Dawno, dawno temu… kiedy byłem jeszcze szczylem, kiedy gała dawała więcej emocji na podwórku niż przed konsolą, kiedy internet raczkował, a gify porno robiły furorę, kiedy w TV CRT królowały takie hity jak: Dragon Ball, Yaiba, Łowca Dusz, czy Slayersi…
Stacja telewizyjna Polsat zrobiła coś, co odmieniło życie wielu dzieciaków…
Rok 2000, początek września – wracam ze szkoły, rzucam tornister w kąt, zabieram obiad
z kuchni do pokoju. Rozsiadam się wygodnie przed tv, jeżdżę po kanałach i nagle:
Polsat wyemitował pierwszy odc Pokemonów – anime, które w zatrważająco szybkim tempie stały się mega popularne. Wybuchło pokemonowe boom w całym kraju, dzieciaki (włącznie ze mną) oszalały na punkcie pokemonowych stworków. Nie potrzeba było dużo czasu aby w mojej głowie zrodziły się myśli typu “fajnie byłoby tak móc zagrać i powalczyć swoimi pokemonami!“
Kiedy anime rozkręciło się na dobre, zacząłem przeszukiwać internet. I Chociaż ten był jeszcze w powijakach to jednak to i owo było można w nim już wyszukać. I tak natknąłem się na informacje o istniejących już grach Pokemon na przenośną konsolkę GameBoy Color. Już chyba było jasne o jakim prezencie marzyłem na gwiazdkę, prawda? Przeglądałem informacje o wersjach Red/Blue/Yellow. Najbardziej moją uwagę przyciągnęła oczywiście wersja Yellow, której było najbliżej do serialu. W moim growym życiu GBC pojawił się choć nie na te święta, na które bym sobie życzył to raz, po drugie gościł on u mnie bardzo krótko i grałem w PY, ale też nie doszedłem do końca… Tak jak duża część graczy – pokemony w całości zaliczyłem dopiero na PC na emulatorze – takie czasy.
Jakiś czas temu dzięki RnG stałem się posiadaczem GBC w stanie bdb. Tak się złożyło, że miałem w swojej kolekcji karta z Pokemonami – po co mi gra bez konsolki? A no jakbym czuł, że konsolka prędzej czy później na mojej półce się pojawi. A skoro się już pojawiła to postanowiłem odbić się od Pokemonowych nowości, które mam na 3DS-ie, a tym bardziej od odpychającego mnie Pokemon GO. Ten ostatni zrobił ogromną furorę na premierę – główna fascynacja to gimby, reszta graczy to starzy pokemonowi wyjadacze. Minęło jakieś pół roku, a o PGO ucichło. Owszem, są nowe poki, aktualizacje, ale szał na pokemonową wirtualną rzeczywistość skończył się równie szybko co zaczął. Ja wróciłem do starych dobrych poków z Pikachu na czele i powiem Wam – bawiłem się świetnie! Z tego powodu postanowiłem napisać ten tekst – dla nostalgii starych wyjadaczy oraz jako przybliżenie produkcji dla młodszego rocznika, który swoją przygodę zaczął dopiero na ostatnich generacjach.
To może o samej grze?
Pokemon Yellow wyróżniał się tym, że tak samo jak w anime nasz bohater jako startowego pokemona dostaje wszystkim już znanego Pikachu, który dodatkowo nie siedzi w pokeballu, a podąża wszędzie za nami (nasz główny rywal dostaje Eevee)
Oczywiście to nie jedyne różnice. Twórcy tak kombinowali by gracze jednej z dostępnych wersji nie posiadali wszystkich możliwych pokemonów. I tak dla przykładu – w wersji Yellow zabrakło następujących poków:
Aby skolekcjonować je wszystkie niezbędna była wymiana z użytkownikami posiadającymi wersje Red/Blue lub (na co zapewne firma liczyła) zakupienie przez jednego gracza wszystkich trzech edycji. BigN Januszem growego biznesu. Rzecz jasna gry nie ograniczały się do braku stworków w poszczególnych edycjach, ale reszta zmian nie jest na tyle ważna by poświęcać jej więcej czasu. Tak czy siak, jeżeli zaliczyło się jedną wersję, to można było stwierdzić, że fabularnie jesteśmy zapoznani ze wszystkimi częściami. No dobrze to takie podstawowe różnice na szybko, ale czym jest sama gra i na jakim systemie się opiera? Otóż jest gra spod gatunku RPG (a pokusiłbym się nawet o jRPG, a co!). Cały jej mechanizm i system polega na walkach z dzikimi pokemonami (lub innymi trenerami) i łapaniu ich, by stworzyć własną kolekcję stworków, którą będziemy przez całą przygodę farmić, by móc pokonywać coraz to mocniejszych przeciwników.
Grę rozpoczynamy we własnym domu, z którego wyruszamy na naszą wielką przygodę pokemon. Ponieważ jesteśmy hardcorami to idziemy prosto w trawę, gdzie czają się dzikie pokemony. Od razu spotykamy profesorka, który nas ostrzega by nie włazić bez własnych stworków w trawę bo dzikusy nas zabiją. I tak oto idziemy do laboratorium profesora, gdzie dostajemy legendarnego już (aktualnie ikonę serii) – Pikachu, który będzie za nami podążał. Czas ruszyć w przygodę, ale ni chu chu. Nasz główny rywal (odpowiednik Garego z anime) – wnuk profesora Oak’a. Temu pali się dupa by przegrać pierwsza swoją życiową walkę i wyzywa nas na pojedynek. Po tym wreszcie ruszamy na podróż naszego życia. System walki i rozwoju naszych stworków jest dziecinny w swojej postaci, a jednocześnie bardzo wciągający.
