Witamy w standardowym odcinku Gramy na Gazie! Dzisiaj pokażemy wam dwie podobne do siebie produkcje na Małe Atari. Klasycznego Mr. Do! o rodowodzie z salonów gier oraz jego popularną podróbę zwaną Henri. Obydwie te gry były swego czasu mocno popularne w Polsce, przynajmniej pośród atarowskich graczy i wielu z nich pewnikiem wspomina je z rozrzewnieniem. Sprawdzimy więc, jak po latach prezentują się oba te tytuły w praniu i graniu. No to zaczynamy, ale zanim przejdziemy do sedna, chcielibyśmy was o coś zapytać…
ZZA KULIS I CIEKAWOSTKI
Fanka szyje torby z logiem GnG! Ciekawe co trzeba będzie zrobić by wejść w ich posiadanie?
TĘSKNOTA? Przyznajcie się szczerze, tęskniliście za tradycyjną formułą Gramy na Gazie? Raczej nie, gdyż od pewnego czasu dostarczamy wam długaśnych transmisji LIVE, w których przekręcamy nawet czasomierz w YouTube… Jeżeli mam być szczery to chyba całkiem przerzucimy się na taką formułę naszych programów – będziemy dla was: przechodzić gry na żywo, robić przeglądy dorobku rożnych zasłużonych firm softwarowych, prezentować egzotyczne mikrokomputery, czy nasze ulubione gry na różne systemy. A dlaczego? Po pierwsze interakcja z widzami jest bardzo wciągająca, fajna i zabawna, a po drugie Larek nie musi później siedzieć po nocach i montować filmików długimi godzinami. Działając “na żywo” częściej możemy wam dostarczyć nowy materiał, a fakt że po wielogodzinnych posiedzeniach chodzimy niewyspani to w sumie jedyna niedogodność… Dobra koniec pitolenia, przyjrzyjmy się dzisiejszym hitom sprzed lat!
MR. DO!
UNIVERSAL / TAITO (1982)
ZRĘCZNOŚCIOWA
AUTOMATY ARCADE
Poster oraz automat nie porywają wykonaniem, pamiętajcie jednak, że to dopiero 1982 rok.
Zaczynamy od zdecydowanie lepszej produkcji z dwóch prezentowanych w dzisiejszym artykule. W sumie to oboje z profesorkiem lubiliśmy tę gierkę w młodości i to dla niej nakręciliśmy ten filmik. Henri załapał się zwyczajnie na krzywy ryj, gdyż zostało trochę taśmy na kasecie do zagospodarowania, eee, to znaczy pamięci na karcie w kamerze… Starsi z was zapewne kojarzą, że oryginalnie Pan Zrób! pojawił się na automatach arcade (1982 rok), na których był sporym sukcesem – ponad 30 000 sprzedanych egzemplarzy w samym USA. Rozgrywka w tym kolorowym i ciągle grywalnym szpilu to jakby połączenie Dig Duga z Boulder Dashem (i trochę Pac-Manem), a scharakteryzować grę można jako jednoekranową zręcznościowkę ze zmiennymi etapami. Akcję widzimy podobnie jak w przygodach Rockforda (niby przekrój ziemi) i musimy naszym sympatycznym klaunem (w wersji japońskiej bałwanem) pozbierać wszystkie wisienki na planszy, albo zabić uprzykrzające nam życie potwory. Szlachtujemy te bestyje piłą łańcuchową i polewamy kwasem solnym! Eee, że jak, że niby pomyliły mi się gry? Ups, najmocniej przepraszam. Czynimy przemoc za pomocą naszej magicznej piłki, którą rzucamy w kreatury, bądź miażdżymy stwory ogromnymi jabłkami, które zachowują się podobnie jak głazy w Boulder Dash.
Ekrany z oryginału na automaty arcade.
