawet sam Kowalski widział w tym pewne pozytywy – ludzkie klony jako dostarczyciele wszelkich organów. Średnia długość życia populacji w Brazylii, gdzie mieściła się siedziba Erodine, wydłużyła się dzięki temu o 20 lat! Imponujący wynik biorąc pod uwagę skalę zabójstw w tym kraju… No, ale co powiecie na hybrydy ludzi ze zwierzętami? Bo właśnie na tym rynku Erodine nie miało konkurencji na świecie, ani na najbliższych ziemskich koloniach w kosmosie…
Klonowanie ludzi nie wystarczyło korporacji… (autor: Hercool).
Człowiek-pies jako tropiciel dla wojska, albo człowiek-goryl jako ochroniarz dla miliardera? Zresztą brazylijska armia składała już setki zamówień na te paskudne mutanty. Ludzie-nosorożce, słonie, niedźwiedzie, aligatory… Naprawdę gruuuba jazda bez trzymanki! A co powiecie na kobitkę kozę albo owcę dla samotnych mężczyzn? Bossowie branży porno zacierali radośnie ręce na nowe filmy przyrodnicze… Na razie wszystko było w fazie testów. Wybrane egzemplarze tych mieszańców trafiały tylko do VIPów i pracowników najwyższego szczebla Erodine Company. Nawet żona Kowalskiego zamówiła sobie człowieka-byka ogrodnika! – Erodine, We Create Your Friends and Future… – westchnął Kowalski na myśl o swoim rogatym badylarzu. Nierozgarniętym niczym prawdziwy byk, na szczęście można go było kontrolować odpowiednim pilotem. Chuja się znał na strzyżeniu trawnika, ani tym bardziej żywopłotu. No, ale skoro żona nalegała, to przygarnął bydło na testy… Na dniach Prezydent Brazylii – Luiz Łapówka De Lima miał przeforsować nową ustawę umożliwiającą sprzedawanie tych hybryd jako towaru. Na razie tylko w Rio, później w całym kraju, a powszechnie wiadomo, że macki Erodine otaczają całą kulę ziemską. I nie tylko… Mutanty rozejdą się we wszechświecie niczym ciepłe bułeczki…
Młode mieszańce ludzi ze zwierzętami czekają już na kupców… (ator:1oshuart).
Na razie jednak nie dostał zielonego światła od swoich mocodawców by posprzątać ten bałagan. Czekali na jakiś niebezpieczny incydent z hybrydami, który otworzyłby furtkę do zbrojnej interwencji. Kowalski niejednokrotnie był świadkiem zabójstw i mordów dokonywanych przez oszalałe mieszańce w tajnych laboratoriach Erodine, ale oficjalnie nazywano je wypadkami przy pracy, bez zachowania zasad BHP… Testowaniem przyszłych żołnierzy, funkcjonariuszy i tym podobnymi utajnionymi bujdami… On sam miał już jednak dosyć czekania. Cała dekada z dala od ojczyzny, dziesięć lat monotonnej i męczącej pracy tajniaka, stęsknił się za prawdziwą akcją! To go naprawdę wkurzało… Przeklął siarczyście po polsku, kiedy przed wjazdem do siedziby firmy zorientował się, że zapomniał swojego hologramu identyfikacyjnego. – Powrót do domu! Natychmiast i szybko! – rzucił ostrym głosem do autopilota swojego antygrawitacyjnego samochodu…
Zawrócił antygrawitacyjny pojazd i skierował się do domu (autor: Robin Tran).
Kiedy przyjechał na swoje włości zaskoczyło go, że jego ponętna, ale leniwa żona nie opala się nago w ogrodzie jak co dzień. Trochę go to zaniepokoiło… Jak na szpiega przystało zakradł się pod okna sypialni i zaniemówił! Jego kochana połowica urządziła sobie prawdziwe rodeo! Z bykiem kurwa ogrodnikiem! Ujeżdżała go lepiej niż kowboj! Odgłosy tej rąbanki dudniły mu w uszach, kiedy gniew narastał w nim całym. – Nie wierzę! Zabiję dziwkę i tego buchaja! – wszedł szybko do piwnicy, wyciągnął ze skrytki swój szybkostrzelny karabin AKN-888, przeładował i już miał wkroczyć siłą do namiętnych kochanków… kiedy przystanął i… zastanowił się… Siadł szybko przy swoim ultra nowoczesnym pincet rdzeniowym szpiegowskim komputerze, włączył nagrywanie na kamerach ukrytych w sypialni oraz największy mikrofon. Po czym przemówił. – Witam Pani Kowalska! Tutaj twój kochany mężulek. Taka mała niespodzianka! Proponuję zacząć się drzeć. W niebo kurwa głosy! Rozumiem, że byk cię gwałci? Jeżeli nie – to mam dla ciebie kulkę, albo i dwie! – Ratunku, gwałt, pomocy! Niech ktoś mi pomoże, monstrum gwałciciel! – Zaczęła krzyczeć i wierzgać nogami Pani Kowalska niczym przy prawdziwym gwałcie! – O co kaman? – pomyślałby zapewne byk-ogrodnik, ale nie zdążył! Kowalski z buta wkroczył do sypialni posyłając mu kulę prosto w łeb. Czerwona jucha bryznęła na cudownie jędrne piersi jego żony, które dla Kowalskiego przypominały już tylko krowie wymiona…
