Recenzja | A Pig Quest (C64)

Mamy to! Zapowiadana od dłuższego czasu w wielu miejscach i wyczekiwana z utęsknieniem, nowa produkcja na C64, w końcu pojawiła się w sprzedaży. Oczywiście mowa o świni – czyli  Pig Quest. Gra ukazała się 14.02.2023 i nie wiem, czy autorzy specjalnie wybrali na datę premiery tej gry taki dzień, by zdenerwować zakochanych, którzy zamiast spędzić romantyczny wieczorek musieli oglądać jak ich partnerzy grają w nową produkcję, a jeśli nie grają, to oglądają jak gra w nią Borsuk. Bo oczywiście nasz wierny ogrywator tytułów i właściciel jedynej polskiej retro telewizji codziennej, nie przepuścił tej okazji, by się z grą w dniu premiery zapoznać.


Nie przepuściłem okazji również ja, bo od razu jak tylko się gra ukazała, to pobiegłem do sklepu, znaczy na portal itch.io, i zakupiłem za 9,99 eur ten zacny (a tak, zdradzam od razu ocenę :P) tytuł. Ci co bardziej cierpliwi, mogą zakupić sobie fizyczne wydanie na cartridgeu, w Protovision za 55 eur (ewentualnie dopłacając 8 eur za płytę Audio CD i kolejne 3 eur za plakat). Cóż zatem dostajemy w tych pieniądzach i czy w ogóle warto było czekać?

Prosiaczkowo w ogniu! Te sceny widzieliśmy już w trailerze nie raz, a teraz możemy sami się w nich pobawić…

No a jakże! Nie będę tutaj budował napięcia i trzymał swojej oceny do końca. W paczce zip, którą pobrałem z portalu po opłaceniu, znalazłem więc samą grę – jako obraz cartridge’a, który można wrzucić sobie na EasyFlash lub KungFu albo załadować do emulatora, instrukcję obsługi w PDF, oraz całą ścieżkę dźwiękową przerobioną na format mp3. Od pierwszej chwili po włączeniu gry, widać, że dostajemy przeładowaną miodem produkcję. Już sam ekran z logo Piggy 18, z zalotnie wyglądającą zza niego świnką, zapowiada, że będzie dobrze. Od pierwszego ekranu startowego zaczyna przygrywać nam wspaniała muzyczka, która zapowiada to, co za chwilę dostaniemy. Włączam zatem grę i… mam niezły opad szczęki. To co widziałem na trailerowych filmikach jest rzeczywistością i to nie były rendery. Ta gra rzeczywiście tak wygląda! Wygląda pod względem graficznym – czyli zaprojektowanych ekranów – jak i względem animacyjnym – czyli ruszających się postaci. Dla mnie po prostu mistrzostwo świata i wyciskanie mega soków z komodorka. Od czasu Sam’s Journey nie widziałem na ekranie komody nic podobnego. I mogę się pokusić o stwierdzenie, że Pig Quest jest według mnie lepszy graficznie od Sama.  

 

Niesamowicie kolorowa grafika, no i wszędzie te świnie… ;)

Gra, to typowa platformówka, podzielona na pięć poziomów – i to bardzo dużych i rozbudowanych poziomów. To zapowiada dość długą rozgrywkę, która wydaje się, że mocno wynagrodzi wydane na tytuł pieniądze. Ale czy na pewno? Co z samym gameplayem? No tutaj również nie ma się do czego przyczepić. Może poza jednym małym mankamentem, który wspomnę od razu, a który wskazywał Borsuk na swoim live i pewnie gdzieś tu na dole jeszcze o nim wspomni. Chodzi o spawnowanie przeciwników – jego losowość w niektórych ekranach oraz fakt respawnowania po ponownym wejściu na ekran. To faktycznie może czasami zdenerwować, ale wydaje mi się, że zarówno da się do tego przyzwyczaić jak i da się nad tym zapanować. Ta mała niedogodność raczej nie przyćmiewa całej reszty, która jest według mnie mistrzostwem. I mimo, że jeszcze sam nie ukończyłem całości tytułu – utknąłem w czwartym poziomie (tylko z braku czasu) – to mogę powiedzieć, że jestem pod mega wrażeniem pomysłowości autorów i ciekawych rozwiązań oraz grywalności tego tytułu. Nie obejrzałem żadnego gameplaya, również Borsukowego, by nie psuć sobie rozgrywki, więc nie wypowiem się na temat końcówki czwartego i piątego poziomu, ale trzy pierwsze są świetne. 