Jak wygląda rozgrywka? Drążymy tunele w ziemi, rzucamy wspomnianą kulą, zbieramy wisienki, przesuwamy jabłka i przechodzimy do kolejnych etapów, w sumie jest ich dziesięć i później zapętlają się z wyższym poziomem trudności i w zmienionych barwach. Planszę możemy zakończyć na parę sposobów: zebranie wszystkich wisienek, zabicie wszystkich potworów, zebranie bonusowego napisu EXTRA dającego dodatkowe życie lub znalezienie rzadkiego diamentu. Podziemne paskudniki, które podobnie jak w Pac-Manie startują z centralnego “domku”, charakteryzują się różną prędkością poruszania oraz potrafią zachowywać się agresywnie zmieniając barwę i przekopując się przez połacie ziemi w naszym kierunku. Ogólnie Mr. Do! to naprawdę sympatyczna zabawa, w miarę dynamiczna (w odróżnieniu od ślamazarnego Dig Duga), bardzo kolorowa, z fajnymi muzyczkami, ładnymi animacjami w przerywnikach i z wieloma bonusami do zbierania. Naprawdę udany szpil, który w moim mniemaniu zasługuje minimum na zielone światełko w retrometrze, a jego grywalność spokojnie wytrzymała próbę czasu. Tym co grali polecać nie muszę, a tych co nie znają to zachęcam do nadrobienia zaległości! Twórcami gry była firma Universal Entertainment (znana z kontynuacji Mr. Do! oraz m.in. gier Space Panic, czy Lady Bug), zaś głównym wydawcą znana i lubiana japońska firma Taito.
LAREK / BORSUK
KONWERSJE
W tamtych czasach wiadome było, że każdy przebój od razu zostanie skonwertowany na jak najwięcej systemów i oczywiście przytrafiło się to naszemu podziemnemu klaunowi. Napiszę wam tylko parę zdań o różnych adaptacjach, gdyż jest ich naprawdę bardzo wiele. Za wersją na Atari XL/XE stoi jedna z naszych ulubionych firm, czyli amerykański Datasoft odpowiedzialny w przeszłości za prezentowane przez nas hity – takie jak: The Goonies, Bruce Lee, czy Zorro. Wydawcą gry na rynki europejskie był inny ówczesny potentat, czyli U.S.Gold. Pełną recenzję wersji atarowskiej znajdziecie poniżej, od razu przejdźmy więc dalej. Bardzo podobnie do niej prezentuje się także edycja na Commodore 64, niczym brat bliźniak. Podobne postacie bohatera oraz potworów i wszelkich znajdziek, wygląd bonusów, zbliżone i fajnie dobrane barwy, jedynie muzyka wydaje mi się bardziej hałaśliwa i jazgocząca, zdecydowanie głośniejsza. Oczywiście miłośnicy SID’a pewnikiem stwierdzą, że to miód na ich uszy, ale ja wolę nutę z POKEY’a. Myślę, że konwersja na C64 jest tak samo udana jak ta na Małe Atari, za nią oczywiście także stoi Datasoft. ATARI 2600 – z powodu ograniczeń sprzętowych wersja na pionierską konsolę Atari to danie tylko dla smakoszy tego sprzętu pokroju Sikora. Bardzo prosta, wręcz umowna oprawa graficzna, tylko efekty audio w trakcie rozgrywki, trochę udziwniona neonowa kolorystyka. Pomimo, że to tylko substytut oryginału to grywalność jest całkiem w porządku jak na skromne możliwości tej konsolki.
Od lewej góry: konwersje na Atari XL/XE, C64, A2600 i Apple II.