Byk ogrodnik miał nawet czteropak na brzuchu… (autor: takaos)
– Czekaj tu krowo! I ani się rusz! – wykrzyknął wkurzony, ale w głębi ducha jakby zadowolony. Szybko wrócił do swojego komputera, wyedytował plik video usuwając z niego swoją przemowę i przesłał tajnym łączem do opiekuna w Agencji Kontroli Chaosu. – Jesteś gotowy? – otrzymał zapytanie na ekranie monitora. – Jestem. – Skupiony? Dasz radę? – Maksymalnie wkurwiony, ale bojowy! Jasne, że dam radę! Znam przecież położenie wszystkich serwerów w Erodine. – Zielone światło. Działaj! Tylko szybko, aby nie zdążyli nigdzie skopiować tych danych! Nie zostawiaj żadnych świadków! Wysyłamy ekipę, która ewentualnie wszystko po tobie posprząta. Tylko jeszcze jedno… – Wiem, wiem, opinia publiczna! – powiedział zniecierpliwiony Kowalski i uploadował swój film z gwałtem żony na galaktycznego youtube’a. Gwałt hybrydy na człowieku! Bohaterski mąż ratuję żonę! Prawdziwe i ostre! – nadał plikowi chwytliwy tytuł. Zanim zdążył zapiąć suwak swojego wojskowego kombinezonu – licznik wyświetleń przekroczył milion! Kiedy pakował do plecaka amunicję wielkiego kalibru, na najgroźniejsze mutanty, podeszła do niego żona i przemówiła czule. – A co ze mną? Co się ze mną stanie? Dalej będziesz moim kotem? – Tylko na czas show z gwałtem. Odgrywasz swoją rolę ofiary, dostajesz pół majątku i rozwodzimy się wszyscy zadowoleni. – A jeżeli nie? – obruszyła się… – Co kurwa nie? Przyznasz się, że pieprzyłaś się z bykiem dla przyjemności, a za zniszczeniem Erodine stoi twój mąż? Wariatkowo jak nic! Zresztą chłopcy z Agencji wszystko pięknie zatuszują. Wiesz, wybuch reaktora czy coś w ten deseń, nie pozostawię świadków… – Chłopcy z Agencji? Kim ty do cholery naprawdę jesteś? – Jak to kim? Nazywam się Kowalski! Jan Kowalski! – zaśmiał się demonicznie najtajniejszy polski agent i zniknął w mroku piwnicy…
Główny cel misji: zniszczenie danych na wszystkich serwerach. Cele poboczne: ochroniarze, hybrydy, drony, świadkowie! (autor AlbyU).
ZZA KULIS
INTERPRETACJA. Mam nadzieję, że niektórym spodobało się powyższe rozwinięcie historyjki fabularnej z Kowalsky’s Fury. W graficzno-tekstowym intrze do gry – jest ona przedstawiona w sposób bardzo zwięzły. Nasz protagonista, agent Kowalski ma zapobiec produkcji zwierzęco-ludzkich hybryd przez Erodine Company, poprzez zniszczenie siedmiu serwerów w ich laboratorium. Zresztą gdzieś w tym wpisie znajdziecie zrzut ekranu ze wstępu do gry. Zaznaczam, że moja opowiastka jest tylko interpretacją tej historyjki i nie jest kanoniczna, ale podoba mi się w jaki sposób rozwija niektóre wątki i przedstawia powód furii głównego bohatera. Oczywiście zapewne znajdą się marudy, dla których ta niezobowiązująca opowiastka będzie profanacją, ale chyba są ślepi i nie widzą jak wiele pasji wkładam w swoje artykuły o Atari na Retro Na Gazie. Na pohybel im będę dalej robił swoje, a oni niech skupią się na tym, co potrafią najlepiej – czyli marudzeniu…
Znowu gramy na Atari Mega XL zbudowanym przez Larka. Nie pytajcie mnie co jest w środku…
GORGH. Głównym pomysłodawcą, autorem, programistą i grafikiem w tej nowej produkcji jest Kamil “Gorgh” Trzaska, który od około 10 lat programuje dema oraz gry na Małą Atarynę. Niedawno obchodził okrągły jubileusz powrotu do atarowskiej sceny – więc życzymy wszystkiego najlepszego! Ci, którzy mnie znają wiedzą, że dema to lubię oglądać ale w grach, więc tutaj w skrócie przedstawię wam dotychczasowy dorobek Gorgha na polu małoatarowskich szpili. Do najbardziej znanych produkcji zaprogramowanych przez niego należą: Hot & Cold Adventure (2017), niezły platformer ze zwierzątkami w rolach głównych, inspirowany trochę Crownlandem czy Mayhem in