Czy będąc małym chłopcem lubiłeś eksperymentować z robaczkami? Pewnie tak, prawda? Wiesz, chodzi mi o takie tam chłopięce zabawy jak przypalanie mrówek w bezchmurny dzień przy pomocy lupy, odrywanie nóżek pająkom, przecinanie dżdżownic na pół, czy posypywanie ślimaków przysłowiową szczyptą soli. Niby nic wielkiego, ale przyznaj, że widok konających w męczarniach żyjątek napawał wówczas młodego, ciekawskiego dzieciaka sporą dozą frajdy. Dzisiaj już się raczej wyrosło z przeprowadzania takich doświadczeń, ale nic nie stoi przecież na przeszkodzie, by pomęczyć z dużą radością i premedytacją tych wirtualnych przeciwników. Z taką inicjatywą wyszło niegdyś Shiny Entertainment wydając na pierwszą maszynkę Sony grę zatytułowaną „Wild 9”, której esencją są właśnie tortury. Po co zabijać oponenta ze standardowej pukawki, skoro można go unicestwić w bardziej wysublimowany sposób, choćby wrzucając do najeżonej ostrzami maszyny do mielenia. Oczywiście po uprzednim jego zmaltretowaniu jeśli czujesz taką potrzebę. Potem pozostaje tylko delektować się widokiem tryskającej zielonej posoki, wsłuchując się przy tym w gamę nieskazitelnych jęków nieszczęśnika. Że co? Że nie męczyłeś robaczków? To tym bardziej zagraj.
Tytułowa „Dzika Dziewiątka” to międzygalaktyczna grupa młodocianych mutantów w dodatku osieroconych, w której każdy z członków wykazuje się specjalną i unikatową umiejętnością. Jako jedyni w przestrzeni kosmicznej sformowali swoją grupę przeciwko tyranii niejakiego Karna, samozwańczego władcy wszechświata o olbrzymiej twarzy przypominającej ryj świni (wiem, wiem, brzmi dziwnie), którego działania doprowadziły do zniszczenia ich rodzinnych planet. Pewnego ranka, zupełnie niespodziewanie baza bohaterów zostaje zaatakowana przez wysłanników głównego złego, w wyniku czego sześciu z nich zostaje schwytanych. Wex Major, główny bohater oraz dowódca rebeliantów wraz ze swoim pomagierem B’Angusem oraz pilotem Pilferem wyruszają w głąb galaktyki Andromedy na odsiecz porwanym.
„Wild 9” nie należy rozpatrywać jako typowo brutalnej gry. Oczywiście ta brutalność tutaj występuje i jest widoczna niemal na każdym kroku, jednak jest ona przedstawiona w sposób komiksowy, przekoloryzowany i z dużym jajem. Napotkani przeciwnicy nie są w żadnym wypadku ludźmi, a humanoidalnymi stworkami, przypominającymi różne zwierzaczki, choć na dobrą sprawę w konkretnych przypadkach trudno to do końca stwierdzić. Także jeśli jesteś wrażliwy na tym punkcie, nie masz czego się obawiać. Sama gra jest typową platformówką w której sporo się naskaczemy oraz nazbieramy kilkudziesięciu pierdół w postaci monet, więc jej przystępność powinna na tym zyskać. Należy jednakże zaznaczyć, iż mamy tu do czynienia z platformówką side-scrollowaną, w której twórcy zastosowali tak zwaną grafikę w stylu pseudo 3D. O ile poszczególne etapy, ścieżki po których się poruszamy, znajdujące się na nich obiekty wykonane są w pełnym trójwymiarze (prócz tła, które przedstawia wpasowujący się do konkretnego levelu obrazek), o tyle sama rozgrywka w większości toczy się już na płaszczyźnie dwuwymiarowej, a więc tak jak w przypadku typowych paltformerów 2D. Pod tym względem tytuł podobny jest do „Klonoa: Door to Phantomile” oraz „Pandemonium”. Efekt końcowy jest naprawdę dobry, poziomy zyskały głębię, a i same postacie również są odpowiednio wymodelowane, aczkolwiek momentami są nieco niewyraźne, przez co jak już wspomniałem ciężko rozpoznać jaką istotę reprezentuje oponent. Mechanika jest również odpowiednio uproszczona – Wex prócz poruszania się potrafi jedynie skakać, kucać czy spoglądać w górę co delikatnie powiększa zakres widoczności w danym kierunku. Cwaniaczek jednak skrywa w rękawie interesującego asa poszerzającego ciut jego umiejętności. Mowa o urządzeniu zwanym…