Na APPLE II jest już dużo lepiej, podobnie do wersji z Małego Atari i każdy fan oryginału powinien być zadowolony. Wiadomo – pozioma orientacja ekranu w wersji na komputery była standardem, więc jest tak i tutaj (automat miał ekran pionowy), krótkie muzyczki pomiędzy etapami są tu obecne (fajnie), grafika jest naprawdę zbliżona do pierwowzoru, słabo jedynie (albo aż) prezentują się tutaj dwa aspekty. Kolorystyka i efekty dźwiękowe, ale ze swojego doświadczenia wiem, że Apple II słynie ze spierdolonych barw i dźwięków pierdzących z głośniczka… Patrząc na edycję na japońskiego MSX – wszystko gra na pierwszy rzut oka, jest wręcz bardzo dobrze! Szczególnie chwytliwie przygrywa muzyczka, zaś kolory bardzo cieszą oczy. Miodzik? Nie do końca, gdyż Pan Zrób! jest w tej wersji strasznie ślamazarny i przedstawiony tylko jako jednokolorowy klaun, rzekłbym smutny jakiś, niedopieszczony, depresyjny… Oryginał Mr. Do! nie jest bardzo dynamiczny, ale powolność wersji na MSX mocno niekorzystnie wpływa na grywalność tej wersji. Cholernie podobnie prezentuje się także ta produkcja na COLECOVISION, w sumie można powiedzieć, że to klon wersji z MSX’a. Posiada jego wszystkie wady i zalety, zaś ruchy bohatera są jeszcze powolniejsze, a animacja obiektów na planszy lekko skokowa. Szkoda, naprawdę szkoda – wersje na MSX i Coleco ładnie wyglądają na screenach, ale w ruchu prezentują się niestety mocno przeciętnie. Z ciekawostek dodam tylko, że niewydana oficjalnie poza granicami Japonii konwersja na dziwaczny komputerek TOMY TUTOR aka Pyuta wyglądała podobnie do edycji MSX/Coleco.
Od lewej góry: wersje na MSX, Colecovision, SNES oraz adaptacja / remake na Neo Geo.
Ciekawostką i chyba tylko ciekawostką pozostaje wersja na GAMEBOY’a, która uwaga, uwaga – posiada przesuw ekranu. Oczywiście jest ona czarno biała i wszystko jest tutaj jakby ładniej narysowane niźli na edycjach na mikrokomputery, ale moim skromnym zdaniem scrolling w Mr. Do! trochę zabija sens tej gry. Widoczność całego pola rozgrywki jest ważna dla gracza w planowaniu kolejnych ruchów i bez niego poruszamy się po planszy trochę po omacku, jednakże kto się do tego przyzwyczai to pewnie będzie zadowolony z tej adaptacji. W przypadku GAMEBOY ADVANCE otrzymaliśmy praktycznie perfekcyjną co do piksela konwersję, w której nawet układ ekranu jest pionowy – po prostu obracamy naszego Zaawansowanego Grajchłopca bokiem i rżniemy do oporu niczym w salonie gier. SHARP X68000 otrzymał chyba najlepszą domową wersję dzisiejszej zręcznościówki, ale nic dziwnego – swego czasu była to przecież potężna maszynka. Soczyste barwy, bohater i wrogowie wyglądają identiko jak na automatach, cudnie przygrywają muzyczki, duży ekran akcji zaprezentowano w pionowym ustawieniu. Po prostu brać i grać! A wersja na SUPER NINTENDO? Co tu dużo gadać: świetna konwersja, piksel perfect jeden do jednego, przeca to 16-bitowa konsola więc nic dziwnego… Na innej maszynce Nintendo, czyli WII pojawił się także oryginalny Mr. Do! w wersji cyfrowej na Virtual Console i jest to gra żywcem przeniesiona z automatów arcade. Zupełnym zaskoczeniem jest adaptacja, a raczej trzeba powiedzieć remake na NEO GEO z 1995 roku. Gra została ubrana w zupełnie nowe szaty graficzne, oczojebną kolorystykę i wygląda już naprawdę niczym rasowa 16-bitowa zręcznościówka. Na początku może zmylić gracza inny wygląd znajdziek, przeszkadzajek, bonusów, plansz, ale jak się przyzwyczaimy to gra się w to cacko całkiem zacnie. Ta wersja nie jest przeznaczona dla ortodoksyjnych fanów oryginału, ale mi się podoba takie odświeżenie przygód tego sympatycznego klauna.
Od lewej: scrollowana adaptacja na GameBoy’a oraz najlepsza z domowych konwersja na Sharpa X68000.
SEQUELE
Oczywistą oczywistością było, że Universal zachęcony sukcesem swojego nowego hiciora wysmaży jego kontynuacje. Chłopaki zaszaleli i w krótkich odstępach czasu pojawiły się aż trzy produkcje z klaunem w roli głównej. Chronologicznie pierwszy był Mr. Do’s Castle (1983) znany także jako Mr. Do vs the Unicorns, który zaprezentowany został z profilu z zasadami podobnymi do innego przeboju firmy zwanego Space Panic. Nasz heros wspina się po piętrach wielkiego zamku, chodzi po platformach i drabinach, a za pomocą młotka walczy z jednorożcami. Jego głównym celem pozostaje zbieranie wisienek, a specjalną zdolnością jest możliwość zmiany położenia drabin. Moim zdaniem gra jest mniej udana od prequela, troszkę bardziej żmudna w rozgrywce i mniej urozmaicona, jednakże kto chciałby zobaczyć duchowego protoplastę Rodland (można odnieść takie wrażenie) to może rzucić okiem na ten tytuł. Oczywiście produkcja została skonwertowana na wiele ówczesnych systemów, w tym na Atari XL/XE i mój kumpel Larek lubi sobie popykać w tego szpila, ja niestety trochę mniej. Później pojawił się Mr. Do’s Wild Ride (1984), który także upodobnił się do jednoekranowego platformera (ale bez skakania), w którym nasz bohater musi wspiąć się na rollercoaster. Przeszkadzają mu w tym pędzące wózki kolejki, czy kule na łańcuchach, a pomagają windy oraz drabiny. Będę z wami szczery – ta cześć to dla mnie najgorszy szajs w całej serii, jednakże jeżeli wychowaliście się na niej to możecie czuć do niej miętę. Na szczęście Do! Run Run (1984) wraca rozgrywką do pierwotnej formuły znanej z pierwszej części. Mamy podobny widok (jednak całkiem z góry, a nie przekroju) na jednoekranową planszę, gdzie naszym celem jest zebranie wszystkich kropek. Ganiają nas potwory, rzucamy w nie kulą, zbieramy bonusy, a pewnym novum w rozgrywce jest fakt, że chodniki na etapach mają jakby różną wysokość. Niektóre położone są wyżej, inne niżej i Pan Zrób! musi się na nie wspinać, co zajmuje mu więcej czasu niźli normalny marsz. Chyba najlepsza po pierwszej części gra w tym uniwersum, jednak nie dorównuje fajowemu i prostemu w założeniach oryginałowi. Z ciekawostek na koniec dodam, że w 1999 roku firma Imagineer przebrała naszego klauna w ciuchy czarodzieja i pod nazwą Quest: Fantasy Challenge (aka Holy Magic Century) wydała klon Mr. Do! na Gameboy’a Colora.
Od lewej kontynuacje: Mr Do’s Castle, Mr Do’s Wild Ride, Do! Run Run oraz klon Quest: Fantasy Challenge.
KLONY
Wspomniany wyżej Quest nie był jedynym klonem naszego dzisiejszego bohatera, gdyż w szalonych latach 80-tych znane growe hity były przecież klonowane nagminnie. Niektóre z nieoficjalnych podróbek dorobiły się nawet rzeszy fanów większej niźli pierwowzór! Wystarczy, że za przykład podam wam grę Digger (1983) wydaną po raz pierwszy na PC-DOS. Klauna zastąpiono glebogryzarką, jego kulę pociskami, a ogólne zasady zostały praktycznie niezmienione i dostaliśmy hit, którzy znają wszyscy PeCeciarze wychowani na DOS’ie… Gra była naprawdę wielkim sukcesem i całkiem niedawno, bo w 2009 roku (cholewcia to już ponad dekadę temu?!) doczekała się edycji HD na konsole PS3, którą posiadam w swojej cyfrowej grotece i jest ona naprawdę udana. Na ZX Spectrum w 1984 roku pojawiło się Magic Meanies w klimatach fantasy, gdzie naszego błazna zastąpił czarodziej, zaś na Amstrada ponoć furorę robił Fruity Frank (1984), w którym wszelcy wrogowie przypominają stwory wyjęte z jakiegoś psychodelicznego koszmaru. Graliśmy w niego z profesorem Larkiem w naszym przeglądzie live amstradowych gier i jeśli mamy być szczerzy to szału nie ma, a nawet się trochę krzywiliśmy… Na naszym ulubionym Małym Atari pojawiło się także parę nieudanych kopii Mr. Do! na przykład Mr Dig (1984 rok), na którego szkoda dziś waszego czasu i jedna całkiem grywalna gra, która swego czasu była w Polsce bardzo popularna! Możliwe, że głównie z powodu szybkiego czasu wczytywania się w normalu i fajnej muzyki… W odróżnieniu od Profesora Larka, ja mam z nią całkiem miłe wspomnienia. Tą grą było…
Od lewej: Digger (PC), Magic Meanies (ZX Spectrum), Fruity Frank (Amstrad), Henri (Atari XL/XE).
HENRI. Ta całkiem udana podróba Mr. Do! zaatakowała polskich graczy znienacka i zaskoczyła małą objętością i niezłą grywalnością. Zasady są w niej bardzo podobne do sławniejszego poprzednika, ale o tym poczytacie poniżej w recenzji. Autorem tego małego programiku (około 6 KB) jest Adam Michael Billlyard, który w wywiadzie udzielonym po latach nie ukrywał, że inspirował się Mr. Do!, a sam program stworzył w 1984 roku dla pieniędzy, które wówczas były mu bardzo potrzebne. Ten utalentowany człowiek stoi za paroma grami na Małe Atari, z których najlepszą moim zdaniem jest prezentowana już na naszych łamach Elektra Glide (1985) – bardzo szybki futurystyczny wyścig z widokiem z kabiny, ze świetną grafiką i muzyką oraz zbyt wysokim poziomem trudności. Swego czasu stworzył także bardzo przeciętną (wręcz marną) bijatykę Chop Suey (1985), w którą jednak zdarzyło mi się w dzieciństwie trochę pograć oraz strzelaninę zatytułowaną Bellum (1983). W ten ostatni tytuł niestety nigdy nie grałem, na screenach prezentuje się on jak jakaś niskobudżetowa podróbka Scramble. Wydawcą Henriego było Visions Software Factory i niestety (albo na szczęście) była to ich jedyna gra na mój ukochany mikrokomputer. Skoro sylwetkę autora najpopularniejszego klona Mr. Do! mamy już za sobą to pora przejść do recenzji gier zawartych w dzisiejszym filmie…
MR. DO!
U.S. GOLD / DATASOFT (1984)
ZRĘCZNOŚCIOWA
FILM I RECENZJA DOTYCZĄ: ATARI XL/XE
ZBLIŻONA ROZGRYWKA NA: COMMODORE 64, SNES, SHARP X68000 i inne
Oryginalna okładka z bardzo smutnym klaunem…
OPIS. Zasady rozgrywki Pana Zrób! znajdziecie już w opisie wersji automatowej, ale przypomnijmy dla tych, którzy przeskoczyli od razu do tego akapitu. Naszym sympatycznym klaunem buszujemy w podziemiach jednoekranowych etapów (których jest dziesięć, zapętlają się po przejściu) i drążymy tunele w ziemi, celem zebrania wszystkich wisienek (jeżeli zbieramy owoce jeden za drugim to otrzymujemy więcej punktów), bądź celem zabicia napastujących nas potworów. W stwory rzucamy magiczną piłką, która wraca do nas automatycznie lub odnawia się w naszej kieszeni po zabiciu niemilca. Na drodze natrafimy też na gargantuiczne jabłka, które mogą spaść nam na głowę lub łby naszych wrogów, to drugie polecam uskuteczniać w rozgrywce. Możemy natrafić także na specjalne smakołyki zwiększające wynik punktowy, bądź diament powodujący natychmiastowe ukończenie etapu (ten ostatni najprawdopodobniej pojawia się losowo). Po zdobyciu określonej liczby punktów (chyba 5 000) lub po zjedzeniu smakołyku, w który zamienia się wylęgarnia potworów – na planszy pojawia się specjalny potwór z literką w brzuchu, otoczony obstawą innych paskudników. Jeżeli go zabijemy zdobywamy zawartość jego żołądka i w momencie gdy z literek skompletujemy słowo EXTRA otrzymujemy dodatkowe życie, co także powoduje awans do kolejnej planszy. Może brzmi to trochę skomplikowanie, ale rzućcie okiem na rozgrywkę i zobaczycie, że zasady są proste jak drut i natychmiastowe, a gra jest swego rodzaju rozbudowaniem pomysłu z Dig Duga.
