Ponad 30 lat temu na automatach i konsolach królowały shmupy. Pecetowcy musieli obejść się smakiem do czasu, gdy pewna grupa Brytyjczyków wzięła sprawy w swoje ręce i postanowiła przenieść znaną formułę na zupełnie inny grunt. Mowa tu o projekcie iks, którego okładka rozpaliła moją młodą wówczas wyobraźnią, zachęcając do zakupu. Po ponad 20 latach nie grania w ten tytuł postanowiłem do niego wrócić i przekonać jaki tak naprawdę jest to tytuł.
Stoi w hangarze tajemna maszyna,
ciężka, ogromna i farba z niej spływa.
Już czeka, by jakiś dzielny śmiałek wsiadł w jej stery,
bo nie była w powietrzu więcej niż dni cztery.
A warto dodać, iż owa machina,
śmiga w przestworzach znacznie lepiej niż gęś Balbina.
Tak więc już czas wziąć nogi za pas!
I ruszyć do boju jeszcze raz!
Project X
Mr Chip Software – Commodore 64 (1988)
Wielogatunkowa
Coś mi się zdaję, że zanim przejdę do właściwej recenzji będzie trzeba odpowiedzieć na parę Waszych pytań jakie już zdążyliście zadać zaraz po kliknięciu na tę stronę. Odpowiadając na pytanie numer 1: tak, wiem, że znany i lubiany Project X został wydany przez Team17, ale na inny komputer również stworzony przez Commodore International – Amigę i uprzedzając kolejne pytanie, tak, jest to zupełnie inna gra, pomimo tego samego tytułu. Zapytanie trzecie tyczyło by się firmy która ten tytuł stworzyła. Tu Was zaskoczę, gdyż nie jest to nikomu znane studio, a Magnetic Fields, mające na koncie trylogię Lotus Esprit Turbo Challenge, Kid Chaos oraz Mobil 1 Rally Championship jeszcze zanim przyjęło tę magnetyczną nazwę. Ostatnie zaś pytanie brzmiałoby „co to za wielogatunkowy gatunek ten Lukega wymyślił?” Tu ciężko będzie napisać to w jednym zdaniu, dlatego na to pytanie uzyskacie odpowiedź już za chwilę.
Zaraz po załadowaniu kasety / dyskietki / kartridża naszym oczom ukazuje się niezwykle biedne menu główne zawierające tytuł gry oraz 5 linii tekstu, z których możemy się dowiedzieć, że niejaki Vic był odpowiedzialny za grafikę, Sid za muzykę, a Bod za kod źródłowy oraz komunikat, że klawisz fire oraz spacja rozpoczyna właściwą rozgrywkę. Ci, co w ten tytuł grali z pewnością znają ten ekran na pamięć, zaraz napiszę dlaczego.
Dobra, odpalamy start, w górnej części ekranu pojawia się brązowy myśliwiec, na dole zielone górki, chwytamy joya do dłoni i po 3 sekundach widzimy napis „Game over”. „Ale jak to?” się zapytacie. A no wyobraźcie sobie, że po tym właśnie czasie wrogi samolot centralnie się o nas rozbija, no, chyba że zrobimy unik, ale strzelimy z działka, no po prostu wspaniale, nie ma to, jak umiejscowić przeciwnika zaraz przed graczem, by ten nie mógł się zaznajomić ze sterowaniem.
Okey, pierwsza pułapka uniknięta, pora spróbować jeszcze raz. Jednak jeżeli myślicie, że za drugim razem będzie lepiej to niestety Was rozczaruję, bo nagle się okaże, że tak w około piątej sekundzie gry zza góry wyskoczy lecący w pod skosem pocisk, który zabierze albo część, albo cały pasek zdrowia i oczywiście znowu zaczynamy od nowa. Jak już się wyuczymy co i jak oraz gdzie czeka na nas kolejna niespodzianka „co do jasnej ciasnej mam tutaj robić?”. Jeżeli macie taki sam tok myślenia jak twórcy gry, to z pewnością się domyślicie, że gdy powoli spadający pasek „DIST” zostanie zmniejszony do zera, to wtedy trzeba wylądować na ziemi, by pilot mógł wysiąść ze swego pojazdu. Jeżeli się pospieszymy to – tak, samolot eksploduje, game over i do przodu.
