Gracz Czyta | David Kuschner “Jacked. Chuligańska historia Grand Theft Auto”, Alex Aniel “Itchy, tasty”

Jakoś ostatnio wpada mi na ruszt sporo książek o grach. Część pochodzi z kupki wstydu, inne już przeczytałam, ale jeszcze nie miałam okazji zrecenzować. Dzisiaj dobór będzie bardziej dopasowany niż zwykle, gdyż nie tylko są to pozycje o grach, jakie pojawiły się w Polsce dzięki Openbeta, ale też o powstaniu i rozwoju dwóch świetnie znanych nam giereczkowych serii. W oczekiwaniu na GTA 6 oraz Resident Evil 9, zachęcam do lektury!


David Kuschner

“Jacked. Chuligańska historia Grand Theft Auto”

Nic tak dobrze nie rozpoczyna recenzji, jak jakiś utarty frazes albo banał. Żeby zatem dobrze wejść w tekst, napiszę to teraz, abyśmy mieli to już za sobą. Seria GTA jest absolutnie kultowa. Pierwotnie wcielaliśmy się w zakapiora, dostając do dyspozycji miasto w rzucie izometrycznym i dość oryginalne sterowanie na konsolach. Obecnie wielu sympatyków z wypiekami na twarzy wypatruje szóstej odsłony, gdy poprzedniczka sprzedaje się jak świeże bułeczki na już którąś z kolei generację konsol. Skąd wziął się fenomen tych produkcji? Czy wynikało to jedynie z łamania granic, gdyż zwykle za co drugą strzelaninę w Stanach odpowiedzialnością obdarza się “te głupie, pełne przemocy gry”? Choć pewne kontrowersje wzbudziło uczestnictwo w torturach w piątej części, wiele innych zjawisk w ogóle nie szokuje, ale Wielka Kradzież Aut wciąż zachwyca i prze przed siebie. Tymczasem jeżeli chcemy poznać ciekawostki ze świata GTA, początki Rockstara i ich najwspanialszego dziecka, warto sięgnąć po książkę Davida Kushnera Jacked. Chuligańska historia Grand Theft Auto.

Cudowna okładka!

Na początek bardzo ważna uwaga – choć na polskim rynku zadebiutowała rok temu, oryginalnie powstała w 2012 roku. Oznacza to, że wielu późniejszych dram i kontrowersji, choćby i tych dotyczących najbardziej hardkorowych crunche’ów, tutaj nie doświadczymy. Opowieść zdaje się kończyć na czwórce i zahacza o Bully’ego. Właściwie cała pozycja zbudowana jest chronologicznie. Autor przeprowadzał liczne rozmowy z twórcami oraz osobami związanymi z serią, sięgał również po wszelkiej maści truizmy obrońców cnót i moralności, nawołujących do zniszczenia tego jądra zła. Wiele tekstów jest świetnych, nikt nie gryzł się w język i nie bawił w cenzurowanie, dlatego jeśli lubicie cięte uwagi i opinie, możecie dopisać plusik przy ostatecznej ocenie, jaką chcielibyście wystawić.

Pierwotnie to wcale nie miała być gra o gangsterach. Choć może także, ale z pewnością nie w roli protagonistów, których wspieramy w dokonywaniu coraz większych bezeceństw. Jak to często bywa w przypadku twórców gier, początkowo zakochali się w medium jako odbiorcy. Choć współcześnie Brighton kojarzy się mocno z piłką nożną i naszym Jakubem Moderem, to właśnie tam Dan i Sam Houserowie zatopili się w wirtualnej rozrywce, namiętnie korzystając z automatów. Oczywiście od pierwszej miłości do przejścia w działanie prowadziła długa droga, ale w końcu młodzieńcza fantazja zwyciężyła w starciu z asekuranctwem i zdrowym rozsądkiem. Gdy już po latach udało się przekuć pasję w czyn, młodzi twórcy odkryli, że bycie policjantami i tymi dobrymi powoli staje się nudne. A gdyby odwrócić konwencję? Niech to złodzieje walczą z policją i próbują jej umknąć. Ogromną rolę w kwestii inspiracji odgrywały wszelkiej maści filmy o tematyce gangsterskiej i samo kino w ogóle, którego fanem był Sam.

