Ale co się stało? Ta czarna, płaska skrzyneczka po lewej i po prawej stronie miała pokrętła a pośrodku kilka klawiszy i przełączników za pomocą których można było wybrać aż 4 gry. Wszystkie miały cechę wspólną: paletki i piłkę. Konsola była wyciągnięta przypuszczalnie z jakiegoś niemieckiego śmietnika, złącze obrazu było niezbyt stabilne i telewizor czasami mrugał, ale zabawa była przednia. Po latach dowiedziałem się, że to była chyba jakaś podróbka atarowskiego Ponga. Także po latach dowiedziałem się, że pokrętła dają się wyjąć i mają własne przewody. Szok, można było grać nie leżąc po obu stronach konsolki. Cóż. Początki bywają trudne.
Ale, że Atari?
Ciekawa sprawa. Trzeba wyobrazić sobie miasto bez reklam, bez migających banerów, z prawdziwą zimą i z nielicznymi samochodami na ulicach. Tam, gdzie obecnie są bloki, była zieleń, drzewa i górki do zjeżdżania na sankach (to było takie coś na dwóch płozach, drewniane lub metalowo-drewniane). Na niektórych ulicach po prostu graliśmy w piłkę.
Nie ma telefonów komórkowych, telefon stacjonarny można mieć już po 10 latach od złożenia wniosku, nigdzie nie można dostać baterii paluszków (dramat, nie mogłem uruchomić mojego samochodu-zabawki).
A co jest? W TV program Sonda. Robiony z wykorzystaniem pirackich materiałów przez dwójkę najzwyczajniejszych w świecie gości w rogowych okularkach. Kiedy usłyszałem o wypadku, nie byłem jeszcze do końca świadomy tego, że Polska straciła dwóch geniuszy-indywidualistów i już nigdy nauka nie będzie taka fajna. Byłem jeszcze za młody żeby to w pełni zrozumieć.
Obok czasu pojawił się Bajtek, Top Secret, Tajemnice Atari i “Krieg Der Sterne”. Film na VHS był super, nie rozumiałem z niego ani słowa, ale był kosmos, lasery, inne światy, laska z warkoczykami po bokach i gość w czarnej masce, który z dziwnym oddechem przemawiał w najstraszniejszym (wtedy dla mnie) języku świata. Tak, to był zdecydowanie gość, którego należało się bać.
Tam, gdzieś po drodze, zaczyna się coś zmieniać, brzmi groźnie słowo “Demokracja” (co to w ogóle znaczy?), z telewizji zamiast pana w ciemnych okularach zaczyna przemawiać jakiś wąsaty Janusz (później się dowiedziałem, że jednak to nie był Janusz, ale też był spoko).
To było jak eksplozja, niesamowitym było obserwować zmieniającą się szarość (a jednak na swój sposób kolorową) w ruch, ruch ludzi, którzy widzieli nowe możliwości, stali na bazarach, jeździli między giełdami, legalnie zakładali firmy i mogli robić wiele niesamowitych rzeczy, których nie mogli wcześniej, np. mogli pisać i publikować bez wcześniejszego oddania tekstu do urzędu cenzorskiego. Po prostu Epa :D.
I tam, gdzieś w tym chaosie, wcześniej lub później, pewnego dnia. Pukam do sąsiada. W dużym pokoju coś pachnie, zapach nowości, bardzo charakterystyczny, jakby zwęglona stal…
– Ty, a co to jest?
– KOMPUTER (ta duma w głosie :) ).
– Jak się obsługuje, jest instrukcja?
– Tak, tu pisze, że ze start i option wgrywa się programy.
I wgraliśmy. Gra była niesamowicie kolorowa, dynamiczna a przejście tym zielonym chrabąszczem na drugą stronę ulicy dawało niesamowitą satysfakcję.
Zdołałem namówić rodziców do zakupu tego niesamowitego wynalazku (do “nauki”…). I się zaczęło.
Na giełdę na Grzybowskiej jeździliśmy raczej napaść oczy niż coś kupować (młody z drobnymi niewiele zdziałać może), a podziwiać można było fury sprzętu i katalogów z grami (właściwie wycinankami z kolorowych, zagranicznych czasopism). Dużo później na giełdzie był taki jeden bezczelny typ, który zamiast sprzedawać fajne składanki w normalu i turbo sprzedawał pojedyncze gry z kolorowymi okładkami w horrendalnych cenach. Ten bezczel do dnia dzisiejszego obraża ludzi na forach atarowskich swoimi poglądami na temat kaset-składanek. Łatwo można go poznać bo w awatarze ma japońską jaszczurkę.