Monsterland, jednak ani tak piękny, ani tak grywalny. Za protoplastę Gorącej i Zimnej Przygody można uznać pierwszą grę Kamila Trzaski czyli G.I.L.P (2009) – jest to podobna w założeniach gra platformowa z surrealistycznym klimatem sci-fi, w którym androidem zbieramy rozrzucone po planszy nakrętki. Kolejnym tytułem w dorobku autora zasługującym na uwagę jest IsoHunters (2011) – izometryczna strzelanina, w której żołnierzem wyposażonym w karabin, bazookę i miny musimy zabić przeciwnika polującego na nas i podobnie jak my uzbrojonego. Jest nawet opcja dla dwóch graczy. Także w klimatach pseudo 3D czyli izometrycznym widoku jest przedstawiona kolejna produkcja Gorgha – zręcznościowy zjazd deskorolką zatytułowany New Atari Game (2017). Skaterem zasuwamy ze zbocza zbierając gwiazdki i omijając albo przeskakując przeszkody. Nieskomplikowana w założeniach rozgrywka. Moim skromnym zdaniem Kowalsky’s Fury jest najlepszą pozycją w dorobku twórcy, przynajmniej z dotychczasowo wydanych, gdyż musicie wiedzieć, że szykuje on dla nas niespodziankę. Bardzo ciekawie prezentująca się grę action-adventure, utrzymaną w komnatowej mechanice, w której bohaterem podobnym do Indiany Jonesa przemierzamy mroczne jaskinie walcząc z wielkimi pająkami i innym robactwem. Dodatkowo nasz heros potrafi także wykorzystywać do wspinaczki długaśną linę, którą rzuca niczym lassem. The Rescue Expedition, bo o tej grze mowa, wygląda zachęcająco i mam nadzieję, że pierwsza komercyjna produkcja Gorgha będzie najlepszą z dotychczasowych. Komercyjna, gdyż będzie fizycznie wydana i sprzedawana przez firmę Retronics.
Tak będzie wydana Ekspedycja Ratunkowa. Trailer TUTAJ.
CARUSO jest nadwornym minstrelem Gorgha i zaszczycił swoimi melodiami każdą z wyżej wymienionych gier. Napisałem zaszczycił, gdyż bardzo podoba mi się muzyka jaką tworzy Michał Brzezicki – wpadająca w ucho, klimatyczna, łatwa do nucenia, po prostu fajna. Naprawdę kawał dobrej roboty odwalił przy okazji Gniewu Kowalskiego. Ci, którzy dłużej obcują z Małym Atari zapewne kojarzą dźwięki tego jegomościa z takich fajnych gier jak: opisywana u nas logiczna gra w kropki zatytułowana po prostu Cropky (2011), czy całkiem grywalna komnatówka ze szpiegami w rolach głównych, będąca nawet przebojem w latach 90-tych czyli Spy Master (1993). Jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych autora jest bez wątpienia ta stworzona na potrzeby 07 Zgłoś Się (2017), nieskomplikowanej, wręcz prostej jak budowa cepa gry przygodowo-tekstowej. Zaprawdę muzyk skomponował tam bardzo chwytliwą nutę, w której od razu rozpoznamy motyw przewodni tego kultowego, sensacyjnego serialu z czasów PRL-u. Miałem opisać dla was tę przygodówke na łamach naszej witryny, jednak jest ona bardzo mizernym czytadłem i dodatkowo słabą grą, więc szkoda mojego czasu. Co nie zmienia faktu, że jest świetnie udźwiękowiona i opatrzona bardzo dobrą oprawą graficzną. Jak widzicie Caruso jest weteranem atarowskiej sceny, tworzącym jeszcze w okresie największej popularności tego sprzętu w Polsce. Jak zobaczycie w dzisiejszym odcinku Gramy na Gazie – profesor Larek współpracował także z tym uzdolnionym muzykiem przy okazji swojej malutkiej (ale zabawnej) gry zręcznościowej zatytułowanej Octopus (2011), będącej wiernym odzwierciedleniem konsolki przenośnej Game & Watch z wbudowanymi przygodami płetwonurka. Była to bardzo popularna zabawka w latach 80-tych w polskich szkołach. Jednak częściej niż na oryginalnych maszynkach Nintendo, graliśmy na podróbach wydawanych przez radziecką Elektronikę. Pamiętacie Wilka i Zająca (Jajeczka), Ośmiorniczkę (Płetwonurka) czy Spadochroniarzy? Każda z tych wielce grywalnych gier to była osobna kieszonkonsolka. Ach, piękne wspomnienia! Przejdźmy jednak do dzisiejszej opisywanej i ogrywanej przez nas – nowatorskiej gry, w której Kowalski się delikatnie mówiąc zdenerwował! Nowatorskiej tylko na sprzętach z Górą Fuji w logotypie, gdyż…
Caruso tworzył muzykę do Spy Master – udanej polskiej komnatówki.
