Ewolucja, inaczej mówiąc rozwój albo proces zmian w przeciągu czasu towarzyszy nam od… no praktycznie od zawsze. Ewolucja technologii, transportu, gier, Pokemonów i tak dalej. Gier traktujących o procesie rozwoju danego gatunku jest jak na lekarstwo, co nie jest dziwne, gdyż ciężko stworzyć interesującą grę w grze wewnątrz gry video. Do tego wyjątkowo rzadkiego podgatunku można zaliczyć shmupa Genetos, o którym kiedyś pisałem ładnych parę lat temu oraz serię Evoland, o której dziś będzie mowa.
Evoland (Flash)
Shiro Games – PC (2012)
RPG
A wszystko zaczęło się od unikalnej gry przeglądarkowej, w której na początku mogliśmy poruszać się tylko w prawo w cienkim dwu-bitowym korytarzu. Z czasem w grze można było odkryć przeciwny kierunek (czyli lewo), aż w końcu zdobyć także moc poruszania się góra-dół, a to oznacza że jesteśmy gotowi odbyć przygodę w stylu Legend of Zelda.
Pierwszego (albo zerowego) Evolanda prędzej można nazwać doświadczeniem, niż pełnoprawną grą. Chodzimy od ekranu do ekranu, zbieramy kolejne skrzynie i uzyskujemy dostęp do coraz bardziej złożonych funkcji: 16 kolorów, płynnego przewijania ekranu, dźwięku, przeciwników, broni białej, jeszcze większej ilości kolorów, a nawet i umiejętności otwierania zamków kluczami. Standardowo jak to w RPGach bywa na końcu czekają nas lochy pełne wrogów. Dodatkowo w grze także poukrywane są opcjonalne monety, pełniące role sekretów.
Co by tu jeszcze napisać o tym tytule? Po mniej więcej 15 minutach się kończy, w końcu jest to pozycja przeglądarkowa we flashu. Warto zagrać? To już od Was zależy, jeżeli macie chwilkę wolnego czasu i chcecie choć przez chwilę doświadczyć czegoś unikalnego bez wydawania forsy, to możecie spróbować.
Evoland
Shiro Games – PC (2013), Android, iOS (2015), Switch, PlayStation 4, Xbox One (2019)
RPG
Po sukcesie prototypu stworzonego na potrzeby 24-tego Ludum Dare Nicolas Cannasse wraz Sebastien Vidal założyli studio Shiro Games i postanowili rozwinąć wcześniejszy koncept na komercyjną grę.
Początek „jedynki” praktycznie wygląda tak samo, nawet pierwsza lokacja jest podobna. Jednak po pierwszej minucie widać, że mamy do czynienia z nieco bardziej rozbudowanym remake wcześniej wspomnianej produkcji. Tak jak poprzednio początkowo będziemy przemierzać monochromatyczne lasy i siekać gigantyczne ośmiornice niczym w The Legend of Zelda: Link’s Awakening DX, by potem uzyskać dostęp do pozostałych kolorów i odnaleźć skrzynię zawierającą fabułę gry, która prezentuje się następująco:
Od ponad kilku stuleci świat Evolandii był krainą mlekiem i miodem płynącą. Lecz pewnego dnia starożytne zło zostało przebudzone. Tylko wybrańcy z zakonu Smoczych Rycerzy mogą zmierzyć się z tą niewyobrażalną siłą i tak właśnie się składa, że to Ty drogi graczu jesteś jednym z ostatnich dzielnych wojowników chodzących po świecie mogący ocalić losy Evolandii.
Tak, wiem, że nie jest to specjalnie rozbudowana fabuła jak na erpega przystało, lecz nie jest ona na tyle zła, żeby nie mieć konkretnego celu podróży, która zresztą jest częściową parodią typowych klisz z Final Fantasy oraz Legend of Zelda (główny bohater o imieniu Clink dzierży gigantyczny miecz aż za bardzo podobny do Buster Sword). Podobnie jak ostatnio w miarę postępów uzyskujemy dostęp do nowych umiejętności, jednak szybko odkrywamy, że po pięciu minutach podobieństwa się kończą, gdy tylko trafimy do otwartego świata pełnego losowych starć rodem z pierwszych Final Fantasy. Nie pamiętam, w której innej grze można było zagrać w jRPGa i Action RPGa równocześnie.
