Borsuk i Larek znowu wkręcili się na Amigowe Party! Impreza była nie na żarty! Zapraszamy do relacji z tej grubej libacji! Miesiąc czasu odpoczywałem od retro grania i pisania na naszej witrynie, gdyż każdy, nawet Borsuk potrzebuje urlopu. Szybko zleciał styczeń laby i już pod jego koniec, moja skrzynka mailowa została zaskoczona przez wiadomość od Nekroskopa o najbliższym Silesian Amiga Classic Party. Miało ono odbyć się 9 lutego w sobotę w znanym i lubianym przez wszystkich amigowców miejscu czyli Młodzieżowym Domu Kultury w Siemianowicach Śląskich. Nie można przegapić takiego stada Amig i innych mikrokompów oraz miłośników tych sprzętów w jednym miejscu! Jasne, że jadę! Mój przyjaciel i guru sceny Commodore jednocześnie – poinformował mnie także, że znowu będziemy ogrywać grotekę Texas Instruments TI-99/4A, co spowodowało, że w noc przed imprezą tradycyjnie nie mogłem usnąć. Dodał także, że szykuje dla mnie niespodziankę, kolejny egzotyczny komputer, którego nie miałem jeszcze w swoich łapskach i na nim także zobaczymy masę fajnego stuffu. No rany Julek! Uwielbiam tego chłopa!
Soundtrack do relacji – Perfect Amiga Games Music Compilation. Kanał: Hirvibongari2.
Żeby nie było, że na SACPa wkręcam się na krzywy ryj! Moja Amiga CD32 daje prąd dla całego Sosnowca…
W dzień poprzedzający amigową biesiadę nagrywaliśmy z profesorem Larkiem kolejne odcinki Gramy Na Gazie i zastanawialiśmy się – czy zdenerwować znowu naszych sympatycznych amigowców obecnością jakiegoś Atari? Po wspomnieniach z ostatniego przeglądu gier na Dużą Atarynę i kupie śmiechów przy tym, stwierdziliśmy, że oszczędzimy im jednak tych tortur. Ja tradycyjnie będę przecież gościł przy stanowiskach innych osób zagrywając się do upadłego, zaś mój kompan Larek zabiera tylko malutkiego PeCecika z nastawieniem na emulację. Wiedziałem także, że w Młodzieżowym Domu Kultury pojawią się moje dobre ziomki z RETROonizacji czyli Renton, Marecheck i Sajdor, więc najpewniej zagramy niejeden turniej w Sensible World of Soccer. Czyli atrakcji szykowała się cała masa, więc nic dziwnego, że rano obudziłem się z namiotem zbudowanym z kołdry przez mój napędzany pikselami członek. No, wolę go napędzać pięknymi kobietami, ale cholernik rajcuje się także na ośmio i szesnastobitowe sprzęty…
PANIE, A CO TAM MIGA? TO AMIGA!
Początek zlotu. Od lewej: Marecheck i Renton zdążyli już wypakować swoje Amigi.
Przybyliśmy na miejsce około godziny 9.00 i już w progu zobaczyłem znajome i nieznajome, ale uradowane mordy retromaniaków. To lubię! Graba ze wszystkimi, piona i niedźwiedź z najbardziej lubianymi przeze mnie osobnikami i przystąpiliśmy do rozłożenia naszych gratów. A raczej to Larek rozpakował swoją maszynkę, bo ja miałem ze sobą tylko ogromnego arcade sticka, celem zmłócenia chłopaków w Sensibla. Wszędzie walały się najróżniejsze modele Amig, spośród których najpopularniejsza była oczywiście Amiga 1200 (widziałem takową nawet w wersji Tower), oraz klasyczne A500 czy bardziej dostojne, ale rzadsze modele oznaczone symbolem 2000. Zapewne inne Przyjaciółki, których nie zdążył zarejestrować mój telefoniczny aparat także tam leżakowały. Wiedziałem już wcześniej od WojT’a (oraz z amigowego forum PPA.PL), iż w trakcie imprezy będzie prezentowany Bridge Strike, czyli najnowsza amigowa strzelanina wertykalna, będąca rozwinięciem idei nieśmiertelnego River Raid, który niestety nigdy nie wyszedł na Przyjaciółkę. Ci co mnie znają to wiedzą, że Rzeczny Nalot to pierwsza trójca moich ulubionych gier wszechczasów, więc podjarany byłem niesamowicie. Grę prezentować miał jej autor – Juen, którego nigdy nie poznałem osobiście, ale co się odwlecze to nie uciecze.
