Wyzwanie Retro Bingo na RnG #3 – wielkie podsumowanie

KSH

Niesamowite jak ten czas mija. Jeszcze nie tak dawno zaczęło się to growe szaleństwo, a teraz mamy już grube podsumowanie całości. Po raz pierwszy w historii RetroBingo udało mi się zrobić calaka, z czego chyba mogę być dumnym, nie? Pewne gry wręcz naturalnie dopasowały się na planszy, inne sprawiły mi odrobinę trudności. Najważniejsze jednak, że się udało!

A1 – W MORDĘ MU – Udało się. W końcu było porządne klepanie w Super Smash Bros Brawl!  Nintendo od czasów Gacka do konsoli Wii nie miało zbyt dużo bijatyk w porównaniu do Ps2/3 czy Xboxów, za to Smashe nadrabiały ten brak. Nie każdemu podoba się ten niestandardowy system bijatyki: walka do czterech osób jednocześnie, postacie trochę wyrwane z kontekstu, plansze dynamicznie zmieniające się, ogrom przedmiotów na polu bitwy czy wreszcie dziwne zasady. Zamiast paska życia są naliczane procenty za każdy oklep. Im więcej % tym większa szansa na wywalenie przeciwnika poza planszę. Głównym zadaniem jest przetrwać na ringu. Im więcej zepchniętych graczy tym większa szansa na wygraną. Trzeba uważać, bowiem łatwo samemu wypaść na niektórych ringach. Wybór bohaterów w Brawl jest dość duży i ciekawy zarazem. Mamy klasyczny skład z N64 oraz całkiem nowych. Tego wieczoru grałem ulubionym Linkiem z Zeldy, Ike i Marthem z Fire Emblem, Luigim, Ice Climbers, Foxem, oraz Niebieskim Jeżem (Soniciem), który moim zdaniem po prostu wymiata. Do tego każda postać ma swój unikatowy cios po zbiciu kolorowej tarczy. Ogółem to co się dzieje w przeciągu paru minut na ekranie można określić jako: czysty niepohamowany błyskowy rozpierdol, który czasem wygląda nawet epicko. W mordę mu, a raczej im.

A2KOŚCIAN – Mój ostatni kafelek nagiął trochę zasady RetroBingo, choć niezupełnie: rozegrałem grę planszową z użyciem kości, ale elektronicznie. W dwa wieczory grałem z narzeczoną w Wii Party. Dość długo omijaliśmy tę gierkę z daleka z powodu głupich domysłów, bo przecież na Wii najlepsze jest Mario Party, a nie jakieś granie ludzikami Mii. Byłem w błędzie i aż dziw, że nam się spodobało. Fakt, gra była podobna do Mario Party – również planszówka na kości (Board Game Island) i również minigierki, ale na tym na szczęście nie koniec. Są tam jednak inne ciekawe tryby, wymienię kilka z nich:

  • Globe Trot – kolejna gra na kości. Celem gry jest zwiedzenie całego świata na różnych kontynentach w celu zrobienia sobie selfie aparatem. Ruch nie jest standardowy i zależny jest również od kart ze środkami transportu. Ciekawy tryb a nawet jeden z lepszych.
  • Spin-Off – Koło Fortuny na innych zasadach. Kto ma najwięcej medalionów wygrywa. Spoko zabawa na pół godzinki.
  • Bingo – jak to RetroBingo bez Bingo? Losują się mordy Mii. Zamiast kafelka wbijasz mordę znajomego lub komputera. Jak masz pasek wygrywasz. Szybka rozgrywka w sam raz na kwadrans.
  • Friend Connection – To może teraz Randka w Ciemno? Proszę bardzo! W dwie osoby odpowiadacie skrycie na pytania wiilotem, które was zbliżają do siebie bądź oddalają. Niektóre są bardzo prywatne przykład: od jakiej części ciała zaczynasz swoją kąpiel (buhahaha), lub jakim zwierzęciem chciałbyć być itd.

Wszystkie gierki oparte są o społeczność Mii, stąd lepiej każdego znajomego zmęczyć o stworzenie swojej Mii-facjaty choćby dla beki. Czasem zabawnie jest zobaczyć swoje i ich karykatury biegające po planszy.

tak wygląda KSH naprawdę

A3 – 60 LAT SEGI – Nie mogłem tak po prostu przejść obojętnie obok tak apetycznego kafelka. Konsola Segi – Mega Drive 16 bit jest moją ulubioną konsolą ze wszystkich jakie powstały do tej pory. Pomyślałem o przejściu gry w którą zagrywałem się za dzieciaka, mianowicie chodzi o The Smurfs: „Hej dzieci jeśli chcecie zobaczyć Smerfów las przed ekran dziś zapraszam was! I telewizor włączcie, kartridż włóżcie i usiądźcie, zaraz zaczynamy dla was nowy szpiiil!”. O tak, oldschoolowi bohaterowie wieczorynek czy też kaset VHS dla dzieci zagościły również na konsoli Sega. Plot jest taki, że porwana została blondyna Smerfetka przez niejakiego alchemika Gargamela. Po drodze zaginęły też inne ważne niebieskie skrzaty. Brodaty włodarz w czerwonych galotach oraz główny reproduktor w grzybowej wiosce Papa Smerf zarządził, że Osiłek pójdzie na wyprawę ratunkową. Wraz z dalszym przechodzeniem gry każdy uwolniony smerf staje się grywalną postacią. Osiłek potrafi przenosić ciężkie przedmioty (w tym wypadku to sprężyna z liści), Zgrywus rzuca wybuchającymi prezentami (pozwalają wysadzić mur z kamieni), Ważniak posiada kaganek ze świecą do rozpraszania mroku, a Łasuch po prostu ładuje swoje wypieki w przeciwników. Grafika oraz animacja jest całkiem ładna i przyjemna. Kiedy pierwszy raz zagrałem w Smerfy ciężko było mi odróżnić animowaną bajkę od gry. Smerfy są wciąż ładną, wciągającą i trudną platformówką z elementami logicznymi, która zestarzała się tylko troszkę.

