Nie samym graniem żyje człowiek, czasami trzeba dać odpocząć oczom od niebieskiego światła i skierować je na literki spoza ekranu. Tym razem przedstawię dwie pozycje, ogniskujące się wokół gier, których fenomen, choć niezaprzeczalny, nieco mnie ominął. Ani bowiem Football Manager, ani Sid Meier’s Civilization nie były grami, które długo zajmowałyby miejsce na moim dysku. Ze strategii uwielbiałam Heroesów, a tryb menedżerski w FIFAch w pełni mnie zadowalał. Mimo to obie książki okazały się ciekawą przygodą literacką i pozwoliły mi lepiej zrozumieć, dlaczego tylu graczy nie mogło się mylić. Zapraszam do przeczytania i recenzji, i samych książek, warto!
Sid Meier Wspomnienia
Na polskim rynku autobiografia Sida Meiera ukazała się za sprawą wydawnictwa znak w 2021 roku. Już na pierwszy rzut oka widać, że historia będzie długa i obszerna. W środku oprócz samej treści znajdują się także dwa bajery. Pierwszy, dość powszechny, to grafiki. Nie ma ich zbyt wiele i są czarno-białe, co współcześnie w pozycjach o grach zwykło uchodzić za kryminał. Trudno ocenić, czy celem było nie wywindowanie kosztów, w każdym razie jest jak jest. Druga opcja, która mnie bardzo ujęła, to osiągnięcia. Gdy dotrzemy do konkretnego fragmentu tekstu lub za nami określona ilość stron, trafiamy na odnośnik przyznający nam konkretne trofeum. Takie mrugnięcie okiem do gracza jest całkiem ok. Tym bardziej się cieszę, że to moja pierwsza platyna. Skoro kwestie techniczne mamy za sobą, czas zajrzeć do środka samej opowieści.
Wszelkiej maści biografie i autobiografie zwykły sięgać opisów wczesnego dzieciństwa – rzadko normalnego, częściej bardzo błogiego lub równie trudnego – by dopiero potem, ukazując jasny ciąg przyczynowo skutkowy, przedstawić karierę bohatera opowieści. Sida Meiera poznajemy jako młodzieńca, który pracuje w miejscu związanym z grami, tyle że hazardowymi. Zadowolony z fuchy w Vegas, nieco mniej z niekończących się zebrań, postanawia w końcu wykorzystać swój potencjał związany z wyuczonym zawodem, wszak jest programistą. Zupełnie przypadkowo, podczas spotkania ze znajomym z pracy, zaskakuje go swoją wiedzą na temat działania algorytmów gier. Bill, jego pierwszy współpracownik, wydaje się być pozytywnie zaskoczony wiedzą Sida i obiecuje mu, że jeśli tylko stworzy dobrą grę, on ją sprzeda. Reszta jest historią.
Wspomniany kolega początkowo będzie bardzo blisko z protagonistą. Jako były lotnik przeforsuje pomysły na gry o lataniu. Po pewnym czasie Sidowi się znudzą, jednak nie przekreśli to wspólnego startu, który ich połączył. Już w tym miejscu warto napomknąć, że Meier jest świetnym gawędziarzem i do wielu dykteryjek dokłada swoje opinie, czasem też i przytyki. Ujmujące jest choćby to, jak wskazuje na koloryzowanie Billa w kwestii rekordów bitych przez niego w poszczególnych grach. Jak się okazuje, panowie zupełnie inaczej je zapamiętali, przy czym Sid gotów byłby kamratowi odebrać przynajmniej jedno zero. Jednakże, wszelkie relacje jakie łączą autora z innymi ludźmi ukazane zostały przede wszystkim w odniesieniu do jego kariery jako twórcy gier. Stąd też kwestie dzieci, małżeństwa, rozwodu czy ponownego związku pojawiają się niejako przypadkowo. Oznacza to, że historia autora ogniskuje się wokół pracy oraz inspiracji twórczych.
