KSH
Niestety nie udało mi się zdobyć calaka, ale za to mam bingo dwukrotnie. Tym razem nie gry ze mną wygrały, a czas.
A1 – MULTIKULTI – Zdawałoby się, że kiedy zapowiedziany zostaje całkowity remake gry, gracz czeka z portfelem na wydanie. Tymczasem pojawiła się promocja na Switcha, w której sporo REmasterów Rezydentów miało dość fajną zniżkę (jak na skąpców z Nintendo). Zatem kupiłem REmaster w wersji cyfrowej jednej z moich ulubionych gier ever – Resident Evil 4. Na NS gra buja naprawdę płynnie (poza animacją przeładowania karabinu, powinni to poprawić z którąś łatką) zarówno w wersji stacjonarnej jak i przenośnej. Obecnie na Switchu zaliczyliśmy z narzeczoną oba poziomy trudności: Normal oraz Professional. Od dawna marzyło mi się zagrać Leonem z czwórki na handheldzie. Jak widać marzenia się spełniają! Jedyne co mi się tam nie podoba, to brak namierzania znanego z Wii. Moim zdaniem Joicony idealnie się do tego nadają, a szkoda. Sama gra wyszła obecnie na wielu platformach, nawet na telefony, stąd zaliczam kafelek, wbijając tym samym poziome bingo.
A3 – 666 – W grze Lucky & Wild od Namco można zaliczyć cały kafelek: 6 wyścigów/pościgów z bossami (jeśli jesteś zbyt wolny, potrafią uciec), 6 ubitych bossów (tyle ich jest w grze) oraz 6, a raczej całe multum wysadzonych pojazdów. Szpil ma oryginalne sterowanie. Z jednej strony jest to rail gun, a z drugiej samochodówka, w której mamy pełną kontrolę nad pojazdem. Maszyna arcade wygląda tak, że z lewej strony znajduje się kierownica oraz pistolet świetlny, a z prawej drugi pistolet przeznaczony dla drugiego gracza. Player pierwszy sterujący po lewej ma zatem trudniejsze zadanie. Na emulatorze MAME musiałem pokombinować trochę ze sterowaniem; po lewej stronie trzymałem arcade sticka, a po prawej celowałem i strzelałem myszką. Eksperyment wyszedł całkiem ciekawie. A jak sama gra? Mnie się podobało. Wygląda jak najlepsze ujęcia filmów akcji z lat ’80.
A4 – MATRIOSZKA – Zacząłem grać w tryb The Mercenaries z Residenta Evila 4, który traktuję jako swoistą minigrę. Chodzi w niej o to, aby uzyskać jak najwięcej punktów pokonując nadciągające fale przeciwników. Czas można kupić poprzez rychłą masakrę rywali oraz znajdźki umieszczone na mapie. 4 lokacje oraz 5 grywalnych postaci do odblokowania czynią ten tryb ciekawym i wartym uwagi.
B1 – SERIAL KILLER – O tak – długo oczekiwałem na premierę nowego Monstera Huntera, zatytułowanego: Rise. Już totalnie zajarany demówką na Nintendo Switch nie miałem wątpliwości co do świetności pełnej wersji. Od razu w dniu premiery kupiłem wersję pudełkową. Na szczęście mój egzemplarz zdążył na czas, abym podczas świąt wielkanocnych mógł delektować się nową częścią jednej z ulubionych serii. Muszę przyznać, że MH: Rise zaczyna być moją ulubioną odsłoną serii. Jak na takiego retro-zgreda jak ja, jest to co najmniej dziwne zjawisko. W moim odczuciu MH: World było słabsze od Rise. Tyle świeżości i nowych w patentów w serii jeszcze nie było. Obawiam się, że jak odpalę starszego Monstera, będę ubolewał nad brakiem tych nowości – piszę całkiem serio. Wielu ludzi twierdzi, że jak dotąd nowy MH jest najlepszą grą na Switcha i trudno mi się z tym nie zgodzić. Pozytywnie mnie zaskoczył, przez co gram w to cały czas. Capcom ma się świetnie, co widać po większych aktualizacjach gry, gdzie dodają za darmo nowe stwory oraz zawartości. Polecam trzykrotnie!
Widoczki w Rise są obłędne. A im wyżej wyjdziemy, tym jest jeszcze piękniej!
B2 – TURYSTA – Ciężko jest wybrać jedną ulubioną miejscówkę. Po zastanowieniu się wybór padł na tą z debiutu Monster Hunter. Ową lokacją jest malownicze Forest & Hills. Nigdy nie zapomnę jak dopiero zapoznawałem się z tą grą i nie mogłem wyjść z podziwu, jak konsola ps2 w 2004 roku mogła wygenerować takie piękne widoki! Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie zaraz obok oprawy z God of War czy Shadow of the Colossus na czarnulę. To właśnie tam zaczęła się moja pierwsza przygoda w świecie MH na singlu, ponieważ serwery już były tam dawno pozamykane. Za każdym razem, gdy pomyślę o tej dzikiej krainie wspominam jak grillowałem gadzie steki na tle skąpanego w słońcu wzgórza. Poczułem się wówczas jak prymitywny Makłowicz opowiadający o najsmaczniejszej jajecznicy ze zdobytego wiwerczego jaja Rathalosa, którą pożywiłem ludność całej wioski. Oprócz porośniętej trawą wzgórz znajdował się sporego rozmiaru las, oraz jaskinia w której przebywały największe gadziny. Oj tak, polowało się na potwory, zbierało się grzybki, zioła, łowiło ryby, łapało owady, oraz tworzyło się niezbędne przedmioty do przetrwania. Powierzchnia ta powróciła wraz z nowszą odsłoną MH: Generations znana tam jako Verdant Hills.
To jedno z najładniejszych miejsc w grach na PlayStation 2
B3 – 07 ZGŁOŚ SIĘ – Przeskrobałeś coś? Masz kogoś na sumieniu? A może jesteś piratem i za nic masz fotoradary? Jeśli tak, to właśnie dosięgnie cię ręka sprawiedliwości! Przed państwem policjanci z Chase H.Q. Jak opisać w skrócie gameplay? Skrzyżuj OutRuna z wydanym grubo później Burnoutem i dorzuć do tego kryminalny motyw przewodni. Fuchę policjanta rozpoczynamy od przyjęcia zlecenia wydanego przez niejaką Nancy. Po odsłuchaniu komunikatu przez odbiornik radiowy ruszamy w pogoń za bandziorem. Zarówno na wstępie, jak i na końcu etapu mamy informację za co przestępca został zapięty w kajdanki. Niemal przez cały pościg słyszymy jak nasz policjant rozmawia, lub zachwyca się ultraszybką jazdą po włączeniu specjalnego turbo.
B4 – WOJOWNIK DYWANU – Przyślijcie posiłki – nikt bowiem nie pokona białego i murzyna, kiedy razem wkraczają do akcji! Tak jest w przypadku Ghost Squad na Nintendo Wii. Ten segowy rail shooter, ojców Virtua Cop, zachwyci tych co lubują strzelać nie biegnąc przy tym na WSADzie. Tym bardziej jeśli chce się zagrać w trybie kooperacyjnym z kimkolwiek na jednym telewizorze. W tym wypadku moim kompanem do gry był przyszły szwagier, który poradził sobie całkiem nieźle w roli antyterrorysty. Jeśli ktoś zna zasady ze starych Virtua Cop musi wiedzieć, że w tym szpilu nie strzela się “do wszystkiego co się rusza”, szczególnie jeśli na muszce mamy niewinną, spanikowaną kobitkę. Za każde odstrzelenie zakładnika jest kara w postaci ujemnych punktów. Podsumowując Ghost Squad jest dobrą arcadówką Segi w stylu House of the Dead – masę akcji, wymyślni przeciwnicy, pełno alternatywnych dróg, bonusów. To dobra gra, ale samemu by mi się w to grać nie chciało.
C1 – WALNIĘTY WALENTY – Skop babą chłopa. A jakby tak wziąć ich ze trzy, to tam gdzie babek trzy, tam mężczyzna wie…trzy? Tak było w The King of Fighters z ’94. W każdym razie sklepałem dziewczynami z Anglii chłopaków z Japonii. W skład The Women Fighters Trio wchodzą: Mai Shiranui – ninja, Yuri Sakazaki – karateka oraz elegancko ubrana King z Francji (nie mylić z Tekkenem). W starej części nie dało się mieszać zawodnikami. Teamy były gotowe i reprezentowały jeden z dostępnych krajów. Bijatyka jest udana, tylko ja w niej jakiś słaby, stąd ten trening w Królu Wojowników.
A masz, ty brutalu!
C2 – RÓBTA CO CHCETA – Skoro mogłem zrobić co zechce, to zająłem się przechodzeniem gier quizowych serii Buzz! Aby uruchomić te gry na czarnuli narzeczona musiała zalicytować kontrolery tzw. buzzery na alledrogo. Licytacja się powiodła, buzzery przyszły – można zacząć ogrywać Buzzy! Każdą część przechodziliśmy w języku polskim. Gdyby ktoś chciał kupować buzzery oraz Buzzy na PS2 musi liczyć się z tym, że Buzz!: The Music Quiz ma tylko opcję z polskimi napisami, ale szczerze nie gra to większej roli. Reszta gier posiada polski, zresztą rewelacyjny dubbing. Oprócz wymienionego Music Quiz graliśmy razem ze znajomym w Hollywood Quiz oraz Mega Quiz. Kontrolery działają bez zarzutu, sprawdzają się naprawdę dobrze. Jedynie na upartego mogę im zarzucić kolorystykę; w bardzo łatwy sposób można pomylić pomarańczowy przycisk z żółtym podczas szybkiego wybierania odpowiedzi. Do samych pytań nic nie mam, niektóre konkurencje są bardziej przyjemne inne mniej. Niemniej jednak są to bardzo dobre gry, które możemy zagrać z każdym, kto lubi wyzwanie w różnych dziedzinach wiedzy. Do tego wszystkiego wyobraźcie sobie, że po podłączeniu dwóch zestawów buzzerów za pośrednictwem USB można grać do 8 osób przy jednej czarnuli! Czad.
Zagięli mnie tym pytaniem, w życiu bym nie zgadł!
C3 – MAGIA – Przedmuchałem carta i zagrałem w nieoficjalną wersję Sonica jedynki na Sega Mega Drive – Phantom Sonic. Kumpel zamówił przez AliExpress i powierzył mi zadanie sprawdzenia. Niestety mam dla was przestrogę – pudełko z kartridżem kupione w AliExpress jest tylko zwykłym Soniciem jedynką. Gdzieś z pewnością jest oryginalna wersja tej nieoficjalnej wersji, gdzie gęsto leje się krew, lecz nie tam. Widziałem nawet filmik na Youtube prezentujący tę ciekawą wersję. Zdegustowany ową sytuacją – przedmuchałem stary cart z Soniciem 2 i Soniciem & Knuckles, by dokonać fuzji i zagrać Knucklesem w Sonicu 2. Tytuł prawie ukończyłem, niestety zabrakło mi kontynuacji gdzieś pod koniec gry. Szkoda, ale chociaż kafelek zaliczony i bingo pionowe.
C4 – WÓZ DRZYMAŁY – Od czasu do czasu dawkowałem sobie grę, którą katowałem w dzieciństwie na konsoli Sega Mega Drive. Cadash, bo o nim mowa, jest szpilem od Taito, kojarzony przeze mnie głównie z Bubble Bobble. Dlaczego chciałem powrócić do giery? Zapamiętałem ją dość ciepło, jako RPG akcji z elementami platformowymi. Po latach Cadash wciąż potrafi wciągnąć do fantastycznego świata, a towarzysząca mu muzyka mogła być inspiracją dla dungeon synthowych wykonawców. Podczas gry oprócz eksterminacji potworów mamy również postacie niezależne, z którymi możemy lub musimy porozmawiać, aby przejść dalej grę. Do wyboru na początku mamy cztery postacie, z czego ja grałem magiem. Tak jak w klasycznych Roleyplayach wbijamy poziom doświadczenia, a dzięki sklepom kupujemy nowy fechtunek. W grze zwiedzamy najciemniejsze zakątki fantasy, w którym gęsto przelewa się krew. Przeszedłem tego szpila w wersji arcade na MAME, a więc wóz zaliczony.
Cadash, jak na tamte lata, robił spore wrażenie wizualnie
C5 – KSIĄŻE Z BAJKI – Cóż, trochę nietypowo, bo uratowałem nieswoją księżniczkę, która jest siostrą kolegi drugiego playera Arnolda w grze Blade Master. Jako nieustraszony Roy z bliźniaczymi ostrzami raniłem setkę bestii w tym zacnym szpilu od Irem. Król Ciemności i jego widmowa armia nie miała żadnych szans. Oczywiście zużyłem w cholerę żetonów na niby, ale kto by się przejmował? Najważniejsze, że się udało!
D1 – LIKE A ROBOT BOSS – W sumie nie pamiętam, dlaczego podczas przeglądania listy na MAME uruchomiłem akurat Rohga: Armor Force (możliwe, że chciałem zdobyć jakiś kafelek w bingo). Zagłębiając się w historię szpila odkryłem, że była to świadoma kontynuacja gry Vapor Trail. Strzelanina od Data East naprawdę się udała. Pierwszą rzeczą, która zachęciła mnie do grania, była muzyka. Przypominała mi klasyczne progresywne zespoły lat 70 takich jak: Genesis, Camel, ELP lub UK, zagrana tylko w bardziej dynamiczny bojowy sposób. Oprócz muzyki spodobała mi się sama gra, naładowana akcją z maszynami w roli głównej. Ciekawa jest również mechanika gry, w której nasz mech może się rozwalić, zostawiając przy tym pilota. Taki pilot lata na jetpacku i jeśli coś go trafi od razu ginie, prosząc nas w ten sposób o włożenie nowego żetonu do kabiny. W trybie pilota przy odrobinie szczęścia, można złożyć swój mech z powrotem. Bossowie byli maszynami, dlatego kafel zaliczam.
D2 – ZATKAŁO KAKAO – Co zatem przybyło do kolekcji? Przede wszystkim nowiutki Dark Souls Remastered na Switcha. Nigdy wcześniej nie grałem w serię DS, jedynie w Bloodborne’a tylko przez chwilę. Teraz jest okazja, aby poznać bliżej tego arcytrudnego szpila. Po serii Monster Hunter jestem gotowy zginąć wiele razy. A co w środku pudełka? Malutki kartridż bez żadnej innej zawartości (Nintendo skąpcy, hehe). Mam tylko nadzieję, że zdążę przebrnąć do końca gry w czasie trwania RetroBingo…
Poza Soulsem, nabyłem też kontrolery buzzery do ps2. Przyszły w stanie bardzo dobrym jak na używki. Jedynie musiałem wyczyścić je dokładnie przed pierwszym zagraniem. Do tego typu urządzeń używam płynu do mycia szyb z octem – sprzęt nie matowieje, odświeża i pozbywa się oznak wcześniejszego użytkowania. Gdybym chciał być bardzo dokładny, wziąłbym kontrolery, aby kumpel je umył w myjce ultradźwiękowej, jednak moim zdaniem nie było to konieczne.
D3 – BÓL GŁOWY – Czy zdarzało się wam, że nieraz przez granie bolała was przez to głowa? Ale nie od wielogodzinnej sesji, a od główkowania? Tak moi mili – szare komórki również sprawiają ból! Szczególnie w takich pozycjach jak Syberia 2. Kiedyś wraz z narzeczoną przeszliśmy wspólnie jedynkę, bo kiedyś jak sam zaczynałem to jej nie skończyłem. Teraz czas na drugą część opowieści, w której główną bohaterką dalej jest sympatyczna Kate Walker. Tak się akurat złożyło, że na Switchu w Nintendo Shopie gra była dostępna do pobrania w wersji cyfrowej za ponad 7 z i to wraz z pierwszą częścią! Bardzo tanio, jak za dwa świetne point & clicki. Na szczęście okazało się, że mimo braku informacji o języku polskim w grze jednak tam był i to z dubbingiem, co spotęgowało moje nabyte szczęście! Polonizacja w tej grze to mistrzostwo i to bez dwóch zdań. Same zagadki są trudne, rozwiązywalne na tyle, że nie trzeba korzystać z żadnej solucji. Sama konwersja na przenośną konsolę uważam za udaną. Nie znalazłem w niej błędów, wszystko działa poprawnie jak należy.
“Jeśli to ma zadziałać, musi czegoś brakować”
D4 – SZAJBA! [nieaktywne] – Hah, pewnie na myśli mieliście tytuły, gdzie są naprawdę psychicznie chore facjaty jak w Manhunt, Outlast czy innym survival horrorze. Nic bardziej mylnego. Przedstawiam Wam gromadkę małych popierdoleńców z Animal Crossing: New Horizons! Czekaj, czekaj… serio? Jak najbardziej. Trzeba tylko dodać, że szajba objęła całą hordę antropomorficznych zwierzątek na której czele stoi sam szop pracz: Tom Nook. Chyba nie zagrałbym w tą grę, gdybym nie znał poprzednich części, jednak teraz wiedziałem doskonale na co się piszę i co w tym wszystkim najlepsze – nie żałuję! Wyobraźcie sobie, że trafiacie na wyspę, gdzie zamieszkuje zaledwie parę gadatliwych zwierzątek. Rozwój wyspy jest w żaden sposób ograniczony, nie musisz wszystkiego robić od razu (z początku i tak się nie da tego zrobić), a pewne przysłowie modyfikuje się samo: “co masz zrobić dziś, zrób jutro”. Pośpiech to główny antonim tego simsopodobnego szpila. “Spooookoooojnie, na luuuuzie” ogarniasz podstawowe sprawy i w zasadzie może was nie interesować nic. Myślę, że każdy fan Harvest Moona, czy Rune Factory powinien w to zagrać jeśli jeszcze nie grał. Mamy dokładnie typowy schemat japońskiego hobby – łapiemy owady, oraz łowimy ryby, ale nie tylko. Fani archeologii czy kulturoznawstwa będą również zachwyceni. Co do samym zwierzątek to każdy z nich jest na swój sposób pozytywnie zwariowany i ma charakterek. A to jeden chce być gwiazdą pop, inny uwielbia biegać i szaleć, inny będzie Was gnębił listami. Tak jest, takie są właśnie zwierzęta w Animal Crossing. Oprócz tego mamy pewien nowy element, który niewątpliwie wzbogacił serię – crafting. Dzięki niemu sami możemy tworzyć przedmioty które stają się w końcu zużywalne. Druga nowość to zwiedzanie losowych wysp w celu zbierania surowców, poznawania nowych zwierząt w celu imigracji na naszą wyspę. Jak dla mnie coś pięknego. Szata graficzna wiele się nie zmieniła – wciąż wygląda bardzo podobnie do tej z N64 i to nie zmienia się od lat. Jedynie poprawiają tekstury, światła i dodają ówczesne efekty graficzne jak rozmyte tło. Należy również pamiętać, że to właśnie Animal Crossing wprowadziło po raz pierwszy prawdziwą synchronizację czasu co do minuty z czasem rzeczywistym. Już na Nintendo 64 konsola przekazywała czas rzeczywisty do gry, dzięki czemu dzień w grze był w dzień u nas, to samo tyczyło się nocy. Do tego pora roku również odgrywa bardzo ważną rolę, dzięki czemu ma się wrażenie, że gra jest rzeczywistością. Za oknem śnieg i w Animal również tam jest! Osobiście co jeszcze spodobało mi się w nowej odsłonie, to granie na jednym Switchu w dwie osoby tworząc party mode, gdzie razem z kimś przemierzasz swoją wyspę. Podsumowując nie jest to gra dla każdego, jednak każdy kto potrafi się cieszyć “małymi rzeczami”, ma odrobinę czasu dziennie i wyznaje zasadę “carpe diem” powinien w to zagrać jeśli ma Switcha. Polecam!
KSH sam zafundował sobie szalone wakacje, gdzie zwykła rozbudowa sklepu jest celebrowana
D4 – JA NIE DAM RADY!? [1] – Oczywiście dałem sobie radę z tym jakże prostym zadaniem. Moim customem miesiąca został… KSH w Animal Crossing! Ubrań, kostiumów, cosplayów, butów, plecaków w tej grze jest od liku. Codziennie w sklepie Able Sisters jest świeża dostawa. I pamiętajcie: otwarte od 9:00 do 21:00!
Oprócz tego zrobiłem sobie postać w remasterze Dark Soulsa na Switcha. Zdecydowałem się na klasę Wędrowca. Póki co jestem bardzo zadowolony z wyboru. Podczas wędrówki trenuję zręczność, wytrzymałość i witalność. Do tego odrobinę siły oraz wiary.
Przyjrzyjcie mu się uważnie – ten gość zginie tysiące razy zanim zobaczy końcowe napisy
D4 – JA NIE DAM RADY!? [2] – W tym miesiącu trzeba było zgładzić demona. Problem w tym, że całkowicie przez przypadek usunąłem ich całą hordę w znakomitym FPSie o buntowniczym tytule Heretic. Jak większość pamięta jest to stara strzelanka stworzona na silniku pierwotnego Dooma. Mam do tej gry pewnego rodzaju sentyment. To dowód na to, że da się ujednolicić upadły fantastyczny świat mrocznego wieku ze zwykłym FPSem, który nie ma nic wspólnego z gatunkiem RPG. Dopiero kolejny szpil Hexen tych samych twórców z Raven Software zawarł elementy przygodowe oraz tworzenie postaci z początkową klasą. Była to świadoma kontynuacja Heretica z postępową mechaniką. Do Heretyka wracam od czasu do czasu, ale zawsze tylko na chwilę, bo ileż może trwać eksterminacja potępionych istnień?
E1 – ASIOR – Pozwolę sobie nagiąć delikatnie zasady kafelka. Przeszedłem jedną historię, a nie grę w mobilnej odsłonie Gwinta (Gwent). Jak wiele osób wie – skupia się tylko i wyłącznie na rozgrywce karcianej z wiedźminowego świata. Gwint na tyle mnie wciągnął, że na pewno będę grać więcej partyjek, kiedy nie będę miał pod ręką żadnej innej gry. Wojna Krwi: Wiedźmińskie Opowieści na PC czekają, a Gwent idealnie przygotowuje mnie do tej gry.
Jak widać, spodobała mi się talia z wampirami. Nic tylko lać krew i wino.
E5 – COMBO BREAKER – Pod tym hasłem może kryć się wiele rodzajów gier od sportowych, beat’em up po bijatyki. Ja wybrałem Samurai Shodown V Special, jedną z najkrwawszych w serii, ponieważ chciałem tam ukończyć story mode jedną z moich ulubionych postaci: Genjuro Kibagami. Wojownik ten znany jest jako hitokiri (morderca). Podczas swojej drogi zabija każdego po kolei aby spotkać się z tajemniczym czarodziejem Shiro Tokisadą.
W tym mordobiciu od SNK jest pewnego rodzaju nastrój, którego ciężko jest znaleźć w innej grze. Tuż obok The Last Blade to jedyna godna bijatyka umiejscowiona w mitologicznej Japonii. Mamy więc tytułowych samurajów, ale też inne ciekawe postacie jak bogowie, czy demony Kraju Kwitnącej Wiśni. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych w serii, a jakiś czas temu wyszła całkiem nowa odsłona Samurai Shodown w pięknej szacie cel shadingowej. Mam nadzieję kiedyś w nią zagrać.
Screenshoty zapożyczone są z mobygames.com, fightersgeneration.com oraz monsterhunter.fandom.com. Niektóre pochodzą od autora.
- Wstęp
- repip
- RetroBorsuk
- WojT
- KSH
- Ślepy
- Prezesowa
- Czarny Ivo