Ta chwila musiała nadejść… Pierwsza porażka Gramy Na Gazie stała się faktem. Zostaliśmy pokonani… Uwaga: historyjka zawarta w artykule zawiera bardzo dużą ilość przekleństw. Nieodpowiednich dla młodocianych oraz osób wyczulonych na niekulturalnych chamów grających na Atari. Ponoć gry nie irytują? Wchodzicie na własną odpowiedzialność… Dzisiaj zaprezentujemy wam bardzo trudną i irytującą, jednocześnie mocno wciągającą grę zręcznościową zatytułowaną Kissin’ Kousins, którą dostarczyło nam znane swego czasu i nawet lubiane przez graczy English Software. Chyba tylko po to żebyśmy z powodu jej poziomu trudności: osiwieli, wyłysieli, nauczyli się łaciny, rozbili dżojstik lub pady albo zwyzywali od najgorszych autorów gry, ich matki i całe rodziny… Zapraszamy zarówno do seansu jak i lektury, gdyż takie atrakcje jak przeklinający Larek czy dostający po tyłku Borsuk – nie trafiają się często…
CZŁOWIEKU, NIE IRYTUJ SIĘ!
czyli MILUSI, PLUSZOWY KANGUREK…
Miało być tak pięknie… Ładna, przyjemna i kolorowa 8-bitowa gierka, którą polecił do przejścia profesor Larek wyglądała na bajecznie prostą. Utrzymana w dziecinnej stylistyce, z milutkim, pluszowym kangurkiem udającym przeciwnika, czerwoniutkimi maszerującymi muchomorkami i sympatycznym bohaterem. Zakochanym po uszy w czerwonowłosej piękności, którą musi uratować. Jego wyprawa nie może być przecież trudna! To tylko spacerek przez park. A raczej skwerek zajmujący tylko dziesięć ekranów rozgrywki. Któż temu nie podoła? Przecież ja, Borsuk wciągnę tę infantylną grę nosem! Zresztą, tak małą liczbę plansz to Larek przejdzie pewnikiem za pierwszym podejściem. Cudnie, nie trzeba będzie się męczyć. Nagramy krótki odcinek, pięć minut grania, trochę informacji o twórcach produkcji, nasze wrażenia i pozamiatane. Milusio, a później z uśmiechem na twarzy można kontemplować jutrzejszy, sobotni wieczór… Misja wykonana, laska uratowana, wszyscy będą szczęśliwi i zadowoleni. Po prostu szybka piłka, tak to sobie wymyśliłem… Kurwa mać! Pierdolony sierściuch!
Strona tytułowa nie zwiastuje jeszcze kataklizmu. Miła gra dla dzieci z kangurkiem?
Ups, przepraszam, skąd tu wtargnęły te przekleństwa? Zapewniam, że to się więcej nie powtórzy… O czym to ja mówiłem? Aha. Trochę zaniepokoił mnie tytuł – tej prostej jak drut – gry dla dzieciaków. Profesorek poinformował mnie o nim dzień wcześniej, telefonicznie. – W następnym odcinku gramy w Kissin Kousins! Ha, ha, ha, ha! – ze słuchawki dobiegł mnie jego szyderczy, wręcz demoniczny śmiech… Czyżby to był jakiś podstęp? Sięgnąłem pamięcią wstecz i zasępiłem się troszkę. Hmm, czy to aby nie zasługa tego szpila, że mój kuzyn osiwiał? Z siłą wodospadu wróciły wspomnienia z lat 80-tych. Z mlekiem pod nosem siedzimy w dwójkę z moim kuzynem przed Atari 130XE i wczytujemy już dosyć długo, nieznaną nam wcześniej grę. – Jeeest! Wgrało się! O jaka fajna gierka. Kolorowa! Zobacz. – krzyczy kuzyn cały podniecony! – Fajowska, ja cię kręcę i chłopek z Montezumy tu zasuwa! Świetna będzie! – odpowiadam i biorę dżoja do ręki. – Gramy na zmianę? Dobra? Kto dalej zajdzie?! Patrz jakiś samolot, co rzuca bomby. O i jaka ładna muzyczka! I synteza mowy! – cieszymy się jak dzieci, którymi byliśmy wtedy i skaczemy do góry jak kangury! Jak, te jebane sierściuchy!