BIEGANIE Z BRONIĄ. …należy on do nieobecnego praktycznie na Małym Atari gatunku o nazwie run’n gun czyli po swojsku – bieganie z bronią. Zaznaczę, że jestem wielkim fanem tego rodzaju gier, szczególnie jeżeli ich rozgrywka zawiera elementy platformowe (seria Contra, seria Turrican, Ruff’n Tumble), więc wszelkie próby stworzenia podobnej i szybkiej gry akcji – przyjmuje z otwartymi ramionami. Niestety na Atari takowa rozrywka to dalej tabula rasa, niezapisana karta w grotece lub zapisana nieczytelnymi bazgrołami. Przykłady? Proszę bardzo. Świetnie zapowiadający się na screenach Technus, który zachęcał bohaterem wzorowanym na Turricanie, a poległ poprzez beznadziejne sterowanie i zawieszone w próżni skoki. Gra akcji, w której czas podskoku herosa trwa osiem sekund? Szanujmy się… Może fajna konwersja protoplasty run’n gunów czyli Green Beret, gdzie gościnnie broń palna debiutowała. Nie włączajcie nawet! A może sławna i uwielbiana Misja? O tak, to jest naprawdę świetna gra, którą doceniam i szanuję – tylko to dosyć żmudna komnatówka, w której pocisk wystrzelony z lufy pistoletu leci z prędkością naszego marszu. Ja potrzebuję akcji, niczym z filmów ze Sly’em czy Arniem! Gdzie ona jest?! Gdzie rozpierducha, akty odwagi, skoki nad przepaściami, zróżnicowany arsenał, tabuny żołnierzy do ubicia i adrenalina wytwarzająca się u gracza sterującego jakimś psem wojny? No niestety tego na moim najukochańszym komputerze do tej pory nie uświadczyłem… Absurdem wręcz jest, że najbardziej żwawym atarowskim herosem, który potrafi strzelać (co prawda na krótką odległość) i którego przygody obserwujemy z kamery umiejscowionej z boku – pozostaje leciwy i uwielbiany przeze mnie HERO… Zanim ktoś zwali to na karb wszystkich 8-bitowców niech spojrzy na konkurencję, poczciwego Komcia. Powolny lecz siejący niezłą pożogę wśród wrogów Exolon, szybkostrzelny i klimatyczny Cyberdyne Warrior, klasyk z automatów arcade Midnight Resistance, czy największy heros galaktyki – Turrican to tylko parę przykładów… Tam się da, a ja głupi i tak całe życie wolę Atarynę… Lekarza wezwijcie, albo tabletki dajcie…
NESowa CONTRA to majstersztyk gatunku! Jej tytuł padnie tutaj ze sto razy…
POTENCJAŁ JEST! Szkoda, naprawdę szkoda… Dlatego ucieszyłem się jak dziecko kiedy zobaczyłem pierwsze screeny i zajawki z najnowszej gry Kamila “Gorgha” Trzaski – tytułowej Furii Kowalskiego. Kurcze, jakiś ładnie animowany szpieg z przyszłości uzbrojony w szybkostrzelny karabin zasuwający sprintem po bazie kosmitów czy jakimś laboratorium naukowym?! Ooo, już samo to brzmi i wygląda fajnie! Może ktoś zrozumiał, że atarowcy pograliby chętnie w gatunki, które do tej pory omijały ich komputer? Zauważył, że rzygają już za przeproszeniem żmudnymi komnatówkami z wolnymi piechurami (z całym szacunkiem dla dobrych komnatówek), kolejnymi grami tekstowymi, których nawet nie czyta się z wypiekami na twarzy, a co dopiero w nie grać (z całym szacunkiem dla dobrych tekstówek). W przypadku innego zaniedbanego, a wielce zasłużonego dla historii elektronicznej rozgrywki gatunku czyli strzelanin (shmup’ów) taki mały renesans Ataryna już przeżyła, dzięki wielce grywalnym Bosconianowi, Time Pilotowi, Scramble czy wtórnemu, ale jurnemu AtariBlast! Może w przypadku platformowych run’n gun’ów także będzie podobnie i coś się ruszy w temacie? Ha, albo i nawet w temacie tych z widokiem z góry, bo ileż można grać w jedno bardzo dobre Commando?! Możliwe, że pierwsza jaskółka to właśnie recenzowana poniżej przeze mnie gra i wydaje mi się, że kierunek obrany przez autora Kowalsky’s Fury jest bardzo dobry, pomimo niedociągnięć jakie ów tytuł posiada. Powstawał on bardzo szybko i całkiem możliwe, że przy włożeniu w niego więcej pracy i odpowiednim ukierunkowaniu rozgrywki byłby to prawdziwy hit! Jak wyszło? Zapraszam do recenzji.
Shmupy na Atari odżyły poniekąd dzięki świetnemu portowi Scramble. Czy podobnie będzie z run’n gunami?