Na pewno tym, co odróżniało Rockstara od konkurencji, była próba odważnej reklamy. Balansowanie na granicy doszło do tego stopnia, że twórcy nawet strollowali samych siebie. Z pewnością na rozwój marki nie wpłynęła pozytywnie sytuacja, gdy stworzyli stronę Fuckstar. Rzekomo miał za nią odpowiadać były pracownik, jednak prędko wyszło na jaw, że to same Gwiazdy Rocka podjęły takie działanie dla nagłośnienia produkcji. Co więcej, nie wszyscy członkowie zespołu zostali wprowadzeni w proceder, by uzyskać lepszy efekt zaskoczenia. O ile jednak w tej sytuacji sami wyprowadzili się pod strzał, mogli także skarżyć się na wolność słowa, gdy próbowano ocenzurować jedno z ich haseł. By pozostać w temacie swojego uniwersum, zachęcali graczy do ukradzenia gry. Fani piratów pewnie przyjęli to z radością i dosłownie, nie widząc pewnego mrugnięcia oka do potencjalnych odbiorców, jednak opinia publiczna odczuła pewien niesmak. O ile w przypadku samej tematyki gry można zwrócić uwagę na pewną konwencję i tłumaczenie w stylu “to tylko gra”, tak już wychodzenie poza ramy wirtualnej rozrywki z tego typu propozycją wydawało się przegięciem.

Sporo miejsca poświęcono słynnym sporom z naczelnym hejterem serii, czyli Jackiem Thompsonem. Właściwie od pierwszych popularniejszych odsłon ogłaszał wszem wobec, że to niemal dzieło szatana, powołując się przy tym na swoje religijne przekonania. Autorowi krytyki umykało, że gra przeznaczona była dla dojrzałego odbiorcy. Sam dokonał prowokacji, kiedy wysłał syna do sklepu i polecił mu sprawdzić, czy faktycznie uda mu się bez problemu nabyć którąś z części. Jaka była jego reakcja, gdy na jaw wyszła słynna minigierka z San Andreas, która pozwalała graczowi pomóc CJ-owi w intymnych kontaktach z jego dziewczyną? Dowiecie się z książki. Doceniam profesjonalizm autora, ponieważ stara się opisywać te historie bez oceniania samozwańczego zbawcy młodzieży – mnie się kilka razy podczas czytania nóż w kieszeni otwierał. Podobnie jak wielu fanom Rockstara, którzy nie kryjąc oburzenia obrzucali go najgorszymi inwektywami za pośrednictwem Internetu.

Całość czyta się dość szybko. Początkowo można się nieco gubić w postaciach i studiach, ale im dalej, tym lepiej. Objętość jest przy tym dość spora, więc z pewnością nie jest to produkt na jedną posiadówkę. Wymienione wcześniej atuty, czyli rozmowy zarówno z osobami wspierającymi projekt, jak i tymi z drugiej strony barykady, dodają autentyczności całej opowieści. Choć z książki wylewa się jednak wielkość GTA, nie ma tu klasycznego fanbojstwa i żadne opinie nie zostają czytelnikowi wtłaczane do gardła. Był to pewien zarzutu w kontekście Wojen konsolowych, gdzie autor zdawał się sympatyzować z jedną ze stron. W przypadku Jacked nie ma o tym mowy. Pojawiają się w niej zarzuty w kierunku serii, które można uznać za absurdalne, jednak jest tam i miejsce na konstruktywną krytykę.

To mógłby być screen z książki, ale tych w niej nie uświadczycie

Szata graficzna, na którą składa się okładka autorstwa Fake Forges (polecam użytkownika!) oraz wykorzystywanie przy kolejnych rozdziałach motywów z gier z serii stanowią ogromny plus. Jednakże, przyćmiewa to ogromna wada, jaką jest brak jakichkolwiek innych grafik czy screenów. Nie wiem, czy wynika to z jakiś ograniczeń licencyjnych, czy po prostu z zamysłu autora, jednak współcześnie tworzenie książek o grach bez żadnych obrazów zakrawa o zbrodnię. Cena produktu jest podobna do ceny książki o Sierze, a tam mamy całą masę zdjęć, także w kolorze. Znam tę serię na tyle dobrze, że wiele rzeczy widzę w wyobraźni, gdy o nich czytam, jednak mimo wszystko przydałby się jakiś koloryt, choćby i w odniesieniu do samych twórców, którzy nadal będą dla mnie anonimowi, jeśli ich nie wygoogluję.