Oczywiście jak na role play przystało prędzej czy później trafimy do miasteczka (a nawet i dwóch!) pełnego NPCów, którzy będą powtarzać jedno i te samo zdanie za każdym razem jak do nich podejdziemy. Tyle że tutaj musimy sobie ich odblokować (oczywiście w skrzyniach). Ewolucji nie tylko podlega świat gry, ale i też bohater, którym kierujemy. Tak po około dziesięciu minutach gra będzie na tyle rozwinięta jakbyśmy na serio grali w jakiego starego, dobrego jRPGa.
Stare, znane wszystkim powiedzenie mówi: „Przed wyruszeniem, należy zebrać drużynę”, gra jest tego świadoma i z czasem przyłączy się do nas pani mag i będzie walczyć u naszego boku. Zdarzy się nawet, że wraz z postępem w grze odkryjemy trzeci wymiar i dzięki temu będziemy mogli przechodzić do wcześniej niedostępnych lokacji. W większości przypadków będziemy cofać się do poprzednich obszarów głównie dla pobocznych działań niewymaganych do progresu rozgrywki jak chociażby zbierania ukrytych gwiazdek oraz kart.
Widać, że twórcy gry są fanami gier fabularnych, gdyż co chwila pada odwołanie do klasyka sprzed lat, a to statyczna kamera w jednym z miast niczym w Final Fantasy 8 i 9, a to wysadzanie obiektów bombkami jak na Zeldopodobną grę przystało, ba nawet niektórzy przeciwnicy są jacyś tacy podobni. Na przykład jeden z nich wygląda jak Piranha plant aka roślinka z Super Mario, a jeszcze inny jak Goomba (tutaj jako „Zoomba”). Dla fanów karcianek też przygotowano opcjonalną minigierkę.
Nie będę zdradzał wszystkich niespodzianek, ale dodam, że pod koniec gry będziemy mogli pograć w Diablo z obowiązkową czerwoną kulą zdrowia w dolnym środku ekranu.
Chyba jedynym i największych minusów gry jest jej długość – dwie godzinki i po sprawie. Wprawdzie mało jak na RPGa, ale przynajmniej nie ma zbędnych przedłużeń. Zagrać można, ale nie należy oczekiwać nie wiadomo czego, ot miła podróż do minionych czasów i tamtejszych fabularniaków.
Evoland 2
Shiro Games – PC (2015), Android, iOS (2018-2019), Switch, PlayStation 4, Xbox One (2019)
RPG
Tym razem potraktowano temat na serio. Podczas grania czuć, że się gra w tytuł z lat 90-tych, a nie zlepek pomysłów zapakowanych w formę interaktywnej prezentacji. O fabule zbytnio nie będę się rozpisywał, żeby za bardzo nie spoilerować, dodam tylko, że głównym tematem jest wojna pomiędzy ludźmi, a ludem fioletowych demonów.
Zamiast zaglądać do skrzyń i odblokowywać takie bajery jak lepsza grafika, dźwięk itp. twórcy zaoferowali możliwość podróżowania do 3 okresów w czasie na przestrzeni 100 lat różnicy między nimi wszystkimi. Każda z epok charakteryzuje się inną grafiką: teraźniejszość jest reprezentowana 16-bitową pixelartową grafiką rodem z SNESa, przeszłość wygląda jak ośmiobitowy klasyk z czasów NESa, a w przyszłości wszystko jest w 3D.
Główny trzon rozgrywki przypomina ten znany z Nintendowskich Zeld, czyli machanie mieczem w czasie rzeczywistym, z tą różnicą, że za pokonanych wrogów możemy dostać albo monety, albo kryształ doświadczenia. Koniec z ciągłą zmianą stylów, jak to było w przypadku jedynki, gdzie na otwartej mapie walki były toczone turowo (i za nie dostawaliśmy doświadczenie), a wewnątrz lokacji standardowo. Od czasu do czasu gra urozmaica wprowadzając tymczasowo nowy gatunek, na przykład schodząc do kanałów gramy w platformówkę, w kopalni pobawimy się w Bombermana, a jeden pojedynek przypomina Street Fightera 4, chwila na karciankę, shmupa i beatem upa też się znajdzie. Ba, nawet sobie nieco pogramy w Pacmana, Snake oraz Space Invaders!
