Kolejna recenzja gry logicznej nadesłana na nasz konkurs przed wami. Tym razem debiutujący na naszych łamach czytelnik – recenzent Kacper, zmierzył się z nowym wcieleniem legendy! Pamiętacie jedną z najlepszych logiczno-zręcznościowych gier w historii 8-bitowego Atari, którą stworzyli Polacy, i która zawładnęła sercami wszystkich atarowców w latach 90-tych zeszłego stulecia? Robbo, bo o nim mowa to jedna z najlepszych małobitowych produkcji w jakie grałem. Te wymagające sporego główkowania przygody sympatycznego robocika to kapitalne rozwinięcie sokobanowej rozgrywki, z wieloma urozmaiceniami, dodatkowo umiejscowione w lubianych klimatach science fiction. Wersję 8-bitową (gra została także udanie skonwertowana na Commodore 64) opisaliśmy już na naszych łamach. W pełni zasłużenie zgarnęła ona nawet złoty medal jakości w mojej recenzji, którą możecie przeczytać TUTAJ. Pasjonujące przygody Robbo doczekały się także konwersji na komputery PC, które to właśnie specjalnie dla nas zrecenzował nasz czytelnik Kacper. Jako wielki miłośnik pierwowzoru jestem bardzo ciekaw tej recenzji, gdyż nigdy nie miałem przyjemności obcować z tą edycją tego hitu. Czy będzie ona równie dobra co kultowy dzisiaj oryginał? Zapraszam do lektury! (Borsuk)
ROBBO
XLAND/ EPIC MEGAGAMES (1993)
LOGICZNO – ZRĘCZNOŚCIOWA
RECENZJA DOTYCZY: PC-DOS
TAKŻE NA: ATARI ST (wersja bardziej zbliżona do oryginału z 8-bit)
Biedny Robbo – nigdy nie miał szczęścia do okładek…
W 1989 roku Janusz Pelc napisał pod banderą L.K. Avalon – grę Robbo i wydał ją na komputery Atari. Z tą wersją jednak nie miałem wówczas styczności, natomiast jakieś 5 lat później udałem się z rodzicami do sklepu z grami, by nabyć pierwszą w moim życiu, oryginalną grę komputerową. Gdy zobaczyłem wielkie pudło z sympatycznym robocikiem, po prostu musiałem je mieć. Robbo na komputery z systemem DOS powstało w roku 1993, miało zmienioną muzykę, znacznie poprawioną grafikę oraz dźwięki. Tyle słowem wstępu. Gra odpalona, wspomnienia wracają.
Sterowanie jest prościutkie. Klawisze kierunkowe służą do poruszania się oraz spacja do strzelania, tyle wystarczy. Schemat jest prosty. Pojawiasz się na planszy i musisz dojść do wyjścia. Jednak by ukończyć etap należy zebrać odpowiednią ilość śrubek, trzeba więc w odpowiedni sposób poruszać się po planszy. Przeszkód jest tu sporo i z każdym kolejnym etapem rzucane są nam pod nogi kłody i to w sposób coraz bardziej fantazyjny. Już pierwszy etap pokazuje nam co najmniej kilka sposobów, na które możemy go nie ukończyć. Zaczniesz, drogi czytelniku, zapewne od zablokowania sobie drogi skrzynkami, wtedy nie pozostaje nic innego jak autodestrukcja. Może zablokujesz sobie bombę, przez co nie będziesz mógł usunąć bariery na drodze. Możesz także zatorować dostęp do niektórych śrub, a należy zebrać ich określoną ilość, bez tego nie zostaniemy wpuszczeni do kolejnego etapu. W końcu możemy po prostu zostać przez coś zabici. Może to być wiązka lasera, latająca ćmopodobna istota mechaniczna, czy strzelające ruchome działko. Lekko nie będzie. Jednak mimo wszystko jest to gra wytężająca szare komórki, a nie sprawdzająca zręczność palców. Choć momenty zręcznościowe też się zdarzają…
Pierwsza plansza, tak się to zaczyna.
Na każdej planecie czeka na naszego robocika kapsuła, dzięki której może polecieć na kolejną planetę i w końcu do domu. Jednak by to zrobić musimy zwiedzać kolejne planety w poszukiwaniu śrubek. Naszemu protagoniście przeszkadzać będą, cytując instrukcję, ZŁE STWORKI! Mamy więc prostą historię pewnego sympatycznego robota, który rozbił się gdzieś w przestrzeni kosmicznej, przemierzającego kolejne planety, by w końcu naprawić statek i sukcesem zakończyć swoją gwiezdna odyseję.