– Wyłącz to gówno bo osiwieję! Do kurwy nędzy! Tu się nie da przejść drugiej planszy! – padają nagle z ust mojego kuzyna słowa, których zupełnie się nie spodziewałem. Wiecie, jakby był starszy to zrozumiałbym, ale dziesięciolatek przeklinający jak szewc? No i wykrakał! Teraz kiedy jest już statecznym czterdziestolatkiem, chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, że siwizna na jego skroniach to zasługa Atari. No i Kissin Kousins. A ciągle myśli, że żony… Dobra, o czym to ja miałem? Aha. Właśnie. Przypomniałem sobie, że ja już znam tego hardkora, co podstępem mi profesorek wrzucił na ruszt. Pewnie, żebym się udławił! Tak bardzo wkurzyła go porażka w odcinku o Archonie? Hmm. Kurdelebele, ale znam przecież tylko dwie pierwsze plansze… Wiecie, w trakcie pierwszego kontaktu z Kissin Kousins byłem jeszcze dzieckiem… Teraz jestem bardziej zręcznym i zaprawionym w bojach graczem. Więc czego tu się bać? Ta gra nie może być tak trudna! Dodawałem sobie w myślach otuchy. Zresztą zerknę zaraz na jakieś longplaye z youtube’a i zobaczę parę trików! Ooo, dobry pomysł! Będę wiedział jak przejść i jutro zaskoczę Larka przy kręceniu kolejnego odcinka naszego video cyklu. Brawo ja! No właśnie, brawo, kurwa ty… Tylko do chuja, jakie longplaye? Hę? Ja się pytam, czy ktoś to przeszedł? No, ni chuja! Szukam i przeczesuję internet – nadaremno. Która godzina? 22:00! Pies by to jebał, znowu się nie wyśpię – myślę chwytając arcade sticka i odpalając Atarynę. Trzeba się będzie sprężyć…
Na biednym arcade sticku wyładowałem swoje nerwy…
Kurwy i ladacznice z burdeli osadzonych w najgorętszych czeluściach piekieł latają na wysokości lamperii! Sąsiad z góry puka mi w sufit nogą od krzesła i krzyczy, że jak nie zamknę ryja to dzwoni po pały! W odpowiedzi uderzam wielgachnym jak stodoła arcade sticikiem o blat biurka! Druga w nocy, a ja jeszcze nie przeszedłem tego gówna? No, ja pierdolę! Kolejna próba! Jebudu! I kolejna. W pizdu! I następna. Masakra! I jeszcze jedna. Jeb. Teraz się skupię na maksa! Game, kurwa, over! Ja, pierdolę! Która już? W pół do trzeciej? Znowu będę miał podkrążone oczy na naszym filmie. Dobra, trzy ostatnie próby! No, kurwa, nie wierzę?! Jebudu! Pierdolony sierściuch! Krzyczę budząc sąsiadów, otwieram okno i zamachuje się wielgaśnym arcade stickiem, żeby wypierniczyć go w piździec! Na szczęścia otrzeźwił mnie mrozik i sąsiadka na balkonie, którą zapewne obudziły moje wrzaski. Paliła papierosa. – Sąsiedzie, jakaś impreza? Kłótnia z kobietą? – Nie, kurwa, relaksuję się przy grze! – Aha. A przy jakiej, jeśli można wiedzieć? – Kissin Kousins! – Zostaw chłopcze to ścierwo! Nie przejdziesz! Mój syn w to grał. Wylądował potem w szpitalu… Załatwił go pierdolony sierściuch! – Zdziwiony i z otwartą na oścież japą chciałem ją wypytać o więcej, kiedy zgasiła szybko niedopalonego peta i zatrzasnęła za sobą balkonowe drzwi. Uderzyłem parę razy mocno głową w twardy blat mojego wielkiego kontrolera, żeby się obudzić. – To mi się chyba śni! Co za koszmar! Do chuja Wacława! – niestety to nie był sen…
Dowodem na to był guz na czole wielkości gruchy! Nie takiej małej gruszki, tylko jebanej gruchy! Za pomocą zmrożonego noża udało mi się go zmniejszyć do rozmiaru mirabelki zanim przyjechał rozentuzjazmowany Larek. Uff, przynajmniej na filmie nie będę wyglądał jak nosorożec. Retro-kurwa-nosorożec! – Jak tam Kissin Kousins? – zapytał w progu. – Srak! Na ukos i na wspak! – nie byłem skłonny do opowiadania mu moich wczorajszych przeżyć. Na, szczęście kawa i papierosy spowodowały, że ochłonąłem i przeprosiłem go za mój wybuch. Kiedy profesorek rozkładał swój sprzęt w stołowym, znowu w eter poleciał pierdolony sierściuch! No, nie jeden. Całe ich jebaniutkie stado! – Ha, ha, ha, ha! – zaśmiał się – słyszę, że trenujesz? – Muszę to kurwa przejść! Przecież do tej pory przechodziliśmy wszystkie gry w naszym programie! To tylko dziesięć ekranów! Co, ja nie dam rady?! – Nie martw się, ja też poległem. Kurczeeee, i jeszcze jestem niewyspany… Żona wzięła na noc do łóżka psa, kiedy usłyszała moje bluzgi sprzed Ataryny. Nocowałem na kanapie. Pierdolony sierściuch! – przeklinający Larek, to była największa niespodzianka mojego ponad 40-letniego żywota! Przecież to najgrzeczniejszy i najbardziej kulturalny człowiek jakiego znam… Niesamowite jak Kissin Kousins wpływa na ludzi… – Chodź, Borsuk, nagrajmy w końcu naszą pierwszą porażkę…
Dla tych, co nie widzieli – zapowiedź naszej sromotnej klęski. Będzie się działo!
Po godzinie rozgrywki sąsiedzi najwidoczniej nie wytrzymali… Stężenie kurew na metr sześcienny powietrza, wydobywające się z moich okiennic musiało postawić ich wszystkich na nogi. Dodatkowo, blisko bloku wybudowano plac zabaw. Nie dziwię się, że zadzwonili po pały. O tylu jebanych kangurach, czy zapchlonych nietoperzach – dzieci raczej nie nauczą się w szkole… No i o pierdolonych sierściuchach! Panowie policjanci nie przebierali w środkach. Co ja mówię?! Pieprzone psy wtargnęły z buta do najnowszego odcinka Gramy Na Gazie! Drzwi rozsypały się w drzazgi! Zapewne mocno zaskoczył ich widok dwóch starszych zgredów, śliniących się do ekranu telewizora i rzucających mięsem efektywniej od pracowników Zakładów Mięsnych Duda. – Co panowie tu robią? Co to za wrzaski? Co tu się dzieje! – Jak, to co? Gramy, kurwa, w grę! – odpowiedział spokojnym tonem Larek z obłędem w oczach. – Munduru dziadu nie widzisz? Policja! Szacunku trochę… – Widzę – przerwałem mu szybko – Szacunku tobie? Chyba kpisz, pierdolony sierściuchu?!