Wracając. Były dla nas dwa ważne, strategiczne punkty w mieście. Jeden to Studio Komputerowe Oskar (dzisiejszy Karen) w Uniwersamie Grochów z pirackimi kartridżami i super wyborem joysticków. Apache 1 – pierwszy “bogaty i zagraniczny” jaki kupiłem. W każdym razie był o niebo lepszy niż coś zbudowane z drewna, puszki po napoju i szczątkach (właściwie tylko kablu) czegoś co nazywało się Gunshot GS123.
Oraz: Atari Studio “AS” (późniejszy Mirage), gdzie rozprowadzano wszystko co było piękne, włącznie z pirackimi składankami w normalu i ichniejszym turbo (Atari Super Turbo to się nazywało).
W “AS” na górze wisiała reklama (w formie srebrno-zielonych tekturowych okręgów) jakiejś bardzo drogiej, zagranicznej produkcji, to było zdaje się Centipede. Nie było mnie na nią stać, ale czasami ze znajomymi kupowaliśmy (oprócz składanek) te pojedyncze gry z kolorowymi okładkami. Niektóre miały nawet zabezpieczenia “antypirackie”. Ale u dziecka w wieku szkolnym przepisanie całej instrukcji Mieczy Valdgira nie było najmniejszym problemem – zeszyt i długopis/ołówek miał każdy, pieniądze niekoniecznie ;).
Ciekawie wybierało się po okładkach, krajowe oryginały rządziły ceną i fantazją (czasami niestety tylko na okładce). Kilka kupionych przeze mnie kaset;
– Jakiś cwaniak przy statku kosmicznym. To niesamowite, że handel ludźmi i narkotykami mógł dawać tyle radości (w sumie do dzisiaj niewiele się zmieniło). No i dwa zakończenia. Ja, jak większość młodych i naiwnych wybrałem za pierwszym razem to nieprawidłowe.
– Kosmiczny robocik na wulkanie. I szok. Ta grafika, odgłosy, teleporty, całkowicie różne planety, dynamika, samopisząca, mieniąca się kolorami strona tytułowa. Teleporty. Lustra-teleporty! Przecież jak się po Pac-Manie widziało coś takiego to można się było pochorować ze szczęścia!
– Piękna akwarela z twarzą kobiety w masce. Ta okładka miała w sobie coś magicznego, czego nie zdołał niestety uchwycić Duddie w nowo wydanej wersji. Czy istnieje ktokolwiek, kto na pytanie przy basenie “Jesteś dorosły?” odpowiedział “nie”? Kurcze, w tej chwili każdy miał 18 lat, czego się nie robiło dla kilku prawidłowo ułożonych pikseli :). No i poczucie humoru autora: kto wcześniej mógł wpaść na pomysł żeby zbadać funkcjonariuszkę milicji (szałową blondyne, tak przy okazji)?
– Czy zauważyliście, że na okładce są dwie identyczne postacie w lustrzanym odbiciu? Jedna ubrana w mundur wojskowego, druga to jaskiniowiec trzymający spray (pewnie chuligan). Obie sylwetki mają nawet identyczny zarost.
– Wersja, którą kupiłem była zrobiona na matowym papierze fotograficznym. Wojenny okręt na pełnym morzu zapowiadał się nieziemsko, ciekawe było to, że była to po prostu gra w statki. A co dziwne wciągająca.
– Piłkowaty ludzik odbijający się od tytułu gry. Nie wiem, czy to było celem autora, ale fizyka sterowania i odbić była genialna. Grafika w wysokiej rozdzielczości do dziś robi na mnie wrażenie. Nigdy nie zdołałem poznać większości tego bardzo rozbudowanego świata, ale dla samej przyjemności poskakania można odpalić ją jeszcze raz.
Ci inni.
Był oczywiście na osiedlu jeden odmieniec, trochę wycofany, taki trochę mroczny, zawsze zabierał innym dzieciom cukierki. On miał Commodore 64 ze stacją dysków. Pastwił się nad innymi pokazując co on to nie może odpalając z dyskietki “Wings of Fury”. Dziś podobno programuje w PHP – smutna historia, ale ma na co zasłużył.