Całość czyta się z dużym zainteresowaniem. Na pewno razi to, że publikacja tak późno ukazała się na naszym rynku, jednak zdecydowanie jest godna polecenia. Jest bardzo motywująca, gdyż nie tylko ukazuje trafione pomysły, ale i błądzenie po omacku oraz faktyczne wtopy Houserów i ich współpracowników. GTA to fenomenalna seria nie dlatego, że jest w niej seks, przemoc i inne tematy uważane za kontrowersyjne przez piewców moralności, ale przez swoją niesamowitą grywalność, ciekawą historię, ogromną wolność i umiejętność stworzenia satyry współczesnego świata. Przeczesując kolejne kartki z pewnością będziecie chcieli od nowa wskoczyć w koszulę hawajską i odpalić kolejny raz Vice City Billie Jean w głośnikach.

Retrometr

 


Alex Aniel

“Itchy, tasty”

Nic tak dobrze nie rozpoczyna recenzji, jak jakiś utarty frazes albo banał. Żeby zatem dobrze wejść w tekst, napiszę to teraz, abyśmy mieli to już za sobą. Seria Resident Evil jest absolutnie kultowa. Gdzieś już widzieliście te zdania? Niemożliwe! W każdym razie, jak w przypadku każdej dużej franczyzy, postanowiono w końcu zbadać jej początki i rozwój. Jak będziecie mogli przeczytać w nieoficjalnej historii jednego z praojców survival horroru, niewiele brakło, by tytuł w ogóle się nie ukazał lub zakończył serię bardzo słabą kontynuacją. Podobnie jak w wielu przypadkach zdecydował upór twórców, ale także pewien łut szczęścia.

Kolejna okładka od Fake Forges

Zanim przejdziemy do narodzin serii, która powoli dobija do dwucyfrówki, a mam tutaj na myśli jedynie kanoniczne części, autor wskazuje na inne produkcje, które stanowiły inspirację dla Capcomu. Nie sposób nie wspomnieć o produkcji znanej z Famicoma, która nie ukazała się na NES-ie, czyli Sweet Home. Jak na tę maszynkę, powstała dość złożona gra, mająca na celu przetrwanie jak największej liczby osób. Sposobów śmierci było całkiem sporo, więc przeprawa wcale nie była łatwa. Dzisiaj takie produkcje to norma, ale pamiętajmy, o jakich czasach mówimy. Po powstaniu famicomowej gry, choć została ciepło przyjęta, Capcom wrócił do tworzenia przyjemnych platformówek. Horrorem można ewentualnie nazwać kolejne części MegaManazważywszy na ich poziom trudności, jednak dopiero przyjście do studia Shinjiego Mikamiego sprawiło, że na nowo zainteresowano się kanonicznym straszeniem w grach.

Po pierwszej części przyszła fenomenalna dwójka. Jej ponadczasową siłę udowodnił z pewnością remake. Choć poprawiono wiele rzeczy, nadal bazowała na oryginalnych koncepcjach. Tymczasem pierwotne powstanie tej części nie obyło się bez perturbacji. Gdy powstało już całkiem sporo materiału, panowie z Capcomu stwierdzili, że kontynuacja jest najzwyczajniej w świecie nudna. Obecnie stanowi ciekawostkę, nazwaną roboczo Resident Evil 1,5. Z pewnością rozpoczęcie pracy niemal od nowa musiało być wyrazem ogromnej odwagi – w końcu terminy gonią – oraz perfekcjonizmu Japończyków, którzy robili wszystko, by dostarczyć graczowi jak najlepszy produkt.