KOWALSKY’S FURY
AGENDA (2018)
POMYSŁ, PROGRAM, GRAFIKA – KAMIL “GORGH” TRZASKA
MUZYKA – MICHAŁ “CARUSO” BRZEZICKI
STRONA TYTUŁOWA: RAPHIS
RUN’N GUN / KOMNATÓWKA
FILM DOTYCZY: ATARI XL/XE
Kowalski rusza na misję na tle zachodzącego słońca! Prawdziwy jeździec znikąd…
OPIS. Ze wcześniejszego wstępu fabularnego oraz mojego przydługiego biadolenia możecie już wywnioskować z jakim rodzajem gry mamy tutaj do czynienia. Biegamy komandosem, a raczej tajnym agentem wyposażonym w karabin maszynowy po laboratorium Erodine Company i kosimy zastępy wroga. No, może trochę przesadziłem z tymi zastępami, gdyż na naszej drodze staną tylko uzbrojeni ochroniarze oraz dwa rodzaje hybryd plus latające drony obronne. Celem tajnej misji jest zniszczenie wszystkich siedmiu serwerów z danymi dotyczącymi hodowania mutantów i poprzez to – ukrócenie tego niecnego procederu. Umiejscowienie baz danych szatańskiej korporacji znajdziemy na naszej podręcznej mapie zamontowanej w zegarku i aktywowanej spacją. Podejrzymy też na niej rozmieszczenie wszystkich pomieszczeń i należy tutaj zauważyć fakt, że budowa laboratorium jest zmienna co rozgrywkę, generowana w sposób losowy. Charakter naszej wędrówki jest typowy dla gier komnatowych, czyli nie występuje tutaj scrolling tylko każdy pokój to osobny ekran. Nasz zwinny bohater potrafi oczywiście skakać po platformach oraz schylać się czyli standard w tego typu grach. Na dodatek ta wyszkolona maszyna do walki umiejętnie wspina się po wszystkich filarach niczym rasowy ninja. I prowadzi ostrzał nawet w trakcie wspinaczki. Wow!
Ekran ze wstępu do przygód Kowalskiego.
No, ale kucając bidulka już spustu nacisnąć nie umie i chyba miało to nadać walce bardziej taktycznego sznytu? W trakcie konfrontacji unikamy pocisków wroga poprzez schylanie, lecz kiedy chcemy puścić przeciwnikowi serię kul – musimy wstać. W trakcie naszej misji możemy natrafić także na znajdźki w postaci serduszek, których zebranie powiększa limit naszych istnień o jedno. Kowalski to jak na Słowianina przystało prawdziwy twardziel (albo ma kamizelkę kuloodporną), gdyż nie ginie trafiony jednym pociskiem. Odporność jego klatki piersiowej na ołów jest zobrazowana paskiem energii, podobnie wytrzymali są też nasi wrogowie. Śmiertelne także dla nas będą pułapki wypełnione kolcami czy upadki z dużej wysokości, więc musimy być ostrożni. Gra po uruchomieniu robi dobre wrażenie i aż się chce chwycić za spluwę (czytaj dżoja) i pomóc bohaterowi w jego niebezpiecznym zadaniu. Dodatkowo banana na twarzy wywołuje fakt, że taki rodzaj rozgrywki (platformowa strzelanina z widokiem z boku) to na Małym Atari rzecz jeszcze bardziej rzadsza od chodzonych bijatyk. No cóż, taki mamy klimat.
Rozpoczynamy rozpierduchę agencie Kowalski!
PLUSY. Przejdźmy jednak do walorów tej produkcji, gdyż początkowa znajomość z Furią Kowalskiego jest równie udana niczym z przepiękną lecz pustą panną. Zachwycamy się jej urodą, wspaniałymi wymiarami i jędrnymi ustami by później okazało się… No, ale zostańmy przy rzeczach przyjemnych. Po uruchomieniu gry miłym zaskoczeniem jest obecność krótkiego tekstowego wprowadzenia fabularnego zobrazowanego przyjemną ilustracją. Następnie wita nas naprawdę udana i zachęcająca do udziału w tej rozpierdusze plansza tytułowa, zaś w tle słyszymy klimatyczną muzyczkę autorstwa Caruso. Świetny główny motyw przewodni, trochę melancholijny, trochę przebojowy – od razu zapętla się w głowie i mimowolnie chcemy go nucić. Po rozpoczęciu rozgrywki muzyka nabiera rozpędu, rusza z kopyta niczym w scenach akcji w najlepszych filmach sensacyjnych, a do tego utrzymana jest w elektronicznych brzmieniach sci-fi. Świetnie. Kiedy poruszamy się naszym herosem od razu rzuca się nam w oczy cudowna animacja biegu postaci, normalnie niczym z 16-bitowego Flashbacka! Palce lizać i z tego co wiem oparta jest ona na ruchu prawdziwego sportowca. Animacja wspinaczki także jest całkiem udana, niestety na równie efektowne przedstawienie skoków naszego wojaka – najpewniej zabrakło już pamięci komputera. Wyglądają one trochę pokracznie. Jednak sam fakt, że w trakcie naszej przygody możemy się wspinać po wszystkich pionowych konstrukcjach zasługuje na uznanie. Mało jest w mojej pamięci 8 lub 16-bitowych gier, w których bohaterowie są podobnie wyszkoleni do Kowalskiego. Przypomina mi się Strider z rodowodem z salonów gier czy amigowy Assassin od Team 17, ale możliwe, że pamięć mi szwankuje…
Potraficie się wspinać i strzelać Kowalski? Ładnie was przyuczono w akademii!
