Co roku na jednym z portali tematycznych pisałem sobie podsumowanie mojego roku z grami. Teraz mam swój portal, więc siłą rzeczy wcisnę się z tymi przemyśleniami Wam na RnG. Ostrzegam, tekst jest luźną gadką szmatką po której zapewne nikt z Was mądrzejszy nie będzie ;).
gdy śnieg nie jest biały…
W nowy 2016 rok wjechałem ostro i bez trzymanki za sprawą Burnout 2: Point of Impact ogrywanej na PS2. Za oknem nędzna plucha i co za tym idzie 2x wolniej jeżdżące samochody „bo drogowców zima zastała”, a na chodniku pod lekką pokrywą mieszaniny błota i śniegu zakamuflowane psie odchody czekały na miłośników zwierzątek i natury. Ja w domowym zaciszu prosto w stronę słońca gnałem na łeb na szyję jadąc pod prąd, wciskając gaz do dechy i robiąc mega wślizgi na oślep moją żółto-niebieską bryką. Uwielbiam Burnouty za to poczucie beztroski bezgłowego szaleńca. By mieć wszystko trzeba jednak się nieźle napocić bo łatwo nie ma, a do tego w trybie Crash trzeba nawet pokombinować jak tu ugryźć skrzyżowanie, by rozdupcyć jak najwięcej samochodów.
Zaraz po tym zmiana konsoli pod TV i wrzuciłem na luz zapodając krążek z Nights: Journey of Dreams na Wii. Naczytałem się trochę o oryginalnej grze, wiele ochów i achów to i kontynuację postanowiłem sprawdzić bo Saturna raczej nigdy nie kupię. Nie jest jednak dobrze, miałem sobie relaksująco śmigać po snach, a wkurzało mnie sterowanie, trochę archaizmów, bardzo dziecinny klimat i generalnie jakoś tak nieprzyjemnie i odtwórczo było. Na szczęście gra bardzo szybko pokazuje napisy końcowe. Potem znów zmiana klimatów i konsoli jak to u mnie bywa. Kiedyś namiętnie napierdzielałem w jrpgi, przechodziłem tego całą masę, ale lata lecą. Czasu coraz mniej, a te gry wymagają go olbrzymie ilości, z lekkiego postanowienia by choć jednego w roku skończyć w 2015 wyszły nici. W 2016 jednak się to zmieniło za sprawą Baten Kaitos na GC. Rewelacyjny system walki oraz projekt świata mnie kupiły od razu, przypomniały mi się dawne czasy, gdy łupałem w te szpile dniami i nocami. Z BK spędziłem ok 60 godzin co jest rekordem w ciągu ostatnich lat jeśli chodzi o czas przeznaczony przeze mnie na szpila, grałem niemal 3 miesiące.
Czasem z domu trzeba jednak wyjść, więc korzystając z okazji pozbierałem ekipę i ruszyliśmy na 8bit party w Siemianowicach Śląskich. Genialna imprezka z wspaniałymi ludźmi, wypełniona starymi sprzętami i grami. Co chwila szczenna nam opadała – ZX Spectrum podłączony do smartfona, C64 jako narzędzie w studiu nagraniowym oraz spotkanie z Larkiem, twórcą gier na Atari XL/XE. Fajnie było tam posiedzieć, nawet obiecaliśmy wpadać częściej, niestety ja i Borsuk w tym roku z przyczyn prywatnych nie mieliśmy już czasu, może za rok się uda nadrobić. W tym okresie miałem też dobrobyt jeżeli chodzi o sprzęty zasilające moją kolekcję. Borsuk sprezentował Amigę 500, kumpel za flaszke przekazał mi ZX Spectruma, a ja kupiłem długo wyczekiwanego Dreamcasta– od dobrobytu w dupie się przewróciło.