Amiga 2000 prezentuje się bardzo profesjonalnie, wręcz szlachecko! (foto: Bartek2075).
Zameldowałem się lubej, że dojechałem cały i zdrowy, bo wiecie mam taką fajną kobietę, która się o mnie martwi, a to rzecz dzisiaj chyba dosyć niespotykana i wróciłem na salę retro radości. Gdzieniegdzie przemykali się znani mi z facjaty, lecz mniej znani z ksywy, rozradowani uczestnicy zlotu i powoli tworzyła się bardzo miła atmosfera. Stwierdziłem, że pierwsze chwile spędzę z moim towarzyszem podróży czyli Larkiem, żeby później dorwać się do mikrokomputerowych rarytasów przywiezionych przez Nekroskopa. Ale skończmy z tą chronologią i zacznijmy od Bridge Strike! Przedpremierowa prezentacja tej gry chyba najbardziej interesowała wszystkich uczestników tego zlotu. W tym oczywiście mnie. Rozejrzałem się, jeszcze za naszym redakcyjnym funflem czyli WojTem, który miał być obecny pośród tłumu zbzikowanych retro nerdów, ale niestety nie dostrzegłem tego wariata. No cóż, może dojedzie? Nie dojechał. Ponoć zupa, którą przyrządził na obiad dzień wcześniej, była po prostu za słona…
BRIDGE STRIKE
Rozpoczynamy burzenie mostów! Bridge Strike na Amidze 1200.
Dobra, wróćmy jednak do najbardziej wyczekiwanej przez naszą redakcję amigowej gry 2019 roku! Umawiając się z moimi kumplami na turniej w cyfrową piłkę nożną – zauważyłem jak Renton (tak ten pozytywnie świrnięty gospodarz RETROnizacji) wpatruje się w jakieś pudełko z nową amigową grą. Zauroczony normalnie jakby patrzył w lustro! Zapytuję go, dlaczego tak suszy zęby, to mi odpowiada, że dorwał Tanks Furry, czyli wcześniejszą grę Juena i spółki wraz z autografem autora. Wykorzystując techniki szpiegowskie podpytuję go, który to ten mistrzunio amigowego gamedevu i otrzymuję namiary na jego stolik. Jednak nie atakuję od razu, gdyż co chwila jakiś biesiadnik zasiada przy jego Przyjaciółce i wpatruje się zahipnotyzowany w monitor. Bridge Strike musi mieć w sobie dużo mocy myślę, żebym ino zdołał dopchać się do stanowiska z grą! Widzę jednak, że trochę luzu się tam zrobiło, więc wbijam zobaczyć, czy duchowy następca River Raid jest tak dobry jak donoszą internetowe fora? Jebudu, dosiadam się do Amigi 1200 i startuję, a znany amigowiec Vato robi mi po kryjomu zdjęcia w trakcie rozgrywki, na których wyglądam jak seryjny zabójca…
Pomimo maleńkości obiektów – grafika w grze zachwyca pixelartem i kolorkami.
Pierwsze co widzę to bardzo przyjemna, nieprzekombinowana strona tytułowa gry. Dobrze skomponowane pod względem wizualnym oraz kolorystycznym logo Bridge Strike na czarnym tle, plus informacja o autorach produkcji. Wszystko możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Czas wyruszyć na pełen adrenaliny rajd myśliwcem nad rzeką! Kiedy unoszę dziób mojego samolotu widzę urzekający i kolorowy krajobraz. Oczywistym jest fakt, że skoro produkcja ta czerpie garściami z River Raid i jest pionowym shmupem, to jej rozgrywka musi być przedstawiona z lotu ptaka, zaś wszelkie obiekty w grze będą dosyć małych rozmiarów. I tak rzeczywiście jest, więc kto ogrywał za młodu przebój od Activision na Commodore czy Atarynie – odnajdzie się w tej grze bez problemu. Jednak dla amigowców oczekujących od nowej gry Juena większych graficznych uniesień niźli na sprzętach małobitowych – mam bardzo dobrą nowinę. Bridge Strike pod względem oprawy graficznej, której autorem jest znany na amigowej scenie Koyot1222 – to zdecydowanie pierwsza liga przyjaciółkowych produkcji i jednocześnie jeden z najładniejszych nowych tytułów na ten sprzęcik. Stylistyka pixelartu użytego w grze – skojarzyła mi się od razu z dziełami takich uznanych amigowych twórców jak Bitmap Brothers (The Chaos Engine, Gods) czy Core Design (Banshee, WarZone). Kto zna największe przeboje tych firm, ten wie – że to prawdziwy komplement z mojej strony.