ROBBO GO HOME
Jeżeli chcemy porównywać Robbo do wcześniej wydanych tytułów należy przywołać dwa. Jednym z nich jest Sokoban. To z niego Robbo czerpie pomysł na logiczne łamigłówki związane z przesuwaniem skrzynek. W Sokobanie należało się zastanowić, spróbować kilka razy, westchnąć, spróbować kilka kolejnych razy, by w końcu zakończyć etap. Tak jest i tutaj. Z Boulder Dasha tytuł bierze zaś dynamikę i po części – klimat. Co prawda mroczny szyb kopalni zastąpiony jest ciemnymi labiryntami na powierzchni planet, ale i tu i tu – możemy być nam ciasno, duszno i nieswojo… Nasz robot w osamotnieniu próbuje walczyć ze wszystkimi przeciwnościami losu. A my bardzo chcemy mu w tym pomóc.
Wystarczy na niego spojrzeć, ale pocieszna mordka!
BIEDNY ROBBO
Hitem dla mnie był również narrator. Jego ”Biedny robbo!” po każdej stracie życia kołacze mi się w głowie po dziś dzień, a wracam do tej gry po ponad 20 latach przerwy. Mimo niespecjalnie rozbudowanego, jak na dzisiejsze czasy, wachlarzu przeszkód, są w kreatywny sposób rozmieszane w każdym następnym etapie. Mimo schematyczności – rozgrywka nie nudzi przynajmniej na początku… Ale wkurza. Nie ukrywam, że poziom trudności, jak dla mnie, bywa dosyć wysoki. Konieczne są tu metody prób i błędów. I niezła pamięć. Moją ulubioną planszą jest ta z ogromną ilością teleportów w której nie sposób spamiętać, który do którego prowadzi. W efekcie każde przejście na drugą stronę jest niemałą niespodzianką. Niestety, żeby nie było zbyt pięknie, muszę przedstawić parę minusów. Jest to niestety port kilkuletniej już wówczas gry. Robbo bardzo szybko odsłania wszystkie karty, więc po kilku planszach tak naprawdę nie zaprezentuje już żadnych nowości. Jedynie zmiana się układ wszelkich przedmiotów i przeszkadzajek na poziomie i niestety przy dłuższym obcowaniu z tym tytułem – zaczyna to nudzić. Poziom trudności też moim zdaniem potrafi zniechęcić gracza.
Bombowe jebudu utoruje nam drogę!
Czy zagrać? Jeśli chodzi o miłośników starszych gier, a tym bardziej polskich produkcji – trzeba spróbować zagrać chociaż raz w tę wersję, lub klasyczną z Atari, jest to bowiem gra po prostu kultowa. Natomiast czy z dzisiejszej perspektywy ma ona coś do zaoferowania? Coś na pewno, ale nie jest to ten poziom grywalności jaki cechuje najlepsze gry tej epoki. Z całą pewnością też większe wrażenie robiła na tym polu wersja z Atari. Tu poza zmianą grafiki i dodaniem, bodajże 4 etapów nie zmieniło się nic. Układ plansz jest identyczny, zaś kolorystyka gry bardziej monotonna od pierwowzoru. A co najsmutniejsze brak tu końcowej animacji po przejściu gry, która znajdowała się w pierwotnej wersji. Dlatego po zdjęciu okularów nostalgii mogę dać tej grze jedynie żółte światło w retrometrze. Mówiąc w skrócie, zagrać na pewno warto, ale nie mogę z czysty sumieniem powiedzieć, że będziecie chcieli ją przejść. Na to pytanie musicie już odpowiedzieć sobie sami.
ROBBO (PC)
Nostalgiczna podróż do przeszłości. Można pogłówkować!
Niestety gorsza od oryginału.
Autor: KACPER
PS. Wersja na Atari ST jest jeszcze inna i nie jestem pewien jej jakości. Potraktujcie więc tą ocenę tylko do wersji PC-DOS. Może, ktoś z czytelników, którzy ogrywali przygody Robbo na Duże Atari opisze nam w komentarzach swoje wrażenia? Zachęcam. (Borsuk)