…a za oknem ćwierkają barany
Mniej więcej w tym miejscu zaczyna się wiosna, robi się cieplej, wampiry mają się natomiast coraz gorzej, bo słońce się pojawia. Do tego lokalne menelstwo wyłazi z piwnic, by wieczorem pić szczyny z puszki i hałasować pod blokiem. DC postanowiłem przetestować na czymś co znam, by przywyknąć do pada, który na pierwszy kontakt wydaje się być pokraczny. W ruch poszedł Tony Hawk jedyneczka. Port okazał się super, niczego nie spieprzono, a podbito grafikę, czyli na 100% z marszu skejterem przelazłem wszystko, a potem drugim… Gdy już testy skończono kolejna zmiana konsolki by nie było nudno. Na chatę wpada PSX, a z nim Gex 3. O zielonym jaszczurze wiele słyszałem, ale nigdy nie grałem, zawsze królował Crash, Spyro i Rayman. Gekon jednak po latach pokazał, że błędem było odstawienie jego przygód w kąt. Gra jest wyśmienita, to najwyższa półka w tamtej generacji, a humor to wisienka na torcie. Dwuznaczność i zboczenie – wchodzę w to! Po przejściu 3 części od razu zamówiłem drugą, szkoda że jedynka taka droga…
No i lato, mamy lato! Pora wyciągać klapki od Kubota, wyprać białe skarpetki i nad jezioro. Normalnie w lato niemal w ogóle nie gram, całe spędzam na wędrówkach i jeziorze, w tym roku jednak z przyczyn „wyższego priorytetu” musiałem bardzo dużo siedzieć w domu, co sprzyjało oczywiście graniu. Po szaraku musiała być kolejna zmiana warty, zrehabilitować za Nightsa postanowiło się Wii i wpadło z Boom Blox. Lubię te sympatyczne klocki, to taka logiczno-zręcznościowa jenga i arcanoid z wykorzystaniem wiilota. Gra się przyjemnie choć kilka typowo zręcznościowych etapów mi tam nie pasuje. Wizytowałem kilka razy w tym czasie Boruczą norę i podczas przeglądania gier wpadł mi w oko m.in. Scaler. Lubię platformery, ten jest ponoć dobry no to na internety i zamawiamy. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, sporo czerpie z innych gier, ale kij tam, ważne że potrafi to umiejętnie wpleść w swoją bajkę, a robi to genialnie! Szkoda, że brakło mu rozgłosu i kontynuacji pewnie nie będzie, choć Ciwas donosi, że po mojej recenzji znikły wszystkie kopie z allegro ;). PS2 odhaczone, postanowiłem wskoczyć na imprezę do obozu Segi i ograć kultowego Sonic Adventure. Ponownie fani niebieskich wiele dobrego o tej grze pisali, ja ponownie z entuzjazmem podszedłem do sprawy i drugi raz w tym roku Sonic Team zalicza u mnie wpadkę. To nie przypadek, że Sega od lat ma gry jakie ma. Mimo kilku epizodów wystrzelonych w kosmos, które zdarły mi papę z dachu na ziemię sprowadza morze bugów, złe decyzje i widoczny brak czasu. Połowa postaci jakimi przyjdzie nam grać to niegrywalne kaszaloty, na szczęście druga połowa daje radę. Potem krótka przerwa na reklamę, Nacz.Os. udaje się z ekipą na koncert Rammsteina i Limp Bizkit do Wrocławia. Na LB beztroska masakra w młynie (choć rok temu w Krakowie było ciekawiej), a potem danie główne mocno usmażone przez niemiecką ekipę przekurwafachowców. Ludzie płakali ze szczęścia, ja darłem ryja i skakałem przez ponad godzinę mając już młyny w nogach, Borsuk wypluwał płuca i ratował się fajkami, żyć nie umierać. Kolejna z rzeczy z listy zrobić przed śmiercią zrobiona, na filmiku można nas zobaczyć gdzieś pomiędzy jednym, a drugim płomieniem.
Wracając do gier, z przygód w Borsuczej norze przywlokłem Haven: Call of the King na PS2. W sumie jak u Scalera nie wiedziałem nic o tej grze i niczego się po niej nie spodziewałem. Zagrałem dość przypadkowo bo miałem w co innego grać, ale przesyłka nie doszła na czas. Przez pierwsze godziny gra nieźle podkręciła poziom, podobnie jak u niebieskiego gada grałem z rogalem na ryju. Wydawało się wręcz, że ta gra przygodowa dorówna Beyond Good & Evil, niestety w końcówce się totalnie gubi i zawodzi, a miało być tak pięknie. Wielka szkoda bo zapowiadała się wielka gra.
poranne wstają zoże
Jesień za oknem, w fotografii krajobrazowej istne szczytowanie za sprawą malowniczych mgieł o wschodzie słońca, ale nie będę Was tu zanudzał moim innym hobby (kto chce niech kliknie tutaj). Okazuje się, że wypad na 8bit party owocuje, bo mamy okazję przedpremierowo gościć w norze Larka z jego laską – Laurą, mieszkającą w mieście Atari, kod pocztowy XL/XE. Przedpremierowe granie w tego fascynującego szpila miało dla mnie kilka pozytywów. Po pierwsze jak za dawnych czasów była okazja pograć w wspólnym gronie w 8 bitówkę kombinując wspólnie „jak przejść dalej”, ostatnio miałem tak w latach 90, gdy u kumpla na Amidze przechodziliśmy Dimo’s Quest. Po drugie była okazja zajrzeć za kulisty współczesnego tworzenia gier na mikrokompy. Larek opowiadał o programowaniu, lutowaniu, projektowaniu, załatwianiu itp. itd. Od pomysłu na grę, przez kodowanie, kontakty z innymi twórcami w celu stworzenia carta, po zamawianie ulotek w drukarni – ma rozmach i pasję chłop.