Nawet nie zauważyliśmy kiedy nas skrępowali i ogłuszyli. Albo naszprycowali jakimś znieczulającym gównem, czort ich tam wie?! Obudziliśmy się w pokoju bez klamek, okien, łóżek, bez czegokolwiek – po prostu na zimnej posadzce. Pięknie ubrani niczym do Pierwszej Komunii. Cali kurwa na biało! Od stóp do głów w kaftanach bezpieczeństwa. Ponoć leżymy tu już trzeci dzień. Nie zamknęli nas w pierdlu, wiecie, niepoczytalność… Dorośli mężczyźni, a grają w gry! Jeszcze na czym?! Na Atari?! Śmiech na sali! Przecież jesteśmy zupełnie normalni! Wypuśćcie nas! Żeby za trochę przekleństw przed małobitowym szpilem zamykać w psychiatryku? Chcemy zobaczyć się z rodziną! Wypuśćcie nas! Musimy wracać do pracy! Pomocy… – Cicho, chłopaki, spokojnie, spokojnie, wiem, że jesteście zupełnie normalni – oznajmił lekarz, który wmaszerował do pokoju przez jedyne, frontowe drzwi. – Może ustalimy parę faktów? Zacznijmy od waszych imion i nazwisk, dobrze? Wiecie, muszę sprawdzić wasz stan… Larek popatrzył na niego spod byka, a później, niczym jakaś obleczona w biały fartuch larwa przysunął się do mnie po posadzce. – Borsuk, widziałeś? Widziałeś?! Przyjrzyj mu się… – wyszeptał mi do ucha – Zobacz, co mu spod kitla wystaje… Leżąc skrepowany na brzuchu, uniosłem mocno głowę, zerknąłem i oniemiałem! Długi, rudy, zapchlony kangurzy ogon! – Może zacznijmy od Pana, Drogi Panie… – lekarz popatrzył na mnie pytającym wzrokiem – Jak się Pan nazywa? – Pierdolony sierściuch! – wykrzyczałem i splunąłem mu w jego zapchlony ryj!
Game Over, skurwysyny! Nigdy nie uwolnicie tej dziewczyny!
ZZA KULIS + CIEKAWOSTKI
Tradycyjnie gramy na Atari XEGS. Rejestratorowi dźwięku ZOOM H4n zwiędły uszy w tym odcinku…
PORAŻKA! Jak możecie zauważyć po przeczytaniu powyższej, jakże prawdziwej historii – gry potrafią irytować, wkurzać, doprowadzać do szewskiej pasji. Szczególnie te najtrudniejsze, ale jednocześnie grywalne. Pewnie gdyby Kissin Kousins było najzwyklejszym krapem – pewnie nie mielibyśmy z Larkiem motywacji, aby spróbować go ukończyć. A tak? No cóż, daliśmy z siebie wszystko, straciliśmy wiele nerwów i zdrowia, mało nie rozbiliśmy pada o ścianę. Nasze słownictwo wzbogaciło się znacznie o łacińskie słowa i prawie wylądowaliśmy w szpitalu psychiatrycznym. Wiadomo – chcieliśmy także dokonać czegoś, co chyba jeszcze w przypadku tej gry nie zostało zarejestrowane na youtube. Mogę się jednak mylić i gdzieś w przepastnych archiwach internetu znajdziecie longplay z jej przejścia. My zapragnęliśmy po prostu pierwsi ją ukończyć… Do tego doszły moje osobiste aspiracje, że jak to? Ta krótka gra mnie pokona? Śmieszne jak na starego, ponad czterdziestoletniego konia, ale wydaje mi się, że szczególnie do hobby należy podchodzić z pasją… A, że jest nim tylko granie na retrosprzętach? Cóż, każdy ma takie hobby jakie sprawia mu przyjemność… Niestety pierwsza porażka Gramy Na Gazie stała się faktem… Czy było warto? Ocenę pozostawiam wam. Dobrze radzę na koniec – omijajcie te najtrudniejsze 8-bitowe wyzwania! Zdrowie wasze, jak i waszych bliskich jest jednak ważniejsze. Biorąc pod uwagę, że czytacie ten tekst i interesujecie się 8-bitowymi grami – pewnie jesteście równie wiekowi jak my. Szkoda, żeby ktoś kopnął w kalendarz… Osobiście, od dnia dzisiejszego nie podejmuję się prób przejścia hardkorowo trudnych gier. Chociaż z drugiej strony…
PANIE LEKKICH OBYCZAJÓW. Po zmontowaniu filmu przez mojego przyjaciela, i oczywiście obejrzeniu go – jestem zdziwiony, że w trakcie jego kręcenia nie poszliśmy tak grubo w inwektywy, jak w powyższej historyjce. Oczywiście, zdarzyło się parokrotnie, że prostytutki czy inne epitety poszły w eter, jednakże muszę powiedzieć, że stalowe nerwy profesora Larka zrobiły na mnie wrażenie! Na tyle prób, które wykonaliśmy bodajże raz zaznajomił mnie ze swoją łaciną! Twardziel. Powinien zostać snajperem. Żeby uświadomić wam ten fakt, zamontowaliśmy w filmie licznik naszych nieudanych podejść i sam zdziwiłem się, że tak długo poddawaliśmy się tym torturom… W filmie trochę wam odpuściliśmy, nie jesteśmy sadystami, tylko masochistami… Reżyser Larek przyspieszył tempo wyświetlania, szczególnie nieciekawych rozgrywek, aby metraż tego odcinka nadawał się do projekcji. Wtedy też najbardziej puszczały nam nerwy i pewnie, niektórzy mogą być zawiedzeni, że nasze słownictwo nie robi widzom z uszu jesieni średniowiecza… Wiecie, pragnęliśmy uniknąć kategorii wiekowej przyznawanej przez youtube szczególnie wulgarnym produkcjom… Chcieliśmy w szczególności podziękować autorom gry, którzy zgotowali dla nas tę katorgę, jaką była próba przejścia Kissin Kousins czyli …
Airstrike – średnio udana wariacja Scramble. Klimatyczna retro reklama English Software.