Podczas podróży w świecie gry będzie nam towarzyszyć zielonowłosa towarzyszka, pewien muskularny cichy typ oraz jeszcze jedna babka. Każdy ma oddzielny typ charakteru i czuć to podczas dialogów, którzy z naszą postacią poprowadzą. Skoro o bohaterze mowa to czuć jego japońskie pochodzenie, gdyż jego pula słów, jakie może wypowiedzieć ogranicza się do „yes”, „no” oraz uwielbiana przez Reda z pierwszych pokemonów kwestia „…”.
Podobnie jak w jedynce poukrywane są opcjonalne gwiazdki, ale i także minerały, z których możemy wyrobić potężniejszy, legendarny ekwipunek, zachęcając do głębszej ekploracji. A moim zdaniem warto, bo od czasu, do czasu pojawi się jakiś easter egg nawiązujący do innych, tych bardziej znanych tytułów jak np. znajdujący się w podziemiach tajemniczy żółty bloczek ze znakiem zapytania, z którego wypadają okrągłe monety w momencie interakcji z tym przedmiotem, albo podczas eksploracji tajnego laboratorium natrafimy na posągi Daleków, zamkniętego w kapsule Mewtwo, a także zapiski, z których dowiemy się, że tamtejszy naukowiec lubował się w graniu w WoW.
Długość gry także uległa znacznej zmianie, co nie powinno dziwić, gdyż tym razem mamy do czynienia z pełnoprawną produkcją, a nie czymś, co w założeniach miało być grą RPG, ale nią nie było. Podczas grania nie raz poczujemy jakbyśmy grali w duchowego następcę Chrono Triggera, a ten jak pewnie wiecie jest jednym z najlepszych erpegów jaki powstał. Niby fabuła nie należy do tych skomplikowanych, jednak jest ona podawana w taki sposób, że co jakiś czas jesteśmy ciekawi jak się ona dalej potoczy. Nie spoilerując za bardzo przytoczę jeden przykład: podczas wspinaczki na szczyt wieży spotkamy zakapturzonego mnicho-wojownika, który nazywa naszego bohatera Wielkim Niszczycielem, który przegra z nami walkę. Cofając się 50 lat wstecz poznajemy go w czasach młodości i niechcący powodujemy ciąg przyczynowo-skutkowy, dzięki któremu zaczyna nas nienawidzić co doprowadza do tego że w dalszej przyszłości będziemy z nim walczyć… znaczy my wiemy że chłop sobie zmarnuje czas, bo nie osiągnie celu, ale on jeszcze tego nie wie. Takich zabaw z czasem jest o wiele więcej.
Jedynie, do czego mógłbym się tak naprawdę przyczepić to do dość biednego systemu sklepów, w których za zdobyte monety z wrogów bardzo nie ma co kupować: zazwyczaj lepszy miecz lub zbroję, których za wiele do wyboru nie ma. Mikstury lecznicze sami craftujemy u czarownicy.
Jakby tu ocenić Evolanda drugiego? Z jednej strony oferuje masę dodatkowych atrakcji, których na próżno nie znajdziecie u innych eprgów, z drugiej zaś strony fani wszelakich tabelek, numerków i statystyk za wiele tutaj nie znajdą. Można by było powiedzieć, że za mało eprga w tym RPGu, no ale taka Zelda nie zawiera poziomów doświadczenia i mimo tego braku jest hitem.
Jak zwykle mając przed sobą ciężki wybór podzielę ocenę na dwie części: ci, co oczekują od tej gry przygody oraz akcji i nie zważają zbytnich szczegółów do fabuły to spokojnie mogą śmiało dać zielone, ci co uwielbiają puścić wodze fantazji, snując wszelakie interaktywne historie mogą dać notę mocno zółtawą. Suma sumarum wychodzi kolor groszkowo-limonkowy czyli nadal zielony.