Recenzja | Castlevania ReVamped (PC), HooperVania (PC)

Z Halloween najbardziej kojarzą się dwie serie: Castlevania oraz Resident Evil. Osobiście wolę dynamiczniejsze tytuły, dlatego ta pierwsza pozycja od Konami jest mi bardziej bliższa niż ta od Capcomu. Ostatnia gra z serii (nie licząc mobilek, pachinko oraz gościnnych crossoverów) wyszła ponad 10 lat temu, a dokładniej w 2014 roku i raczej nie zapowiada się by nowa odsłona powróciła zza grobu. Ale jak to się mówi, gdzie oficjalny twórca nie może, tam fan z pewnością upichci coś całkiem ciekawego. Dziś przyjrzymy się próbie połączenia metroidvanii z klasyczną formułą rodem z pierwszych odsłon oraz skupimy się na z pozoru duchową kontynuacją NESowej odsłony, jednak jak się okaże, oferującą znacznie więcej niż hicior sprzed ponad 35 lat.

Castlevania ReVamped

Lv4GAMES – PC (2024)

Metroidvania, gatunek dziś przeżywający drugą młodość, głównie za sprawą gier indie, a zaczęło się to wszystko od przygód dzielnej Samus Aran w grze Metroid od Nintendo. Wraz z sukcesem jedynki na NESa wyszła kontynuacja na Gameboya oraz Super trójeczka na SNESa. Nic nie wróżyło, aby ktokolwiek mógł zdeklasować tę kultową trylogię, lecz nagle w 1997 nastąpiła rewolucja w postaci Castlevania: Symphony of the Night. Fani zauważyli podobieństwa między dwoma seriami i tak oto powstała nazwa gatunku: od połączenia Metroid oraz końcówki -Vania. Pewna grupka fanów pomyślała: „a gdyby tak umiejscowić pierwszą Castlevanię w miejsce tej z 1997 i ją z lekka zremiksować?”, co przyczyniło się do powstania Castlevania ReVamped, o którym Wam nieco opowiem.

Patrząc na screeny można by było łatwo stwierdzić, że jest to nic innego jak romhack / klon pierwszej Castlevanii. Jednak nie do końca jest to prawdą, jak wcześniej zresztą wspomniałem. Dosłownie już od pierwszych sekund gra uderzy falą nostalgii, począwszy od charakterystycznego startu, w którym nasz dzielny łowca wampirów człapie sobie do tajemniczego zamku mrocznego jegomościa. Przez pierwsze kilka chwil można poczuć, że jest to nic innego jak remake jedynki: najpierw podwórko, potem sala balowa z duchami i czyhającymi na schodach czarnymi panterami, no i schodki w dół prowadzące do jeziorka pełnego ryboludzi. Lecz po paru chwilach widać, że mamy do czynienia z czymś znacznie większym i równie dobrym. Na przykład zamiast kurczaka schowanego za ścianą mamy jedną z mikstur zwiększającą HP lub liczbę serduszek, które jak wiadomo pełnią funkcję many niezbędnej do aktywowania przedmiotów specjalnych, a te to typowa klasyka: nóż do rzucania, siekierka lecąca w górę półkolem, woda święcona na obiekty naziemne, wirująca księga, zegarek zatrzymujący chwilowo czas, ziółka do leczenia oraz mój ulubiony niebieski bumerang robiący niezłe zamieszanie w szeregach wroga.

Kolejną nowością oprócz otwartego świata jest poukrywany gdzieniegdzie sklepik z kartami ulepszającymi. Domyślnie możemy mieć przy sobie nałożone na siebie do trzech ulepszeń naszej postaci, więc nie raz będziemy musieli się zastanowić czy będziemy nosić przy sobie wzmocnienie danej broni specjalnej, mniejsze odskoki od obrywów czy może lepiej mieć aktywowaną możliwość leczenia się podczas smagania biczem wrogów. O ile oczywiście zdołamy te ulepszenia kupić. Wprawdzie nie ma tu limitowanego systemu żyć, ale każda nasza porażka i tak będzie słono kosztować stratą 50% trzymanego złota, co może naprawdę zaboleć, zwłaszcza gdy zbieraliśmy na kartę wartą 1000 monet. Na szczęście jest jedno ulepszenie, które może złagodzić ten problem w postaci lewitujących worków niczym w Shovel Knight, no ale jego aktywacja kosztuje nas jeden zajęty slot. Dlatego przyznam, że wolałem po prostu wybić paru maszkaronów i dobić na wymarzone fanty. W zależności od szczęścia z jednego nieumarłego może wypaść albo pojedyncza monetka albo worek z 10, 25, 50 sztukami, a czasem nawet i grubaśny zielony wór z równą setką pieniąchów.