Nie ukrywam, że za dzieciaka bałam się trochę tytułowego bohatera trzeciej części. Nemezis groźnie spoglądał z okładek wielu magazynów prasowych. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że pierwotnie miał to być zaledwie spin off serii, na dodatek planowany już na nową maszynkę Sony. Jednakże, Capcom poczuł na plecach oddech i Parasite Eve oraz genialnego Silent HillIlość sprzedanych egzemplarzy wspomnianych tytułów prędko zrewidowała plany Japończyków. To, co pierwotnie miało być prequelem dwójki i nosić nazwę Resident Evil 1,9 (co oni mają z tymi częściami dziesiętnymi?) okazało się mocnym ukoronowaniem trylogii na Szaraku. Czy była lepsza od poprzedniczki? Zdania są podzielone. Sama najbardziej lubię przygody Leona w czwórce, ale z omawianych części najbardziej zapadł mi w pamięć właśnie on, pojawiające się nagle monstrum.

To mógłby być screen z książki, ale tych w niej nie uświadczycie

Po drodze oczywiście pojawia się jeszcze masa informacji na temat interesującej nas serii, ale autor nie tyle zwraca uwagę na samą chronologię, w jakiej wydawane są kolejne pozycje, ale nieco poboczne aspekty, przy uwzględnieniu nowości, jakie niosą ze sobą nowe gry spod szyldu Capcomu. Choć w odróżnieniu od wyżej opisywanej książki, ta pojawiła się na rynku rodzimym i polskim w tym samym roku, czyli 2021, swoją treścią nie obejmuje najnowszych przygód syngowanych jako Resident Evil. Sam autor zaznaczył, że swoje badania kończy wraz z odejściem z firmy osób odpowiedzialnych za największe sukcesy oraz narodziny bogatej serii. Oznacza to, że najmłodszym opisanym dziełem jest Resident Evil: Deadly Silence z 2006 roku.

Ogólnie należy docenić skrupulatność autora. Faktycznie czuć, że to ktoś, kto po prostu kocha tę serię i do jej twórców podchodzi z pewną estymą, ale bez całowania ich stóp. Alex Aniel wykonał kawał dobrej roboty. Mimo wszystko wydaje mi się jednak, że cała ta opowieść jest nieco zbyt grzeczna. Jasne, Japończycy z ich etyką pracy nie przypominają nieodpowiedzialnych Brytyjczyków, samozwańczych gwiazd rocka, jednak momentami te gładkie formy nieco nużyły. Kulisy powstania serii są bardzo ciekawe, gdyż będąc średnio zaznajomiona z serią, nie spodziewałam się, jak wiele zmiennych wpływało na jej kształt, także w odniesieniu do głównego kanonu. W tej książce także nie ma screenów, co uważam za jeszcze większą wadę niż w Jacked, ponieważ jest niemal o sto stron cieńsza, a cenowo mocno się nie różni. Mimo wszystko wydaje mi się, że kilka obrazków nie zrobiłoby aż takiej różnicy dla kieszeni wydawcy i klienta.

Cieszę się, że książki o grach na naszym rynku są wydawane regularnie i mają dedykowane sobie wydawnictwa. To oznacza, że przestaną być jakimś wyjątkiem czy przypadkiem, a zaczną być normą. O ile jednak dawniej można było mniej krytycznie do tego podchodzić, w myśl zasady “jak się nie ma, co się lubi”, tak teraz należy patrzeć po prostu uczciwie. Itchy, tasty jest pozycją ciekawą, ale podtytuł może mylić, gdyż odnosi się do całej serii. O tym, ile gier naprawdę opisano, dowiemy się z zakończenia. Brak screenów i dwieście stron z hakiem za pięć dych bez grosza to sporo. Autor dotarł do wielu informacji, ale też zaznaczył, że jego historia jest nieoficjalna, więc tak naprawdę pewnie niektóre rzeczy należałoby sprawdzić. Z bólem serca, ale jednak wystawiam nieco niższą notę, niemniej i tak polecam w oczekiwaniu na kolejne książki Openbety, Gamebooka i innych wydawnictw, które chciałyby nam zaserwować rozrywkę na najwyższym poziomie.

Retrometr

Screeny gier pochodzą z MobyGames (bo przecież nie z tych książek…).

O Prezesowa 75 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.