Powoli prawdziwe życie dawało o sobie znać. Wiecie jakie poważne dylematy stają przed tobą w pewnym wieku? Kolega, który zrobił prawko pyta się jak zatankować samochód. A ja nie wiem, bo te dwa tankowania odkąd zacząłem jeździć były wykonane na stacji przez jej pracownika. Więc, co zrobić? Zebraliśmy drobne, pojechaliśmy na stację samoobsługową i jakoś sobie poradziliśmy. Za około 9 zeta było ponad 5 litrów żółtej ołowiowej. Mały tip: przy dystrybutorach są plakietki z numerami. Ten numer podaje się przy kasie i kasjer wie za jaką kwotę zatankowaliśmy. Drobne i kwota zdziwienia nie budzą, myślę, że jedyni nie byliśmy.
Niedaleko był McDonalds (chyba, ale burżujska klima była). A w maku, jak to w maku, połowa sali dla niepalących, połowa dla palących. Niepalący byli w mniejszości :). Nie wiem, czy ten punkt istnieje do dziś, ale to były okolice Makro w Warszawie na Al. Jerozolimskich.
Okolice roku 2000
Bóg odebrał mi rozum. Sprzedałem Atari 65XE z kolekcją kaset oryginalnych, nieoryginalnych, turbo, stacją dysków (używana, kupiłem kiela roku ’97), kolekcją dyskietek za j$%&*@e 100zł.
Była oczywiście w międzyczasie Amiga, PC nie lubiłem (wentylatory, hałas, te sprawy), ale stówa? Do dziś zazdroszczę temu farciarzowi, który to kupił.
Jeszcze w latach 90 była wyprzedaż (likwidacja) oryginalnych dyskietek w Mirage. Po 2zł. A mogłem wykupić wszystko :)…
Kryzys wieku średniego (bzdura, jestem stary).
Kryzys w… To tylko złośliwe stwierdzenie starszych osób bez zainteresowań, pasji i niesamowitego bagażu wspomnień z przeszłości, które dzień w dzień napędzają cię i dają siłę na robienie czegoś nowego, czegoś starego w inny sposób oraz czegoś, co właśnie teraz możesz zrobić bo kiedyś nie mogłeś.
To, że w wieku 40 lat masz dziewczynę w wieku 25 lat to nie jest kryzys wieku średniego, to po prostu spełnianie marzeń z dzieciństwa. Kto w wieku 14-16 lat nie marzył o 25-latce? Sportowy samochód Hołka? Dlaczego nie? Dzieciństwo nigdy nie rdzewieje (a Subaru niestety tak i to bardzo ;) ).
Po roku 2015 spotkałem przypadkiem dwóch niesamowicie pozytywnych ludzi: Byłego redaktora “Top Secret” (Kaczor, obecnie programista front-end) oraz Mariusza G. (niesamowity trener i bardzo dobry programista back-end) organizatora PHPers. Pierwszy to legenda, drugi także i zaczynał od małego Atari.
Wpadła Myśl. Właśnie? Dlaczego dla odmiany nie odbudować kolekcji?
I się zaczęło.
Nigdy nie było mnie stać na cartridge. Dlaczego nie mieć własnych? Trochę pomyślałem i napisałem do Pana o nicku x_angel (nie miałem jeszcze informacji, że to sława, która zaprojektowała juz wiele rzeczy do Atari). Mr. x_angel do dnia dzisiejszego pewnie nie ma pojęcia, że jego adres mailowy mam tylko i wyłącznie dlatego, że kiedyś sprzedawałem mu części komputerowe :P
Co z tego wyszło? A to:
KLIK
Z sentymentu zbieram także kasety do kompletu z kartridżami. Miałem cart “Laura” a nie miałem kasety. Kaseta powstała:
KLIK
Wymarzyłem sobie zbiorcze wydania gier różnych producentów. Z pomocą przyszedł pasjonat sprzętu i kolekcjoner z forum atari.org.pl o nicku Yezy (człowiek z niesamowitą wiedzą techniczną) oraz profesjonalista o nicku drakon_dr, który potrafił zrobić vlepy na carty.
Kurcze. Dziś naprawdę potrafię docenić to, czego nie miałem kiedyś a radochy jest jeszcze więcej. Cóż zrobić? Wypada podziękować :). Thanks.
Zwykły, zielony koszyczek z marketu.
P.S. W grze “New Adventures of Laura” w jednym z poziomów jest zakodowany (w prosty sposób) adres strony internetowej. Nikt go jeszcze nie odkodował. A na pierwszą osobę, która to zrobi i upubliczni w komentarzu pod artykułem czeka mini-niespodzianka.