Recenzja | Nitro Family (PC)

Dziś będzie o koreańskiej grze, będącej klonem chorwackiej produkcji. Brzmi to jak żart primaaprilisowy, tak jednak nie jest. No a teraz na poważnie, w roku 2001 wyszedł pewien zwariowany FPS w którym zwiedzaliśmy starożytny Egipt masakrując wszelakie maszkary… tak, mowa tu o Serious Samie. Jednak nie będę pisał ochów i achów o tej grze (bo już o niej pisałem), a opiszę inną produkcję, która wyszła na tym samym silniku zwanym „Seroius Engine 1”. Zapnijcie mocno pasy, bo czeka nas ostra zadyma.

Nitro Family

Recenzja | Nitro Family (PC)

Delphieye Entertainment – PC (2004)

FPS

Jak na zwariowaną grę przystało fabuła także nie należy do tych normalnych. Ratowanie świata? Phi, ileż razy to było. Pokonanie smoków, zebranie artefaktu i hopsa na finalnego bossa? Nie tutaj. W Nitro Family wcielamy się Victora Chopskiego i jego małżonkę Marię, by odzyskać skradzionego bobasa z rąk handlarza narkotyków, podczas gdy nasi bohaterowie strzelali sobie do puszek na podwórku. Tak dobrze przeczytaliście, że sterujemy dwójką postaci, tyle że nie na przemian, a równocześnie. Otóż wyobraźcie sobie, że owa żona siedzi na ramionach Victora i smaga biczem w każdego, kto za bardzo do nas podejdzie, przy okazji robiąc owym narzędziem headshoty. Możemy naszej babki także użyć jako atak specjalny, gdy tylko znajdziemy specjalną buteleczkę, wtedy używa swego plecaka odrzutowego i intensywnie ostrzeliwuje wybrany obszar. Radzę jednak uważać z tym atakiem, gdyż on jest tak mocny, że gdy niechcący będziemy na terenie działań potrafi takowy atak zabrać nam 90% życia. Nawet bullet time się tu znajdzie, a aktywuje się on jeżeli spełnimy jeden z dwóch warunków: albo jeżeli zbyt mocno oberwiemy w krótkim przedziale czasu, lub gdy my zadamy sporo obrażeń przeciwnikom. Wtedy na ekran będzie nałożony “blur” i w tle będzie przygrywać muzyka klasyczna, podczas gdy my będziemy siać destrukcję w zwolnionym tempie. Średnio to przydatne, no ale czasem potrafi to uratować tyłek, gdy będziemy okrążeni przez hordę niemilców.

Wprawdzie do dyspozycji mamy jedynie 5 slotów na broń, jednak ich ilość jest znacznie większa. Owszem, chciałoby by się więcej, no ale te które mamy są na tyle interesujące, że warto poświęcić im paręnaście słów w owej recenzji. Przez większość czasu będziemy robić chaos z pakietu pukawek jednoręcznych: karabin maszynowy, strzelba i rakietnica w dowolnej przez nas kombinacji. Nic nie stoi na przeszkodzie by trzymać dwa rakieto-miotacze, albo shotguna na krótki dystans, a maszynówę na daleki. Warto pokombinować, zwłaszcza, że za pokonywanie przeciwników w efektownym stylu dostaniemy więcej pieniąchów, a za nie będzie można kupić nowe środki destrukcji oraz ulepszyć te domyślne u atrakcyjnej blondyny w miniówce. Wprawdzie system trików nie jest tak rozbudowany jak wydany 8 lat później Bulletstormie, no ale przyznajcie która inna gra nagradza za żonglowanie przeciwnikiem w powietrzu?

Poza domyślnym zestawem do dyspozycji mamy jeszcze wyrzutnię granatów z zdalnym detonatorem, który może i niezbyt sobie radzi z obiektami latającymi, ale za to z tymi tuptającymi po ziemi (niekoniecznie tylko w nocy) jak najbardziej. Można na przykład rzucić przed siebie trzy kuleczki i wszystkie naraz zdetonować eliminując kilkunastu niemilców. Na pozycji numer trzy znajduje się Push Gun, minigun na białe, wolno lecące pociski, które odpychają przeciwników, dając nam odrobinę wolnej przestrzeni osobistej. W trybie alternatywnym wystrzeliwuje naraz kilka pocisków obok siebie. Przedostatnią zabawką jest laserowa snajperka, która działaniem zbliżona jest do tej z Devastation, tylko niestety nie potrafi zamienić przeciwników w pył. Niestety ciężko o amunicję do niej, więc raczej odradzam zawody w niszczenie beczek na dystansie jednego metra. Najdroższym, a zarazem najpotężniejszym narzędziem zagłady jest Nitro Gun będący miotaczem atomówek, ogromna siła ataku, równie spory zasięg działania oraz łatwy sposób na zrobienie sobie guza, gdy na zbyt krótki dystans wystrzelimy pocisk, a i nawet nie próbujcie tym robić rocket jumpów.