To, że oryginał nie był łatwym tytułem to z pewnością wiecie. Tutaj może i nie jest aż tak źle, ale i tak chwila nieuwagi może nas sporo kosztować, w szczególności, że tutejsi przeciwnicy bywają szybsi i bardziej nieprzewidywalni, niż koleżcy z lat 80-tych. Oczywiście nie mogło tu zabraknąć emocjonujących walk z bossami, nawet pierwszy z nich potrafi nieźle dokopać, nie pamiętam by w oryginale gigantyczny nietoperz ział w gracza ogniem.

Czym by była metroidvania bez rozmaitych mocy, które można by było odblokować? W C:RV poza standardowym podwójnym skokiem, dash-em czy ślizgiem możemy zdobyć niezwykle przydatną umiejętność machania biczem do góry oraz na boki. Jednak prawdziwą wisienką na torcie są bonusowe bicze, które sprawdzą się nie tylko w ataku, gdyż także będzie można nimi niszczyć konkretny rodzaj bloczków. Co ciekawe każdy z nich ma inne właściwości: lodowy wali mocno raz a porządnie, ognisty zadaje kilka małych obrażeń ale za to w szybkim tempie, elektryczny jest najszybszy z nich, kosztem siły ataku no a początkowy metalowy jest czymś pomiędzy tymi trzema bonusowymi.

Gra jest tak porządnie wykonana, że gdybym nie przeczytał o niej oraz w nią nie zagrał nie uwierzyłbym, że mam do czynienia z produktem nieoficjalnym, tak, ta gra jest aż tak dobra. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to że jak na metroidvanię gra dość często jest liniowa, to jest zaraz po zdobyciu nowej mocy mamy jedną główną ścieżkę, a pozostałe zawierają opcjonalne ulepszenia niezwykle pomocne w tej wyprawie, no i czasem gra mogłaby mieć odrobinkę więcej detali tu i ówdzie. Zarówno dla fanów serii, jak i wielbicieli retro pozycja wręcz obowiązkowa.

Retrometr


HooperVania

Linky439 – PC (2022)

Tym razem nie pokierujemy żadnym z wielopokoleniowej rodziny Belmontów, a Hooperem. Pewnie się spytacie: „kimże on jest?”. Otóż jest to francuski youtuber / streamer znany z tego, że gra w Castlevanię. No ja o nim wcześniej nie słyszałem, no ale skoro doczekał się gry, to jakaś większa grupka fanów go regularnie ogląda. W podobnym stylu parę lat temu wyszła dwuczęściowa seria Angry Video Game Nerd Adventures, która była poświęcona Jamesowi Rolfe, twórcy serii Angry Video Game Nerd (trzecia część już w drodze, a gdy to czytacie jest już pewnie dostępna). Dobra nowina jest taka, że na szczęście nie jest wymagane bycie fanem Hoopera, by móc cieszyć się grą. Jedynie co być może stracicie to parę easter eggów i nawiązań dotyczących jego twórczości.

Fabuła gry opowiada o tym jak to główny bohater podczas corocznego ogrywania Castlevanii został wciągnięty przez grę, przez samego Drakulę, by w końcu przestał go mordować raz za razem. Na szczęście nie będziemy sami, gdyż będzie nam pomagał sam legendarny Segata Sanshiro*, niestety tylko jako sprzedawca itemków w sklepie, inaczej za łatwo by było.

Sterowanie bohaterem i mechanika rozgrywki jest niemal identyczne jak w oryginale, łącznie z dalekimi odskokami do tyłu podczas obrywania. Jedyną różnicą jaką dopatrzyłem to przyjemniejszy i precyzyjniejszy system skoków zaczerpnięty z metroidvaniowych odsłon oraz nowy system pozyskiwania broni specjalnej. Normalnie wszelakie graty do rzucania wypadają z lampionów, tu zaś przedmioty zasięgowe są odblokowywane na zawsze po ich podniesieniu z piedestałów porozrzucanych po różnych zakamarkach świata gry. Znajdziemy zarówno znane wszystkie klasyki jak siekierki, woda święcona, czy krzyżowy bumerang, jak i zupełnie nowe zabawki jak np. rękawica Power Glove zamiast domyślnych sztyletów. Co najciekawsze do większości z tych gadżetów można kupić ulepszenie. Nawet nie wiecie jak bardzo człowiek potrzebował możliwości rzucenia dwóch siekierek, jednej do przodu, drugiej do tyłu.

To co najbardziej wyróżnia Hoopervanię od większości klonów Castlevanii, a nawet i głównych odsłon serii to poziomy, z którymi nasz dzielny bohater będzie się zmagać. W praktycznie każdej części zza pojedynczymi wyjątkami Belmontowie albo od razu lądują w zamku wampira, albo najpierw zwiedzają okoliczne tereny prowadzące do wcześniej jednej z setek posiadłości długozębnego. Tutaj i owszem takowe poziomy też się znajdą, jednak pomiędzy nimi wpada kreatywne urozmaicenie. Żeby nie zdradzać za dużo przytoczę tylko kilka przykładów. Zaraz po pierwszej typowo Castlevaniowej miejscówce zwiedzamy gigantyczny, wielopiętrowy dom Hoopera w celu aktywacji pięciu generatorów prądu, porozrzucanych po całej chałupie. Potwory zresztą tam będą też.

Kolejny przykład jest nawiązaniem do filmu „Wielka Ucieczka”, w którym tak samo jak w filmie będziemy uciekać z obozu jenieckiego. Możemy na dwa sposoby: albo skradając się, unikając wrogich żołnierzy, a także i świateł reflektorów. Możemy też iść na Rambo, tylko wtedy zablokujemy sobie dostępu do opcjonalnych itemków. Gra często bawi się konwencją i jeden z poziomów dzieje się na mapie świata, gdzie będzie trzeba ubić pewnego złego jegomościa, co zazwyczaj lubuje się w porywaniu blondwłosej księżniczki, bo ta za dużo czasu spędza z włoskim hydraulikiem i jest z tego powodu nieco zazdrosny.

Moim faworytem jest dwu poziomowy remiks gier z NESa, a tam fragment poziomu Wood Mana z Megmana 2, World 1-1z Super Mario Bros, pierwsza dżunglowa miejscówka z Contry, a także mały spacerek po planecie Zebes z Metroida, a i weźmiemy także udział w teleturnieju, a nawet i w sekcji latanej na delfinie, ufff… no trochę tego jest.

Wiadomym jest faktem, że na końcu wpadniemy do domu Drakusia, a u niego ostra jazda. Zabawy z grawitacją, ucieczka przed goniącymi morderczymi kolcami… no łatwo nie będzie, dlatego polecam nazbierać parę(tnaście) zapasowych żyć, albo gdy jednak będzie za ciężko to wejść w menu opcji i ustawić tryb nieskończonych żyć i nieśmiertelności. Jak dla mnie ekstra pomysł! Hardkorowi wymiatacze będą w ten tytuł grali jak w każdą inną oficjalną Castlevanię, a mniej wprawieni w boju lub ci, którzy po prostu chcą bezstresowo pograć mogą posłużyć się paroma ułatwieniami. Co do zaś ostatecznego pojedynku to tylko dodam, że finalna forma Draka będzie inna niż ta, którą wcześniej uświadczyliście.

Jakby było za mało nowości w stosunku do klasyki to są jeszcze do zdobycia opcjonalne poukrywane instrumenty muzyczne niezbędne do sekretnego zakończenia. Zgarnięcie ich wszystkich nie będzie łatwe, ale na szczęście za zarobioną kasę możemy sobie kupić podpowiedź u Segaty Sanshiro. Jeszcze Wam mało? To co powiecie na to, że po ukończeniu gry odblokowuje się nam edytor poziomów?

Pozycja idealna? No na to wygląda że tak. Gra się w to równie dobrze co w oficjalne Castlevanie, a jeszcze do tego dodaje całą masę urozmaiceń, że aż dziw, że nie jest to sygnowane logiem Konami. Jedyny minus jaki zauważyłem to francuskie okrzyki, które na szczęście da się w opcjach wyciszyć. Teraz tylko czekać, jak w naszym rodzimym poletku znajdzie się jakaś grupa zapalonych fanów, gotowa stworzyć wirtualne przygody RetroBorsuka czy Dark Archona. Czy tak się kiedykolwiek stanie? Czas pokaże.

Retrometr

Gra do pobrania o tu

* co prowadzi do wniosku, że podobnie jak Damian Gracz, Hooper z Francji jest fanem Segi Saturn

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC