i wtem dobył miecza na 2 metry długiego!
wykutego w kuźni wieczności podczas przesilenia letniego
3 lata zbierał złoto, znaczki i świetliste smary
wyhodował owce, wygrał trzy turnieje i kupił najlepsze wiktuały
studiował z kamratami księgi i mapy tajemne
po to by zmierzyć się z tym co ma za sobą moce niewspółmierne
całe armie śmiałków poległy na polach chwały
on jednak się nie lęka, za nim stoi świat cały!
Kolejny luźny temat na tapecie w ramach KONSOLidacji, aczkolwiek w czasach o których piszę nie było nikomu do śmiechu jak szykował się na grubego zwierza. Nie wszyscy muszą być w temacie, więc Wam pokrótce naświetlę o co chodzi. Było wiele gier które oferowały prócz standardowych przeciwników kogoś “ekstra”, bossa/etap który był opcjonalny, ale za to był pieruńsko trudny i zmiatał większość graczy z powierzchni ziemi nie dając im szans by się pokonać. Squaresoft ze swą mega-ultra-hiper popularną serią Final Fantasy wywindował ten pomysł niemalże w kosmos, a jednocześnie robił z niego niemal obowiązkowy punkt programu dla każdego, kto wtedy chciał się mienić tytułem prawdziwego-tru-HC gracza. Na to by pokonać tych skurczybyków trzeba było poświęcić dziesiątki dodatkowych godzin, robiąc nierzadko wszystkie zadania poboczne i koksząc naszą ekipę, a nawet wtedy nie obeszło się bez odpowiedniej taktyki. Wielu z nich moim zdaniem bez poradnika pokonać się po prostu nie da, ba! Do niektórych samo dojście może być problematyczne. Ja grałem w jrpg maniakalnie na przełomie żywota PSX/PS2 z małą przerwą w międzyczasie na PC, dlatego głównie o tym okresie sobie opowiemy.
Był to okres w którym mieliśmy też wysyp stron o tematyce jrpg w polskich internetach. Drukowane poradniki w czasopismach traciły rację bytu no bo nie każdy akurat TEN numer posiadał. W necie można było napisać więcej, dodać grafiki (filmików wtedy raczej nie było), było to pod ręką u każdego. Ja osobiście z początku neta nie miałem, ale zgrywaliśmy strony na dyskietki lub po prostu drukowaliśmy solucje i poradniki (tak!). Jeżeli chodzi o Finale to nieocenionym źródłem wiedzy była zawsze Krypta FF, tu było wszystko, a jak czegoś nie było to nie istniało (na gamefaqs wtedy nie wpadliśmy, ale nie było potrzeby dzięki k-ff). Pamiętam, że ogólnie jrpg wywoływały wtedy pozytywną chęć pisania o hobby, analizowania i tworzenia autorskich poradników. Choć nigdy nie udzielałem się nigdzie, to wertowałem takie strony jak innerworld, sqarezone, jrpgsite, neojsite i pewnie jeszcze jakieś inne. Bardzo mnie to wszystko motywowało by i coś samemu napisać, ale skończyło się na pisaniu do szuflady (może to kiedyś znajdę i opublikuję? z pewnością nie ma się czym chwalić ;). Dziś te strony albo nie istnieją, albo wiszą siłą rozpędu do wyczerpania opłaty za domenę i serwer, jak widać zapotrzebowanie na ten temat i formę wygasło niemal całkowicie.
ściana tekstu w przypadku solucji + tabele z licznymi zestawieniami jak najbardziej szczegółowymi, niezła jazda dla adeptów (Playstation Plus, nr 7/26/2000)
Po tym małym offtopie wracamy do tematu, poniżej krótka charakterystyka bestii na których chciałbym się skupić, czyli tych z PSX i PS2. Owszem na SNES też pokonałem Atmę (FF VI) i walczyłem z Omegą (FFV), ale mało pamiętam i w sumie nie było tam efektu “wow”, zajmijmy się grubym zwierzem i to dosłownie.
Ruby (Final Fantasy VII)
Ruby to jeden z siedmiu tzw. weaponów. Biomechanicznych, gigantycznych potworów mających za zadanie ochronę planety. Ochronę przed dosłownie wszystkim, włącznie z ludźmi, którzy siedzą w olbrzymich miastach, drenujących planetę z jej zasobów. Ruby obrał sobie za teren grasowania pustynię, która to okala największy kompleks rozrywkowy na świecie – Gold Saucer. Gdy jesteśmy na 3 CD musimy do niego podlecieć by rozpocząć walkę. Z sobą oczywiście musimy mieć najpierw odpowiedni ekwipunek, najlepiej najmocniejsze bronie i akcesoria w tym ribbon, który chroni przed zmianą statusu. Do tego oczywiście w parze muszą iść summony, w tym najlepszy Knights of the Round (przyzywa 13 rycerzy, a każdy z nich potrafi zadać 9999 dmg). Tak więc oto musimy nieźle przykoksić i zdobyć najlepszy szpej w grze by na skurczybyka wyskoczyć. Nie ma co skakać na gołe klaty, gdyż ma on 800 000 HP!
To że ma prawie milion punktów życia to jedno, do tego absorbuje większość żywiołów i ma mocny pancerz chroniący przed atakami + ochronę przed wieloma zmianami statusu. Potrafi permanentnie wyrzucić postać z walki i nakłada masę złych statusów, odbierając również prócz HP, twoje MP. Potrafi swe macki wbić w ziemię i atakować nimi od tyłu naszą drużynę. Bestia wydaje się być niezwyciężona, a plan na jego pokonanie jest… szalony. Okazuje się że najlepiej jak nasza główna postać czyli Cloud idzie na niego solo! W ten sposób Ruby nie używa ataku wymiatającego postać z walki. Do tego materia W-summon (pozwala użyć 2x summona na jedną turę) dzięki któremu przywołamy 2x Knights of the Round, czyli jedyny sensownie zadający obrażenia as w rękawie. Później dajemy materią mime powtórzenie tej tury i jak się uda przeżyć kilka tur to pod koniec Feniksem wskrzeszamy drużynę i dobijamy dziada najlepiej kolejnym KOTR! Czasem najprostsze rzeczy są najskuteczniejsze, ale minie chwila nim te materie zdobędziesz i rozwiniesz.
Emerald (Final Fantasy VII)
To kolejny z weaponów i obok Rubego najmocniejszy przeciwnik w grze. Emerald upodobał sobie oceaniczne odmęty i tam go należy szukać wsiadając uprzednio do łodzi podwodnej. Emerald różni się od swego rubinowego kamrata pod wieloma względami. Najważniejsze wydaje się być to, że można walczyć całą drużyną, a także nie martwić się o zmiany statusów, są też tutaj większe braki w odporności i defensywie. Martwić się należy jednak tym, że jest to podobno pierwszy boss w serii, który posiada milion HP i składa się z kilku części! Jego atak Aire Tam Storm (pisany od tyłu “materia”) potrafi zabić drużynę z miejsca. Za każdą materię jaką ma podpiętą postać będzie zadawał 1111 HP, jak masz po dziewięć materii u każdego to po tobie z automatu, więc nie możesz sobie ich podczepić w opór. Jako że jesteśmy pod wodą to wprowadzono również limit czasowy na walkę, po 20 minutach wszyscy się potopią! Da się jedną materią znieść ten licznik, ale jak jesteście dobrze przygotowani to zejdzie mniej czasu na niego.
Strategii opracowano wiele, są i mniej i bardziej wymyślne, ja rozpocząłem z grubej rury z All Lucky 7s, Cloudem. Co to takiego? Musisz mieć przed walką 7777 HP, przez co odpalisz w trakcie walki łańcuch 64 ataków każdy 7777 dmg. Można kombinować by cały zespół miał ten szczęśliwy status, mi się nie chciało i miałem tylko jedną postać. To jednak wystarcza by już na starcie być mocno do przodu, po ataku trzeba się dostosować do jednej z polecanych taktyk i wytrzymać dziada do końca pamiętając przed walką o ilości podpiętych materii (patrz Aire Tam Storm ;). Bez taktyki będziemy się długo bawić idąc na wyniszczenie, więc materia niwelująca ograniczenie czasowe do 20 minut to must have.
Omega (Final Fantasy VIII)
Idziemy dalej do kolejnej części, do ósmego Finala. W pewnym sensie mamy tutaj dwóch mega bossów, ale Ultima Weapon nie jest aż tak mocna, więc ograniczyłem się tylko do Omegi. By do niej się dostać musimy być już na 4 CD w zamku Ultimecji, a dokładnie w kaplicy. Jest tam do rozwiązania pewna zagadka, tak więc nie każdy tego bossa w ogóle odkryje jeśli nie gra z poradnikiem. Gdy już uda nam się do niej dobiec zaczyna się wielkie liczenie! Dlaczego liczenie? Omega to najbardziej poukładany mega boss ze wszystkich Finali, jej schemat ataków jest zawsze taki sam, wiesz co ciebie czeka w kolejnej kolejce gdyż Omega atakuje ściśle wg. swoich zasad. Czy da ci coś znajomość jej ataków? Oczywiście że tak, choć wymaga to sporych nakładów pracy na długo nim do niej dojdziesz. No bo wiesz… niby znasz te ataki, ale jak je już znasz to zaczynasz nie dowierzać.
Przy milionie HP i absorpcji wszystkich żywiołów ataki Omegi to takie wesołe igraszki jak: zaczynamy walkę na dzień dobry od Lv5 death (śmierć wszystkich postaci z levelem podzielnym przez pięć, a w FF8 jest taka mechanika expienia, że już na 2 CD bez większych problemów nabijesz maksymalny 100 poziom…), potem już mix takich jak Light Pillar (9999 HP dla jednej postaci), Megido Flame (9998 HP dla całej drużyny) i cztery inne “nieco” słabsze ataki. Prócz Lv 5 death wszystkie ataki są powtarzane do skutku, a w międzyczasie jeszcze ataki fizyczne. Trzeba tutaj zastosować mieszankę dwóch zależności, a ja jeszcze dodałem do tego asa z rękawa. Po pierwsze warto się “zasłaniać” naszymi stworami (GF), które przyjmą na siebie atak i… zginą. Po drugie warto wykorzystać to że wiele ataków Omegi nas osłabi krytycznie, ale nie zabije, więc wejdziemy w stan w którym rąbiemy limitem Squalla i ekipy! Mój as to coś na co trzeba było godzinami pracować o wiele wcześniej w grze. W skrócie zrobiłem questa karcianego (wybaczcie ale nie rozpiszę się o tym bo temat duży), zdobyłem kartę Gilgamesha i przerobiłem ją na item dający chwilową nieśmiertelność.
Ozma (Final Fantasy IX)
O ile Omega była najbardziej wyrachowanym mega bossem i potrafiła liczyć, tak Ozma z dziewiątki Finala to lekkoduch, który jest wcielonym chaosem. Trzeba jednak sporo wysiłku by go w ogóle zobaczyć. Chocobo Air Garden w którym rezyduje jest do osiągnięcia tylko jeśli pchasz mocno do przodu quest poboczny z Chocobo, a by dosięgnąć ją atakami fizycznymi trzeba dodatkowo wykonać mały quest z przyjaznymi stworami.
Ozma ma szereg ataków które nas wręcz sponiewierają jak Flara, Holy, Death, Lv 5 Death, Lv 4 Holy, Doomsday, meteor itp. Zmienia nam statusy, drenuje MP i to wszystko robi w sposób nieskoordynowany, może ci kilka tur pod rząd wywalić takim combo że padniesz nie ważne jaką masz mocną drużynę. To jednak nie jest w niej najbardziej upierdliwe, jak już przetrwasz i nastukasz jej licząc że zaraz ją dorwiesz to odkryjesz, że ma ona kontrę poza kolejką na twoje ataki, a jest nią… Curaga, która ją mega mocno leczy (oczywiście mając mniej życia, szanse na kontrę ma większe).
Jak ja sobie z tym poradziłem? Poszedłem na żywioł, co będzie to będzie, wystawiłem najbardziej ofensywny skład jaki miałem. Vivi + Freya + Stainer + Zidane, którzy nawalali najmocniejszymi swymi atakami nierzadko po 9999 HP. Nie miałem w drużynie białych magów i summonerek, nie miał kto mnie leczyć “na poważnie” i nie miał kto przyzwać feniksa gdyby mi nie poszło. Wóz albo przewóz. Paradoksalnie Zidane jako główna postać leczył przedmiotami (normalnie główna postać w 7 i 8 kosiła najmocniej, a w FF9 był u mnie suportem) a reszta sypała wszystkim na maxa. Kilka walk było przegranych bo mnie Ozma rozmontowała, ale w końcu gdy przyszła taka partia, gdzie była ona mniej agresywna i zaatakowała słabszym łańcuszkiem wykopałem kulkę w kosmos.
Penance (Final Fantasy X)
Chyba najbardziej przesadzony madafakier pod każdym względem jakiego tutaj dziś mamy. Aby z nim walczyć musisz pokonać najpierw wszystkie Dark Aeony, czyli całą ferajnę dodatkowych superbossów rozsypanych po całym świecie ze swymi zabójczymi cechami i milionami HP. Gdy już będzie tak daleko z poziomu statku powietrznego znajdziesz tego przeciwnika nad Calm Lands. Penance to po polsku “pokuta”, nie wiem za co, ale jak taka pokuta ma 12 000 000 HP to jest pole do popisu. Absorbuje magię, niepodatny na statusy i potrafi przywalić z ataku co się zwie Judgement Day (skromne 99 999 DMG na całą drużynę). Do tego jako odrębni przeciwnicy są liczone jego ramiona (skromne 500 000 HP każde), są również odporne na statusy, absorbują magię, wzmacniają “pokutę”, nakładają nam statusy i… odradzają się po kilku kolejkach jak je zniszczysz…
Jak zatem z takim wcielonym złem walczyć? Nie będę udawał że sam rozkminiałem co tutaj robić, przygotowałem drużynę zgodnie z poradnikiem, w którym jak się okazało niezbędna jest Rikku. Wszelkie odstępstwa od poradnika mogą sprawić że wtopisz kolejne ciężkie godziny, a i tak nie dasz mu rady. Na tym etapie masz najlepsze bronie, wywalone w kosmos statystki i masę itemów, a i tak walczy się z nim bardzo długo. Pamiętam jak kumpel walczył ponad godzinę i ktoś przebiegając obok TV zahaczył o kabel konsoli i wszystko poszło na marne… aj! Zdesperowany pokonał go potem przy użyciu Zanmato, to taki instant kill aeona Yojimbo, ale wiecie rozumiecie, to nie smakuje tak samo.
Trema (Final Fantasy X-2)
No cóż, na tle gigantycznych kreatur Trema z FF X-2 wydaje się jakiś taki… zwykły? Dziadek w lochu, też mi coś. Jest to jednak przebiegła i cwana kreatura, wiem bo skopałem mu zad już dwa razy! Samo dojście do niego nie należy do łatwych, czeka on na ciebie na samym dnie Via Infinito. To 100 poziomowy labirynt o zmiennym układzie, gdzie im głębiej, tym trudniej + czeka na nas kilka bossów. Mówiłem że to cwana kreatura? No cóż, nie dość że zasłania się labiryntem, to jeszcze innym bossem. Przed walką z nim musimy pokonać Paragona z 200.000 HP i musimy zrobić to szybko, bo jak walka będzie zbyt długa może użyć ataku Big Bang, który to może uderzyć w nas za 99 999 DMG.
Paragon rozwalony, szybki save, regeneracja, odpoczynek i walczymy mówicie? Nie… sęk polega na tym, że po Paragonie przechodzisz do walki z Tremą tak jak stoisz, bez przygotowań, save itp, musisz zatem Paragona nie tylko pokonać szybko, ale i możliwie bezstratnie. Trema ma 999 999 HP, jest diabolo szybki i napierdziela czarami jak dziki. Główną strategią w walce z nim jest skupienie się na mocnym defie połączonym z drenażem jego MP przez co nie będzie miał jak czarować i będzie musiał bić fizycznie. Nagrodą za walkę jest przedmiot Iron-Duke – zwiększający wszystkie charakterystyki o 100 punktów (HP 100%). Po co ci on na koniec gry? A no w FF X-2 jest new game+, co daje możliwość startu nowej gry w tym ustrojstwem, dzięki czemu kozaczysz od samego początku. Ja mam już dwa takie itemki ;).
Yiazmat (Final Fantasy XII)
Szczerze mówiąc jest to jedyny final w którym nie zabrałem się za bosiora. FF XII przeszedłem, wspominam miło, ale nie miałem tu już ochoty na takie farmienie, byłem też już starszy i czasu wolnego również nie było tyle co wcześniej. By z nim w ogóle zawalczyć musimy wykonać wszystkie zadania związane ze ściganiem i unicestwianiem podkokszonych przeciwników (dokładnie 44 “Hunty” i pokonać Hell Wyrma). Wówczas udajemy się do Clan Hall w Rabanastre i przyjmujemy ‘te” zlecenie. Przeciwnik oczekuje nas w Colosseum.
Przeciwnik ten to nie lada wyzwanie, “skromne” ponad 50 milionów HP! Toż to jakaś masakra! Zgodnie z informacjami zawartymi w poradniku k-ff, walka może trwać nawet 12 godzin, a mimo to została określona jako łatwa. Gdzie jest haczyk? System walki w “dwunastce” różni się znacząco od tych z poprzedniczek. Przypomina nieco mmo rpg w czasie rzeczywistym gdzie walisz w to co widzisz na mapie lub biegniesz dalej, a nie jak poprzednio gdzie przenosi ciebie na odrębną arenę poprzez random encounter z turowym systemem. Do czego piję? Otóż w trakcie walki możesz sobie po prostu z walki wychodzić, zregenerować, zapisać, rzucić czary wzmacniające i wrócić do Yiazmata by go dalej klepać. Taka walka na raty, nieco dziwne to i chyba dobrze że w tym Finalu się nie bawiłem w polowanie na grubego zwierza.
Jak widzicie roboty z tymi skurczybykami było w pieruny! Jak sobie przypomnę, że wszystkich z nich pokonałem minimum po 2 razy za każdym razem grając na nowo, to w sumie sam się dziwię że tyle czasu w ten proceder władowałem, a nadal się cieszę to wspominając! Kiedyś przejdę je jeszcze raz… kiedyś. Seria FF oczywiście nie była jedyna, ale był to z pewnością blockbuster który zawsze był wypakowany akcją, efektami specjalnymi no i uber bossami. Oczy świata graczy zawsze były kierowane na kolejne zapowiedzi, były gry genialne jak Vagrant Story, Chrono Cross i wiele innych, a w Japonii seria Dragon Quest ostro konkurowała jeżeli chodzi o popularność. Patrząc na to co osiągnęła cała seria należy mieć szacunek, ona żyje do dziś i to nie tylko we wspomnieniach, podczas gdy innych już od bardzo wielu lat nie ma.
tyle jrpg’ów w złotej erze było… ale wszyscy przynajmniej raz “fajnala” przejść musieli!
Walki z bydlakami na kilka pięter które ciebie zmiotą jednym ruchem ewoluowały, z czasem pojawiła się taka gra jak Shadow of the Colossus która to była jedną wielką walką z uber bossami, do tego dodajcie wielokrotnie opisywaną przez KSH serię Monster Hunter i już mamy mniej więcej obraz tego czym były walki z takim Emeraldem i Ozmą. Nie wiem co bardziej w tym lubiłem, to że stoczymy wielką walkę, czy to że musimy się do niej przygotować. Dlatego też opisałem nie tylko jak się walczy z takim bossem, ale i co trzeba zrobić by do niego w ogóle podejść, bo to mnie chyba równie bardzo bawiło. Całe godziny spędzone na robieniu questów, waleniu po łbach innych bossów, udział w mini gierkach, trzeba było wycisnąć z gry wszystko co się dało, a pokonany boss był większą wisienką na torcie niż ten “fabularny”, który był przy nim mikrusem nie wartym najlepszego oręża.
Ciekawi mnie jak wy podchodzicie do idei uber bossów, jeżeli nie mieliście do czynienia z Finalami to może z innymi grami? Są jacyś opcjonalni mega madafakierzy których ubiliście w znoju i trudach i po wszystkim byliście wyczerpani, ale szczęśliwi? A może ktoś z Was wspomina poradniki w prasie lub polskie strony o jrpg z tego okresu?