ENGLISH SOFTWARE. Ten brytyjski twórca i wydawca gier jednocześnie, zapoczątkował swoją działalność w 1982 roku w Manchesterze, skupiając się na wydawaniu swoich produkcji zarówno na 8-bitowe Atari, jak i na BBC Micro/Acorn Electron oraz Commodore 64. W mniejszym stopniu także na Amstrada, ZX Spectrum, czy sprzęty 16-bitowe. Firma podejmowała także próby zaistnienia na amerykańskim rynku, głównie poprzez współpracę z innym potentatem – Mastertronic, którego sylwetkę przybliżyłem wam bliżej w poprzednim odcinku wpisu do Gramy Na Gazie. I to właśnie Mastertronic konwertował na Atari jeden z największych hitów English Software – czyli kolejną, arcytrudną, choć bardzo dobrą platformówkę – Henry’s House. Czy w takim razie wszystkie gry tego angielskiego studia miały tak wyżyłowany poziom trudności? Na szczęście nie. Wiele z nich dostarczało mi rozrywki i nie powodowało irytacji, bawiły dobrze wyważonym stopniem wyzwania, ciekawą tematyką oraz przyjemną oprawą graficzną. Moim skromnym zdaniem do najlepszych gier tej firmy, oprócz Henry’s House należą bez wątpienia: świetny, odwrócony platformer (zamiast skakania – schylanie) umiejscowiony w podziemnych, muzycznych jaskiniach czyli Jet Boot Jack (Atari, C64), albo grywalna i bardzo kolorowa pozioma strzelanina z podzielonym ekranem rozgrywki, w której sterujemy rakietą, okrętem podwodnym oraz głównym bohaterem poprzedniej gry (odrzutowym Jackiem) – zatytułowana Timeslip (Atari). Za obydwoma tymi tytułami stał czołowy programista English Software niejaki Jon Williams, który ostatnio wrócił do programowania na Atarynie wydając dobrego shootera na arenie zwanego Baby Berks oraz niezłą grę zręcznościową o przygodach Majora Blinksa.
Timeslip (1990) – trzy strzelanki w jednym. Udane dzieło Jona Williamsa (Atari).
Wróćmy jednak do przeszłości i ówczesnych programów. Cudowne wrażenie po dzień dzisiejszy sprawia także futurystyczny racer, z widokiem z kabiny czyli Elektra Glide (Atari, C64, Amstrad). Uwielbiam tę ścigałkę za super szybki scrolling ekranu, precyzyjną i kolorową grafikę oraz wpadającą w ucho muzykę. Miodny, lecz trudny szpil! Niektórzy z was pamiętają zapewne fajne, ale dosyć łatwe przygody płetwonurka walczącego z ośmiornicami i innymi podwodnymi żyjątkami zwaną Neptune’s Daughter (Atari, Commodore), oraz bardzo przyjemny, zręcznościowy symulator strażaka zatytułowany Fire Chief (Atari) lub proste zawody karate zwane Chop Suey (też Atari). Miłośników Komody English Software uraczyło dodatkowo takimi produkcjami, jak izometryczna strzelanina Leviathan czy świetna graficznie rycerska olimpiada pod nazwą Knight Games, która nawet doczekała się sequela. Wiecie – pojedynki rycerzy różnorakim orężem czy strzelanie z kuszy. Oprócz hitów, czy całkiem przyzwoitych tytułów przytrafiały się tej firmie także niesamowicie tandetne produkcje, pokroju opisywanych na naszych łamach The Adventures of Robin Hood (Atari), pionowej i arcytrudnej strzelanki Firefleet (Atari) czy koszmarnej gry pseudo rpg zatytułowanej Time Warp (także Atari). Jednak, abyście nie wyrywali włosów z głowy na koniec naszych wspomnień o English Software z powodu bylejakości ich gier – napomknę jeszcze o jednej prostej gierce, czyli Dan Strikes Back (Atari). To bardzo grywalne, acz oszczędne w oprawie – połączenie Pac-Mana z prostą platformówką, osadzone w podziemnej jaskini wypełnionej dziwnymi stworami. Kończyłem to grywalne maleństwo całe i dobrze się bawiłem! Swego czasu firma szumnie reklamowała także w magazynach komputerowych ich jedyną grę przygodowo-tekstową, czyli Stranded (Atari, Commodore, BBC Micro). Patrząc na postery i screeny myślałem, że to może być całkiem porządna przygoda w klimatach science fiction, jednakże recenzja tego hitu na portalu Atari Online.PL ostudziła mój zapał. Szkoda zmarnowanego potencjału.
