Miałam około 9 lat i byłam dumną posiadaczką Pegasusa i PlayStation. Raz na jakiś czas jeździłam jednak do mojego kuzynostwa i choć pobyt w mieście dla osoby wychowującej się na wsi był na swój sposób ciekawy, moja uwaga skupiała się na czymś innym. Pecet wydawał mi się sprzętem nie z tego świata, do tego nieco nieosiągalnym. Niedługo później miałam już własny, ale w tamtym czasie nie wiedziałam, że tak będzie. Dlatego też każdą możliwą okazję, kiedy to dostałam się do myszki, wykorzystywałam na tworzenie rodzin w pierwszych Simsach, czarowanie w którymś Harrym Potterze i znęcaniu się nad przechodniami w GTA: Vice City. Ta ostatnia produkcja wydawała mi się czymś idealnym – otwarty świat, różnorodne bronie, masa śmiesznych i ciekawych cheatów. Choć to recenzowaną już przeze mnie Trójkę darzę największym sentymentem, równie miło wspominam czas, gdy biegałam z mieczem samurajskim po centrum handlowym.
W omawianej części rozpoczynamy naszą przygodę w Miami. No dobrze, nazwa miasta oficjalnie nie pada, ale doskonale wiemy, dokąd zabrali nas twórcy. Główny bohater, Tommy Vercetti, w charakterystycznej hawajskiej koszuli, wraca na stare śmieci i próbuje ułożyć sobie życie. Przez to ostatnie stwierdzenie rozumiem oczywiście ostrą gangsterkę i kradzenie samochodów. Wszystko to odbywa się w klimacie i rytmie lat 80., których co prawda nie mam prawa pamiętać, za to w oparciu o znajomość popkultury uważam go za świetnie oddany. Skoro zatem już wiemy, gdzie jesteśmy i po co, warto przejść nieco dalej i głębiej.
Widać, że postaci są kanciaste, ale ta jowialność wręcz wylewa się z ekranu
Podobnie jak w poprzedniej części, nie będziemy ograniczać się wyłącznie do jednego pracodawcy. Wśród charyzmatycznych szefów półświatka warto wyróżnić Sonny’ego Forellego, którego poznamy zaraz na starcie. Każdy z nich ma jednak swój styl oraz sposób radzenia sobie z problemami. Czego by jednak nie wymyślili, to nasz protagonista, tym razem posiadający zdolność mowy, będzie musiał pobrudzić sobie rączki. Zwykle trzeba będzie kogoś sprzątnąć w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Do dziś uśmiecham się na myśl zadania z pościgiem i podpisem przy nieudanej operacji “you lost him, idiot”. Nie wszystkie zadania są konieczne do pchnięcia fabuły, część jest opcjonalna, jednak potrafi podreperować nasz budżet.
Warto pamiętać o tym, że nasz status rośnie wraz z kolejnymi zadaniami. Początkowo z reguły pełnimy rolę osoby, która ma przynieść, podać i pozmiatać. Pokój, w którym możemy zapisać stan gry, znajduje się w hotelu, a zatem nie mamy nawet własnych czterech kątów. Oczywiście im więcej działamy i zarabiamy, tym więcej możliwości się przed nami pojawi. Kupujemy sobie nowe domy, z czasem także otrzymamy rezydencję. Pamiętam, jak pozytywnym szokiem była dla mnie możliwość nabycia miejsc publicznych, jak choćby tamtejszego klubu Malibu. Przybytek nie tylko był powodem do dumy dla właściciela, ale dawał też kilka dodatkowych misji. Te z kolei – odnosi się to już do zadań jako takich, nie tylko omawianych – poprzedzane były krótką scenką (za dzieciaka pomijaną, w dorosłości docenianą), której celem było wprowadzenie w opowieść i zwiększenie immersji.