Hej, hej, hej sokoły, omijajcie góry, samoloty i pociski
W końcu prędzej czy później (albo i znacznie później) uda nam się przebrnąć przez pierwszy poziom, który tak nawiasem mówiąc trwa tak z około 30 sekund następuje zupełna zmiana gatunku. Jakież było me zdziwienie, gdy okazało się, że ze SHMUPa stała się platformówka, może tym razem będzie lepiej? Chyba w marzeniach! No, ale nie uprzedzajmy jednak faktów. Otóż wyobraźcie sobie Państwo taką sytuację: gdzie nie spojrzycie tam zieleń, jedno wielkie zielone tło, a w dalszym planie brązowe kreski, spadające okrągłe obiekty oraz nasz bohater ubrany w błękitny strój. Nasz ludek trafił na obcą planetę? Ależ skąd! Po prostu twórcy gry każą nam zapuścić wodze wyobraźni, żebyśmy ujrzeli, że teraz naszym zadaniem jest wspinaczka po trawiastej górze poprzez rzucaniem hakiem na wyżłobienia, a to co leci z góry to są kamienie, a nie ciastka jak wcześniej myślałem. Na dotarcie na sam szczyt mamy 99 sekund, po tym czasie… tak znowu zgadliście: game over, idź zjedz koper. Co tym razem źle wypadło? Dosłownie wszystko: niewygodne sterowanie, mozolne ruchy kierowanej postaci i ten bezsensowny limit czasowy.
Albo mi się zdaje albo te okrągłe kamienie wyglądają jak ciasteczka
Druga minuta gry i człowiek już ma dość. Zapewne się już domyślacie jaką notę dostanie owe dzieło, ale zanim jeszcze przejdziemy do podsumowanie przebrnijmy przez resztę i dajmy chociaż maleńki cień nadziei, a nóż zamiast 1,5/10 będzie 2,5/10 ?
Etap trzeci znowu próbuje nas zaskoczyć odmienną formułą, tym razem mamy coś na kształt endless runnera, z tą różnicą, że sami musimy sobie wciskać klawisz w prawo by ruszyć do przodu. Panowie z Mr Chip Software chyba już sobie zdali sprawę, że raczej nikt tak daleko nie dotrwa. Z jakiegoś dziwnego powodu stwierdzili, że wolno chodzący człowieczek po lesie, który co chwilę musi się zatrzymywać, kucać i od czasu do czasu skakać nad trzema rodzajami przeszkód będzie interesujące dla gracza. Po co? Dlaczego? A no po to by dotrzeć do chatki na końcu mapy, tam na gracza będzie czekać ostatni, czwarty poziom, będący biednym railshooterem, coś jak strzelanina w barze z Wild Gunman, tyle, że bez zappera.
To co leci w naszym kierunku z pewnością nie jest strzałą amora
Rozwalamy paru pojawiających się na ekranie chłopów i… no w zasadzie tyle. Pojawia się napis informujący że dziękują za dostarczenie informacji na temat tajnego projektu X w bezpieczne ręce. Widać, że dokumenty były tak tajne, że nawet nie wiemy komu dostarczyliśmy oraz na co to wszystko było: lot samolotem, wylądowanie pośrodku niczego, wspinaczka po górach, wędrówka do chatki i eliminacja wrogich kolesi.
No właśnie, cała gra nie trzyma się sensu. Wygląda jakby grupka znajomych umówiła się, że każdy z nich stworzy osobną wizję na temat gry, a potem to jakoś posklejają i dodadzą fabułkę do instrukcji. Jeszcze do tego wysoki poziom trudności oraz rozgrywka na około 6 minut i macie idealny przykład arcy-złego produktu. Wcale się nie dziwię czemu o tej grze nie ma jakiejkolwiek wzmianki na Mobygames. Swoją drogą ciekawe czy trafili się tacy, co się mocno rozczarowali, zakupem nie tego Project X co trzeba. Jedynie co można wymienić na plus to grafika, która może i nie powala, no ale też nie powoduje odruchów wymiotnych, więc chyba nie jest tak źle, co nie ? Krótko mówiąc (a właściwie pisząc): trzymać się od tej gry z daleka.