Ostatnio, gdy pisałam zbiorowe teksty, dotyczyły głównie NES-a i książek. Tym razem sięgam po mój niegdysiejszy ukochany gatunek, czyli jRPG. Czemu użyłam czasu przeszłego? Niestety, im człowiek starszy, tym mniej posiada wolnego czasu. A może inaczej – czasu tyle samo, ale możliwości i obowiązków więcej. Wrzucam zatem dwa giganty i pod względem jakości, i długości, które gościły w napędzie mojego Szaraka, a którym warto poświęcić kilka zdań.
Suikoden
PSX 1995 (jap), Konami, jrpg
Czego oczekujemy od dobrego RPG-a? Każdy z nas może stworzyć odrębną listę, ale spróbuję zgodnie z intuicją wymienić kilka podstawowych elementów. Ratowanie świata lub królestwa, będącego de facto światem bohaterów. Charyzmatyczny protagonista lub milczek, który nie ma narzuconych cech, byśmy mogli się z nim utożsamiać i kreować zgodnie z własnymi potrzebami. Sporo postaci istotnych dla fabuły, możliwych do odblokowania, wspomagających nas w walce. Rozwój naszych podopiecznych, magia, ataki, ciekawe przedmioty. Muzyka, wskazująca na epickość przygody. Choć i współcześnie dostajemy tytuły, które nam to wszystko oferują, przy równie wspaniałej szacie graficznej, czasem wydaje się, że brak im duszy. Jeżeli dla Was klimat także odgrywa znaczącą rolę, obok całej masy innych zalet, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do świata gry Suikoden.
Im więcej ludzi, tym piękniejszy zamek
Nasz Bezimienny pochodzi z porządnej rodziny. Gdy jego ojciec, wojskowy, rusza na misję, syn powoli angażuje się w działania armii, by móc podążyć jego śladem. Taki rozwój wydarzeń wydaje się całkiem korzystny dla protagonisty. Oczywiście, jak zapewne się domyślacie, musi nastąpić tu jakieś tąpnięcie, gdyż w przeciwnym razie niepotrzebna byłaby dalsza opowieść. Nie mylicie się. Na królestwo spada masa nieszczęść, których nie będę spoilować, co w konsekwencji prowadzi do konieczności ucieczki i budowania wszelkich struktur od początku. Co już na tym etapie jest godne podkreślenia, faktycznie będziemy mogli zwerbować ponad setkę bohaterów, którzy może i nie są wiodący, ale wykraczają poza ramy życia zwykłego NPCta. Od tego, ile osób będzie nam towarzyszyć, zależeć będą losy odbudowanego królestwa.
Protagonista ląduje u rebeliantów. To tutaj dowiaduje się o konieczności zebrania ekipy, która będzie mogła stawić czoła skorumpowanemu imperium. Pod względem fabularnym nie jest to jednak kolorowy i ckliwy RPG, gdyż po drodze czeka nas sporo przykrości i utraty bliskich. Tym bardziej motywujemy się do tego, by zachęcić do siebie jak najwięcej osób i wspólnie pokonać głównego przeciwnika, jakim jest Barbarossa. Oznacza to masę walk, podróży, rozmów. Im mniej zwykłego przeklikiwania, tym więcej wczuwania się w atmosferę rozgrywki. Tym bardziej, że w tej produkcji da się odczuć rozwój głównego bohatera. To, jak ze zwykłego ochotnika zmienia się w odpowiedzialnego za losy królestwa przywódcę, który także ma swój własny cel w odbiciu rodzinnych włości.
Walka może być efektowna
System walki nie jest szczególnie oryginalny. Krótko mówiąc, ścieramy się z przeciwnikami w turówce, całość zaś polega na grindowaniu. To właśnie podczas pakowania odkryjemy, że bogactwo może także stać się przekleństwem. Aby mieć w miarę równomiernie silną armię, wypadałoby przynajmniej raz na jakiś czas zmienić grywalne postaci i zabrać je na łowy. Jak w każdym szanującym się RPG-u, tak i tutaj wbijanie kolejnych leveli wymaga jeszcze większej pracy. Zatem walki będą trwać godzinami, nim odważymy się stawić czoło jakimś poważniejszym szefom. Może jak ktoś świetnie zna tytuł, nie potrzebuje tyle czasu lub faktycznie podnosi zdolności wybranych postaci, natomiast dla mnie, nie wiedzącej, co czyha za rogiem, bywało to iście siermiężne. W ekipie może znaleźć się aż sześć postaci, jednak mimo wszystko. Warto jednak testować ustawienie zespołu, gdyż niektóre postaci czują ze sobą naturalny vibe, co przekłada się na zaawansowane ataki, jakie wykonać może jedynie wskazana para.
Muzyka i grafika dobrze ze sobą współgrają. Postaci robią to, co często starsze jRPGi, czyli stoją w miejscu, ale faktycznie wyglądają na ludzi. Podobnie gdy prowadzimy z kimś dialog, ukazuje nam się podobizna naszego bohatera oraz rozmówcy. Jasne, czuć mocny powiew SNES-a, ale według mnie liczy się to, że całość jest konsekwentna, jeśli chodzi o obraną konwencję. Mapa świata wygląda biednie, za to same lokacje są bardzo klimatyczne. W niektórych miejscach pojawia się konkretny efekt pogodowy, np. deszcz. Co do udźwiękowienia, prócz strasznie irytującej melodyjki towarzyszącej minigrze w szukanie kulki pod kubkiem, brzmi dobrze. Wspominam jednak tę scenę nieprzypadkowo. Jeżeli chcemy się prędko wzbogacić, spędzimy na niej sporo czasu, więc albo wyciszamy dźwięk, albo dozujemy napięcie i rzadziej gramy. Szkoda, że potyczkom nie towarzyszy jakiś lepszy kawałek. Miejscówki mają swoje porządne kompozycje.
Mapa świata. No cóż…
Wśród Suikodenów wyróżnia się przede wszystkim drugą część. Ta jeszcze przede mną, jednak uważam, że jedyneczka zaliczyła bardzo dobre otwarcie serii. Bardziej kojarzy mi się z Talesami niż epickimi RPG-ami Square, ale to wcale nie musi być przytyk. Otrzymujemy angażujący świat, werbując tak spory zespół faktycznie ma się poczucie, że jest się częścią czegoś większego, a nie jedynie rzuca się hasło, że protagonista ma uratować świat, najlepiej za pomocą siły przyjaźni. Całość jednak fajnie się zazębia i jeśli tylko jesteście w stanie wygospodarować naprawdę sporo czasu, zdecydowanie warto.
3 grosze – repip
Suikoden to wielka rzecz! Seria wielce zasłużona wśród fanów jrpg, szczególnie tych którzy chcieli z jakiś względów alternatyw dla produkcji Square. Jeżeli przy jedynce jesteśmy to muszę powiedzieć, że u mnie miała pod górkę, gdyż, ponieważ, albowiem grałem w nią będąc już po ukończeniu dobrego Suikoden III (wszystkie 108 postaci zebranych!) i fenomenalnego Suikoden V. Na ich tle jedynka jest uboga, grafika jak SNES (lub nawet gorzej jak porównacie do Chrono Trigger), efekty dźwiękowe takie sobie (do dziś pamiętam ryk smoka, który najprawdopodobniej był rykiem słonia…), system walki spoko dzięki kombinacji postaci ale nic rewolucyjnego, fabuła dobra ale nijak ma się do Suiko V. Trzeba oddać, że pomimo tego mojego czepialstwa, to tutaj wykuto podwaliny serii i jej główne znaki rozpoznawcze, czyli budowa własnego zamku, który będzie wypełniany werbowanymi przez nas aż 108 grywalnymi postaciami, walki rodem z RTS i duele 1vs1. Seria potem już tylko nadbudowała to, co jedynka stworzyła a te wspomniane przed chwilą elementy były znakiem charakterystycznym serii Konami, których próżno szukać gdzie indziej.
ładnie się prezentują te odświeżone Suikodeny
Paradoksalnie pomimo tego iż graficznie gra nie przystawała do blockbusterów z PSX (choć trzeba brać pod uwagę, że pierwotnie wyszła w Japonii w grudniu 1995 roku (u nas o wiele później), więc nie odstawała od ówczesnych standardów, choć i nie zachwycała (patrz Chrono Trigger, 1995 SNES), dziś może być to zaletą, w opinii większości graczy 2D sprajty starzeją się o wiele wolniej lub w ogóle, a polygony z pierwszych gier 3D jak Final VII już tak (ja kocham również te polygony, ale jestem w mniejszości). Chętni mogą zainteresować się Suikoden I & II HD Remaster: Gate Rune and Dunan Unification Wars na współczesne sprzęty.