Stranded na reklamach wyglądał na klimatyczną przygodę sci-fi. Szkoda, że tylko na nich…
Firma niestety zawiesiła swoją działalność po wydaniu drugiej części Knight Games z podtytułem Space Trilogy, wydanej na Commodore 64, która to – została bardzo krytycznie przyjęta przez graczy. Głównie z powodu całkowitego odcięcia się od całkiem grywalnego pierwowzoru. Akcja umiejscowiona w 3002 roku, robot zamiast rycerza, strzelanina zamiast rąbanki bronią białą? I to mają być Rycerskie Pojedynki? Dajcie spokój…
KONWERSJE. Przejdźmy jednak do dzisiejszej maszyny tortur, która tak skutecznie upuściła wiadra krwi zarówno Larkowi, jak i Borsukowi czyli do Kissin Kousins. Jak ta najeżona przeszkodami niczym szczęka wilkołaka kłami, niemożliwa wręcz do ukończenia zręcznościówka – prezentuje się na innych systemach? Ha, dzisiaj o konwersjach będzie krótko! Pierdolony sierściuch zwany kangurem wraz ze swoją bandą zjebanych nietoperzy i trujących muchomorów uprzykrzał życie tylko atarowcom i posiadaczom BBC Micro/Acorn Electron. Czyli poczytacie tylko o jednej konwersji tej gry, gdyż BBC oraz Acorn Electron to były praktycznie bliźniaczo podobne do siebie maszynki. Na dodatek zupełnie nieobecne w naszym pięknym kraju w latach ich świetności…
Ekran startowy czyli zerowy, uwaga na samoloty! (BBC Micro / Acorn Electron).
Jak wygląda więc konwersja Kissin Kousins na te sprzęty? Trzeba powiedzieć, że bardzo podobnie do atarowskiej wersji. Zarówno w sferze audio, jak i wideo występują tutaj tylko drobne różnice. Kolorystyka gry w obu przypadkach została bardzo trafnie dobrana, jednak w edycji na BBC/Acorn mamy bardziej soczyste barwy, wręcz mocno oczojebne, za przeproszeniem. A nawet zielonego kangura! Ha, wiedziałem, że ten w dupę chędożony sierściuch to jakiś mutant, lub od palenia trawki to mu futro zzieleniało… Na Atarynie wszystko prezentuje się naturalniej i łagodniej dla naszych oczu, co nie znaczy, że mamy do czynienia z brzydszą grą – to ciągle bardzo kolorowa produkcja. Trzeba zauważyć, że w wersji na egzotyka częściej występuje przekłamanie kolorów, nakładanie się na siebie barw dwóch obiektów, jakże charakterystyczne dla spektrumowych produkcji. Największą różnicą jednak w oprawie graficznej jest… nakrycie głowy naszego bohatera. Na BBC/Acornie zasuwa on ubrany w kapelusz i wygląda niczym kowboj, zaś na Małym Atari przywdziano mu czapeczkę z daszkiem i przeobrażono w jakiegoś skejta. Hmm, możliwe jednak, że grafik w wersji atarowskiej brzydziej narysował kapelusik i tylko mi on przypomina bejsbolówkę? Przygrywająca nam w trakcie wędrówki skoczna muzyczka oraz efekty dźwiękowe także brzmią minimalnie rożnie na obu sprzętach, ale zabijcie mnie i tak nie wskażę, gdzie milej dla uszu. Największym brakiem portu na BBC/Acorn jest wycięcie syntezy mowy, chociaż z drugiej strony słuchając jej w wydaniu atarowskim to uwierzcie mi, że nikła to strata… Dobrze, grę wstępną czyli historyjkę plus wszelakie ciekawostki oraz konwersje mamy za sobą, możemy przejść do zbliżenia czyli recenzji tego jakże trudnego szpila…
KISSIN’ KOUSINS
ENGLISH SOFTWARE (1985)
ZRĘCZNOŚCIOWA
FILM DOTYCZY WERSJI NA: ATARI XL/XE
PRAKTYCZNIE IDENTYCZNA ROZGRYWKA NA: BBC MICRO / ACORN ELECTRON
Okładka kasety z grą to raczej nic szczególnego. Ekran rozgrywki plus logotyp i tyle.