the-smurfs-genesis

A4 – CORONA 19 – Mówi Wam coś tytuł Samurai Warriors? Jest to seria gier firmy Koei Tecmo, która w swoim dorobku ma jeszcze bliźniaczy cykl Dynasty Warriors. Jak najprościej przedstawić obie serie? Połączcie akcję TPP, hack & slash z taktyką. Wyobraźcie sobie, że jesteście w samym środku pola bitwy. Wcielacie się w jednego z wielu japońskich dowódców. Dowodzicie razem z innymi oficerami swoim wojskiem. Tak właśnie wygląda Samurai Warriors 3 na konsolę Wii. Przypomina ona nieco grę strategiczną, jednak więcej jest w tym czystego slashera niż taktyki. Sami kierujemy jedynie swoim oficerem, a nasi żołnierze podążają za nami lub bronią określonych obszarów. Sam typ rozgrywki ma pewien schemat, który z każdą kolejną częścią się zbytnio nie zmienia. Najczęściej znamy całą mapę i wstępne ułożenie jednostek swoich jak i wroga. Cele są proste: pokonaj dowódcę/dowódców, eskortuj generała, nie pozwól by ktoś zwiał z pola bitwy itd. Wszystko wygląda łatwo w teorii – w praktyce jednak należy pamiętać, że istnieją również warunki porażki, które nie ograniczają się tylko do śmierci swojego dowódcy. Często trzeba pilnować innych oficerów, żeby nie polegli na polu chwały. I wreszcie, dlaczego koronowana głowa? Odpowiedź jest prosta. Imiona dowódców w każdej części inspirowane były prawdziwymi historycznymi postaciami, lub niekiedy bóstwami/demonami z japońskiej mitologii. Jednym z nich był najsłynniejszy pierwszy siogun Ieyasu z rodu Tokugawa. Władcy w Samurai Warriors mają charakter, wygląd, bronie, moce przypominające filmy fantasy, bądź anime. Oprócz Tokugawy biją się o terytoria tacy stratedzy jak: Nobunaga Oda, czy Hideyoshi Toyotomi. Dlaczego zdecydowałem się na zagranie w SW? Jest tam jedna ogromna zaleta tej serii i jej podobnych: gra posiada tryb kooperacji i to w kampanii! Także wspólnie z narzeczoną ogrywamy tytuł i mamy już ósmą historię za sobą. Podczas naszej gry można usłyszeć takie teksty jak: „Dobra, to ja jadę na dół bronić naszych” lub „zaraz mnie zabije…”, czy „to ja już do ciebie jadę!”. W trybie multi niczego bym nie zmienił. Jest splitscreen, czytelny interfejs zwłaszcza przy ulepszaniu przedmiotów. Nie mam się o co przyczepić. W singlu gra może trochę nużyć, zaś przy wspólnej kampanii jest dużo zabawniej. Dodatkowo postarali się o dobór kontrolera, w ten tytuł oprócz wiilota i gruszki można popykać na classic controlerze lub na padzie od Gamecuba! Aż szkoda, że nie ma takiej gry w realiach dajmy na to Tolkiena. Grałbym. Oprócz trzeciej części Samurai Warriors grałem również w dwójeczkę na ps2, lecz niewiele z niej pamiętam. Bardziej zapadły mi w pamięci Dynasty Warriors, którego to ogrywałem razem z kuzynem również w co-opie. 

samurai-warriors

A5 MOCARZ – Moim dużym osiągnięciem było przejście całej trasy w grze  Super Hang-On na kontynencie Afryki. Niby najprostsza pustynna szosa, a ile miałem prób zanim ją wymasterowałem! Każdy kto grał w Hang-On od Segi wie, że do prostych wyścigówek nie należy. Polecam przejść samemu, żeby się o tym przekonać. Wynik opublikowałem na Hi Score Alley, mam cichą nadzieję że ktoś pokusi się o zdobycie lepszego wyniku lub w ogóle przejdzie inną trasę z tej gry.

B1 – MELOMAN  – Tenchu 2: Birth of the Stealth Assassins to jedna z moich ulubionych gier na konsolkę PSX. Pierwszą styczność miałem z nią bardzo dawno temu, kiedy moi dobrzy znajomi pokazali mi ją u siebie. Później pożyczyłem od nich konsolkę i sam ogrywałem ten jakże wspaniały tytuł. Nie znałem wówczas jeszcze Metal Gear Solid, dlatego była to dla mnie pierwsza skradanka, jaką ujrzałem w ogóle. Od razu urzekła mnie w niej, może nie tyle tematyka Ninja, a klimat feudalnej Japonii. Jest to Prequel wydarzeń z pierwszej części Tenchu. Opowiada o narodzinach dwóch skrytych zabójców: Rikimaru i Ayame. Wielką zaletą gry jest edytor misji, który wraz z dalszym przechodzeniem trybu fabularnego jest coraz bardziej rozbudowany. Za muzykę do tej pięknej gry napisał Noriyuki Asakura, odpowiedzialny za tło do najważniejszych części Tenchu, później również do capcomowego Way of the Samurai  (w którego również się zagrywałem na PS2) oraz do całkiem świeżej gry Sekiro (w którą bardzo chcę zagrać). Co bardzo podoba mi się w muzyce Tenchu to wykorzystanie tradycjonalistycznych instrumentów japońskich. Od razu czuć wszechobecny średniowieczny klimat Kraju Kwitnącej Wiśni. Do tego dodajmy takie elementy jak ambient, elektronika, odrobinę jazzu, rocka i minimalizmu i dostajemy poważny, dojrzały filmowy soundtrack. Kompozycje są na ogół ascetyczne, niemniej jednak bardzo obrazowe. Ulubione utwory:  