Z pewnością jedną z ważniejszych wartości dodanych książki jest wyraźna pasja, która wręcz wylewa się z jej kart. Na każdym kroku widać, że Sid to nerd z krwi i kości, który nie tyle marzy o wydaniu jak najbardziej kasowego produktu, ale czegoś, co przykuje innych przed monitory jak najdłużej. Nikogo nie zaskoczy fakt, że najwięcej miejsca poświęcono serii Civilization. Na etapie prototypów Meier nie spodziewał się, że pomysł aż tak zażre. Owszem, inspirował go Will Wright, więc wzrastająca popularność symulatorów wszelkiej maści nikogo nie zaskakiwała. Tymczasem dopiero bliscy autora, spędzający długie godziny przy grze, stanowili największy dowód na to, że to się może udać. Warto zauważyć, że choć wiele tytułów było sygnowanych nazwiskiem najważniejszego twórcy, niektóre pomysły nie tyle nie zostały przez niego wymyślone, co wręcz nie były aprobowane. Gdy udostępniono możliwość wprowadzania cheatów do Cywilizacji, Meier stanął okoniem. Uważał, że to niepotrzebne uproszczenie. Okazało się jednak, że fani jeszcze bardziej przywiązali się do tytułu, tworząc coraz to bardziej skomplikowane scenariusze i korzystając z różnych udogodnień.
Wielką pasją Sida, poza tworzeniem gier, jest muzyka, przede wszystkim klasyczna. Jego ulubieniec to Bach. Jak zauważa autor, często muzykalność i zdolności matematyczne idą w parze. Dostrzegał tę zależność również u siebie. Oczywiście, należy zachować wszelkie proporcje, gdyż Meier grywał przede wszystkim w kapelach piwnicznych, a i profesjonalny Fragile nie należy do znanych grup, jednak z pewnością stanowiło to odskocznię od kodowania przed komputerem. Zresztą, do kilku produkcji także stworzył soundtrack. Człowiek orkiestra, nomen omen.
Okładka do Piratów niczym z harlequina (nie czytam takich książek, koleżanka mówiła…)
Często ludzie kultury, pisząc własne autobiografie, pomijają tematy niewygodne lub odpowiednio koloryzują, by odpowiedzialność za niepowodzenie zrzucić na kogoś innego. Twórczość Meiera nie obyła się bez pudeł, pomysłów nietrafionych czy niedokończonych projektów. Sid wspomina pomysł na grę o dinozaurach, która w końcu nie ujrzała światła dziennego. Potencjalne Dino Age było bardzo ambitnym projektem, który w końcu przerósł twórcę. Co gorsza, informacje o powstającej grze pojawiały się w prasie, zatem zakończenie procesu twórczego było śledzone przez ludzi branży i fanów, którzy ostrzyli sobie zęby na kolejne dzieło ich idola. Sam autor zauważył, że nie był w stanie wymyślić jakiejś oryginalnej koncepcji dla całości. Wszystko, co wraz z ekipą udało się stworzyć, stanowiło kopię innych tytułów. Ostatecznie zatem gra nie została wydana.
Ze względu na prywatne sympatie, najbardziej ciekawiło mnie powstanie Pirates! Gra dająca tyle opcji, mająca swoją fabułę, a jednak pozwalająca skończyć przygodę wówczas, gdy zapragnie tego sam gracz. Nie było to zbyt powszechne rozwiązanie, a jednak zażarło! Co ciekawe, sama tematyka nie była pomysłem Sida. Ba, pierwotnie stawiano nawet na większy realizm kosztem rozrywki, co zdecydowanie nie odpowiadało twórcy. W związku z tym dokonał tak wielu zmian, że i przy tej grze pojawiło się jego imię i nazwisko.
Choć całość czytało się całkiem ciekawie, końcówka nieco mi się dłużyła. Trudno mi ocenić, czy to zmęczenie materiału, czy może nieco gorszy finisz, w każdym razie brnęłam do końca przez zaciśnięte zęby. Jeżeli kogoś interesują kulisy twórczości Meiera, a nie jakieś dramy z życia osobistego, dobrze trafił. Po lekturze można stwierdzić, że wyłania się z niej całościowy obraz twórcy. Każda gra jest odbiciem jakiejś cechy lub pasji Sida. Dzięki temu widać, że to ktoś żyjący z tego, co kocha i wkładający w to całe swoje serce, nie tylko algorytmowe. Patrząc na kawał pracy, jaki wykonano, stawiam zieleń z minusem (za przeciągnięcia), jednak uważam, że fani samego Meiera bez problemu dadzą niczym niezmącony zielony.