OPIS. Z początkowej historyjki opisującej psychozę jaką powoduje rozgrywka w Kissin Kousins możecie wywnioskować już z jakim rodzajem gry mamy tutaj do czynienia. Jest to najzwyczajniej w świecie – prosta zręcznościówka (prosta pod względem mechaniki), w której naszym bohaterskim łamagą poruszamy się ciągle w prawo i omijamy wszelkie przeszkadzajki na naszej drodze. Unikamy ich poprzez skakanie oraz zabijanie strzałem z pistoletu. Czyli co? Kolorowa gra run’n gun, w której naszą spluwą kosimy tabuny wrogów? Nic bardziej mylnego. Broń to tylko dodatek do rozgrywki, gdyż pociski, które wystrzeliwujemy poruszają się z prędkością lecącej muchy. Nie takiej zwinnej i szybkiej, tylko spasionej, obżartej, powolnej muchy. Dzięki temu potraktujcie naszą pukawkę jako ostatnią deskę ratunku, a nie narzędzie zagłady… Celem wyprawy naszego ciamajdy jest uratowanie miłości jego życia, pięknej czerwonowłosej kuzynki, zapewne o powabnych kształtach, z którą nasz niedorajda zamierza wziąć ślub. Bidulek nawet nie zdaje sobie sprawy, że zbyt bliskie pokrewieństwo z jego miłością, nigdy nie pozwoli mu na wprowadzenie w życie jego planu, ani tym bardziej na skonsumowanie z nią nocy poślubnej. Chociaż jeden z moich kolegów raczył mawiać: kto kuzynki nie wyjebie, ten nie zazna szczęścia w Niebie, więc całkiem możliwe, że to własnie jest prawdziwy powód wyprawy naszego fajtłapy. Nasza ukochana została porwana przez gang wrednego, agresywnego kangura zwanego pierdolonym sierściuchem i ukryta na końcu naszej wędrówki, która składać się będzie tylko z dziesięciu ekranów. Niby mało, ale pograjcie to zobaczycie… Oprócz samego szefa bandy czyli zapchlonego kangurzyska, który nieraz osobiście patroluje okolice i kopie nam dupsko, zmierzymy się z jego pomagierami w postaci: krwiożerczych nietoperzy, jadowitych larw, trujących muchomorów czy zmutowanych krabów. Żeby nie było zbyt łatwo, przestworza patrolują piloci wynajęci przez jebanego sierściucha i zrzucają nam bomby prosto na łeb.
Zaczynamy! Pierwsza plansza nie może być trudna! Aha, zabija nas wszystko… (Atari)
Zdziwicie się pewnie, że naszego protagonistę wielokrotnie nazwałem już łajzą w akapicie powyżej? Przecież taki szlachetny i bohaterski… Herosa to on przypomina tylko z wyglądu, gdyż jego postać wzorowana jest na wielkim, nieustraszonym podróżniku – niejakim Panama Joe, którego przygody mogliśmy podziwiać w jednej z najlepszych 8-bitowych gier, czyli Montezuma’s Revenge. Pewnie zabieg ten miał zachęcić graczy do rozgrywki i podnieść na duchu ich morale przed wyruszeniem na tę krótką, jednakże morderczą krucjatę. Tak naprawdę nasz zakochany kuzyn to istna lebiega, którego zabija dosłownie wszystko! Ja rozumiem, że wielgaśne, przebrzydłe, ponad metrowe larwy, ale żeby najzwyklejszy w świecie krzaczek, śmietnik, hydrant czy cokolwiek na naszej drodze powodowało zgon i dezintegrację naszego pupila? Hmm, nikt nie mówił, że będzie łatwo… Zasuwamy więc naszym ciapciakiem ciągle w prawo i skaczemy przez przeszkody, nieraz ostrzeliwując się z pizdoletu (pizdolet jest to nieużyteczny w pizdu pistolet), mając złudną nadzieję na zakończenie sukcesem naszej misji… Tak naprawdę rozgrywka w grze wygląda w sposób następujący: ciągle giniemy, znowu umieramy, zostajemy zabici, zdezintegrowani kolejny raz, ponownie zbombardowani, wdepniemy na kolce, śmiertelnie ugryzie nas nietoperz, szczypce kraba odetną nam nogę, czy przewrócimy się o hydrant i skręcimy kark… Świetna rozrywka! A jeżeli już uda nam się chociaż chwilę nacieszyć naszym marnym żywotem – spacyfikuje nas pluszowy kangurek… Tfu, co ja mówię, pierdolony sierściuch!
Zmutowane gąsienice czy larwy pojawiają się już na drugiej planszy! (Atari).
PLUSY. Grafika jest niezaprzeczalnym atutem tej trudnej gry. Na pierwszy rzut oka wydaje się ona za prosta, ale przez to jest bardzo czytelna i dodatkowo naprawdę kolorowa. Pomimo, że nie jest szczytem artyzmu – cieszy ona narząd wzroku i jest po prostu ładna, oczywiście jak na 8-bitowe standardy. Akcja toczy się tylko na pierwszym planie ekranu, zaś w tle zobaczymy różnego rodzaju sklepy z ich oknami wystawowymi, czy budynki z czerwonej cegły, lub nasze oczy ukoi zieleń lasu. Naprawdę miłą i sielską atmosferę wytwarza ten tytuł pod względem oprawy video. Wszystkie poczwary (czytaj banda pierdolonego sierściucha) są od razu rozpoznawalne, larwy paskudne i ohydne, zaś zdradliwe muchomorki bardzo apetyczne. Oczywiście można doczepić się do animacji naszego niezdary, która ogranicza się tylko do przebierania nóżkami, ale całość robi jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Podobnie ma się sprawa z udźwiękowieniem i muzyką, która