  • Kengeki (剣戟 po jap. Miecz) – jeden z najbardziej filmowych kawałków. Przypomina mi muzykę do starych czarnobiałych filmów japońskich znakomitych reżyserów jak Kobayashi, czy Kurosawa. Gdybym miał ze sobą szablę katana po pierwszych nutach tego utworu od razu wyciągnąłbym ją z pochwy i zacząłbym nacierać na przeciwnika! Swoją drogą jestem samoukiem sztuk walki i mam w domu bokken oraz kije Bo i Jo, stąd też moje zamiłowanie do muzyki walki dalekowschodniej. 
  • Syukumei – z początku smutna filmowa kompozycja, która z czasem zamienia się w mroczną elektroniczną gęstwinę,  w której można poczuć się jak prawdziwy cichy zabójca. 
  • Ensa  – kolejny utwór minimalistyczny, niepokojący dark ambient. 
  • Taidou – krótki utwór, który można usłyszeć w menu. Bardzo dobrze go zapamiętałem. 

Podsumowując, OST bardzo pasuje do ogólnego klimatu gry, niemniej jednak najlepiej zagrać w obojętnie jaką część Tenchu lub Way of the Samurai, aby się o tym przekonać osobiście. Jest to bowiem dobry soundtrack do wybitnej gry.

B2 – TUBA GRA! – coraz rzadziej oglądam filmiki na youtube. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale tak właśnie u mnie jest. Znalazło się jednak miejsce dla retro gier. Oto moje zestawienie: 

Kiedy już wpadam na Tubkę, lubię oglądać wszelakie topy na różne platformy. Często sobie wtedy przypominam o grach w które chciałem zagrać. Nie inaczej było w przypadku powyższego filmu. Akuratnie sprawdziłem które gry arcade lat ’80 zdaniem kanału wizzgamer są najlepsze. W jedną z nich ogrywam właśnie teraz: Super Hang-On. Jeśli chodzi o tego typu ścigałki jest to z pewnością debeściak. Może spokojnie dzielić sobie miejsce razem z OutRunem.

W kolejnym filmie chciałem sprawdzić jak wygląda pewien demoniczny flipper na żywo. GORGAR, bo tak go nazwano, był to klasyk firmy Williams Electronics powstały w 1979 roku. Jako pierwszy pinball miał wbudowany syntezator dźwiękowy, który potrafił przemówić do gracza. Wykorzystywał tylko siedem słów (7 to liczba zła, przypadek?). Słowa były następujące: „Gorgar”, „speaks”, „beat”, „you”, „me”, „hurt”, „got”. Niewiele wyrazów, jednak kiedy połączy się pewne słowa ze sobą, można otrzymać całkiem ciekawe zdania: „ME GOT YOU!” (Ja złapać cię!), „ME HURT” (mnie zranić), „YOU HURT GORGAR” (Ty zranić Gorgar), „GORGAR SPEAKS” (Gorgar przemówić). Ponadto był to pierwszy flipper, który wykorzystywał magnes. Nie tak dawno ujrzałem tę maszynę w kolekcji pod tytułem: Pinball Hall of Fame: The Williams Collection. Od razu spodobał mi się diaboliczny wygląd flippera oraz jego rozmieszczenie bonusów na stole.

Lubicie czasem obejrzeć sobie gameplaye bez zbędnej narracji? Obecnie jest mnóstwo filmików przedstawiających 100 gier w 10 minut. Wydawałoby się, że to ekstremalnie krótki czas, jednak emisja okazuje się na tyle wystarczająca, że patrząc nawet na parę sekund można wyhaczyć ciekawego szpila. W tym przypadku obejrzałem 100 gier na SNESa. Niestety autor tego filmu wyłączył możliwość pokazania go na innych stronach, więc by go zobaczyć musicie kliknąć TUTAJ. Kiedy jakaś gra z listy mnie zainteresuje jest wielce prawdopodobne, że w nią zagram. Co ciekawe na liście jest Mega Man X oraz Demon’s Crest które nie tak dawno przeszedłem na emulatorze SNESa i co najważniejsze – zasilają obecnie moje bingo.

B3 – BINGO CHALLENGE – przyznam się bez bicia, że zerżnąłem Gun-Nac od Prezesowej jak uczeń z klasówki. Chętnie sprawdziłem, czy aby ten tytuł nie był czasem grany przeze mnie w dzieciństwie. Niestety okazało się, że to nie ta gra. Nie szkodzi zatem – zagram, zobaczę czy fajne! Jak Prezesowa w to grała, to w sumie czemu nie spróbować? Gun-Nac okazał się całkiem niezły. Ma dużo power-upów, przeciwników, a pierwsze poziomy to przyjemna pestka. Największy problem sprawiały mi dwa ostatnie levele i finalny boss. Podobał mi się sklepik co etap, w którym można było ulepszać swój kosmiczny statek. Z broni najbardziej mi siadły samonaprowadzające oraz lasery. Co do samego shmupa jest godny polecenia na stare Nintendo.

KSH bingo

B4 – I’LL BE BACK– Porzuciłem Xenoblade Chronicles „…ale nie jeden raz. Słuchaj słuchajajaj”. Zupełnie jak w tej durnej piosence ;) porzucałem grę, ale nie dlatego bo była dla mnie mdła; chodziło o zwyczajny brak czasu, oraz o przesiadkę z Wii na PS4. Jednak ostatnio poczułem się zdeterminowany, ponieważ fabuła rozkręciła się tam na dobre, a ja miałem zwyczajnie ochotę powrócić do tego świata. Mogę napisać, że zatraciłem się w nim na amen. Przejście zajęło mi 103 godziny i 47 minut. Dokładnie wiem ile dzięki licznikowi przy zapisywaniu stanu gry. Co mogę napisać o samej grze: jest obłędna. O B Ł Ę D N A ! Każdy kto lubi ten typ gier mianowicie JRPG i RPG w ogóle oraz typowo mangową stylistykę powinien ten tytuł po prostu zaliczyć. Bez względu na czas jaki pochłania ta gra. Nikt nie każe wam ślęczeć przed tym tytułem non-stop. Nie każdy też tytuł zasługuje na speed run i tak jest w tym przypadku. Urzekająca grafika, muzyka chwytająca za serce, dubbing japoński, mangowe poczucie humoru stoją na wysokim poziomie. Rozbudowany system walki, który zbytnio mnie nie nużył, sporo samouczków, ciekawy crafting, ogromna liczba przedmiotów, broni, sekretów – mogę wymieniać i wymieniać. Lokalizacje obszerne, mapy w rozmiarze XXXL, interakcje między kompanami w drużynie, utrzymywanie relacji nawet z byle jakimi NPCami. Panie i panowie… diament. Na Metacritic (dane obecne) ta gra, według użytkowników, zajmuje 7 miejsce spośród wszystkich gier RPG na wszystkie platformy! Z pewnością ten tytuł kładę wysoko i mało tego – planuję tam kiedyś wrócić, bo czeka mnie jeszcze gra+. Nie chce spojlerować. Coś pięknego.

xenoblade chronicles

B5 – CDN– skończyłem niedawno kolejną grę, tym razem na PS4 Resident Evil VII Biohazard.  Jest ona kontynuacją jednej z moich ulubionych serii. Mimo, że wydana została nie tak dawno, pewne elementy czerpią garściami z pierwszej części Biohazard, co mi się osobiście bardzo podobało. Zagadki to wypisz-wymaluj pierwszy Resident Evil. Są też i nowe podobne elementy rozwijające ideę pierwowzoru. I takie rozwiązania głównie sprawiały mi fun podczas przemierzania rezydencji. Widok z pierwszej osoby nie do końca mnie przekonuje, znaczy nie jest moim ulubionym widokiem w tego typu grach. Najbardziej odpowiada mi ujęcie z trzeciej osoby, która miała początek w 4 części, nie pogardzam także widokiem izometrycznym z Residentów 1-3. Z drugiej strony część VII różni się od pozostałych: mamy więcej eksploracji a mniej samej walki, dlatego tą nowość w serii czyli widok FPP mogę zaakceptować. Bardzo ucieszył mnie fakt, że następny Resident nie został kolejną krwawą jatką nastawioną tylko i wyłącznie na akcję jak miało to w przypadku części poprzedniej. Dostajemy całkiem nową historię, nowych bohaterów i antagonistów, więc możemy poczuć powiew świeżości. A raczej zgniłości, tej tu nie zabraknie. Zaś RE Engine jest spełnieniem marzeń każdego zapalonego horrorowego survivalowca. Mapa jest prosta, czytelna, system craftingu również. Gdybym miał porównać ten tytuł do innego, jeśli lubicie Outlasta 1, Penumbrę, Amnesię i inne tego typu survival horrory, to moim zdaniem musicie zagrać w tego Residenta. Gwarantuję, że gra jest lepsza z każdym następnym zadaniem. Już zassałem darmowy DLC.

resident-evil-7

C1 – UBIJ GADA! – Nie było to dla mnie łatwym zadaniem. Przyszło mi bowiem pokonać gadzinę gadzin. A zwał się: Dragon King Alcar! Aggrh! Był jednym z wielu bossów ogrywanego przeze mnie Xenoblade. Smok naprawdę sprawił mi niemały problem. Zadawał obrażenia nawet gdy nie walczył, ponieważ miał na sobie kolczastą aurę (spike). Aby go pokonać musiałem drużynie pozakładać specjalne klejnoty, które bronią częściowo przed obrażeniami tego typu.

System walki w Xenoblade Chronicles, tu polowanie na innego gada ;)

C2 – POKA POKA – Taa… poka, tylko co? Właściwie co jest do pokazania u KSH? TV Samsunga razem z głośnikami Microlab mam już ładnych parę lat i czuć w tym w pewien sposób stagnację. Wiem, że teraz jest moda na kolorowe dyskotekowe światełka LED, pochyłe monitory 60 calowe i inne cuda na kiju – do mnie to wszystko nie przemawia. Wolę minimalizm i delikatny nastrój. Na ekranie widać granie w Co-opie w Champions of Norrath. Klimat musi być.

klikamy by powiększyć ;)

C3 – KOMENTATOR – Każdy kto śledzi Retro na Gazie wie, że tu często gęsto piszę ;) Nie napiszę już nic więcej, szkoda tuszu…. 

C4 – OJRO DEJ WIEDŹMINOWI – miałem wielką rozkminę, w którą grę zagrać a raczej przejść z EU. Pograłem trochę w Wiedźmińskie Opowieści, ale zrozumiałem że do grudnia nie mam szans by ją skończyć. Zdecydowałem, że skoro przeszedłem tak długą grę jak Xenoblade Chronicles muszę nieco popracować nad balansem czasowym. Wtedy była długa gra, teraz będzie krótka, choć nie sądziłem że aż tak krótka. Ostatecznie wybrałem grę belgijskiego studia Tale of Tales noszącą ponurą nazwę: The Graveyard. Do gry zaprosiłem swoją narzeczoną, ponieważ oboje lubimy takie posępne i nietypowe klimaty. Gra ta jest awangardowym projektem skupiającym się przede wszystkim na przekazaniu graczowi pewnego przesłania. Wpasowała się idealnie w jesienny nastrój. Jesteśmy na zwykłym cmentarzu, a bohaterką gry jest uwaga… staruszka. Staruszka?! Pierwsze skojarzenia, jak w Robalach puszczaliśmy staruszkę na innego robala. Nie, to nie ta gra. Tym razem mamy poważne zadanie – eksploracja cmentarza. Wszystko w porządku, dopóki nie orientujemy się, że jako takiej eksploracji nie ma. Możemy się poruszać praktycznie tylko do przodu. Do grafiki nie można się przyczepić. Jak na grę minimalistyczną jest dość starannie zrobiona, a dodatkowego uroku dodaje monochromatyczna szata. Chciałbym wam zdradzić jak wyglądają dwa odmienne zakończenia tej gry, jednak się wstrzymam. Jeśli nie macie ochoty w to zagrać, to obejrzycie na Youtube, choć sam nie popieram oglądania. Lepiej zagrać. Czy grę mogę polecić? I tak i nie. Z jednej strony przesłanie jest naprawdę dobre, ale mnie nie zszokowało zbyt mocno, ponieważ siedzę w podobnej tematyce i jakby przemijanie jest ze mną od zawsze. Gdybym miał sam stworzyć taką grę pozwoliłbym jednak graczowi na nieco więcej eksploracji i szukania jakiś ciekawych smaczków. Wtedy byłaby na bank lepsza. Jednak dla tych co są nazbyt wrażliwi na pewno dotrze do nich ten typ gry. Ojro dałem staruszce. Wiedźmin poczeka.

C5 – BACK TO THE 90’s –  przeszedłem szpila na arcade: Mega Twins, inaczej Chiki Chiki Boys z mojego rocznika 1990. Barwny platformer beat’em up od Capcomu. Oczywiście spodobała mi się. Można w nią zagrać w kompilacji Capcom Classic Collection vol2, którą już wielokrotnie polecałem ;) Co zapamiętałem z tej gry? Różnorodne poziomy, w których nie tylko chodzimy, ale też pływamy czy latamy. To ważne, ponieważ przez to każdy poziom się różni i nie jest taki sam. Dodam, że gra ma nieoczekiwane zakończenie.

chiki-chiki-boys-arcade

D1 – BINGO W KIESZENI – Star Wars: Galaxy of Heroes – Tytuł ten nie jest może starą pozycją od EA, ale z pewnością wypełnia a raczej przepełnia mój kafelek Retro Bingo. Wydany został w 2015 roku jako gra mobilna. Gier opartych na Gwiezdnych przygodach powstało dość dużo na platformy mobilne, jednak najlepsza z nich to wciąż Galaxy of Heroes. To właśnie dzięki niej między innymi powstały gry o zbliżonej mechanice jak: Marvel Strike ForceDragon Champions. Na czym polega ich fenomen? Z pewnością wiele osób z Was grała w jrpg, gdzie walki przeważnie są przedstawione turowo; nie inaczej jest w powyższym szpilu. Różnica tkwi w tym, że zamiast eksplorować tereny wykonujemy pojedyncze misje, czelendże, walczymy z innymi graczami PVP itd. na jednej arenie. Naszym zadaniem jest odblokowanie postaci z całego uniwersum Star Wars, którymi później toczymy pojedynki. Każda postać ma masę ulepszeń do których potrzebujemy różnego rodzaju przedmioty jak: droidy treningowe, czy części mechaniczne tzw gear. Owe przedmioty pozyskujemy z różnorakich misji. Tworzymy 5-osobową drużynę składającą się z 5 różnych bohaterów, które łączą ze sobą i dzielą tagi. I tak obok Hana Solo może stanąć taki Chewbacca z mocną synergią, lub postawić postać przeciwstawną lub w ogóle z nią niezwiązaną jak Generała Grievousa czy Jango Fetta. Walka drużynowa jest 5vs5 odbywana jest zawsze na czas, ale bez trybu na żywo. Nad każdym ruchem można się spokojnie zastanowić a nawet puszczać tzw. auto-walki. Im lepsze postacie posiadamy tym częściej na takie automaty możemy sobie pozwolić. Oprócz tego są też walki floty w którym to ustawiamy sobie kapitana floty oraz statki kosmiczne. 

SWGOH jest dość często aktualizowane, co miesiąc gracze widzą jakie podstawowe eventy wchodzą w następny miesiąc. Co jakiś dłuższy czas dostajemy event na nowe postacie, które w przeciągu paru dni można odblokować za darmo. Oprócz tego są większe zdarzenia, które do ich spełnienia potrzebują wiele postaci by odblokować jednego naprawdę mocnego bohatera. Ogółem gra spopularyzowała się nie tylko dlatego, że są to Gwiezdne Wojny, ale też dlatego że jest Free To Play, czyli w całości darmowa zarówno do grania jak i do pobrania. A jeśli ktoś chce być szybszy, lepszy kupuje sobie paczki oraz najważniejszą walutę w grze: kryształy. Niestety ceny takich paczek w Polsce są tak kosmiczne jak historia przebyta dawno dawno temu w odległej galaktyce. Osobiście nie wydałem ani grosza, ponieważ jestem graczem cierpliwym, lubiącym wyzwania a nie szybko wydany szmal na same piksele w aplikacji, co w dzisiejszych czasach jest bardzo popularne. Ot taki Janusz Nosacz. Mój staż w grze to prawie 4 lata. Naprawdę gra potrafi uzależnić, dlatego nie polecam nikomu gry mobilne, jeśli nie ma na nie cennego czasu. Moim zdaniem aby być w tej grze dobrym, to trzeba logować się do gry minimum trzy razy dziennie i poświęcić jej minimum pół godziny czasu, ale żeby nadążyć za wszystkim zalecana jest przynajmniej godzina. Wszystko zależy od tego jakie eventy wchodzą w skład dnia. Dla początkujących graczy gra jest jeszcze bardziej bezlitosna i czasochłonna. Jeśli chodzi o ważniejsze tryby w SWGOH najważniejsze to:  

– Territory Battle – obowiązkowa kampania dla całej gildii rozgrywająca się przez parę dni w miesiącu pod rząd. Dzień po dniu trzeba wykonywać parę walk w tym kilka specjalnych. Obecnie są dwie bitwy: na mroźnej planecie Hoth, oraz skalnej planecie Geonosis zarówno dla jasnej jak i ciemnej strony mocy. Ten tryb jest najważniejszy dla gildii i owocuje w największą ilość nagród. 