Zaraz wejdziemy w posiadanie literki T!
PLUSY. Wspomniana powyżej przeze mnie prostota zasad i natychmiastowość rozgrywki powoduje, ze w ten tytuł może zagrać każdy, zarówno dzieciak z mlekiem pod nosem, jak i dziadek ze sztuczną szczęką pod kinolem. Wszystko ogarniecie w mig niczym w jakimś Pac-Manie, czy Bomb Jacku. Największym jednak atutem Mr. Do! w wersji na Atari XL/XE jest bardzo duża wierność oryginałowi i jakość konwersji, co niewątpliwie cieszy, gdyż atarowcy w pewnym momencie żywota ich mikrokomputera – nie byli rozpieszczani dobrymi adaptacjami salonowych gier. Przygody klauna zawierają wszystkie scenki przerywnikowe znane z oryginału, są one naprawdę ładnie wykonane pod względem oprawy graficznej i potrafią rozśmieszyć. To się chwali, ale nic w tym dziwnego, gdyż jak dobrze pamiętam – to tytuł ten zajmował ponad 200 jednostek (w normalu) i wczytywał się naprawdę długo. Podoba mi się kolorystyka wszystkich elementów, wisienki są czerwone niczym strój naszego błazna, a barwy ziemi zmieniają się co etap i posiadają soczyste kolory. Zawsze lubiłem w grach o rodowodzie automatowym mocne nasycenie barw i w przypadku tej konwersji Datasoft na szczęście to dostarczył! Pochwalę także autorów za dobrze zbalansowany poziom trudności, początkujący gracze migiem przelecą kilka etapów, jednakże ci którzy będą chcieli wykręcać najlepsze wyniki muszą się srogo napocić!
Scenki przerywnikowe obecne! Właśnie zdobyliśmy dodatkowe zycie.
MINUSY. Z drugiej strony trzeba uczciwie przyznać, że to dosyć nieskomplikowana produkcja i niektórych może odstraszyć jej prostota, ale taki już był urok gier z pierwszej połowy lat 80-tych. Dla młodszych graczy pewnikiem będzie to popierdółka, dla starszych ich dzieciństwo. Uczciwie jednak przyznam, że pod względem różnorodności klaun nakrywa czapką Pac-Mana i wiele innych wcześniejszych gier, choćby ilością odmiennych etapów.
KIEDYŚ. Doceniałem za młodu Mr. Do! bardzo, jednakże z powodu długości wyczytywania się tej produkcji – nie grałem w niego zbyt często. Nie uśmiechało mi się czekać kilkanaście (albo i dłużej) minut na załadowanie gry z magnetofonu, by pograć w prostą zręcznościówkę starczającą na kilka chwil. Po prostu nie byłem dobry w te klocki i dosyć szybko ginąłem. Jeżeli chciałem tego rodzaju rozgrywkę to częściej wczytywałem Henriego, który ładował się migiem…
Etap 6 – zaczynają się problemy…
TERAZ. Po latach doceniam wierność konwersji, prostotę i natychmiastowość, kolorystykę oraz przede wszystkim miodność wylewającą się z tego świetnego tytułu. Medalu jednakże nie dam, gdyż ten rezerwuję dla największych moim zdaniem debeściaków, moich ulubieńców wszech czasów, którym dałbym bez wyrzutów sumienia ocenę 10 na 10. Pan Zrób! niestety łapie się “tylko” na dziewiątkę! Najśmieszniejsze jest to, że w młodości myślałem, iż pomiędzy opisywanym poniżej Henrim i Mr. Do! jest mała różnica w jakości wykonania. Jejciu jaki ja byłem głupi, albo ślepy… Kiedy w trakcie nagrywania tego filmu włączyliśmy jeden tytuł tuż po drugim to moim oczom ukazała się prawda. Prawie odrzuciło mnie od ekranu telewizora! Henri, pomimo że nawet grywalny to jednak przy protoplaście wygląda jak bardzo, ale to bardzo ubogi i niedopieszczony krewny. A Mr. Do?! Lśni do dzisiaj wykonaniem i z przyjemnością zagram jeszcze w niego wielokrotnie! Profesor Larek odkrył ten fakt już za młodu i według niego to jedna z najlepszych gier na Małe Atari, jego osobisty debeściak, więc zaszczycił go przypinając do retrometru medal z najcenniejszego kruszcu. No i fajnie.