towarzyszy naszym poczynaniom. W tle przygrywa skoczna i wpadająca w ucho interpretacja klasyki czyli – utwór Giachchino Rossiniego – Uwertura Wilhelma Tella, znana bardziej jako motyw przewodni kultowego, westernowego serialu Samotny Jeździec. Ktoś nie kojarzy? Tak, to ta muzyczka, po usłyszeniu której – galopują wszystkie konie we wszechświecie… No, i dzięki niej – my także galopujemy w grze, gdyż działa ona bardzo mobilizująco na poczynania gracza i zachęca do podjęcia kolejnych prób przebycia tego arcytrudnego toru przeszkód, zgotowanego nam przez autorów. Taradam, taradam, taradam, dam, dam – nie poddawaj się rączy rumaku i skacz przez przeszkody! Czyli jakby nie patrzeć, w grze robimy za konia! Same odgłosy dźwiękowe to po prostu standard w tego typu grach: dźwięk skoków, zgonu, zrzucanych bomb czy strzałów. W sumie to nie można się do nich przyczepić, ani też ich pochwalić, ale uwierzcie, że odgłos dezintegracji naszego ofermy będzie prześladował was we wszystkich koszmarach sennych… Obecność mocno reklamowanej syntezy mowy, pewnie także była atutem w dniach premiery tego tytułu, gdyż nie było to częste na maszynach 8-bitowych. Jednakże biorąc pod uwagę fakt, że ogranicza się ona do trzech niewyraźnie wypowiedzianych słów – pozostaje dzisiaj dla mnie tylko ciekawostką…
Ten tor przeszkód wymaga końskiego zdrowia! Samolot, kolce, a za rogiem wredny kangur… (Atari)
Naprawdę zastanawiam się jakim cudem udało się autorom gry wytworzyć u grającego syndrom sztokholmski, czyli sympatię do własnych oprawców? Bo jak inaczej nazwać chęć ciągłego ponawiania tortur serwowanych nam przez twórców tej produkcji? Pomimo, że giniemy w zastraszającym tempie i napis game over widzimy co kilkadziesiąt sekund, to ponawiamy po raz kolejny próbę przejścia Kissin Kousins. Co ja nie dam rady? I zgon! Kurcze, teraz to przejdę! I w dupę. I w pizdu. I game over. I znowu próbujemy, i po raz wtóry pozamiatane! Próba, za próbą, partia za partią, rozgrywka za rozgrywką, raz po raz, uczestniczymy w tej katordze! Co najdziwniejsze z własnej nieprzymuszonej woli i dodatkowo czerpiemy z tego satysfakcję niczym jacyś pieprzeni masochiści… Naprawdę należy docenić ten fakt i niecodzienną grywalność tego tytułu. Efekt jeszcze jednej cierpiętniczej próby może spowodować u gracza wręcz zarwanie nocki. Wydaje mi się, że spowodowane jest to głównie miłą oprawą audio-video oraz małą liczbą wszystkich etapów, które łechtają i oddziałują na ego gracza. Wiecie to tylko dziesięć, króciutkich, jednoekranowych plansz. Każdy by przeszedł, a ja nie przejdę?
W lesie, jak to w lesie. Cisza, spokój, zbieramy grzyby, łatwizna… Taa, po chuju! (Atari)
MINUSY. Największą bolączką gry jest jej wręcz niemożliwy poziom trudności! Każdy jeden skok należy wykonać z precyzją co do piksela! Uwierzcie mi na słowo, albo lepiej obejrzyjcie najnowszy odcinek Gramy Na Gazie, że to najtrudniejsza 8-bitowa, komercyjna produkcja w jaką grałem w swoim ponad czterdziestoletnim żywocie. No, przynajmniej najbardziej trudna z tych, przy których czerpałem radość z rozgrywki. Bo trzeba jednak zauważyć, że pomimo wyżyłowanego do granic możliwości wyzwania jakie stawia przed graczem, Kissin Kousins pozostaje całkiem grywalną grą. Gdyby była łatwiejsza i miała więcej plansz byłaby pewnie świetnym tytułem. A może to własnie dzięki temu, że jej przejście to chrzest bojowy na prawdziwie hardkorowego gracza – jej miodność wzrasta? Na koniec należy jeszcze dodać, że gra jest bardzo, bardzo nieuczciwa. Oczywiście w przypadku nieprecyzyjnie wykonanych skoków – wszystko jeszcze jest fair i sami wiemy, gdzie popełniliśmy błąd. Jednak w przypadku losowych przeszkadzajek czyli gangu pierdolonego sierściucha – to przekleństwa same cisną się na usta! Na planszach, na których występują wylatujące znienacka wredne nietoperze, albo sam herszt bandy – milutki kurwa, kangurek wskakujący nam na grzbiet – jesteśmy w czarnej dupie! Nie dość, że nie wiemy kiedy pojawi się wróg, ani jak szybko ukaże się kolejny przeciwnik po uśmierceniu poprzednika (zupełna losowość) to dodatkowo nasze życie jest zagrożone praktycznie na całej długości planszy. Nie ma tutaj bezpiecznej strefy na wejściu ekranu, gdzie moglibyśmy popatrzeć i zaznajomić się z ułożeniem toru przeszkód czy poruszaniem się wrogów. Gdzie można by wykminić taktykę. Od razu możemy zginąć, zaatakowani od tylca przez zapchlone kangurzysko i to niejednokrotnie! Raz, dwa, trzy życia poszły w piach! A jak już jesteśmy przy prawej, końcowej krawędzi etapu i witamy się z gąską, czyli uśmiechnięci przechodzimy do kolejnej planszy – to co? Jajco! Nietoperz, kurwa, wylądował i potargał nasz tupecik… To nie jest śmieszne… Zresztą obejrzyjcie najnowszy odcinek naszego videocyklu. Zobaczycie po ilu próbach daliśmy sobie spokój z tą grą, zmieniając się przy okazji z kulturalnych graczy – w niewychowanych, rzucających mięsem gburów. Tak, Kissin Kousin w każdym potrafi obudzić mroczną naturę…