KSH bingo

– Territory War – tryb dla ochotników, w której mierzą się dwie różne gildie. Jest to walka o punkty, która zdobędzie ich więcej wygrywa lepsze nagrody. Gracze mają jeden dzień (24h) na ustawienie obrony w polach, a w drugim dniu rozpoczyna się walka. Gildia przy ustawianiu defensywy nie widzi jakie składy wystawia gildia przeciwna. Dość niezły tryb dla chętnych dobrych nagród. 

– Grand Arena Championships – tym razem osobisty tryb dla pojedynczego gracza, który nie musi posiadać gildii, by w nim uczestniczyć. Zasady są bardzo podobne jak w przypadku Territory War tylko dla graczy PVP. Są pola gracza i rywala, które należy wyczyścić. Ten kto zdobędzie największą ilość punktów wygrywa pojedynek i pnie się po drabinie po pierwsze miejsce w zawodach. 

Najlepszą rzeczą moim zdaniem jest tzw. Community, czyli społeczność graczy. W SWGOH jest cała masa gildii w tym polskich liczących po max 50 osób. Aby zaprowadzić ład w galaktyce potrzebny jest obowiązkowo Discord. To na tym spisie czatów gracze mają wgląd na to co się dzieje w gildii. W każdej takiej grupie są poszczególne kanały, boty pomagające graczom i oficerom i wiele innych niekoniecznie potrzebnych aczkolwiek fajnych czatów. Niektórych graczy poznałem nawet osobiście przy piwie co tylko pokazuje jak silne potrafią być relacje graczy mobilnych. Z miejsca chciałbym pozdrowić moją gildię Dark Rebelliøn, jesteśmy jedną z najlepszych polskich zespołów grających w ten chory shieet. Jestem tam grafikiem i tworzę bannery reklamujące naszą gildię. 

KSH bingo

D2 LICENCJA NA GRANIE –  Jest wiele świetnych gier na licencji filmów. Sporadycznie przez długi okres czasu zagrywałem się na PC w Star Wars: Knights of the Old Republic . W końcu udało mi się – ukończyłem grę pod koniec sierpnia z licznikiem prawie 30 godzin. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak twórcom udało się zrobić tak zawiłą grę fabularną, w której podejmujemy dziesiątki ważnych decyzji wpływających na resztę historii. Sam przyznam, że nie potrafiłem stanąć tylko po jednej stronie mocy. Fabuła jest najmocniejszą zaletą gry. W pewnym momencie zbierałem szczękę z biurka nie dowierzając w to co się dzieje na ekranie. Chętnie opowiedziałabym o losach mojej postaci, jednak nie będę Wam psuł zabawy. Jest to z pewnością RPG, którego warto przejść nawet kilkakrotnie, aby zobaczyć inne losy naszej drużyny. Wcześniej zanim przeszedłem ową produkcję uważałem, że lepszej gry od Jedi Knight II: Jedi Outcast ze świata Gwiezdnych Wojen nie ma. Teraz uważam, że KOTOR jest najlepszym RPG, a Jedi Outcast najlepszą grą akcji Star Wars jaka powstała. Następnym razem będę celował w Star Wars Rogue Leader: Rogue Squadron 2 na konsolę Gamecube i jestem niemal pewny, że mi się równie bardzo spodoba.

star-wars-knights-of-the-old-republic

D3 – NIGHT RIDER – Jak już wcześniej pisałem dotarłem do mety w grze  Super Hang-On na emulatorze maszyn arcade. Pierwszy raz zagrałem w Hang-On na Sega Mega Drive. Od razu spodobały mi się te wyścigi choć na tamte czasy były dla mnie za trudne. Po paru latach odkryłem Super Hang-On na automaty, zaś porwała mnie dopiero całkiem niedawno. Do wyboru jest parę tras na czterech różnych kontynentach – Afryka, Azja, Ameryka Północna oraz Europa. Cztery trasy i cztery piosenki do wyboru. Bardzo podobne rozwiązanie jak w grze OutRun. Mnie głównie towarzyszył motyw: „Outride a Crisis”. Muzyka jest przyjemna, każdy utwór coś w sobie ma. A jeśli już jesteśmy przy muzyce, to kafelek Night Rider kojarzy mi się z utworem „Nightrider” zespołu Electric Light Orchestra, Ktoś zna? Oto refren: 

super hang on

Hold on, nightrider baby, hold on you’re a nightrider! 

Riding the night, searching for what is gone, 

Never reaching the end, so you must travel on.