No a do czego będziemy strzelać? W Poważnym Stanisławie mieliśmy wielkie bestie, potwory i armie kosmitów. Tutaj głównymi oponentami są między innymi… meksykanie w charakterystycznym sombero z karabinami laserowymi wołający „hey gringo!”… eee, okay? A są jeszcze potężne babki, mega umięśnieni kulturyści z rakietnicami, 10 metrowi giganci także czasami pojawią. Zwierzaków także tu nie brakuje, na przykład w postaci wyjątkowo agresywnie nastawionych świń bojowych (niektóre z nich są ujeżdżane przez kawalerię), a także kurczaków, tak, takich zwykłych parędziesięcio-centymetrowych kuraków, tyle, że z jakiegoś powodu potrafią latać oraz ze względu na małe rozmiary ciężko w nie trafić rakietami. Nie pytajcie mnie co brali autorzy skoro zrodziły im się takie pomysły. W drugim świecie wpadniemy do typowych chińsko-majowych ruin na bagnach, zaś w trzecim do japońskiego dzikiego zachodu.  Tak to jest jak się kupuje książki do geografii i historii z nieznanego źródła, no cóż przynajmniej twórcy byli oryginalni. W czwartym świecie zawitamy do zimowego europejskiego miasta Bloodviostok, a ostatni piąty dzieje się w USA, a w nim na przykład agresywne babki w bikini. Z całej tej mieszanki przeciwników najdziwniejsi są chyba menele rzucający pizzą w poziomie Las Vegas, którym można odciąć głowę, a ci będą nas jeszcze atakować przez te parę sekund.

Niestety im bliżej końca naszej wyprawy, tym gorsze levele, jakieś takie pustawe. Czasem pomiędzy nudniejszymi przeplotą jakieś lepsze, ale czuć, że końcówkę robiono tak jakby trochę w pośpiechu. Owszem, nawet w tych gorszych trafi się jakaś ciekawsza sekcja, no ale chwilami człowieka dopada niedosyt. Poziom poziomowi nierówny. Na przykład taki pierwszy świat spokojnie mógłby wylądować w chorwackim hicie, a taki Kanion to po prostu porażka. Wyobraźcie sobie długaśny pustawy korytarz, którym co jakiś czas wyskakują japońscy kowboje, sokoły z działkami oraz typki kamikadze na rakietach. Potem znowu pustka, dla urozmaicenia wioska Indian bez Indian, kolejny korytarz z spadającymi głazami i przeciwnikami, no i typowo japońska pagoda na samym końcu. No i jeszcze kwestia ostatniego poziomu, który jest przesadnie za ciężki, by sztucznie wydłużyć rozgrywkę o parędziesiąt minut. Raz, że czasem można się w tych pokojach hotelowych z lekka pogubić, a dwa, przeciwnicy dzierżący po dwie szybkostrzelne strzelby lub równie tyle samo rakietnic mogą uwalić gracza w przeciągu paru sekund. A no i jest jeszcze boss rush na końcu, choć ten jest z bułką z masłem, gdyż jak się okazuje maksymalnie ulepszony shotgun sieje destrukcje znacznie większą niż taki miotacz granatów, czy snajperka. O ostatnim bossie nie wspomnę, żeby za bardzo nie spojlerować, ale warto odnotować, że trzymanie się za krocze daje stu procentową ochronę przed wszelakimi pociskami.

Raz na jakiś czas rozgrywka ulega z lekka urozmaiceniu, a to będziemy chronić żonkę przed atakiem niemilców by ta zhakowała dostęp do bramy, a kiedy indziej podczas jazdy na motorówce lub pickupie gra zamieni się w railshootera z fajową nutą w tle. Dodatkowo po całym świecie porozrzucane są złote karty kredytowe, gdy zbierzemy ich 20 sztuk i damy jej pani sprzedawczyni to nie dostaniemy żadnej sensownej nagrody, tylko ocenzurowaną cutscenkę (czyli w sumie nic nie widać, a wiadomo o co chodzi) gdzie nasz bohater (z żoną na plecach) romansuje w ową młodą handlarką wesoło pojękując, bo czemu nie.

Skoro właśnie o muzyce mowa to ta… w sumie jest też nierówna, ale za to nietypowa. Na samym początku na dzień dobry przygrywa skoczna i dynamiczna melodia, by pod koniec przygody przejść w jakieś takie zwyklejsze klimaty. Zresztą co się będę rozpisywał, posłuchajcie (tej lepszej nuty) sami :

Nitro Family owszem miał potencjał na pogromcę poważnego Staszka, ale widać, że tworzyła go ekipa bez doświadczenia. Pomysł jest, tylko z wykonaniem gorzej. Poziom Serious Sama to to niestety nie jest. Długo się zastanawiałem nad wystawieniem oceny, bo prawdę mówiąc gier tego typu można zliczyć na palcach obu dłoń, pierwszy świat faktycznie wciąga, lecz niestety w pewnym momencie czar grywalności pryska niczym kareta Kopciuszka o północy. W CD-Action wystawili ocenę 4/10 i w sumie jest to jak najbardziej sprawiedliwa nota. Gdyby gra trzymała poziom od początku do końca… eh, a szkoda. Ba! W grze nawet w humorystyczny sposób poinformowali żeby wyczekiwać na kontynuację, wątpię by po 20 latach ona powstała. Grę polecić mogę tylko fanom wesołej rozwalanki, którzy nie będą zbyt wiele oczekiwać po tej produkcji z dalekiego wschodu.

Retrometr

O LukegaX 83 artykuły
Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC