Gracz Czyta | Tomasz Kreczmar “Byłem Geekiem w PRL-u”, Daniel L. Craddock “Potwory w ciemności”

Czy jest coś lepszego od grania w gry i rozmawiania o nich? Czytanie informacji na ich temat! Zapraszam na recenzje kolejnych dwóch książek z naszego tematycznego podwórka. Nie musicie być fanami X-COMa lub osuszać dyskretnie łzy na myśl o latach PRL-u, by znaleźć w tych produktach coś dla siebie. Nim sięgniecie po omówione pozycje, poczytajcie nasze impresje.

Tomasz Kreczmar “Byłem Geekiem w PRL-u”

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia na temat tej książki może być nieco odmienna od osób nieco starszych. Urodziłam się już w wolnym kraju, więc wszelkie historie o PRL-u znam jedynie z rodzinnych anegdotek i takich sobie lekcji wiedzy o społeczeństwie. Oznacza to, że ten okres w dziejach Polski jest dla mnie czasem pozbawionym jakichś sentymentów czy choćby słodko-gorzkich wspomnień, gdyż najzwyczajniej w świecie nie było mnie jeszcze na ziemi czy w planach. Stąd obserwacja wzrastania w fanostwie Tomasza Kreczmara była i dla mnie polem do eksploracji. Bo choć rzeczy, które pasjonowały autora z grubsza są mi znane, tak należy pamiętać, by zgodnie z zasadą egzegezy tekstów zachować tu Sitz im leben, czyli osadzić je w kontekście historyczno-kulturowym, a nie odczytywać przez pryzmat współczesny. Kończąc już ten pseudofilozoficzny wstęp, zapraszam Was do przeczytania, co takiego kryje się w opowieści “Byłem Geekiem w PRL-u”.

W książce nie znajduje się osobna część poświęcona grom wideo. Mimo to wydaje mi się, że fani retro i tak poczują klimat lat swojej młodości. Na początek w ogóle poznajemy pewną klasyfikację językową. Kreczmar wyjaśnia, co rozumie się przez słowo geek, a co przez nerd, a także dlaczego nie do końca można je uznać za synonimy. Przyznam, że sama nie wiedziałam, czym się te pojęcia różnią i używałam ich zamiennie, dlatego też niemal od samego początku wciągnęłam się w ten reportaż? Pamiętnik? Sama nie wiem, jak zdefiniować dokładnie gatunek omawianej książki, dotyka bowiem wielu różnych aspektów, ale i stanowi wypadkową wspomnień i przeżyć autora.

Okładka robi wrażenie

Za najciekawszą część uważam tę o grach i zabawach. Niektóre z nich kojarzyłam dzięki temu, że dało się coś znaleźć na strychu po rodzicach. Generalnie jednak te opisy, choć też zalatywały dystansem, dało się jakoś bardziej skojarzyć z autorem. W końcu tego oczekiwałam po tej książce. Nie reportażysty żyjącego w tym samym czasie, na tle wspomnianych bajerów. Właśnie kogoś, kto jest żywo zajarany tematem. Miło mi się zrobiło, gdy znalazłam informacje o mojej ulubionej planszówce ever, czyli Eurobiznesie. Z kolei strategie historyczne pokroju Wojen Napoleońskich nie były mi zupełnie znane, ale przyciągnęły moją uwagę.

Problem pojawiał się wtedy, gdy historia zmieniała się w połączenie leksykonu i kompendium, czyli de facto w większości książki. Liczyłam na więcej wspominkowych opisów niż masę przykładów i ścianę tekstu z autorami i tytułami. Czego by nie mówić, różnica we współczesnym dostępie do dóbr wszelakich jest miażdżąca i robi wrażenie na czytelniku, ale jednak od świadka tych wydarzeń oczekuje się więcej. Możliwe, że tekst przerodziłby się w jakiś zbiór anegdot, jednak w moim odczuciu jedno nie musiałoby wykluczać drugiego. Można by i sięgnąć po suche dane, i podzielić się własnymi przemyśleniami i odczuciami odnośnie do omawianego okresu historycznego.