Po zobaczeniu pierwszych screenow z tej gry bałem się, że podąży ona tropem powolnego i niegrywalnego praktycznie dzisiaj Saboteura, ale nasz rodak potrafi jednak szybciej zasuwać od tego urodzonego na ZX Spectrum wojownika. Rozgrywka w produkcji Gorgha jest całkiem żwawa, postać nie porusza się ślamazarnym tempem znanym z wielu polskich komnatówek. Z drugiej strony nie jest równie dynamiczna – co w największych przebojach gatunku run’n gun. Daleko jej do tempa Turricanów czy przytaczanej tutaj wielokrotnie Contry. Oprawa graficzna jest całkiem przyjemna pomimo, że utrzymana w czarno białym hiresie, z minimalnym podkolorowaniem niektórych wrogów. Niepokojący klimat budują cybernetyczne drony, a także pojemniki z klonowanymi ludźmi czy niekompletnymi hybrydami. Zrozumcie mnie dobrze, nie zachwycicie się wystrojem i architekturą laboratorium, ale też nie skrzywicie na jego widok. Surowe szpitalne pomieszczenia plus kilka ozdobników rodem z filmów grozy, wymieszane w sztafażu science fiction. Do atutów produkcji należy bez wątpienia zaliczyć generowany losowo układ wszystkich pomieszczeń wraz z rozmieszczeniem serwerów, co powoduje, że za każdym razem nasza misja będzie wyglądać inaczej. Na początku wielce tym się zachwyciłem. Pogram sobie kilka razy i mi się nie znudzi, fajnie! Jednakże…
Mapa laboratorium Erodine Company. Generowana losowo co rozgrywkę.
MINUSY. …grę przeszedłem za pierwszym podejściem! Kurdelebele, nie ukrywajmy – jest ona po prostu zbyt łatwa i polecam obejrzeć filmik na końcu wpisu, gdzie zobaczycie jak profesor Larek zabawia się w ninję i Rambo jednocześnie dodatkowo programując sequel Laury drugą ręką. No, może przesadziłem troszkę, wiem, ale przydałoby się, aby Kowalsky’s Fury było większym wyzwaniem dla gracza. Misję zniszczenia diabelskiego laboratorium wypełniłem jeszcze dwukrotnie sprawdzając, czy czegoś nie pominąłem i tu dochodzimy do drugiej wady produkcji. Czyli do pustoty tej pięknej panny z akapitu powyżej, która szybko zrzuca swoje ciuchy i odkrywa nam od razu swoje smakowite walory. Zachwycamy się, konsumujemy, ale jak próbujemy delektować się dłużej – to okazuje się, że wszystko już widzieliśmy, a dziewczyna na dłuższą metę okazuje się dosyć nudna. Kowalsky’s Fury oprócz tego, iż jest zbyt łatwe, to jeszcze niestety nie jest zbytnio urozmaicone. Gracze wychowani w salonach gier – pewnie nie ucieszą się, że tutaj dysponujemy tylko jednym gnatem, jednym narzędziem zagłady – karabinem maszynowym. Zaczynamy z nim u boku i z nim kończymy… Szkoda, gdyż nic tak nie motywuje gracza do eksploracji wszystkich pomieszczeń jak nowe, siejące śmierć i spustoszenie wśród wrogów – zabawki pukawki do znalezienia. Wiedzą o tym zarówno miłośnicy gier FPS jak i run’n gun.
A ostrzału na kolanach nie potraficie prowadzić? Towarzyszu, kto was szkolił? Borewicz?
No, ale nawet jakbyśmy znaleźli gdzieś w zakamarkach laboratorium – nową spluwę to fajnie byłoby wprowadzić także większą różnorodność przeciwników, żeby był sens używania tych pukawek. Ochroniarze laboratorium i dwa rodzaje hybryd różnią się od siebie tylko kolorem oraz urodą, czytaj zwierzęcą facjatą. Zachowanie wrogów w trakcie walki jest identyczne i nasza maszynówka w zupełności wystarczy by posłać ich do piachu. Dodajcie do tego fajnie wyglądające mechaniczne drony, które są dosyć niegroźne i ilu wyliczyliście przeciwników? Niby czterech, a tak naprawdę dwóch! Malutko. Świetnie, że nasz protagonista potrafi szybko strzelać w biegu i w trakcie wspinaczki, ale szkoda tylko, że poprzez niski poziom trudności walka nie dostarcza pożądanej dawki adrenaliny. Jedynymi znajdźkami na jakie natrafimy w trakcie wędrówki po genetycznym kompleksie są tylko wspomniane wyżej serca, czyli naprawdę nie ma po co zwiedzać całego budynku. Po spenetrowaniu kilku komnat i zniszczeniu pierwszego serwera – widzieliśmy już w tej grze wszystko. Najpierw strzelaj, później zwiedzaj…
Dron poza zasięgiem? Z ziemi go nie ustrzelicie? No i co teraz towarzyszu?