RIG. Jest to przytwierdzony do prawego ramienia naszego herosa mechanizm, który aktywujesz wciskając i przytrzymując na kontrolerze przycisk z symbolem kwadratu. Dzięki temu jesteś w stanie wytworzyć elektryczną wiązkę, przy pomocy której można przenosić przedmioty takie jak skrzynie, akumulatory, czy klucze (zdecydowanie szybciej jest przesunąć obiekt w ten sposób niż własnoręcznie), ale także w odpowiednich miejscach zaczepić się o specjalne haki. Wówczas manewrując d-padem w lewo i prawo jesteś w stanie rozbujać naszą postać niczym na łańcuchu, zaś wciskając na krzyżaku dół powiększyć o kilka centymetrów długość elektrycznego łuku, tym samym poszerzając zakres lotu. Puszczając przycisk sprawisz, że postać „poszybuje” w danym kierunku, docierając na wyższe kondygnacje bądź do trudno dostępnych miejsc. Bardzo fajne rozwiązanie jednak nie obyło się tutaj bez pewnych niedociągnięć. Chwilami ciężko wyczuć moment, w którym należy zdjąć palec z klawisza, tak by Wex idealnie trafił w cel. Dlatego też zdarza się, że wykonany skok jest zbyt krótki i należy powtarzać czynność, co po kilkukrotnym podejściu potrafi wyprowadzić z równowagi. Problemy sprawić może także podczepienie się pod hak w locie, które trzeba wykonać pod odpowiednim kątem i przy w miarę dużej bliskości. Nieraz wykonywane jest to nad przepaścią, czy toksyczną cieczą, więc jeśli nie trafisz w cel, to zginiesz. Na całe szczęście po utracie życia, nie trzeba się wracać przez cały etap, gdyż checkpointy rozmieszczone są dosyć często i w dodatku w rozsądnych punktach.
Funkcjonalność naszego przenośnego miotacza możemy także wykorzystać przeciw napotkanym wrogom. Wróć. Stosowniej jest powiedzieć przede wszystkim wykorzystać przeciw napotkanym wrogom. W tym elemencie gra pokazuje swoje pazurki oraz troszkę mroczną stronę, ale w asyście czarnego humoru. RIG to także podstawowa broń naszego protagonisty. I nie, nie razi ich prądem na śmierć, to by było zbyt pospolite. Podobnie jak wszelkie przedmioty, tak i sługusów Karna można chwycić przy pomocy wiązki. Wówczas staną się zupełnie bezbronni, a Ty będziesz miał możliwość pozbycia się ich na kilka sposobów, które zafundowali twórcy. Jak to zrobić? Standardowo trzymając na uwięzi delikwenta oraz wciskając na przemian kierunek lewo-prawo sprawimy, że ten będzie uderzał o podłoże bądź ścianę z charakterystycznym dźwiękiem uderzanego kowadła. Pierwsze co pomyślałem – zupełnie jak w kreskówkach od braci Warner. I tak: jedno-dwa uderzenia sprawią, że koleżka będzie jedynie oszołomiony, trzy „otarcia” dają dużą szanse, że pozbawimy go nóg, a ten zacznie człapać w naszym kierunku choćby nadgnity zombiak wykreowany przez panów z Capcomu, zaś przy czwartym spotkaniu z glebą ofiara ginie.
Muszę przyznać, iż jest to najbardziej humanitarny sposób na rozprawienie się z gadziną, gdyż przechadzając się po danym etapie natrafisz na miejsca w których będziesz miał okazję zrobić bardziej spektakularne „ała”. Oprócz wymienionej mielarki, przeciwnika można wrzucić w śmigło (straci głowę i przez chwilę będzie biegał tam i z powrotem jak w transie), podpalić, przygnieść ciężarkiem (ten z całych sił będzie bezskutecznie próbował go utrzymać) oraz pozbyć na kilka innych sposobów, które odkryjesz wraz z postępem. Nie będę ukrywał, że sprawia to sporo radochy, a finishery ogląda się z sadystycznym uśmiechem. Ponadto Wex może posiadać w zanadrzu dodatkowy oręż, którym są samonaprowadzające rakiety bądź granat, aczkolwiek w danej chwili może nosić przy sobie tylko jeden typ. Każdy etap nafaszerowany jest sporą ilością podrzędnej broni, jednak zalecam korzystać z nich jedynie podczas trudnych sytuacji. Uwierz, nie warto sobie psuć zabawy przechodząc poziom z użyciem materiałów wybuchowych.
Pamiętać trzeba także, że RIG nie jest urządzeniem z serii perpetum mobile, swoją energię posiada i nie działa w nieskończoność. Aktywując nasz „piorunomiot„ mamy określony czas na jego użytkowanie, który obrazuje zamieszczony w lewym, górnym rogu ekranu strzałkowy wskaźnik. Gdy zmaleje do zera wiązka gaśnie, a wówczas należy chwilę odczekać, by gadżet ponownie się naładował. Z początku masz do dyspozycji kilka sekund jednak sukcesywnie można poszerzyć zakres miernika, poprzez wykończenie przeciwnika uderzając go czterokrotnie o podłoże. Po takiej akcji pozostawi po sobie białawe kule powiększające energię RIGa. Tak więc, masz kolejną wymówkę na męczenie wrogów. Zapełnienie całego miernika sprawi, że wiązka zmieni barwę na czerwoną tym samym stając się niby mocniejszą. Niby, gdyż wielkiej różnicy względem niebieskiego koloru niema. Ot, wrogów można wykończyć już trzema uderzeniami, choć i tak nie zawsze będziesz miał taką gwarancję, zaś pałętające się gdzieniegdzie niewielkie, zielone gluty po kontakcie z czerwonym promieniem od razu wyparowują. Troszkę mało jak na dopakowaną broń, więc w gruncie rzeczy nie jest to warte zachodu. Niemniej dobrze jest choć do połowy zwiększyć poziom urządzenia, a to ze względu na to, iż czasem będziesz musiał użyć wroga i przenieść go kilka metrów, by utorować sobie dalszą drogę, więc lepiej by w połowie ścieżki nie spadł Ci na głowę. Takich atrakcji, choć nie skomplikowanych jest kilka: a to będziesz musiał wrzucić delikwenta na kolce by stworzyć z ciała kładkę, a to użyć jako mobilnego haka wrzucając między koła zamachowe bądź ugasić truchłem płonącą taksówkę. Można rzec – śmierć nie na darmo.
Etapy jakie przyjdzie Ci zwiedzić podczas przygody są zróżnicowane i w tej kwestii trzeba przyznać, że twórcy się postarali. Każdy z nich odznacza się inną, charakterystyczną i niepowtarzalną architekturą dzięki czemu na widokową nudę nie ma co narzekać. Zawitasz do takich miejscówek jak podniebne miasto pełne wiatraków, śmigieł, gdzie wiejący wiatr daje złudzenie jakby cała konstrukcja znajdowała się w locie; zrujnowanej przez katastrofę metropolii, w której starszą powykrzywiane, pourywane i postrzępione szkielety budynków, wyrwy w ziemi, gruntowa niestabilność sprawia, że cały etap buja się z lewej na prawą. Wpadniesz też do kopalni diamentów pełnej lśniących i kolorowych kryształów. Poziomy są dosyć rozległe i choć ścieżki prowadzą z lewej do prawej (bądź odwrotnie), to nigdy nie idziemy tylko po linii prostej, gdyż sporo jest tutaj wielopoziomowych kondygnacji często na pierwszy rzut oka niewidocznych, a kryjących smakołyki w postaci dodatkowego życia, które naturalnie warto odkrywać. Każdy level posiada także swoich unikatowych przeciwników jak i pułapki, które możesz wykorzystać do ich wyeliminowania. Prócz tego kilkakrotnie przyjdzie Ci zawalczyć z jakimś sub-bossem blokującym przejście, czy skorzystać z pomocy uratowanego pobratymca, co urozmaica nieco rozgrywkę, choć nie ma co ukrywać, ale twórcy nie wykorzystali należycie tego patentu, o czym wspomnę później. W każdym razie dosiądziesz przyjaznej bestii lubiącej pożerać napotkanych wrogów, innym razem skorzystasz z fachu kumpla, który jest żywą bombą wielokrotnego użytku, aż wreszcie będziesz musiał eskortować delikatną, kryształową pannę tworząc jej przejścia bądź usuwać przeszkody na wzór „Lemmingów”. Ten etap obok rozsypanego miasta przypadł mi najbardziej do gustu.