Każda sceneria tej gry jest perełką samą w sobie – szacunek dla grafika

Historia, którą gra opowiada, jest fantastyczna i dobrze połączona pomiędzy poziomami. Każdy poziom ma inny fragment opowieści i inną stylistykę. Raz jesteśmy nad ziemią, raz pod ziemią, czasem skaczemy po budynkach czy zamkach a czasem szwędamy się po ruinach. Każdy poziom wprowadza inne pomysły. Mnogość różnych ekranów jest duża, a każdy z nich narysowany jest z niesamowitą starannością. Niektóre z nich – w których możemy podziwiać posągi, drzewa, budynki, wodospady czy inne elementy otaczającego nas świata, są wprost arcydziełami, w które można się wpatrywać nieustannie. Gdyby wystawić je na compo na jakimś party, to spokojnie mogłyby zebrać wiele punktowanych miejsc. 

Wiem, że ten tekst może brzmieć jak opis zbyt idealny, ale uwierzcie mi, że jest to bardzo dobry tytuł, obok którego nie można przejść obojętnie i nie można mu praktycznie nic zarzucić. Gra po prostu bardzo naturalnie rozwija fabułę i samą rozgrywkę. W każdym etapie mamy trochę inne elementy interaktywne i posuwające rozgrywkę do przodu – ciekawych pomysłów nie brakuje i czasem trzeba się zastanowić co zrobić, by przejść dalej – odblokowując jakieś niedostępne przejście blokowane kratami, drzwiami, posągami czy czym tam akurat jest zablokowane. Czasem trzeba zatem zebrać jakieś klejnoty w odpowiedniej kolejności, czasem podpalić tyłek posągom (nota bene większość posągów to świnie), czasem zebrać świecące kryształy albo uratować postaci z płonących budynków lub niewoli w kopalni. Fajny pomysł również z kulami armatnimi, które wsadzamy do armaty, by rozwalić drzwi do zamku. Oprócz takich logicznych elementów, mamy typowo platformowo-zręcznościowe rozprawianie się z przeciwnikami – przy pomocy różnych rodzajów broni, które wydobywamy ze skrzyń, a te oczywiście najpierw trzeba otworzyć przy pomocy kluczyka, który trzeba gdzieś odnaleźć. No po prostu sam miód wylewający się beczkami z ekranu na biurko. 

Wspinaczka po drzewie… oj przyjdzie nam tu kilka razy spaść i ponownie się wspinać, żeby opanować ten fragment gry…

Do ukończenia gry musi nam wystarczyć jedno życie – w końcu to świnia jest bohaterem, a nie kot, który ma tych żyć dziewięć (czy siedem według niektórych). Nie tracimy tego życia jednak od razu po zetknięciu z przeciwnikiem, ogniem, wodą, kwasem czy innym dziadostwem, które na nas czyha – mamy pasek energii życiowej, która pokazuje, kiedy przejdziemy na drugi świat. Pasek ten można odnawiać – albo małymi wartościami, które dodają się po zjedzeniu różnej strawy – warzyw, owoców czy mięsa, które wypada z niektórych przeciwników, albo przywracamy pełny poziom energii zdobywając w niektórych miejscach czerwony eliksir odnowy. Aby być ciut bardziej odpornym na obrażenia, możemy przyodziać naszego prosiaka w różne uniformy, które pozwalają być ciut bardziej bohaterskim – uwaga, zużywają się, więc trzeba ich sobie szanować. Tak samo sprawa ma się z bronią, którą zdobywamy, a która nie jest wieczna i po pewnym czasie powracamy do naszego podstawowego nożyka. Jeśli jesteśmy przy przeciwnikach, to jest ich cała masa. Nie tylko chodzi o liczebność, ale również rozmaitość – autorzy dali tutaj niezły popis urozmaiceń. Mamy więc kościotrupy, zakapturzonych ninja, nietoperze, rycerzy, ogniste ptaki, plazmy/gluty, robale, ptaki, psy… i oczywiście wspaniałych bossów (czy jak to niektórzy mówią, zmianowych). Jest co tłuc!