Sterowanie w grze sprawdza się bardzo dobrze, jednak nie jest ono intuicyjne i trzeba się do niego przyzwyczaić, szczególnie w przypadku schodzenia i wchodzenia na filary. Na początku pewnie zginiecie schodząc z kolumny zbyt nisko, nawet w przypadku kiedy jest ona umocowana w podłodze (zejdziecie poniżej niej) – taki mały wkurzający glitch. Irytuje także fakt, że w trakcie wspinaczki, nie możemy przeskoczyć Kowalskim na przeciwną stronę słupa, albo strzelać bronią z ręki odchylonej za plecy. Jeżeli w trakcie naszych alpinistycznych wyczynów latający droid zaatakuje nas od tyłu, możemy albo zignorować go i narazić się na rany, albo ewentualnie zejść z filaru i wejść z jego drugiej strony. Uciążliwe. W grze znajdziemy jeszcze taką drobną nieścisłość jak niemożność zranienia wroga z bardzo bliskiej odległości – pociski przelatują przez niego. To jednak jest do przełknięcia.
Najbardziej szkoda jednak niewykorzystanego potencjału związanego z obsługą broni palnej. Wybornie byłoby gdyby Kowalski był prawdziwym rewolwerowcem i wywijał swoją armatą w każdym kierunku niczym bohaterowie kultowej Contry. Chyba pincet razy wymieniłem już tutaj ten tytuł, co nie? Można by wtedy wprowadzić różne rodzaje przeciwników latających (insekty, samoloty zrzucające bomby), stacjonarne działka rozmieszczane pod sufitem, punktowe przełączniki, w które trzeba byłoby trafiać aby otworzyć zamknięte przejścia. Wiecie, urozmaiciłoby to zarówno jatkę na ekranie jak i sama rozgrywkę. A jakby dodać tu jeszcze zbieranie kolorowych kluczy i otwieranie odpowiednich drzwi. Ojojoj, popłynąłem… Wiecie mi się łatwo mówi, bo jestem tylko graczem, a tu Gorgh wykorzystał praktycznie do cna 64 KB pamięci… To może jednak celować w 128 KB jakie ma Atari 130XE? Albo ograniczyć tę kapitalną animację herosa tylko do niezbędnych klatek, a postawić na różnorodność? Niektóre postacie z hitowych gier tego gatunku z NES’a czy C64 wcale nie ruszają się realistycznie, ale przeboje te nadrabiają zróżnicowaniem wrogów, pukawek, rozgrywki…
No tak, zapomniałem żeście się szkolili na wschodzie razem z ninjami…
KIEDYŚ. Marzyłem o tym, żeby gry tego gatunku wychodziły na Małą Atarynę. Zagrywałem się w świetne Midnight Resistance na Commodore 64 czy nieśmiertelnego Gryzora aka Contrę na automaty arcade oraz Pegazusa i nie moglem zrozumieć, czemu do cholery na Atari nikt nie chce robić dynamicznych strzelanin połączonych z platformówką? Widocznie jest to dosyć trudne zadanie…
TERAZ. Kiedy zobaczyłem pierwsze materiały z produkcji Kowalsky’s Fury zachwyciłem się. Popatrzyłem na animację bohatera, jak zgrabnie i z gracją przemykał klimatycznymi korytarzami i pomyślałem, że Gorgh idzie w świetnym kierunku. I chwała mu za to, że spróbował się z gatunkiem gier zupełnie nieobecnym na Małej Atarynie. Posiadacze innych sprzętów mogą się zaśmiać, ale taka jest prawda. Tak wielce rajcująca graczy akcja jak bieganie i dodatkowo skakanie z bronią palną w ręku – praktycznie nie istnieje w grotece 8-bitowego Atari. Można powiedzieć, że Gorgh był tutaj pionierem, chciał dostarczyć atarowcom zupełnie nowe dla nich doznania i w pewnym stopniu mu się to udało. Jeżeli ktoś doczytał do tego miejsca – ten wie, że gra zawiera wiele niedociągnięć i wad, jest zbyt łatwa i mało zróżnicowana. Możliwe, że autor nie przyjrzał się tuzom tego rodzaju gier obecnym na inne platformy i zbyt szybko zadowolił się efektem końcowym jaki uzyskał. Na pewno decydującym czynnikiem wpływającym na ostateczną jakość tego szpila był krótki czas jakim dysponował na jego stworzenie. Tylko jeden miesiąc.