Znaczącą wadą, kontynuując nieco wywód z wyższego akapitu, jest właśnie fakt, że miejscami ma się wrażenie, że czyta się jakieś wydanie ściągi. Autor przytacza poszczególne powieści, krótko je streszcza, przedstawiając także znaczenie, jakie miały w danym uniwersum i fandomie. Momentami łapałam się na spoglądaniu, czy nie ma jakichś cyfr, wskazujących na przypisy, tak mocno zalatywało obszernym artykułem z Wikipedii. Jeszcze gdyby wyraził na te tematy swoje opinie… Mam wrażenie, że autor był bardzo ostrożny i jeżeli wypowiadał się negatywnie na jakiś temat, odnosił się do szerszej percepcji, a nie własnej. To podkreślało odczucia, o których wspomniałam. Fajny początek, dający wielkie nadzieje, a potem transformacja w pozycję od PWN-u.

Bardzo na plus odbieram końcową część książki, czyli zestawienie biografii ważnych postaci pojawiających się w opowieści Kreczmara. Biogramy nie są długie, wydają się kompleksowe. Oczywiście jak i wiele innych fragmentów wyglądają jak żywcem wycięte z encyklopedii, jednak w tej kwestii to pasująca konwencja. Cenię szczególnie to, że o ile takich tuzów jak Edgar Alan Poe nie trzeba nikomu przedstawiać, tak dzięki Byłem geekiem w PRL-u mogłam poznać choćby Bohdana Peteckiego czy Barbarę Sielder. Choć ich dzieła nie rezonują mocno z moim gustem, prawdopodobnie w wolnej chwili spróbuję po nie sięgnąć.

Książka posiada wiele fotografii

Na pewno trzeba też docenić fotografie. Nie są kolorowe, ale zgaduję, że nie o mrugnięcie okiem chodziło, a współczesne ceny druku i papieru. Jednakże, wszystkie są bardzo wyraźne, niektóre zajmują aż dwie strony, co pozwala niemal namacalnie doświadczyć niektórych przedmiotów. I to jest świetna sprawa! Gdy autor wymienia choćby masę sprzętów, poszczególnych gramofonów czy walkmanów, nie trzeba ich sobie wyobrażać czy googlować, ale można od razu porównywać i dziwić się, jakie to wszystko było dawniej ciekawe. Jeśli ktoś zmęczy się tekstem, może sobie choćby przejrzeć to wydanie, z pewnością jakieś wspomnienia mu się odpalą. Oprócz wspomnianego Eurobiznesu miałam uśmiech na ustach po obejrzeniu zdjęcia piłkarzyków (moja matka dostała je na Komunię, można porównać ze współczesnymi prezentami…) i Szkieletora z He-Mana, którego kiedyś zakupiono mi w jednym z przemyskich kiosków.

Trudno mi jednoznacznie ocenić tę pozycję. Jeżeli szukacie kompendium i jakiegoś punktu odniesienia w pisaniu tekstów, będzie jak znalazł. Mimo wszystko zabrakło mi tego, co najważniejsze w takiej pozycji, czyli zajawki. Niewątpliwie mamy do czynienia z relacją naocznego świadka wydarzeń, ale jest ona tak zdystansowana i niemal pozbawiona osobistego podejścia, że trudno samemu złapać bakcyla. Dla mnie żółte. Nie zajarał mnie ten PRL od strony geekowskiej w ogóle. Nie wiem jednak, czy to kwestia rocznika, czy samego tekstu.

Retrometr


David L. Craddock “Potwory w ciemności”

Sukcesywnie zamawiam kolejne książki o grach z wydawnictwa Open Beta, by potem na nie pomstować, bo nie dały mi tego, co mi obiecały lub na co się nastawiałam. Kilka przedmiotów jeszcze czeka na zakup, ale tym razem zabrałam się za coś, co stanowiło dla mnie spore ryzyko. Omawiana pozycja dotyczy gier, które nie są mi bliskie i zaledwie delikatnie je kojarzę. O ile jednak co do serii GTA lub Resident Evil miałam jakiś punkt odniesienia, tak tutaj wkraczałam w nieznane. Czy ta książka może być ciekawa dla prawdziwego kosmicznego parweniusza? Już za moment się dowiecie.

No dobrze, potrzymam Was jeszcze trochę w niepewności. Najpierw przedstawię konstrukcję książki i te elementy, które najbardziej zasługują na wyróżnienie. Zasadniczo Potwory w ciemności można podzielić na dwie części. Pierwsza to sama opowieść snuta przez autora. W 14 rozdziałach przedstawia początki domorosłego twórcy, Juliana Gollopa. Historię tę poznajemy już od najmłodszych lat bohatera, dzięki czemu towarzyszymy mu i w łapaniu pierwszej komputerowej fascynacji, i podczas tworzenia pierwszych projektów, gdy jeszcze nie mógł marzyć o tym, że ktoś mu za nie zapłaci. Jak się okazuje, w jego przypadku powiedzenie “co Cię nie zabije, to Cię wzmocni“, sprawdziło się w 100%. Druga część jest czymś w rodzaju bonusu. Znajdziemy tam wywiady z osobami związanymi z grą X-COM, m.in. kompozytorem muzyki, czy testerem produkcji.

Fakes Forge umie w okładki

Choć zwykle na szatę graficzną narzekam bliżej końca tekstu, tak tutaj muszę to zrobić teraz. Podobnie do niektórych recenzowanych już książek wydawnictwa, tak i tu nie ma ani jednego screena. Okładka jest stworzona przez jedynego i niepowtarzalnego Fakes Forge, wyraźnie nawiązując do gry. Z kolei samo czytanie musiałam co rusz przerywać, by po prostu sobie te gry obejrzeć. Teoretycznie dałoby się bez tego, ale gdy nie miałam ich przed oczami, nieco gubiłam się w tekście. Równocześnie jednak chcę zaznaczyć, że czyta się go dobrze (poza wspomnianym mankamentem). Doceniam to, że śledzi się intensywnie kroki bohatera. Dla przyszłych twórców cenne będzie spojrzenie na ambicje, inspiracje i umiejętność radzenia sobie z problemami. Znajdziemy tutaj klasykę gatunku, czyli choćby zdefraudowanie pieniędzy, ewentualnie ich utrata przez gapiostwo, załamanie, porzucenie studiów, pomoc rodziny. Całość potrafi naprawdę wciągnąć niczym dobry serial.

W pewnym momencie, kiedy śledziłam tekst, miałam nieodparte wrażenie deja vu. Ta sytuacja szybko się rozwiała, ponieważ twórczość i drogi Gollopa przecięły się z Sidem Meierem. W recenzowanych przeze mnie Wspomnieniach autora pojawiały się podobne rozdziały, zwłaszcza z czasów współpracy z Johnem Stealeyem. Wówczas młody twórca chciał wydawać gry pod szyldem Microprose. Wzajemne próby zdobycia konsensusu są bardzo ciekawe i warto się w nie nieco bardziej wgłębić. Tak naprawdę po niej przeczytacie jeszcze kilka rozdziałów i czeka Was koniec głównej opowieści. Łącznie z epilogiem jest to… 150 stron!!! Omijam tu, oczywiście zawartość dodatkową.

To mógłby być screen z gry, którego nie uświadczycie w książce

Redaktorzy z Open Bety mają bardzo małą interlinię i do ilości stron można nieco dodać, ale mimo wszystko uważam to za zbrodnię. Nawet jeśli wyczerpano temat, można było pokusić się o jakąś edycję poprawionego dzieła, ewentualnie dołączenie czegoś. Wywiady może i są ciekawe, ale tak naprawdę nie miałam poczucia, by jakoś bardzo rozwijały omawiane kwestie lub stanowiły taką wartość, która usprawiedliwi ten autorski speedrun. Albo opcja z pakietami, albo dłuższy tekst. Pewnie, że niektóre historie mogą być przeciągane i jednak wszędzie sprawdza się zasada jakość ponad ilość, ale kupując produkt w pełnej cenie, która też jest wysoka, oczekuję czegoś więcej niż rozrywki na weekend.

Kolejna książka, co do której mam mieszane uczucia. Z jednej strony nieco lepiej się ją czytało niż choćby Itchy, tasty, ale nadal po ukończeniu mam spory niedosyt. Na pewno dodatkowe 20 stron by jej nie zaszkodziło, Generalnie dużo czasu z nią nie spędzicie, bo wchodzi jak nóż w masło, stąd mimo wszystko postawię słabe zielone, jednak nie jest to produkt pozbawiony wad. Mam nadzieję, że Open Beta przestraszy się konkurencji, ewentualnie samo z siebie zwróci uwagę na to, że pewne mankamenty powtarzają się z książki na książkę.

Retrometr

O Prezesowa 77 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.