MR. DO! (ATARI XL/XE, COMMODORE 64)
LAREK / BORSUK
HENRI
VISIONS SOFTWARE FACTORY / ADAM MICHAEL BILLYARD (1984)
ZRĘCZNOŚCIOWA
FILM I RECENZJA DOTYCZĄ: ATARI XL/XE
Jak na 6KB to strona tytułowa i muzyka w trakcie gry są fajowe!
OPIS. Pod względem rozgrywki ten naśladowca Mr. Do! jest bardzo do niego zbliżony, więc skupię się tylko na różnicach pomiędzy tymi grami w tej minirecenzji. Po pierwsze – tutaj wcielamy się w postać grotołaza, albo podróżnika, który o dziwo jest ubrany cały na biało. Wygląda po prostu jak jakiś naukowiec, który uciekł z laboratorium, wciągnął na głowę czapkę z daszkiem, zarzucił plecak na garba i udał się do podziemi. A może to jakiś uczniak? Hmm.. Co jest jego celem? Zebranie wszystkich ukrytych tam kosztowności, czytaj diamentów. W kopaniu tuneli i szybkim bogaceniu się przeszkadzają bohaterowi podążające za nim ptaki, latające w eskadrach (stadach), a do walki z nimi nasz bohater używa magicznej kuli. Wielkie jabłka obecne w Panie Zrób! zastąpiono dupnymi kowadłami, które można zrzucać wrednym ptaszyskom na łby. Fajnym patentem jest możliwość pchania kowadeł w poziomie i jeżeli za pomocą takiego pchnięcia zabijemy większą ilość mięsożernych ptaszyn – dostajemy większy bonus punktowy. Nie pamiętam teraz ile plansz ma Henri, ale chyba także w pewnym momencie rozgrywka się w nim zapętla i rozpoczynamy od początku z większym poziomem trudności. Wydaje mi się, że ptaszyska latają wtedy szybciej, ale głowy za to nie dam…
Prawda, że podobne do Mr. Do!, ale jakby skromniejsze i brzydsze?
PLUSY. Największym plusem gry Adama Michaela Billyarda był czas jej ładowania, wczytywała się dosłownie w przerwie na papierosa i to w normalu! Że co? Że niby wtedy jeszcze byłem dzieckiem i nie paliłem szlugów? W sumie fakt, wczytywała się w trakcie parzenia ziółek, eee, to znaczy herbaty! Moim zdaniem na Małym Atari było pincet gorszych gier od Henri’ego i nawet z moim kuzynem Gałasem żeśmy się w niego zagrywali, czyli uważaliśmy ten tytuł za całkiem grywalny. Nie rewelacyjny, nie dobry, ale dostarczał nam porządnej rozrywki. Taka brzydsza namiastka Mr. Do!, z prostą, ale czytelną grafiką, wiecie, rozumiecie – grunt, że ziemia wygląda jak grunt, diamenty jak diamenty, a ptaki jak ptaki, chociaż te ostatnie trochę jak nietoperze… Wrażenie po dziś dzień robi prosta i krótka muzyczka, która oparta jest jednak na nieśmiertelnym klasyku i powoduje, że rozgrywka w Henrim nabiera artystycznego szlifu. Nie może być inaczej skoro w trakcie zabijania ptaszydeł przygrywa nam Jan Sebastian Bach i jego Invention 13. Fajny wynalazek z tą muzą drogi autorze!