Ian Macintosh, Kenny Millar, Neil White,
Football Manager to moje życie
W giereczkowym życiu towarzyszyły mi dwa piłkarskie symulatory. Pierwszym była legendarna Liga polska menadżer, w której za pomocą kodów ściągałam do rodzimych zespołów gwiazdy pokroju Beckhama czy van Nistelrooya. Co ciekawe, zgodnie ze znanym powiedzeniem pieniądze nie grały, gdyż złożony naprędce team zbierał baty od potęg obecnej Ekstraklasy. Wówczas z pomocą przychodził kod na punkty. Dużo więcej czasu spędziłam z FIFĄ 2005, pierwszą grą z serii, którą miałam na pececie. Żeby oszczędzać czas, często symulowałam mecze i wkraczałam, gdy sytuacja była dosłownie podbramkowa. Nigdy jednak nie przyszło by mi do głowy, by przeprowadzając transfery odstrzelić się w wyjściową kieckę lub ominąć jakieś ważne wydarzenie, ponieważ prowadzone przeze mnie Burnsley historycznie wygrało Ligę Mistrzów. Jak się okazuje, jestem w odosobnieniu, gdyż dla wielu obcowanie z Football Managerem faktycznie stanowiło istotną część życia. Poznajemy ją dzięki wydawnictwu Sine Qua Non – w moim odczuciu są to najwięksi specjaliści w dziedzinie książek sportowych, mam liczną kolekcję i większość szczerze polecam – w wydanym w 2020 roku Football Manager to moje życie.
Przechodząc jednak do sedna. Tak naprawdę sam tytuł świetnie oddaje to, co znajdziemy w środku. Jest tam masa historii osób, którym rozpadły się związki lub spotkały je inne niepowodzenia, co wynikało z niezdrowej miłości do gry. Wiele wypowiedzi koncentruje się wokół tych samych piłkarzy, obecnie kompletnie nieznanych, ale mocno rokujących w omawianej produkcji. Rodzima wersja została także uzupełniona o wypowiedzi polskich graczy, za co z pewnością należy się plus. Komuś się po prostu chciało. Od razu warto zaznaczyć, że Football Manager nie jest spójną historią. To zestaw wywiadów, ciekawostek, obserwacji. Oczywiście wszystko ogniskuje się wokół gry, a sama struktura opowieści pozwala czytać ją wyrywkowo i z większymi przerwami, bez obawy o utratę wątku.
Już przy pierwszym zetknięciu rzuca się w oczy ciekawa szata graficzna. Znajdziemy w środku całą masę screenów z gry, zdjęcia piłkarzy i inne animacje. W dymkach wyróżniono wybrane twitty, a przy każdej opowieści gracza znajdują się ikonki, wskazujące, jakiej sfery życia dotyczyć będzie jego opowieść. Osobno wyróżnione zostały również statystyki z gry oraz poradnik użytkownika, stylizowany na rękopis. Świetnie to wygląda i jest bardzo intuicyjne, nie występuje tu przerost formy nad treścią, choć jeśli chcę być uczciwa w stosunku do wyżej omawianej książki, tak i tu brakuje nam kolorowych grafik.
Dla mnie ogromną wartością dodaną książki jest również to, że jej tłumaczem oraz autorem wywiadów jest jeden z moich ulubionych dziennikarzy, Leszek Milewski. Co prawda w książce mało jest miejsca na jego charakterystyczne poczucie humoru oraz celne uwagi, jednak samo nazwisko z pewnością było wabikiem, który mnie przyciągnął. Ciekawe było także obserwowanie piłkarzy z perspektywy czasu. Na ile prognozy twórców się sprawdziły, kto faktycznie zrobił wielką karierę, a kto przepadł, choć zgodnie z rokowaniami mógł otrzymać Złotą Piłkę. Poczesne miejsce znajduje tu także polski piłkarz, Marcin Harasimowicz. Dowodem na to, jak śledzenie statystyk i niewielkich kuleczek, które dopiero wraz z upływem lat zaczęły przypominać ludzi, jest cała masa youtuberów grających w tę grę i niesłabnąca popularność ich produkcji.
Przykładowa strona ze środka
Jak dla mnie Football Manager okazał się bardzo ciekawą lekturą. Mimo faktu, że preferuję zwykłe mecze, czytanie o fenomenie śledzenia godzinami taktyki, obserwacji rynku transferowego oraz heroicznych zwycięstwach było przyjemne. Jeszcze raz podkreślę, że doceniam aktualizację treści poprzez dołożenie polskich akcentów. Całość napisana została w luźny sposób, ale nie nonszalancki, co sprawia, że chętnie się po nią sięga, zarówno na te krótsze, jak i dłuższe posiedzenia. Jeśli jednak wybierzecie tę drugą opcję, nim się obejrzycie już będziecie mieć ją przeczytaną i chyba właśnie objętość jest jej największym mankamentem, który jednak nie przesłania licznych zalet.