Ekran tytułowy gry uruchomionej na Steam Decku – nie ze Steama, tylko emulacja Pany ;) 

Sterowanie w grze jest bardzo dobre, kilka razy zdarzyło mi się gdzieś utknąć na drabince, ale to było tylko chwilowe i dało się z sytuacji wyjść – także żadnych błędów póki co nie napotkałem, które miałyby uniemożliwić dalszą rozgrywkę (a to bardzo ważne). Ja osobiście gram albo na emulatorze na PC albo na Steam Decku (przy użyciu Retroarch i EmuDecka). W przypadku Steam Decka jego kontroler sprawdza się wprost idealnie (ogólnie polubiłem bardzo tą konsolkę i jej kontroler) – dodatkowo oczywiście w Retroarchu można skonfigurować sobie dowolnie sterowanie, więc skoki pod przyciskiem – jak najbardziej upraszczają i uprzyjemniają rozgrywkę. Mamy wtedy praktycznie do czynienia z konsolową gierką :) Muszę tu oczywiście jeszcze wspomnieć o tym, że bardzo dobrze gra się na Larkowym joycart’cie w tą grę (w sumie nie tylko w tą), a skok pod przyciskiem sprzętowo ogarnięty domyślnie przez Larka – załatwia również sprawę idealnie. Jak tylko mam możliwość zatem pograć stacjonarnie, to korzystam z Joycarta, bo jest to idealny kontroler do tego typu gier. Podłączam go do PC i Decka przez adapter, który swego czasu robił Raf (C64Power) – czekam na oryginalny adapter od Larka, który ma wspierać wszystkie przyciski fizyczne tego joy-a. Mój (tzn. ten od Rafa) wspiera tylko dwa przyciski. 

Niech nie zmyli Was bladość kolorów na tym zdjęciu, to dlatego, że konsola była źle ustawiona w stosunku do światła. Ta gra jest bardzo kolorowa! Chyba pożyczyli kolory z Atari…

Nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo zadowolony z tego, że takie gierki wychodzą na C64 w tych czasach i bardzo chętnie będę na nie czekał i wspierał twórców kupując je. Zapraszam również do Live’a Borsuka, który w dwa posiedzenia przeszedł ten tytuł, a zmagania te oglądało z tego co widzę niemało osób. Na koniec pozostaje mi tylko wystawić ocenę, w tym przypadku nic innego jak medal nie mogę tu postawić. Brać i grać!

Retrometr


TRZY GROSZE BORSUKA

A Pig Quest – jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie gier, wreszcie wylądowała na Commodore 64! W walentynki taki prezent, ja Ciebie nie pierniczę! Od razu rzuciłem się na stronę wydawcy, czyli Protovison i zakupiłem przepięknego boxa z cudnym kartridżem w środku, zaś wersja cyfrowa gry powędrowała od razu na mojego maila, po czym do paszczy The C64! No to co, odpalmy i robimy longplay! Powitała mnie piękna strona tytułowa, kapitalne menu, cudna grafika i muzyka, wybieram spokojnie poziom normal i wyruszam na Świńską Wyprawę. A raczej na Epicką Wyprawę, gdyż to jedna z najładniejszych gier w historii Commodore 64! Bardzo klimatyczne doświadczenie video – jakby napisali nowocześni recenzenci (tfu, nienawidzę tej nowomowy!), świetnie dobrane kolorki, cudownie narysowane świńskie posągi, zamczyska, lochy, przeciwnicy, płonące miasto, wielcy bossowie. Największe wrażenie robi różnorodność pejzaży, w trakcie przechodzenia jednego etapu – ze trzykrotnie zmieniają nam się krajobrazy – startujemy na pięknej polanie, później zwiedzamy paskudne lochy, a kończymy w mrocznym lesie. Graficznie bez dwóch zdań to najlepsza gra na C64 tuż po Sam’s Journey, acha, kapitalnie pomyślano ze screenem oznaczającym game over – jest on odmienny dla każdego etapu, czym dalej dojdziemy w naszej przygodzie tym większy pomnik naszego bohaterskiego świniaka stoi na jego grobie. Muzyka? Kolejne arcydzieło, piękne, chwytliwe, nastrojowe nuty wpadają do naszego ucha, jednakże teraz po tygodniu, czy dwóch które minęły od przejścia gry, nie jestem już w stanie zanucić żadnej chwytliwej nuty.