Gdy w trawie zaatakuje nas dziki stwór mamy do wyboru cztery opcje:
Atak – podczas rozwoju poksów zawsze mamy do dyspozycji cztery ataki, także często bywa sytuacja, że musimy skasować aktualny atak i zastąpić go nowo poznanym. Każdy atak możemy wykonać określoną ilość razy. Gdy się skończą możemy je odnowić dając poka do lecznicy pokemon lub używając stosownego itemu.
Wybór innego Pokemona – jeżeli naszemu stworkowi grozi śmierć bądź chcemy wybrać bardziej efektownego poka na naszego przeciwnika to możemy go wymienić
Użycie Itemu – wybieramy itemka z naszego plecaka: potiony, odnawiacze ataków, rzeczy niwelujące różne statusy itp.
Ucieczkę – jeżeli uznamy, że walka może nas przerosnąć lub chcemy jak najszybciej przelecieć dalej – używamy tej opcji. W większości przypadkach udaje się uciec (nie działa w walkach z trenerami)
Za każdą wygraną walkę dostajemy punkty exp. Punkty te są zaszyte w pasku pod ilością pkt życia, który się uzupełnia. Gdy dojdzie do określonego poziomu zyskujemy wyższy lewel. Od trenerów dostajemy dodatkowo jakąś kasę, za którą możemy kupować potiony, pokeballe, rzeczy zdejmujące statusy itp.
Jeżeli chodzi zaś o łapanie poków to bijemy wrogiego stworka tak długo, aż jego życie zejdzie do granicznej wartości – wtedy zarzucamy pokeballa i mając szczęście uda nam się go złapać za pierwszym razem.
W taki oto sposób powiększamy kolekcję naszych stworków. Aby nie było zbyt łatwo to przy sobie możemy nosić tylko sześć wybranych stworków. Gdy mamy zapełnioną ilość poków przy sobie – reszta złapanych leci to wirtualnego banku, z którym możemy się połączyć przez komputery np. w centrum pokemon.
Każdy z pokemonów posiada swój określony żywioł, który jest skuteczniejszy jak i wrażliwy na żywioły innych – przykładowo typ ognia będzie miał nikłe szanse z typem wodnym. Dzięki temu walki nie są monotonne i wymagają od nas obrania odpowiedniej strategii przed trudniejszą potyczką. Podróżujemy głównie z miasta do miasta – a w większości z nich znajdują się Sale Treningowe – tzw. GYM. W każdym GYMie znajduje się mistrzunio danego miasta, po pokonaniu którego zdobywamy odznaki. Uzyskujemy również różnego rodzaju ataki klimatycznie związane z żywiołem Lidera Sali. Przykładowo od Lidera Kamiennych poksów dostajemy atak umożliwiający naszemu kamiennemu pokemonowi rozbijać skały – a te stoją podczas podróży w różnych miejscach tarasując dostęp do przedmiotów lub alternatywnej ścieżki prowadzącej do wcześniej nieznanych miejsc. Oprócz tego w ciągu rozgrywki mamy możliwość poznania takich udogodnień jak Surfowanie po wodzie, latanie, ścinanie zagradzających drogę roślin, czy rozjaśnienie czarnej jak węgiel jaskini.
Zgodnie z animową konwencją bardzo często będziemy napotykać na swej drodze złych trenerów, chcących zepsuć nam plany zdobycia tytułu mistrza pokemon. Oczywiście mowa o Zespole R. Swoją drogą szkoda, że nikt nie zrobił scenki ze słynnym “Zespół R znowu błysnął” ✮ I np. odlatujący balon w siną dal ^^
I tak mniej więcej przedstawia się pierwsza generacja growych poksów. Warto do nich zajrzeć zarówno z nostalgii lub z chęci zapoznania się “jak to się wszystko zaczęło“. Wiadomo, jest tu trochę archaicznych rozwiązań w porównaniu z dzisiejszą rozgrywką, a i dużo wyższy poziom trudności (zero ułatwień typu farmienie całej drużyny jednym pokemonem). Gra nie zawodzi pod kątem grywalności, choć fabuła jest prosta jak budowa cepa. Nie ma w niej nic intrygującego, choć jakby na to nie patrzeć – sprawdziła się przez kolejne generacje. Najważniejszym aspektem jest zdobycie wszystkich odznak, złapanie wszystkich stworków (zwłaszcza tych legendarnych), farmienie wybranych (lub wszystkich) na max level. Mówiąc krótko – formuła na setki godzin, gra daje naprawdę sporo satysfakcji
W Y/R/B możemy aktualnie zagrać na 3DS-ie co i ja uczyniłem, gdy te pojawiły się w eShopie, lecz gdy tylko dostałem kultową konsolkę – porzuciłem grę na 3ds’ie i zakasałem rękawy do GBC. Przez ten czas poczułem się jak kiedyś – mały ekranik oraz kiepska widoczność dały o sobie znać i o dziwo to sprawiło prawdziwą frajdę z gry. Moje ponowne przejście Yellow jak i ten tekst udowadniają po raz kolejny, że jak grać w retro to pełną parą, na konkretnym sprzęcie – żadnych emulacji itp.
Starych weteranów zachęcam gorąco do ponownego przejścia pierwszej generacji w czasach kiedy nowości już nie przyciągają przed ekraniki jak dawniej, zaś ludzi nie mających styczności nakłaniam do zapoznania się z tytułem, który podłożył podwaliny pod dzisiejszy wart miliony, pokemonowy biznes.
Tekst podesłał nam Gomlin, zwycięzca niejednej retromanii w tym tej w której do wygrania był GameBoy Color. Dobrze wiedzieć, że się nagroda podobała!