Oczywiście, nasz Tommy nie żyje w próżni. Vice City to nie tylko mafia, ale i różne gangi, których wpływy da się dostrzec w mieście. Nie jest to jeszcze tak zaawansowane jak w późniejszym San Andreas, gdzie wręcz przejmowaliśmy konkretne dzielnice i broniliśmy swoich włości, ale zbite grupki, jednorodnie ubrane, są dla nas sygnałem, że bez pełnego magazynka w niektóre uliczki lepiej się nie zapuszczać. Jeżeli nie mówimy “dzień dobry” na klatce i atakujemy Bogu ducha winnych przechodniów, musimy przestać opierać się na stereotypach. Wielokrotnie może się okazać, że wyrzucony z wozu taksówkarz będzie za nami biegł spory kawałek trasy, a starowinka ledwo niosąca reklamówki z jedzeniem stanie do walki, jeśli zostanie uderzona. Za to możliwości podróży nam się nieco poszerzyły, ponieważ prócz dobrze znanych samochodów możemy także kierować skuterami i motorami. Wiąże się z tym także przyjemna minigierka, która pomoże nam trochę zarobić. Prócz niesienia pomocy innym, czyli wcielania się w policjanta, strażaka lub kierowcę karetki, możemy także wesprzeć głodomorów i dostarczyć im pizzę.
Z luzaka w hawajskiej koszuli Tommy zmienia się w gangstera pełną gębą
Skoro mówimy o tej odsłonie Kradzieży Aut, musi pojawić się coś, co spędza sen z powiek większości graczy tego okresu. Misja z helikopterkami. Zadanie polegało na tym, by podczas siedzenia w vanie pokierować zdalnie tymi śmigłowcami i umieścić na placu budowy materiały wybuchowe. Misja ta miała ograniczenie czasowe, specyficzne sterowanie, a także budowlańców, którzy polowali na nas ze swoimi młotkami. Nigdy nie udało mi się tego zadania ukończyć. Na szczęście podczas czasów studenckich przeszła ją za mnie koleżanka, dzięki czemu mogłam własnymi siłami towarzyszyć Tommy’emu w reszcie jego kariery i dotrwać do końca. Zasadniczo wszystkie misje w historii serii GTA, które dawały mi popalić, to te z lataniem.
Tym, co w czasach ówczesnych robiło ogromne wrażenie, było nieskrępowane poczucie wolności. Jasne, już w poprzedniczce, trzeciej kanonicznej części, można było olać kompletnie kartel i jeździć po mieście metrem, bawić się w policjanta czy terroryzować przechodniów. Klimat Miami wydaje się jeszcze bardziej odpowiadać tym i podobnym impresjom. Pamiętam do dziś, w jakim byłam szoku, gdy okazało się, że mogę wejść do centrum handlowego! Na dalszym etapie gry była też tam misja, ale podczas pierwszego podejścia nie doszłam w grze tak daleko. Zaopatrzona w cheaty bawiłam się różnymi broniami, przede wszystkim samurajską kataną. W tej produkcji nawet dołączenie własnej muzyki do prywatnego radia i jeżdżenie w sposób przepisowy sprawiało ogromną przyjemność.
Samochód po przejściach, mężczyzna z przeszłością
Na pewno spore wrażenie robi rozmiar obszaru, po którym możemy się poruszać. Podstawowy areał jest całkiem spory, ale progres poczujemy wówczas, gdy popchniemy nieco fabułę i będziemy mogli skorzystać z mostu do dalszej części grywalnej przestrzeni. Jasne, że późniejsze San Andreas pod tym względem bije poprzednika, ale ta gra zadebiutowała na pececie w 2003 roku. Dla dziecka przystępującego do rocznicy Komunii to było wręcz przeolbrzymie! Co więcej, miasto nie było zbudowane jedynie po to, by cieszyć oko. Część budynków, choć niewielka, miała swoje zastosowanie, jednak cała masa zakamarków była rajem dla fanów eksploracji. W niektórych miejscach można było znaleźć dodatkową broń czy pancerz, w innych znane z serii zadania Kill Frenzy, przetłumaczone na nasz język dość sugestywnie jako Szał Zabijania. Na wyspach mogliśmy również natrafić na ukryte paczki. Jako że to uniwersum mafijne, w domyśle znajdywały się tam narkotyki. Prócz zaspokojenia żyłki kolekcjonerskiej, mogliśmy otrzymać także wymierne korzyści. Po znalezieniu dziesięciu znajdziek, a potem po każdej kolejnej dyszce, otrzymujemy określone dobra, które są dla nas później dostępne w jednym miejscu.