Dobrym pomysłem są różnorodne scenerie. Tutaj zimowa.
Bardzo spodobała mi się kolorystyka jaką wykorzystano w grze, oczywiście skoro latamy nad rzeką przeważa błękit wody, w którym taplają się piaskowe skały, zaś z brunatnych, skalistych brzegów wyrastają gdzieniegdzie zielone pola, łąki czy lasy. Horyzont jest bardzo urozmaicony w stosunku do 8-bitowego pierwowzoru i w trakcie przelotu napotkamy częstsze rozwidlenia koryta rzeki, które mogą kończyć się nawet ślepym zaułkiem. Będziemy podziwiać piękne wodospady, czy zalane nadbrzeża wypełnione przezroczystą wodą. Naprawdę nie spodziewałem się, że ten tytuł będzie tak miły dla oka, biorąc pod uwagę surowość i prostotę River Raid. Z rozmowy z Juenem dowiedziałem się, że w grze występują cztery zróżnicowane pod względem wyglądu scenerie: letnia, miejska, zimowa oraz pustynna. Bardzo dobre wrażenie robią też wszelkie jednostki wroga, które pomimo mikrych rozmiarów przykuwają uwagę szczegółowością wykonania oraz zróżnicowaniem. Znajdziemy tutaj znane z prekursora – statki chcące nas staranować, szybkie myśliwce wylatujące nagle z boku ekranu, czołgi rozstawione na dużych mostach, czy oczywiście upierdliwe i trudne do trafienia śmigłowce. W późniejszych etapach pojawią się nawet zeppeliny, bojowe helikoptery z dwoma wirnikami, coraz większe pancerne łajby, łodzie podwodne – które są dla nas groźne tylko w momencie ich wynurzenia, czy zdradliwe i trudne do zauważenia miny. Mam nadzieję, że nie widziałem jeszcze wszystkich jednostek nieprzyjaciela i Bridge Strike zaskoczy mnie w tym aspekcie niejednokrotnie. Brawo za oprawę graficzną i zróżnicowanie wojsk!
Później zaatakują nas większe pojazdy. Bojowe śmigłowce czy duże łajby.
Niestety nie mogę zbytnio wypowiedzieć się o muzyce i efektach dźwiękowych. Nie, nie z powodu, że były kiepskie, tylko poprzez fakt, iż zostały one skutecznie zagłuszone przez wrzawę, tumult oraz muzyczki z innych amigowych gier. W pamięci najbardziej utkwił mi donośny huk walącego się mostu upadającego pod naszym ostrzałem. Należy zauważyć, że w polskiej produkcji tytułowe mosty to nie maleńkie kładki znane z River Raid – tylko wielkie, betonowe konstrukcje, prawdziwe kolosy, kilkunastokrotnie większe rozmiarem od naszego myśliwca. Widocznie autorzy wyszli z dobrego założenia, że jeżeli mamy robić rozpierduchę to na całego! Bardzo podobał mi się fakt, że mechanika rozgrywki jest wierna klasykowi od Activision i widać, że twórcy naprawdę są jego fanami. Miłośnicy grania na punkty – znajdą tutaj możliwość niszczenia lotniskowców w momencie tankowania na nich paliwa, zaś strzelcy wyborowi od razu ucieszą się z faktu, że możemy ukierunkować wystrzeliwane przez nas rakiety skręcając w lewo lub prawo naszym samolotem. Dzięki temu możemy prowadzić bardziej precyzyjny ostrzał, omijający przeszkody na naszej trasie. Jako wielki wyznawca niestarzejącego się Rzecznego Nalotu mogę tylko przyklasnąć autorom za takie podejście do rozgrywki. Na koniec mojej relacji z placu boju dodam tylko, że jeżeli mocniej wychylimy wolant sterowniczy do przodu – akcja z powolnej, taktycznej strzelanki zamienia się w pełen adrenaliny lot na złamanie karku, wymagający od nas lepszego refleksu i szybszego naciskania spustu. Czyli dla każdego coś miłego!
Od lewej: Juen – autor gry oraz Vato – zlotowy mistrz River Raid – testują Bridge Strike. (zdjęcie: Esio).
Podsumowując – moim skromnym zdaniem nasi rodacy przygotowali nam jedną z najlepszych nowych gier na uwielbianą w naszym kraju Przyjaciółkę. Zaskakującą graficznie i bardzo grywalną, która udanie rozwija genialne w swojej prostocie założenia znane z River Raid. Tamten tytuł nie zestarzał się pomimo upływu prawie czterdziestu lat, więc trzymajmy kciuki, aby Bridge Strike również na trwale zapisał się w pamięci graczy. Żywię nadzieję, że w późniejszych etapach gry – autorzy nie pójdą na łatwiznę i nie zanudzą grającego ciągłym powtarzaniem utartych schematów rozgrywki i dobrze zbalansują poziom trudności. Dobrze wróży fakt, że w swoich dwóch przelotach nie zaleciałem daleko – czyli gra będzie prawdziwym wyzwaniem, a nie nudnym przelotem turystycznym. Nie wiem jak wy, ale ja już szykuje zaskórniaki na edycję tego przeboju w wersji na płycie CD, aby wsadzić ją w paszczę mojej Amigi CD32. Ponoć wypasione, premierowe wydanie gry ma kosztować w przybliżeniu 70 złotych, co biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości – wydaje mi się prawdziwą promocją! Kto nie wierzy niech sprowadzi sobie oryginalne retro nowości z zachodu i przekona się ile kosztują porządnie wydane szpile na ośmio lub szesnastobitowe maszynki. Z tego co widziałem dotychczas zapowiada się prawdziwy hit! Przekonamy się wszyscy o tym niedługo, gdyż nasz redakcyjny kolega – czyli amigowiec WojT obiecał wysmażyć recenzję tego długo wyczekiwanego, najmłodszego dziecka Juena i spółki. Ja bardzo mocno trzymam kciuki za sukces tego fajowego shmupa i w tajemnicy zdradzę jeszcze tylko, że w przyszłości pojawi się na naszej witrynie wywiad z autorami tego duchowego następcy River Raid.
TIGER CLAW
Tiger Claw w akcji. Godne przeniesienie Bruce Lee w świat 16-bitów. (Amiga)
Dobrze, wróćmy się jednak w czasie do początku zlotu i zobaczmy jakie jeszcze przeboje były ogrywane na Przyjaciółkach? Stwierdziłem, że znowu podzielę ten wpis tematycznie na retro systemy. Amigowiec nie będzie musiał czytać o Atari i odwrotnie, Atarowiec może opuścić akapity o sprzętach Commodore. Po co ktoś ma się nabawić opryszczki lub skurczów żołądka? Przechadzając się pomiędzy stanowiskami zauważyłem Rentona zagrywającego się w kolejną amigową nowość wzorowaną na 8-bitowym przeboju. Produkcją tą był Tiger Claw, czerpiący garściami ze sławnego hitu Datasoftu – Bruce Lee i wydany niedawno, gdyż w tamtym roku przez raczkujące na amigowym rynku gier – RGCD. Sam dopiero co wszedłem w posiadanie tego przyjemnego szpila, jednakże paczka z nim dotarła do mnie dosłownie przed SACPem i nie miałem przyjemności wcielić się w skórę tego mistrza wschodnich sztuk walk. Po paru kuksańcach z Rentonem w końcu dorwałem się do jego dżojstika i zacząłem przemierzać komnaty jakichś świątyń i baz wojskowych karateką bardzo mikrej postury. To, że konus nie znaczy, że w ryj dać nie potrafi, bo potrafi i to całkiem sprawnie! Z kopa, z pięści, a także z wyskoku, do tego zręcznie skacze po platformach i bardzo czule reaguje na wychylenia naszego kontrolera.
Trochę gameplayu prosto ze strony wydawcy czyli RGCD.
W trakcie mojej wędrówki stadami atakowały mnie różnorodne oprychy, uzbrojone w broń białą, ninjowskie gwiazdki, a nawet w ładunki wybuchowe. Co odważniejsi wyzywali mnie na solo na gołe pięści i klaty. Bardzo przyjemnie spuszczało im się bęcki, nie powiem, ale pogubiłem się w labiryncie komnat i nie wiedziałem jak dostać się w niedostępne dla mojego wojownika miejsca. Możliwe, że gra ta jest metroidvanią, w której zdobywamy nowe zdolności, gdyż niektóre platformy wydawały mi się chwilowo niedostępne. Przydałaby się umiejętność podwójnego skoku i kto wie – może zdobywamy ją później? Powłóczyłem się troszkę bez celu po jakichś podziemiach, uśpiłem kopniakiem w nos kilka wartowniczych psów, wspinałem wielokrotnie po drabinach, znalazłem kilka artefaktów w postaci starodawnych masek, ale głównie walczyłem, biłem się, naparzałem. Po pierwszym rzucie okiem na grafikę oraz rozgrywkę z tego tytułu – od razu widać, że to właśnie 8-bitowy Bruce Lee był największą inspiracją dla twórców. W to mi graj, gdyż lubię ten szpil! Tiger Claw zapowiada się na co najmniej dobrą i długą przygodę, pełną akcji, do której przejścia potrzebne będzie rysowanie w swojej głowie mapy zwiedzanych okolic. Po krótkim rendez-vous z potomkiem Małego Smoka – jestem zadowolony. Dla posiadaczy Komody mam także dobrą wiadomość – wcześniej ta gra ukazała się także na C64.
MALINA I SAMOGON
Malina udająca Amigę 600 to własność Sajdora.
Wielokrotnie odwiedzałem jeszcze stanowiska Rentona i Marechcka, którzy przytargali ze sobą swoje wypasione Amigi 1200 (Blizzard 1260 + tona innego sprzętu) i zachwycali się między innymi płynnością rozgrywki w Alien Breed 3D (1995 – Team 17). Powiem szczerze, że nigdy nie byłem zwolennikiem trójwymiarowej odsłony tej serii, ale to co zobaczyłem było całkiem zadowalające. Gra chodziła dużo płynniej i w większym oknie niźli na mojej konsolowej Amidze i myślę, że dla zwolenników trójwymiarowych strzelanin – może być rajcująca. Sajdor tradycyjnie zabrał ze sobą swoje maleńkie Raspberry Pie ukryte w czarnej Amidze 600, na którym miał zainstalowane kilkanaście tysięcy różnego rodzaju gier wraz z emulatorami. Z tego miejsca chciałbym mu podziękować za pomoc jaką dostarczył mi na forum PPA.PL – w sprawie poskramiania Retro Malinki i dzięki temu – także mogę pobawić się na tym fajnym sprzęciku. Fajnie jest mieć w jednym miejscu swoje ulubione gry na najróżniejsze systemy. Na zlocie popatrzyłem jak prezentuje się w akcji Space Ace na automat Daphne, ale grania unikałem. Dlaczego? Ano dlatego, że miesiąc konfigurowania, bawienia się romami, nagrywania obrazów kart SD, a w końcu grania na rożnych emulatorach spowodował, że troszkę maliny mi się przejadły. Teraz już wiecie dlaczego miałem urlop od Retro Na Gazie. Po prostu wsiąkłem w świat emulacji. Na zlocie jednak znowu włączył mi się głód prawdziwego sprzętu z przeszłości.
Moonshine Racers czyli przemyt bimbru przez USA! Fajne. (Amiga)
Marecheck zaprezentował mi także nielegalne (przemyt bimbru) i niedocenione przez graczy wyścigi Moonshine Racers (1991 – Millennium Games). Sam za młodu spuściłem ten tytuł w kiblu, gdyż nie wytrzymał on wtedy konkurencji – w postaci wybornych racerów pokroju Lotusa czy Jaguara XJ220. Kiedy przyjrzałem się bliżej rozgrywce mojego kompana – doceniłem jak bardzo urozmaicona jest to produkcja, gdzie w trakcie podróży przez Stany Zjednoczone musimy wybierać różne trasy, przeskakiwać przez przeszkody terenowe, czy uciekać ścigającej nas policji. Dodatkowo swoją brykę możemy rozbudować w garażu, dokupić w nim lepsze opony czy skrzynię biegów. Zresztą już sam fakt wcielenia się w przemytników samogonu pędzących na złamanie karku przez Amerykę brzmi niezwykle rajcująco! Grałbym.
W trakcie fajki pokoju, na którą wychodziłem ukradkiem z Marechckiem dowiedziałem się, że uruchomił on kanał youtube, w którym prezentuje właśnie takie zapomniane i mało znane amigowe gry. Zerknąłem ukradkiem na jego wyczyny i stwierdziłem, że wygląda to wszystko na tyle obiecująco, że można pokusić się o zaprezentowanie jego filmików na naszej stronie internetowej. On także przyklasnął temu pomysłowi i postanowiliśmy połączyć siły. Zobaczymy co z tego wyjdzie – mnie przede wszystkim przekonał tym, że przedstawia tytuły zapomniane przez graczy. Myślę, że miło po latach odkryć jakiś przebój z Amigi, o którym nie miało się pojęcia.
SENSIBLE SOCCER CUP!
Oczywiście żaden zlot miłośników królowej 16-bitów – nie może obejść się bez turnieju w najlepszą piłkę nożną wszechczasów czyli w Sensible World of Soccer, oczywiście z uaktualnionymi składami. Tym razem na zlocie zabrakło czwartego do brydża, a raczej do gały (jakkolwiek to brzmi) czyli retroSZPUNTAfana i musieliśmy pojedynkować się w trójkę. Nieoficjalne sensiblowe mistrzostwa SACPa rozegrane pomiędzy Chile (Borsuk), Polską (Marecheck) i Argentyną (Renton) przyniosły nam tradycyjnie masę radości i emocji. Przystąpiłem do rozgrywek bardzo skupiony i zamiatałem chłopaków na początku jak chciałem. No, trochę przesadzam, mecze były całkiem wyrównane, ale wychodziłem z nich zwycięsko. Dlaczego jednak zawsze muszę polec na samym końcu? Pieprzone samozadowolenie i rozprężenie. Przed moim ostatnim meczem, mając tyle samo punktów co Renton, wystarczyło mi zremisować z Marechckiem i zgarnąć mistrzowski tytuł… I co zrobiłem? 20 minuta i dwie czerwone kartki dla moich kopaczy i 3:0 do przerwy. Buhahaha! Normalnie jaja jak berety. Poległem z kretesem, a nagroda (czytaj dmuchana lala) powędrowała w ramiona Rentona, który znowu śmiał mi się w twarz!
Mecz turniejowy! Argentyna (Renton) kontra Polska (Marecheck). Zawody prawie wygrałem… Po przeciwnej stronie monitora – Sajdor.
Ta zniewaga krwi wymaga zakrzyczałem i przystąpiliśmy do turnieju rewanżowego. Spiąłem poślady tak mocno, że aż puściłem bąka, ale w dwóch pierwszych meczach załatwiłem rywali bez litości! Mecz z Rentonem był szczególnie intensywny, gdyż ten cholernik walczy zawsze do końca. Udało mi się wygrać pomimo niestrzelonego przeze mnie rzutu karnego i obronionej przez gokipera dobitki! Cholera, przecież strzelałem z trzech metrów… Bramkarz Argentyny to był prawdziwy kocur! Niestety nie mógł nic poradzić na mojego szczura po ziemi, którego posłałem w sam róg bramki po koronkowej akcji godnej Barcelony, oraz na drugi rzut karny, kiedy znowu wykoszono mnie bezczelnie w 90 minucie spotkania. Zemsta stała się faktem! Kiedy wygrałem także z Marechckiem i z sześcioma punktami usadowiłem się niezagrożony na czele tabeli to nie zgadniecie co się stało… Ktoś wyłączył zasilacz, do którego była podpięta nasza Amisia, pewnie Renton! Normalnie, czy ja w końcu wygram kiedyś ten turniej w SWOSA na retro zlocie? Czy nigdy? Do jasnej cholery…
NARKOTYCZNY MELANŻ W ARABSKĄ NOC
Podziękowałem chłopakom za wspólną zabawę i popatrzyłem jeszcze jak zachwycają się przyjaciókowymi demami, ponoć wykorzystującymi możliwości dopałek, które zakupili ostatnio do swoich Amig. Mitycznych i magicznych Blizzardów 1260. Wiecie dobrze, że ja z dem to najbardziej lubię intra i outra z gier, więc nie jestem specem w dziedzinie scenowych produkcji demonstracyjnych. Jednak chłopaki cmokali, piali z zachwytu i wybałuszali gały na różnorodne efekty paralaksy, trójwymiarowe postacie i wnętrza budowli, efekty rozmycia obiektów, tańczące seksowne babki i piękne krajobrazy pokazywane w rytm kapitalnej muzyki. Amigową nutę to ja kocham, więc posłuchałem chwilkę i zerkałem z nimi. Te hitowe dema (wszystkie autorstwa grupy The Black Lotus), które wprowadzały moich ziomali w trans to: Rift, Starstruck oraz Silkcut. Przedstawię wam poniżej jedno z nich, to które najbardziej mi się podobało, a wy zażyjcie sobie do niego jakiegoś halucynogena i odpłyńcie w nirwanę…
The Black Lotus – Starstruck – Amiga Demo – AGA (Final – 50 FPS). Kanał RetroDemoScene.