I tym sposobem muszę zaliczyć więcej tras w Super Hang-On, bo panowie z ELO mnie do tego zachęcili ;) 

D4 – MASZYNISTA – Zaczynam odliczanie… trzy… dwa… jeden… zero? F-zero! I ruszyły najszybsze pojazdy wyścigowe w galaktyce! Futurystyczna ścigałka była jedną z najlepszych dostępnych na konsoli SNES. Stworzona została nawet wcześniej niż pierwsze Mario Kart i jako jedna z wielu gier na Super Nintendo wykorzystywała tzw. Mode 7 bazujący na innowacyjnym skalowaniu i obracaniu grafik tła. Ów mod był również wyeksploatowany przy Demon’s Crest, w którego ogrywałem podczas tego Bingo. Wracając do F-Zero naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Wcześniej miałem okazję zagrać chwilę w F-zero GX, ale to nie jest to samo. Zaletą gry jest płynna jak rzeka animacja i ciekawy koncept na wyścig. W przeciwieństwie do Mario Kart nie zbieramy power-upów na trasie, tylko zyskujemy pewnego rodzaju boost co jedno okrążenie, które możemy wykorzystać w dowolnym momencie podczas wyścigu. Ciekawy również okazał się poziom wytrzymałości ścigacza; jest na podobnej zasadzie jak podczas pewnych konkurencji w Burnoutach (jedziesz dopóki się całkiem nie rozwalisz). Na szczęście na niemal każdej trasie można „uleczyć” pojazd wjeżdżając nim w specjalne pole energetyczne. Takie pole znajduje się najczęściej na samym początku kosmicznych szos. Rozwalenie ścigacza oznacza dyskwalifikację z wyścigu. W jednym etapie miałem dosyć, gdyż była taka jedna mordercza mamucia skocznia na zimowej planecie. Myślałem wtedy, że oci… osiwieję! Polecam każdemu kto lubi stare futurystyczne wyścigi pokroju Rollcage czy Star Wars Racer. Cud miód i orzeszki. Warto!

D5 – ZNAK JAKOŚCI – Ten kafelek chciałem zaliczyć jako Maszynista, na razie będzie to jednak Znak Jakości, ponieważ okazało się, że Mega Man X został zrecenzowany u Was przez Czarnego Ivo.  Jest to pierwsza odsłona z pokaźnej serii X na SNESa. Protagonista jest niczym innym jak nowym wynalazkiem Doktora Lighta; twórcy pierwszego Mega Mana. Wynalazca zamknął swoje dzieło w kapsule. Pionierski robot X wyposażony w umysł, oraz uczucia został odnaleziony po 100 latach przez Doktora Caina. Głównym zadaniem Rockmena jest unicestwienie Łowców Maverick. Mega Man X to dobra gra. Poziomy są dość dobrze skonstruowane, jednak moim skromnym zdaniem niektóre mogłyby być ciut lepiej zrobione. Za to walka z bossami to istny majstersztyk. Każdy jeden to odmiennie uzbrojony skurczybyk. Nauka wszelkich ruchów mechanicznego Łowcy, taktyka oparta na unikach i skokach, czy dobór odpowiedniej broni to podstawa każdej walki przeciwko Maverickom. Po pokonaniu szefa otrzymujemy jego moc (jak chyba w każdym Mega Manie) która pomaga zarówno podczas przechodzenia etapów, jak i przede wszystkim ułatwia walkę z danym Maverickiem. Czasem miałem strasznie dużo podejść zanim któregoś zniszczyłem. Grając nie opierałem się na żadnym poradniku, przez co przejście gry zajęło mi dużo więcej czasu. Jak się wie którego bossa czym ubić przechodząc etapy według planu jest o wiele prościej. W przeciwnym wypadku zamiast paru minut na walce z szefem robi się godzina, dwie. Tak było, nie zmyślam! :D 

mega-man-x-snes

E1 – POTĘPIONY – miałem zagwozdkę w tym momencie. Która gra pozwoli mi wcielić się w oryginalną postać o mrocznym charakterze? Wpadłem na pomysł, żeby przejść spin-off serii Ghosts’n Goblins o tytule Demon’s Crest. Mamy do czynienia z mało znaną i słabo sprzedającą się pozycją Capcomu na konsolkę SNES. Jest też kontynuacją gier Gargoyle’s Quest, której wyszły dwie części na poprzednie generacje. Demon’s Crest jest zatem zwieńczeniem trylogii o demonie zwanym Firebrand (w Japonii: Red Arremer). Szczerze – długo nie wiedziałem o jej istnieniu, a przecież jestem fanem rycerza w bokserkach! Historia skupia się na świecie opanowanym przez demony, w którym wybuchła wojna domowa. Firebrand uzyskał szósty Herb (aż chciałoby się napisać 666) po pokonaniu Smoka Somulo w Gargoyle’s Quest II, jednak sam został poważnie ranny. Wykorzystując moment słabości Czerwonego Arremera, Demon zwany Phalanx zaatakował go i ukradł dla siebie wszystkie herby, z wyjątkiem Herbu Ognia, który został rozbity na kawałki (Firebrand wciąż ma jeden jego odłamek na początku gry) . Dzięki mocy Herbów Phalanx ogłasza się nowym władcą zarówno królestwa demonów, jak i świata ludzi. Już na początku gry stajemy z bossem, co od razu mnie zaskoczyło. Był to smok Somulo, dokładnie ten z którym Firebrand stoczył walkę w poprzedniej części, jednak tym razem pod postacią gnijącego smoka. Głównym celem gry jest zdobycie od nowa skradzionych Herbów. Demon’s Crest jest platformówką, podobnie jak Ghosts’n Goblins tyle, że z elementami RPG. W moim osobistym odczuciu jest to Mega Man w świecie Duchów i Goblinów, ponieważ Czerwony Arremer zdobywa Herby z różnymi mocami po pokonaniu bossów. Jego postać potrafi się nawet całkowicie przemieniać zyskując i tracąc pewne umiejętności. Stwór którym gramy potrafi latać, a raczej utrzymywać się w powietrzu za pomocą skrzydeł. Ogółem duży pozytyw względem sterowania, dla mnie było bardzo przyjemne. Po każdym stejdżu możemy przemierzać świat demonów z lotu ptaka (gargulca) wybierając gdzie mamy się udać. Graficznie jest bardzo ładna, muzycznie jest klimatyczna. Poziom trudności jest moim zdaniem prostszy niż w serii G&G, jednak bossowie potrafią sprawić niemały problem. Tu przydaje się refleks sprawnego platformer gamera. Samo przejście nie zajęło mi dużo czasu, zaledwie parę godzin intensywnego klepania na padzie. Zaskoczył mnie fakt, że może i gra jest krótka, ale zawiera różne zakończenia. Przez przypadek przeszedłem grę jak najszybciej się da, przez co nie do końca byłem zadowolony z endingu ;) Dlatego z pewnością będę chciał do niej wrócić, aby zebrać więcej mocy dla Firebranda, bo warto. Polecam każdemu, kto lubuje się metroidvaniach w klimacie mrocznym, czy horrorowym. 

demon-s-crest

E2 – LIKE A NERD BOSS – Hehe, zabrzmiało to prawie jak: „Like a Rolling Stone” Boba Dylana :) Tak, pokonałem kobietę, która ma nawet ludzkie imię: Barbara. Jednakże ona sama zbyt ludzka nie była ;) wystąpiła w szpilu: Battle Circuit (o tytule rozpiszę się za chwilę). Jakieś wspomnienia? Dałem jej w mordę, aż gryzła piach na plaży. Może tego nie chciałem, ale to nie była gra przygodowa a bijatyka. A tam się bije wszystko co się rusza :) 

battle-circuit-arcade

Baśka zaprasza na oklep ;)

E3 – PILOT CZASU – Battle Circuit polecił mi mój znajomy. Wcześniej, przyznam się bez bicia (haha mogłem napisać bez mordobicia!), nie słyszałem o tej grze. Dlaczego? Przecież to beat’em up, bijatyka chodzona i to starego Capcomu! Ano właśnie. Nie jest to tytuł zbyt sławny, ponieważ powstał wtedy, kiedy ten typ gier stracił już trochę na popularności w roku 1997. Poza tym jest trochę nietypowa. Można rzec, że jest nieco surrealistyczna i mocno popieprzona. Posiada też wiele podtekstów, jak choćby do Elvisa Presleya, czy do wcześniejszych gier Capcomu jak <i>Street Fighter</i>. A najdziwniejsze są postacie którymi gramy. Jeśli wydaje wam się, że Captain Commando miał najdziwniejszy team do grania w beat’em, to jesteście w błędzie. Ja też byłem. Nie wiedziałem, czy zagrać kimś kto wygląda podobnie do Kapitana Commando (o właśnie, kolejne nawiązanie, o grze z nim napisałem powyżej!), czy żółtą Kobietą Kotem, która ma swojego przyjaciela liska (WTF?!), czy różowym ptakiem Dodo ujeżdżanym przez dziecko (OMG?!), czy może w końcu chodzącym, a raczej pełzającym alienem rośliną z zębami?!?!?! Mimo wszystko sama gra jest ukoronowaniem beat’em upu tamtych lat. Mamy ciekawy system kupowania ciosów za pieniądze (pewnie zeny) co kolejny etap, który od razu mi się skojarzył z późniejszym Devil May Cry. Graficznie wypada bardzo ładnie, w końcu została stworzona na CP System II na którym powstała m.i. mini seria Dungeons & Dragons. Polecam w każdym razie do przejścia przynajmniej raz. A kafelek zaliczony przy okazji oklepu na obcych z odległej galaktyki.

battle-circuit-arcade

E4 – HEAVEN OR HELL? – Tym razem zostaję przy HEAVEN, a dokładnie chodzi o poziom trudności Beginner w grze Super Monkey Ball na konsolę Nintendo Gamecube. Razem z narzeczoną usiedliśmy i zagraliśmy w tą zwariowaną arcadówkę. Jak wrażenia? Zacne! Beka na całego  Jedno muszę przyznać – gra uczy cierpliwości i balansu. Na szczęście kafelki można z każdym miesiącem inaczej rozmieścić. Kto wie – może zdążę przejść grę korporacji SEGA na najtrudniejszym poziomie? Ze Schodów do Nieba pojechałbym Autostradą do Piekła!

E5 – KULT PLASTIKU – szczerze myślałem, że trzema pierwszymi grami będą gry z Segi Megadrive, a tu miła niespodzianka: zaliczone trzy gry na Super Nintendo Entertainment System. W skład listy wchodzą: Mega Man X, Demon’s Crest oraz F-Zero. Każda z nich jest na swój sposób dobra i szczerze powiedziawszy gdybym miał taką możliwość: wszystkie trafiłyby u mnie na półkę. Jestem zadowolony z grania w każdą. Oprócz powyższych gier na SNESA w tym okresie grałem, ale nie dokończyłem jeszcze: Final Fight 2, King of the Dragons, Wild Guns oraz Secret of Mana. Następną konsolą z trzema grami doszło Wii. Kolejno: Xenoblade Chronicles, Samurai Warriors 3 oraz Super Smash Bros Brawl. Trochę się jednak grało jak na to teraz patrzę.

relacja REWIND 2020 Cieszyn

choć to nie kolekcja KSH, to pewnie połasiłby się o takie sztosiki na SNES ;)


Lista uczestników:

  1. Wstęp
  2. repip
  3. Borsuk
  4. WojT
  5. KSH
  6. Ślepy
  7. Gomlin
  8. Prezesowa
  9. LukegaX
  10. Czarny Ivo
Naczelna Osoba na stronie, czyli Nacz.Os. (zajmuje się wszystkim i niczym). Hedonistyczny megaloman o sercu z pikseli. Ulubione gatunki: platformery, sporty extreme w sosie arcade, carcade, logiczne, klasyki z C64 i wszystko co wyzwala adrenalinę! Posiadane platformy: C64, PSX, PS2, GC, Wii, PSP, PC, DC, Xbox