Pierwsza część przygód Borsuka w roli Świniaka!

Bardzo podobała mi się też końcówka, gry kiedy wcielamy się w postać ukochanej naszego bohatera, ponętnej wieprzowinki, która musi go ocalić przed niechybną śmiercią. Czy wszystko w tym wielkim hicie zagrało? Nie do końca. Samą rozgrywkę można określić komnatowym Ghosts’n Goblins i chyba autorzy za bardzo zapatrzyli się w ten legendarny tytuł, gdyż poziom trudności wydaje mi się tutaj bardzo wysoki i dosyć źle zbalansowany. Najgorsze są nietoperze na pierwszych planszach, walka z nimi to istna mordęga, cholerne gąbki na pociski, zresztą wszyscy wrogowie są tu jakby zbyt odporni! Rozumiem jakby tak było w ostatnich etapach, ale to przecież początek gry, a najbardziej wkurza fakt, iż po wyjściu z komnaty wszyscy przeciwnicy respawnują się. I co zrobisz? No nic nie zrobisz, tylko znowu się z nimi męcz bohaterze! Kurna chata, A Pig Quest jest po prostu brutalny, musiałem zmienić trudność gry na poziom łatwy, żeby rozrywka była grywalna i miodna (potwory dalej są odporne fest, ale odbierają mniej energii). Oczywiście pewnie da się ten normalny poziom też wymasterować, ale jestem pewien, że niedzielni gracze szybko się zniechęcą Przygodą Prosiaka… To zdecydowanie największa wada tej gry i przez chwilę kołatało się w mojej czaszce przyznanie Wyprawie Wieprzka oceny “tylko” zielonej, czyli bardzo dobrej… Dlaczego jednak wystawiłem medal? Proste jak budowa świniaka (szynka, golonka, wiadomo, wszystko smaczne) – przecież to tylko gra n 8-bitowy mikrokomputer, a ja podszedłem do niej ze zbyt dużymi wymaganiami, niczym do nowoczesnego indyka z pięknym pixelartem. Jakby to była nowa gra niezależna na PS4 dałbym jej wtedy tylko zielone światełko, a tak to medal się należy i basta! Acha w grze są nawet proste zagadki, ale to sami je rozwiążecie i prosiakowi pomożecie, bo musicie kupić ten tytuł. Trzeba wspierać wydawanie gier na retro systemy! Czekam jeszcze na wspaniałe wydanie fizyczne z kapitalną instrukcją, która powoli do mnie leci, a jak przyleci to zrobię jeszcze jednego lajwa o tej fajowej grze! Na koniec odpowiem jeszcze na pytanie Naczelnego Karka Repipa? Czy Pig Quest jest lepszy niż Sam’s Journey? Zdecydowanie nie, ta druga gra to grywalnościowy majstersztyk, zaś w przypadku Świńskiego Herosa, trochę rzeczy nie zagrało i trzeba na te wady przymknąć oko…  Podsumowując, hit, nie bez wad, ale i tak fest zajebisty jak na C64!

Druga część przygód Świniaka, w którego wcielił się Borsuk!

Retrometr

Informatyk z krwi i kości, z komputerami ma styczność od dziecka - najpierw z automatami arcade a potem już z prawilnymi komputerami. Od początku zafascynowany grami następnie przesiadł się na programowanie i tak już przez długi czas zostało aż przestał również programować :). Teraz gracz okazjonalny, głównie retro gry oraz nowe na retro sprzęty. Ulubione gatunki: platformery, shmupy, przygodowe, logiczne, salonówki. Posiadane platformy: po zlikwidowaniu kolekcji, gry ogrywa na różnych emulatorach przy użyciu PC lub Steam Decka Chciałby mieć w domu automat arcade...