Ostatni serwer zniszczony! Nogi za pas Kowalski! Meldować się w domu jak gdyby nigdy nic. Agencja wszystko posprząta…
Wiem, że moje ciągłe porównania Kowalsky’s Fury do największych asów tego gatunku są dla tej amatorskiej, stworzonej przez praktycznie jednego człowieka gry – trochę krzywdzące. Przecież tamte wielkie hity zostały napisane przez profesjonalne studia, pełne zdolnych programistów i wydane komercyjnie. Tutaj mamy do czynienia ze skromną, darmową, hobbystyczną produkcją. Jednakże, wydaje mi się, że zasadne jest porównywanie tej gry właśnie do najlepszych przedstawicieli run’n gun stworzonych na inne 8-bitowce. Jeśli równać to do debeściaków. Biorąc pod uwagę fakt, że Gorgh w ciągu zaledwie miesiąca pracy dostarczył całkiem grywalnego przedstawiciela tego gatunku, to jaki byłby efekt jeśli poświęciłby mu zdecydowanie więcej czasu? No, właśnie! Tylko czy to ma sens przypadku tak skromnego rynku gier jakim jest ten mało atarowski? To raczej robota tylko dla własnej satysfakcji… No i dla zadowolenia retro graczy, bo to chyba fajne uczucie, jeżeli obcy nam ludzie grają w nasz tytuł i jeszcze go zachwalają? Moim skromnym zdaniem lepiej jednak być zapamiętanym jako twórca jednego przeboju, niż pięciu niezłych średniaków. Ale mogę się mylić…
Widzę jednak w Kowalsky’s Fury olbrzymi potencjał na świetnego run’n guna i za to należy mu się uznanie! Z tego co wiem, autor wziął sobie do serca uwagi graczy i całkiem możliwe, że kontynuacja przygód wkurzonego Kowalskiego będzie już bardzo grywalnym tytułem. Proponuję obrać albo drogę przygodowego Flashbacka (wolniejsza walka, więcej zagadek), albo Turricana czy Contry (super szybka akcja, scrolling, responsywność postaci). Oczywiście dopasowanych do możliwości 8-bitowego Atari. Mam nadzieję, że tak się stanie i w przyszłości dostaniemy wybornego run’n guna w ujęciu platformowym prosto od Gorgha, tradycyjnie ze świetną muzyka Caruso. Czego wam i sobie życzą Larek i Borsuk w tym dopiero co rozpoczętym 2019 roku.
ArSoft CORPORATION i Retro Na Gazie prezentują:
Gramy Na Gazie – Kowalsky’s Fury (2018) ATARI XL/XE
LAREK: Zobacz jaka fajna gra! Biegamy komandosem i strzelamy! I do tego skaczemy i się wspinamy. Hohohoho i wszystko w hiresie, a rozpierducha szybka niczym w filmach akcji. Generowane mapy? Pewnie będzie co eksplorować i zbierać. Przydałaby się nowa spluwa i może jakiś boss do ubicia? Do sterowania muszę przywyknąć, ale bardzo przyjemnie się gra. Kurrrrczaczek! Już skończyłem?! Takim dobry?
BORSUK: No, wyrobiłeś się jak majty w kroku! Winszuję. Mi także podoba się ta potyczka Kowalskiego, gdyż niebezpieczną misją to bym jej nie nazwał. Zbyt łatwa, zbyt krótka, za mało urozmaicona. Kowalski to zwinny agent, ale czemu tak słabo wyposażony? Tylko jedna giwera? Hmm. Niezły tytuł i jednocześnie najlepszy run’n gun na Atari. Potencjał na hiciora tu widzę! Kowalski słyszycie mnie? W drugiej części macie pokazać na co was stać! Ma być jazda bez trzymanki!
STEROWANIE
Instrukcje powyższe proszę przyjąć do wiadomości i wykonać!
DŻOJ – PRAWO, LEWO – bieg Kowalem. GÓRA I SKOSY GÓRNE – skoki. DÓŁ – kucanie. FIRE – strzał. Na kuckach nie można pruć ołowiem. W wersji bez patcha można. Kiedy wskoczymy na filar – Kowal przykleja się do niego niczym ninja czy Spiderman. I zasuwamy GÓRA i DÓŁ. Wtedy FIRE i strzelamy w kierunku, w którym Kowal spogląda. Z filara schodzimy DŻOJEM W PRAWO LUB LEWO – Kowalman się odbija od filara na pewną odległość. Uwaga na dziury przy słupach. SPACJA – mapa laboratorium umieszczona w zegarku.
PS1. Screeny z wersji na Atari przygotował Larek, pozostałe materiały pochodzą z Atari Online.PL, a grafiki do opowiastki głównie z Devianart.
PS2. Gra zajęła II Miejsce w organizowanym co roku konkursie programistycznym ABBUC, w edycji z 2018 roku. Pierwsze miejsce zajęli czescy Milionerzy. Czeski film…
PS3. Jeżeli chcecie poczytać o kulisach powstania gry – zapraszam na stronę Gorgha.