MINUSY. Nie dostrzegałem tego za młodu, ale nigdy nie włączajcie tej gry tuż po sławniejszym poprzedniku! Wtedy Henri jawi się jako wyjątkowy brzydal, mało kolorowy, z prostą (jednak schludną) grafiką, bez żadnych bonusów i dodatkowych znajdziek. Kiedy nie zbieramy żadnych literek, nie polujemy na potwora z alfabetem w brzuchu, wtedy nieskomplikowana rozgrywka znana z Mr. Do! staje się bardziej uboga, ptaki tylko przyspieszają swój lot i nie przegryzają się poprzez grunt w naszym kierunku, tak jak czyniły to potwory w sławniejszym protoplaście. Z drugiej strony nie ma co oczekiwać cudów od gry wielkości tylko 6 KB, w sumie jak na taki rozmiar to może za bardzo narzekam?
Wielu z was pewnie pamięta przygody Henriego, co nie?
KIEDYŚ. Będę z wami szczery – w Henriego grałem częściej niźli w Mr. Do!, z Gałasem młóciliśmy w niego ostro, próbowałem także samotnie pobijać w nim swoje rekordy. Uważałem tego szpila za fajną małą gierkę, którą włączało się pomiędzy większymi, bardziej czasożernymi produkcjami. Wiem także, że w Polsce ten tytuł cieszył się naprawdę dużą popularnością i grało w niego większość Atarowców. Nie ukrywam, że mam do tej gry duży sentyment – stąd moja ocena w retrometrze będzie wyższa niźli mojego przyjaciela Larka. On za młodu nie spotkał się z Henrim i po dziś dzień uważa go za bezczelną kopię swojej ulubionej gry…
TERAZ. Przecierałem oczy ze zdumienia jak duża różnica jest pomiędzy tymi dwoma podobnymi do siebie grami. Za młodu wydawało mi się, że podróba od Visions Software Factory jest tylko trochę, troszeczkę gorsza od Mr. Do! Hmm, jak już wspomniałem – prawda okazała się dosyć bolesna… Żadne trochę tylko w ciul gorsza, jednakże z powodu sentymentu dam żółte światło w retrometrze, takie na szynach, prawie czerwone, a dokładniej to pomarańczowego koloru. Mój kompan nie był taki łaskawy – dlatego od niego Henri otrzymuje czerwoną kartkę…
HENRI (ATARI XL/XE)
LAREK / BORSUK
ArSoft CORPORATION i Retro na Gazie prezentują:
Gramy na Gazie – Mr. Do! (1984) oraz Henri (1984) – ATARI XL/XE
LAREK / BORSUK
– Hurrra, będziemy grać w Mr. Do! moją ulubioną gierkę na Atari! – Poważnie Larku tak bardzo ją lubisz? – Borsuku, to jedna z najlepszych gier na Atarynę i basta! Fest kolorowa! – Mi także się podoba, a co sądzisz o automatowym oryginale? – Także bardzo fajny! Wiesz Borsuk, też lubię w niego grać. – A pamiętasz taką przyjemną malutką podróbę Mr. Do! zwaną Henri? – Hmm, chyba widziałem ją na jakimś zlocie. – No i co sądzisz? – Tego się nie da odzobaczyć…
STEROWANIE
PRAKTYCZNIE IDENTYCZNE WE WSZYSTKICH DZISIEJSZYCH GRACH: DŻOJ: poruszanie się bohaterem, FIRE: rzut magiczną kulą, który możemy ponowić dopiero, kiedy wróci ona w nasze łapy, bądź zabije wroga.
PS. Screeny z gier na Atari XL/XE dostarczył Larek, reszta grafik pochodzi z Atarimanii, albo MobyGames, a dostarczył je Borsuk.