Ukontentowany przeszedłem się po innych stanowiskach tej zacnej biesiady i zdziwiłem się jakie tłumy ściągnęły tutaj z całej Polski. To był już mój czwarty SACP i muszę przyznać, że chyba najbardziej zaludniony ze wszystkich, na których byłem. W porównaniu z poprzednim spotkaniem, gdzie z Larkiem graliśmy na Atari ST – przybyło kilkadziesiąt osób. Widocznie wtedy nasza Duża Ataryna odstraszyła wielu amigowców przed przybyciem…
W jakie gry na swoich monitorach wpatrywali się imprezowicze? Aż łezka w oku zakręciła mi się na widok Arabian Nights (1993 Krisalis) – przyjemnego platformera połączonego z walką bronią białą oraz rozwiązywaniem prostych zagadek, którego fabuła osadzona została w baśniowych, arabskich klimatach.
W Arabskich Nocach można było nawet pływać pod wodą. Ładna i dobra gra. (Amiga)
Pomimo, że skończyłem ten tytuł za młodu – mało już z niego pamiętam. Wiem, że naszym nastoletnim bohaterem przemierzaliśmy zaczarowany las, uciekaliśmy z lochów wielkiego zamku, pływaliśmy pod wodą i plądrowaliśmy zatopione okręty. Na końcu chyba walczyliśmy z jakimś paskudnym Jaffarem, który zmieniał się w demona, zaś głównym celem gry było uwolnienie naszej ukochanej. Ładny graficznie, klimatyczny muzycznie i dobry pod względem grywalności był to tytuł! Może nie tak wyborny jak sztandarowe dzieło Krisalis w dziedzinie platformerów – czyli Soccer Kid (1993), ale ja bardzo miło wspominam Arabskie Noce.
GOBLINIE, TEN KSIĄDZ JEST SZALONY!
Trylogia przygód Goblinów to klasyka jajcarskich przygodówek point’n click na Przyjaciółkę.
Jeden z jegomości, którego ksywy nie znam (z wizytówki wnioskuję, że Madman) zagrywał się non stop w Gobliny (Gobliiins – bodajże pierwszą część, ale reki sobie uciąć nie dam) – czyli bardzo dobrą grę przygodową typu point’n click przedstawiającą cholernie jajcarskie przygody trójki zwariowanych goblinów. Magika, osiłka i spryciuli, jeżeli dobrze pamiętam. Świetna to gra i chętnie poczytałbym o niej na naszej witrynie – może komuś zechce się zrecenzować? Albo nawet całą amigową trylogię? Później człowiek ten zaprezentował mi na moją prośbę – nieznaną mi wcześniej labiryntową grę fantasy zwaną Crazy Priest, która bardzo mnie zaciekawiła. Szalonym Duchownym poruszamy się w labiryncie zaprezentowanym z lotu ptaka, wypełnionym oczywiście skarbami i poczwarami, zbieramy klucze i za pomocą magicznych pocisków pozbywamy się wrogów. Rozgrywka wygląda na połączenie Dimo’s Quest z Gauntletem i trzeba będzie kiedyś bliżej przyjrzeć się temu polskiemu (pięknie – znowu nasi rodacy) szpilowi. Uśmiałem się z odgłosów paszczowych i odbytniczych jakie zaserwowały mi w tej grze prześladujące nas monstra. Prostackie bekania czy pierdzenia zawsze na propsie! Ponoć tytuł ten posiada także specjalną edycję z możliwością gry wieloosobowej. Zaciekawionym!
Crazy Priest naprawdę mi się spodobał. Robbo spotyka Gauntleta? Biere! (Amiga)
Z zewsząd, dosłownie z każdej strony dochodziły do mnie odgłosy z najbardziej popularnego amigowego platformera czyli Super Froga (1993 – Team 17). Muzyczka tytułowa atakowała mnie wszędzie i zapętliła mi się we łbie na tyle, iż nucę ją przy goleniu codziennie i niezmiennie, zaś efekty dźwiękowe z Super Żaby zastępują mi odgłosy skrzypienia drzwi… Materdyjo! Pomocy! Albo flippery! Pinballe w najlepszych i wielce grywalnych odsłonach także królowały pośród amigowej braci. Zresztą nic dziwnego – mną też kiedyś pozamiatały i trzeba przyznać, że pozostają miodne po dziś dzień. Pinball Dreams, Fantasies, Obsession – chyba każda z Przyjaciółek gościła je na swoim ekranie w trakcie tej lutowej soboty. Zauważyłem też gdzieniegdzie znamienitego Ruff’n Tumble (1994 Renegade) czyli platformowego run’n guna, który moim skromnym zdaniem jest jedną z najlepszych gier na Amigę. Fajowe miejscówki, kupa broni, dużo skakania i zbieractwa oraz oczywiście wielcy bossowie. Polecam. Żeby dopełnić obrazu całości zaznaczę jeszcze tylko obecność Azzorka, który znowu oblatywał wszerz i wzdłuż nieskończony wszechświat Frontiera (1993 – Gametek) oraz Alfa i jego przyjaciela, którzy po raz sto pięćdziesiąty szósty wyrywali sobie kręgosłupy, serca i członki w Mortal Kombat II (1995 – Acclaim). Widocznie krwawa łaźnia nigdy się nie nudzi. Wiem coś o tym, kiedyś przy pomocy ostrzy Baraki skroiłem mojego kumpla 27 raz pod rząd! Buhehehe.
MAGICY LUTOWNICY
Esio naprawia Amigę CDTV. Komputer udający magnetowid. Przynajmniej z wyglądu…
Żeby zakończyć amigową cześć relacji jako kompletną z mojej strony dodam, że bardzo podobał mi się fakt obecności na zlocie tak zwanych sprzętowych lekarzy, szamanów, uzdrowicieli, magików lutownicy, którzy nieodpłatnie ratowali padnięte Amigi swoich znajomych. Widziałem jak ktoś reaktywował Amisię CDTV, czyli dosyć ciekawy wynalazek, który z wyglądu przypominał czarny magnetowid. Dzisiaj to chyba biały kruk, ja zaś miałem to szczęście w młodości obcować z tym sprzętem u mojego przyjaciela z liceum. Nie powiem ciekawostka, która jednak okazała się wielkim rynkowym niewypałem. Zresztą popatrzcie na zdjęcia, które tu umieszczam – tak przyjaciel pomaga Przyjaciółce! Padła ci Amiga? Nie masz do niej części? Chłopaki MacGuyvery z SACPu pomogą ci od ręki!
Zamaskowany Retro Doktor ratuje pacjenta. (fotka: Esio).
Oczywiście na zlocie toczyły się także zażarte dyskusje głównie na temat błędów popełnionych przez Commodore i dlaczego Przyjaciółka nie stoi zamiast wrednego PieCa na biurkach zwykłych ludzi. Bo, że u retromaniaków to wiadomo, że stoi po dziś dzień! Miłośnicy rożnych systemów typu MorphOs czy innych Amig w nowej skórze – dywagowali o rozwoju tej platformy, albo zastanawiali się, czy niektórzy ze zlotowiczów używają swojej Przyjaciółki tylko na zlotach? A w domu trzymają ją pewnie w garażu… Szczerze, to nie znam się wcale na najnowszych wariacjach Amig, albo na różnorodnych dopałkach do nich z Wichrami czy innymi Wampirami na czele. Odnajduję radochę w nowych grach na klasyczną Amigę, a w domu bawię się składankami na CD32 i oryginałami wydawanymi na płytach. Przyjaciółka stoi na komodzie za moimi plecami zawsze rozpalona do czerwoności i gotowa na pieszczoty. Pięć sekund i podpinam ją do mojego CRT. Kolejne kilkanaście i przenoszę się wraz z nią do mojej młodości. Znowu mam naście lat. Pierwsze wspólne pieszczoty, pierwsze pocałunki. Nostalgia i dobra zabawa jednocześnie. Bawcie się dobrze retromaniacy! Z każdą Przyjaciółką jest fajnie!
NA NASTĘPNEJ STRONIE:
ATARI, BBC MICRO, TEXAS INSTRUMENTS, COMMODORE 64