Star Ocean: The Second Story
PSX 1998 (jap), PSP 2008 (jap), tri-Ace, jrpg
Niedawno na konsolach obecnej generacji pojawił się Star Ocean: The Second Story R. Wystarczyło kilka filmików i screenów, bym przypomniała sobie, ile radości sprawiał mi w liceum, gdy po raz pierwszy w niego grałam. Historia zafascynowała mnie do tego stopnia, że nawet odpaliłam sobie anime na bazie produkcji. Stworzenie do niego fabuły nie było proste, gdyż jak na warunki PlayStation otrzymaliśmy bardzo nieliniową fabułę pod względem relacji między bohaterami oraz dwie zazębiające się miejscami historie. Nim zatem ogracie “erkę”, rzekomo prostszą, warto skłonić się w kierunku oryginału.
Przedstawienie postaci wygląda super
Każda gra wydana na PSX, która nie mieściła się na jednym kompakcie, zapowiadała coś ekstra. Albo filmiki o doskonałej jakości, choćby i gra nie dowoziła oczekiwań (przykładem może być tytuł z serii Z Archiwum X), albo samą fabularną zawartość. Można odnieść wrażenie, że druga historia Star Ocean posiadała jedno i drugie. Na początek wybieramy, kim spośród dwójki protagonistów chcemy kierować. Nie jest to jedynie wybór wyglądu, ponieważ scenariusze nieco się różnią, podobnie jak sama walka. Ja zdecydowałam się na grę Reną, mieszkanką planety Expel. To na nią trafia przypadkowo Claude, druga grywalna postać. Młody mężczyzna jest żołnierzem, który walczy z ugrupowaniem, pragnącym przejąć władzę nad innymi ciałami niebieskimi. Nasz bohater poznaję Renę i wspólnie podejmują się misji uratowania świata. Oczywiście to bardzo uproszczony opis, gdyż po drodze czeka ich cała masa innych wyborów, większych lub mniejszych, a także dzieje postaci, które pojawią się wraz z rozwojem fabuły. Zakończeń jest stosunkowo sporo, co nie zmienia faktu, że nie różnią się jakoś znacząco, przynajmniej część jest dość podobna.
Tym, co zdecydowanie wyróżnia się na tle PSX-owych pobratymców jest system walki. Możemy odpowiadać za konkretną postać, pozostałym wskazać, czym się mają zajmować. Jednakże, to nie klasyczna turówka. Tutaj sami kierujemy bohaterem i prowadzimy pojedynek. Nie aż tak niezależnie jak w Legend of Mana, ale też nie jesteśmy skazani na to, że nasz pasek staminy nie zapełni się w odpowiednim czasie. Styl walki to także sugestia pod wybór protagonisty. Claude to walczak i jeśli lubimy ścierać się ofensywnie, warto wybrać właśnie jego. Rena z kolei świetnie włada magią, dlatego lepiej się sprawdza w walce na dystans, niż w zwarciu. Choć bardziej pasuje mi styl walki chłopaka, wyczytałam, że scenariusz dziewczyny jest obiektywnie prostszy. Niektóre potyczki odbędziemy wspólnie, ale brak Claude’a w drużynie będzie nieraz mocno odczuwalny.
Zagrożenie czyha zewsząd
Grywalnych postaci także będzie sporo. Co więcej, od nas będzie zależało, jak rozwiną się ich wzajemne relacje. Możemy skorzystać z opcji private action, dzięki czemu dostaniemy się do centrum konkretnej scenki. O ile całość fabularna jest względnie liniowa – prócz zakończeń mamy do zaliczenia te same ważne momenty, z czego kluczowe łączą Claude’a i Renę – tak nasi sojusznicy mogą być werbowani w różnym czasie i budować między sobą więź. Gdyby nie to, że ta gra jest stosunkowo długa, z pewnością byłoby to dużą zachętą do ponownego spotkania w Expelu i ponownego uratowania galaktyki.
Jak prezentują się wizualia? Grafika jest bardzo ładna, mocno trąci PSX-owymi Talesami. To ciekawe, że Suikoden i SO nie wydają mi się podobne, ale obydwa tytuły porównuję do dzieła Namco. Miejscowości są ciekawie rozbudowane, walki, choć dynamiczne, prezentują się świetnie. Mnie całość podobała się bardzo. Tego samego nie mogę jednak powiedzieć o muzyce. Żaden utwór nie był irytujący, wyciszanie dźwięku nie było konieczne, ale tak naprawdę po odłożeniu gry nie byłabym w stanie niczego zanucić. Przy tak długich, wręcz epickich tytułach, warto dbać o każdy szczegół produkcji. Niestety, akurat o to twórcy nie zadbali, a przynajmniej nie trafili w mój gust. Z pewnością jednak w kontekście udźwiękowienia nie sposób nie wspomnieć o voice actingu. Nie była to wcale oczywista opcja w grach na pierwsze PlayStation. Jasne, nie zawsze usłyszymy naszych bohaterów, ale wiele ich kwestii pada na głos, a sami lektorzy zostali całkiem nieźle dobrani. Narzekałam na to w Talesach, tutaj daje radę.
Typowa mama w RPG-u
Star Ocean: The Second Story to bardzo rozbudowana i ciekawa pozycja. Niewątpliwie zadowoli koneserów angażującej fabuły, porządnych mechanik i ładnej grafiki. Z pewnością to produkcja dla fanów wyzwań. Jak wiecie, sama się do nich nie zaliczam, ale mimo to spędziłam w uniwersum sporo godzin, podejmując się prób ratowania wszechświata. Oznacza to, że przyjemność z gry i ciekawość, jak opowieść rozwinie się dalej, brały górę nad niemocą i frustracją. Z dwóch omawianych tytułów, ten polecam nieco bardziej, jednak uważam, że ta sama ocena dla obydwu będzie sprawiedliwa. Jedno zastrzeżenie na koniec. Mówiłam, że Suikoden jest długi, bo wymaga grindowania? Główny wątek Star Ocean to ponad 40 godzin. Nie czuć zmęczenia, ale pewnie ciężko wygospodarować odpowiednią ilość wolnego czasu. A bez tego ani rusz.
3 grosze – repip
Do dnia dzisiejszego nie wiedziałem o tym, że powstało coś takiego jak Star Ocean: The Second Story R, na screenach wygląda… dziwnie, ale może w praniu się sprawdza. Enyłej o odsłonie z szaraka jest tu mowa, a tak się składa że przeszedłem tą produkcję jeszcze w szkole średniej, grając w nią “na wyścigi” z dopiero co poznanym wtedy gościem o ksywie Ślepy. Ciekawie się grało zdając “w budzie” raport z tego gdzie jestem i co zrobiłem i porównując to z tym co kumpel już zrobił, wymiana strategii na bossów, pomysły na konfigurację postaci, wtedy nie było longplayów, co najwyżej suchy tekst na gamefaqs, super doznania (wiele lat temu miałem podobnie grając w kilka osób jednocześnie w Final Fantasy IX). Prezesowa wspomina o tym, że są do wyboru dwie ścieżki fabularne, można grać Claude lub Reną, i fajnie, bo widzicie ja grałem chłopem i w ten sposób opisuję wam z innej perspektywy grę niż Prezesowa, widziałem nieco inne cutscenki, miałem inny początek w grze i mogłem zwerbować inne postacie (tak, nie wszystkie postacie są dostępne w zależności kim grasz).
oj wracają wspomnienia
Mamy grę z tłami w 3D, ale postaciami w 2D, nieco dziwna to mikstura, ale w Breath of Fire IV mi pasowało, to i tutaj pasuje. System walki przypomina serię tales of… czyli jest dynamicznie, jest postać wiodąca pod twoją kontrolą, a reszta drużyny jest samodzielna, ale z przypisanymi przez ciebie funkcjami (np. idź na całość waląc magią w opór itp.), ale możesz w każdej chwili przejąć kontrolę nad dowolnym bohaterem. Nie ma turówki, jest sieka, momentami aż za bardzo, a czasem po prostu gdzieś grindując tylko wciskasz jeden przycisk, nawet nie patrząc na ekran. Z tego co pamiętam był ukryty madafakin boss w stylu weaponów z serii FF, ale nie miałem ochoty tutaj na takie wyzwania. Grę wspominam bardzo miło ze względu na Ślepego i czasy wczesnego technikum zanim zaczęliśmy pić zamiast grać, ale jakby tak obedrzeć z sentymentu ten tytuł, to mamy bardzo solidnego średniaka. Podobnie jak Prezesowa cenię SO2 wyżej niż pierwszego Suiko, więc żółty lekko przechodzi w zielony.
PS. Do dziś pluję sobie w brodę, że nie kupiłem oryginału za bodajże 120 zeta na aukcji, dziś za tyle to sobie co najwyżej japońca kupię.