Growo natomiast wróciłem do Dreamcasta i odpaliłem chyba pierwszą polską grę wydaną na konsole. Kangurek Kao w kraju nad Wisłą cieszy się w sumie dobrą opinią, bo wielu dawno temu szarpało w niego na PCtach. Ja dziś jednak mogę powiedzieć tylko, że klapki nostalgii na ich oczach są olbrzymie. Ten tytuł to kupsztal, który przerósł umiejętności twórców, jest bardzo niegrywalny, zarobaczony i kompletnie nijaki. To jedna z gorszych gier w jaką miałem nieprzyjemność grać w całym życiu i na pewno najgorsza w 2016 roku. Po tym trzeba było się czymś uleczyć, najlepiej czymś sprawdzonym. Na szaraku odpaliłem Colina 2.0. Widziałem czego się spodziewać bo z Latającym Szkotem (swoją drogą dobra nazwa dla drina) miałem już wcześniej doczynienia i na PSX i na PC. Gra nie zawodzi i daje masę frajdy i dziś, nawet jeśli jest wymagająca i kurwiłem siarczyście nieraz wchodząc źle w zakręt i waląc prosto w drzewo. Nie jestem jakimś wyjadaczem wyścigowym, więc walczyłem o każdą setną sekundy na poziomie medium. Zróżnicowanie stylu jazdy w zależności od nawierzchni sprawiało, że co chwila musiałem się na nowo uczyć jazdy. Uwielbiam zwłaszcza trasy w terenie, gdzie w zakręty wchodzi się z rozmachem.
Przełom jesień/zima w TV obfitował w seanse z Hobbtem, ja jako wielki fan Śródziemia oczywiście oglądałem nie przeszkadzając sobie faktem, że wszystkie te filmy widziałem w kinie… dwa razy. Idąc za ciosem odpaliłem na Wii LEGO: Władca Pierścieni – a jak! To tylko klocki, to tylko Wii, to cały czas to samo, to… a puknijcie się w łeb malkontenci, te gry są na wypasie! Gra mnie wciągła na maxa, piałem z zachwytu, gdy widziałem kolejne podśmichujki i puszczanie oka do fana tego uniwersum. Jest tu olbrzymia ilość rzeczy do zrobienia i odblokowania. Zaraz po Batenie była to najdłuższa gra jaką zaliczyłem w 2016 i spędziłem z nią ok. 32 godzin w jednym miesiącu – jak na mnie mnóstwo. Wątek Tolkienowski kontynuowałem w grudniu za sprawą koncertu Amon Amarth w Krakowie, gdzie było mocno, dużo, szybko i ku hwale Odyna!Końcówka roku to Ty the Tasmanian Tiger. Za oknem zimno, a na ekranie Australijskie słoneczne klimaty – to lubię w grach ;). Sama gra to solidny platformer czerpiący wzorce z poprzeniej generacji, wyszło dobrze, ale brakło nieco jajec. Potem z Australi wybrałem się do pełnych śniegu stoków za sprawą Snow Surfers na Dreamcaście. Lubię snołbordy jak każde extreme sporty na konsolach, więc odmówić sobie tej gry w dorobku DC nie mogłem. Na początku mnie mocno rozczarowała, ale im bardziej się zagłębiałem tym lepiej było. 1080 Avalanche, czy SSX3 to nie jest, ale jak się lubi ten gatunek to pograć można bo system po zapoznaniu się z nim i trasami potrafi dać frajdę, mimo bardzo ubogiej zawartości samej gry.
A teraz wielka chwila dla wszytkich, którzy nie czytają tego wpisu tylko lecą po obrazkach, zbiorcza fotka gier z 2016 + podsumowanie ;)
Małe podsumowanie:
– najdłuższa gra: Baten Kaitos (GC)
– największy crap: Kangurek Kao (DC)
– największe rozczarowanie: Sonic Adventure (DC)
– największe pozytywne zaskoczenie: Scaler (PS2)
– gry na medal: Gex 3 (PSX), Colin 2.0 (PSX)
– najwięcej gier przelazłem na: Playstation 2, Dreamcast
– najmniej grałem na: Commodore 64
Postanowienie z przełomu roku 2012/13, by opisać każdą ograną grę nadal utrzymane, kolejne postanowienie z chyba 2014, by każdą kolejną grę ograć na innym sprzęcie również. Wnioski? Muszę uważać co postanawiam cholera… a na 2017 postanowiłem zakończyć kupowanie gier do kolekcji. Zobaczymy co z tego wyniknie bo mam problemy z opanowaniem się przed kupnem dobrego tytułu w dobrej cenie, ale powoli mam tyle gier, że trzeba powiedzieć “koniec”. Nie ma innej rady jak odłączyć się od serwisów aukcyjnych. Jeszcze tylko kilka gier… a potem jeszcze kilka… i może się uda.
Słyszałem, że ludzie nie grają w stare gry bo już je wszystkie przeszli, więc po co przechodzić drugi raz to samo. W 2016 roku z 14 gier jakie przeszedłem wcześniej grałem w… trzy, więc chyba coś jest nie tak z tą tezą. Dominują platformery, w tym roku remis 7:7 vs reszta świata. Nieźle, ale dobrze że gram też w coś innego ;). Najbardziej zaniedbanym sprzętem w tym roku pozostaje Commodore 64, jest to tak haniebny fakt, że niezwłocznie idę odpalić Komodę. Ciekawe co przyniesie growy 2017 rok