Trzech na jednego to banda… sierściucha pierdolonego! (Atari)
KIEDYŚ. Kto z was czytał historyjkę do tego wpisu ten wie jak było kiedyś… Mój kuzyn osiwiał, ja ocipiałem (nie wiem co lepsze, chyba to drugie…) i przeszliśmy tylko dwa ekrany gry… Próbowaliśmy jeszcze parokrotnie podjąć rękawicę rzuconą nam przez ten tytuł, ale powiadam wam – wczytywanie tej gry było dłuższe niźli czas naszych wszystkich rozgrywek. Wiecie, dzieciaki nie mają tyle cierpliwości co dorośli i po kilku nieudanych próbach, któryś z nas naciskał wyłącznik Ataryny z przekleństwem na ustach. Patrzył na drugiego mówiąc – nigdy więcej… Larek zapytany o swoje przeżycia związane z tym tytułem spuścił tylko głowę w milczeniu i przeklął cichaczem pod nosem. Nie chciał mi opowiadać o traumie jaką dostarczyła mu ta gra w dzieciństwie…
TERAZ. … a później patrzę kiedyś ukradkiem, a on sobie po kryjomu, u mnie w stołowym pogrywa w Kissin Kousins! Czyli jednak mu się podobało? Zerkam na ekran telewizora i widzę planszę, w której nigdy nie byłem. Nie może być! Larek lepszy w jakąś grę ode mnie? What the fuck?! – Fajna jest jednak ta gra, taka kolorowa i z płynną rozgrywką – mi mówi – tylko, że meeeega trudna! Dawaj tego pada, ja ci pokażę, myślę sobie i biorę się za bary z produkcją od English Software. Jeb, jeb, jeb, padłem jak pet! – Daj pan spokój, nie na moje nerwy! – rzucam po porażce, nie zdając sobie sprawy jaki niecny plan wymyślił mój kompan! Co stało się później, zdążyliście już pewnie przeczytać… Genialny pomysł profesorka, żeby ogrywać ten tytuł w Gramy Na Gazie stał się faktem. Wszystkie nasze przeżycia i całą psychozę jaką przeżyliśmy dzięki pierdolonemu sierściuchowi, zawarłem w historyjce będącej wstępem do tego artykułu. Możliwe, że trochę ją podkolorowałem, ale tylko trochę… Zresztą jej prawdziwość najlepiej sprawdzicie oglądając najnowszy odcinek naszego retro video cyklu zawarty poniżej. Odcinek, w którym straciliśmy masę nerwów, mało nie rozbiliśmy pada o ścianę, przeszliśmy szybki kurs łaciny podwórkowej i prawie znienawidziliśmy Atari… Tylko w nim zobaczycie jak Larek przeklina, a Borsuk dostaje w dupsko! Ha, a najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że pomimo tego wszystkiego – dobrze się oboje bawiliśmy!
ArSoft CORPORATION i Retro Na Gazie prezentują:
Gramy Na Gazie – KISSIN’ KOUSINS (1985) – ATARI XL/XE
KISSIN’ KOUSINS
(ATARI XL/XE, BBC MICRO / ACORN ELECTRON)
BORSUK: Możliwe, że największe wyzwanie w żywocie gracza? Prawie znienawidziłem swoje hobby, a jednak przyciąga jak magnes… Dziwne. Co ja nie dam rady? Jebudu! Jeszcze raz. Game Over. Zaraz uwolnię moją lubą! W pizdu… Kurrrrczaczek, dlaczego to tak wciąga? Jeszcze trzy próby! Masakra! Muszę to przejść! Jebudu. Nie wierzę! Game Over. Pierdolony sierściuuuch!!!
LAREK: Eeee, tam przesadzasz, uspokój się, wyluzuj, nie może być taka trudna. Zobacz jaka ładna i kolorowa! Milusia gra dla dzieci. Patrz, tu trzeba na spokojnie. Pyk, pyk, pyk. Ups, nie udało się. Jeszcze raz. O widzisz, Borsuczku, właśnie tak się gra. Na spokoju. Dobra gierka, podoba mi się. Jeb. Kurcze, źle skoczyłem. Teraz dam radę. Jebudu! Uff, trudno jednak. Chwilunia, teraz będzie git. Game Over. Co?! Znowu?! Kochany, milutki, pluszowy, kurwa jego mać, kangurek!
Tył okładki kasety z reklamami innych gier English Software.
STEROWANIE
DŻOJ: LEWO, PRAWO – poruszanie się ciapowatym herosem, FIRE – strzał z pizdoletu, GÓRA i GÓRNE SKOSY – skoki.
PS1. Przepraszam za ilość epitetów w tym wpisie. Wydaję mi się jednak, że były one na miejscu w przypadku tej produkcji. Jeżeli ktoś poczuł się zgorszony proponuje okład z jędrnych piersi. Słyszałem, że pomaga. W przypadku filmu także trafiają się przekleństwa, ale w mniejszym natężeniu. Wiecie, pierwsza porażka naszego duetu… W przyszłości postaramy się znowu wrócić do formy i kultury.
PS2. Oczywiście znam trudniejsze gry na Małe Atari – dla przykładu niekomercyjna Another Stupid Game stworzona przez naszego czytelnika i współpracownika Sikora. To jest dopiero hardkor! Z produktów komercyjnych są jeszcze takie wynalazki jak polskie Piekiełko czy Upiór, ale wiecie, szanujmy się trochę. Jeżeli gra jest już tak cholernie trudna – to chociaż niech daję radochę grającemu…
PS3. Screeny z gry przygotował Larek, zaś grafiki dotyczące Kissin Kousins oraz English Software pochodzą głównie ze strony Atarimania.