Ponownie sporo dobrego można powiedzieć o dostępnym nam arsenale. Ba, w cheatach istniały trzy odrębne kody na poszczególne pakiety! Choć pewnie na fanach militariów większe wrażenia robiły ogromne giwery, w tym minigun czy memiczna już wyrzutnia rakiet, która nie wzbudza żadnego niepokoju wśród przechodniów, dopóki jej nie użyjemy, pamiętam moje zdziwienie, kiedy okazało się, że mogłam brutalnie potraktować delikwenta śrubokrętem czy młotkiem. Standardowo dla serii, niektóre bronie się wykluczały i musieliśmy między nimi wybierać. Mimo to mogliśmy siać spore spustoszenie w odpowiedniku Miami. Miotacz ognia czy koktajl mołotowa momentalnie ocieplały atmosferę, if you know, what I mean.
Obecnie może nieco śmieszyć sposób poruszania się i skakania naszego protagonisty, często zresztą wyśmiewanego na różnych filmikach, jednak dawniej to był niemal wzór realizmu. Powolny krok, szeroko rozłożone ręce sprawiały wrażenie, że mamy do czynienia z kimś naprawdę istotnym, komu lepiej nie wchodzić w drogę. Palmy, samochody, w końcu i skutery oraz motory. W tym świecie można się było naprawdę zatracić, szczególnie nocą. Tylko ten Tommy tonący w wodzie psuł lekko immersję. Tyle pięknych plaż, a wystarczy delikatne zmoczenie stóp, by pozbawić życia bohatera. Muzyka, majstersztyk! Do dziś ceny soundtracku z tej części GTA wywalają z kapci. Za każdym razem, gdy słyszę Billie Jean, mam przed oczami sceny z Miami. Oczywiście prócz muzyki tamtych lat, mamy też masę specyficznych audycji radiowych. Jeżeli jednak nie interesuje nas słuchanie tego, co przygotowali dla nas twórcy, nic nie stoi na przeszkodzie, by przekopiować nasze utwory do jednego z folderów gry, a potem wozić się po mieście z ulubionymi kawałkami w głośnikach.
Jedna z posiadłości, którą możemy zakupić
Pewnie widzieliście wiele razy memy na temat GTA V. Produkcja, która ukazała się niemal na każdej konsoli, dlatego nie ma co robić kolejnej. Tymczasem warto zauważyć, że Vice City, choć jest skądinąd bardzo dobra, to także coś, na czym Gwiazdy Rocka zarabiały po wielokroć. Debiut zaliczyła w 2002 roku na PS2, w kolejnym roku ukazała się na pececie, za to zdążyła jeszcze na przestrzeni lat zaliczyć Xboxa, androida, iosa oraz PS4. Wraz z dwoma sąsiadującymi częściami, III i San Andreas można ją znaleźć także na nowszych sprzętach, jako trylogię o podtytule Definitive Edition. Choć pierwotnie zbierała cięgi za niedopracowanie produktu i błędy, konsumenci nabywający ją nieco później otrzymali już naprawioną wersję. Sama grałam we wszystkie wspomniane części i nie przytrafiła mi się żadna przykra sytuacja.
Choć moją prywatną faworytką w serii jest recenzowana już przeze mnie część trzecia, omawiana produkcja wydaje się być obiektywnie lepsza. Konkretny klimat, do którego wielu graczy mogło się odnieść, mimo wszystko bardziej charyzmatyczna postać, więcej broni i możliwości. Czego by nie mówić o Rockstar, każdy kolejny krok, jaki stawiają, jest małym dla człowieka, ale dużym dla gamedevu. Dotyczy to zarówno serii o gangsterach, jak i przepotężnego Red Dead Redemption. GTA: Vice City mimo upływu lat nadal potrafi zaangażować. Zarówno wtedy, gdy chcemy pomóc Tomy’emu wejść na gangsterski szczyt, jak podczas beztroskiej jazdy zgodnie z zasadami, z muzyką dawnych lat w głośnikach. Jeśli ta część jest za Wami, warto do niej wrócić, a jeśli nie graliście – trzeba!
Screeny pochodzą ze strony MobyGames.