Poziomy skakane nie są jedynym obliczem „Wild 9”. W międzyczasie Wex między innymi zasiądzie za sterami odrzutowca i pogna za jedną z szych wysłanych przez Karna. Akcje oglądamy wówczas zza pleców bohatera, zaś sterując wehikułem musisz podlecieć (używając przyśpieszenia) jak najbliżej przeciwnika i wpakować w niego serię kilku rakiet, tak by pasek jego energii zmalał do zera. Zadanie jest o tyle utrudnione, iż w zależności od etapu po którym się poruszamy, tereny gęsto wypełnione są drzewami, kaktusami oraz innymi przeszkodami, między którymi trzeba manewrować, a ponadto musisz uzupełniać po drodze zapas amunicji. Jest to dosyć dobra, choć nie powalająca na kolana odskocznia od gry właściwej.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się druga mini-gra, w której podczas swobodnego spadania wewnątrz szerokiej rury należy pozbyć się goniących za Tobą wrogów. W trakcie lotu musisz podejść jak najbliżej pacjenta i chwycić go w łapska, po czym trzeć nim bądź cisnąć z całej siły o ścianę. Jeśli jednak ten znajdzie się tuż pod Tobą nie ma problemu, by usiąść mu na plecach i naprowadzić na jakąś przeszkodę. Kapitalna i rajcująca zabawa, zaś skwitowanie każdego pokonanego oponenta słowami „Your Mama”, stopniując dalej przez „Your Mama’s Mama” po „Your Grandmama’s Mama” pozostawia szeroki uśmieszek na buzi.
Oprawa audiowizualna „Wild 9” trzyma całkiem dobry poziom. Etapy oblane są soczystymi, żywymi kolorami (sporo tu czerwieni oraz zieleni i błękitu) i nie chodzi tu tylko o pierwszy plan, ale także o towarzyszące im tła, co wraz z ładnie oddanymi efektami świetlnymi (płomienie, efekty towarzyszące wybuchom, połyskujące kryształy, czy chociażby sama wiązka RIGa) potrafi nacieszyć oczy. Niestety, aby w pełni docenić graficzny aspekt gry należy rozjaśnić obraz, gdyż domyślnie nie wiedzieć czemu jest on aż nadto ciemny, co także potrafi nieco utrudnić zabawę. Na uwagę również zasługują płynne i naturalne ruchy oponentów czy bohatera, który porusza się ze sporą lekkością. Całość dopełnia ścieżka dźwiękowa, która nieustannie nam towarzyszy, a są to w przeważającej mierze, nawet miłe dla ucha elektroniczne kawałki z rzadka przeplatające się z gitarowymi brzmieniami. Twórcy sprawnie poradzili sobie także z podłożeniem efektów dźwiękowych towarzyszących poszczególnym czynnościom, zaś najmilsze dla ucha są jęki i wrzaski maltretowanych adwersarzy. Efektu końcowego nie burzy nawet prawie całkowicie niemy bohater, który lubi sobie powtarzać w kółko sprawdzone słówka typu „cool”, „wexility” i temu podobne.
Trzynaście planet plus końcowa walka z samym niegodziwcem Karnem to suma etapów jakie przygotowało dla Ciebie Shiny Entertainment. Dużo? Otóż nie. Całą grę można przejść w jakieś dwa, maksymalnie trzy wieczory i niech Cię nie zmyli liczba poziomów, gdyż tak naprawdę tylko połowa z nich należy do tych skakanych. Reszta to mini-gry, które świetnie urozmaicają całą rozgrywkę przez co ta nie trąci monotonią, ale są za to bardzo króciutkie, co nie pozostało bez wpływu na całkowity czas gry. Wykorzystanie umiejętności ratowanych przyjaciół również zostało wykorzystane powierzchownie, gdyż mamy tylko parę takich okazji. Kpiną jest pomoc siłacza, który przesuwa pod koniec pierwszego etapu pojazd, by Wex mógł go zakończyć. Ten element, aż się prosi by go rozbudować oraz wykorzystać szerzej współpracę między herosami, co zaś mogło przełożyć się na stworzenie nowych światów.
Szkoda, gdyż „Wild 9” to kawał grywalnego tytułu, dostarczającego masę frajdy, z nietypowym i szalonym podejściem do tematu. Idealna odskocznia od typowych i topowych platformerów, choć prawdę powiedziawszy na raz, gdyż po ukończeniu nie oferuje niczego, co by przykuło na dłużej do ekranu. Mimo, to spróbuj, a nie powinieneś pożałować. Ja się bawiłem wyśmienicie i nie psioczę na ani jedną minutę spędzoną z „Wild 9”. Niech Cię nie zrazi brak wprowadzenia do historii (tę musisz wyczytać w książeczce) oraz ogólnie szczątkowa fabuła. Przecież w takich grach jest to najmniej ważne.