Recenzja | Doki! Doki! Yuuenchi (NES), Power Blade (Arcade, NES), Adventures in the Magic Kingdom (NES)

Podobno praca nauczyciela ma dwie zalety – lipiec i sierpień. Tę pierwszą przeznaczyłam głównie na szeroko pojęty odpoczynek i wbijanie aczików na NES-ie. Wobec tego zapraszam do przeglądu trzech tytułów z tej konsolki, tym razem nie przedruki, a sztuki nówki, choć pisane w iście wakacyjnej formie ;)


Doki! Doki! Yuuenchi

run and gun, 1991, KID

Na tę pozycję trafiłam na przemyskim ryneczku pełnym gości ze Wschodu co najmniej dwa razy. Rzecz jasna, zawsze okraszona była epicką, niekoniecznie związaną z rozgrywką, okładką. Mimo to taki obrót spraw nie powodował rozczarowania. Przygody chłopca kopiącego piłkę i zmierzającego przez park rozrywki w celu uratowania ukochanej okazały się całkiem przyjemne. Jak doszło do tego, że w ogóle trzeba ruszyć jej z odsieczą? Nie wiem Nasz bohater, siedząc na scenie i oglądając film, zobaczył jak luba wchodzi w sekretne drzwi i jak gdyby nigdy nic wskoczył w ekran (to się powszechnie dzieje z dziećmi, choć pewnie nie tak dosłownie).

Na początek przedstawię samą rozgrywkę i bajery, które jej towarzyszą. Nasz protagonista atakuje przeciwników piłką. Zazwyczaj potrzeba kilku uderzeń, by na dobre pozbyć się delikwentów. Kiedy zostanie uderzony, zmienia mu się broń oraz kolor stroju. Paradoksalnie im jesteśmy słabsi, tym mocniejsi, ale pojawia się mniejszy margines błędu. Kolejne uderzenia sprawiają, że mamy uderzenie podwójną piłką, następnie pojedynczą, ale silną, w końcu znów podwójną. Naszych rywali warto eliminować nawet wówczas, gdy można ich omijać, bo losowo zostawiają ciekawe ulepszenia. Prócz monet, jakie gromadzimy, mamy ptaszka – pomaga nam, atakując wrogów przez jakiś czas, serce, pozwalające nam zmienić kolor, coś a la HP, zegar, mrożący na chwilę rywali, w końcu głowę bohatera, czyli dodatkowe życie.

Mając tę wiedzę, możemy ruszać w bój. Levele są dość krótkie i zróżnicowane, choć niektóre zdają się być nieco ulepszoną wersją poprzednich. Ruszymy m.in. przez cmentarz, będziemy przemierzać poziom łódką, przemierzymy dżunglę, trochę pojeździmy wózeczkiem. Przeszkód na trasie jest tyle, że Energylandia wymięka. Niektóre levele kończą się bossami. Tak jak i nasz bohater, zmieniają barwę, gdy zbliżamy się do ich utylizacji. Zazwyczaj pokonanie szefa nie należy do ogromnego wyzwania. Ot, wystarczy skakać, by uniknąć przeszkody, a potem naparzać. Na każdego z nich jest sposób. Sporym utrudnieniem był brak możliwości zapauzowania rozgrywki podczas potyczki z bossem. Spośród nich wszystkich najwięcej problemów zdawał się sprawiać tygrys. Można go było zranić tylko wówczas, gdy otwierał pysk, jednak na planszy znajdywała się cała masa ogni, które wypuszczał. Zaletą było to, że dało się je niszczyć i czasami zebrać loot.

Bardzo podobał mi się bajer z passwordami. Kiedy przechodzi się do następnego poziomu, u dołu ekranu wyświetla się krótki kod. Nie uda się go jednak zgadnąć, gdyż do dyspozycji pozostaje alfabet, cyfry i znaki przestankowe – piszę to w odniesieniu do tego, że sukcesywnie odgadywałam je choćby w Power Rangers 2 czy Aladynie. Na dalszym etapie rozgrywki nie ma już informacji, dostajemy tylko cztery znaki zapytania. Jednakże, kody są dostępne w Internecie.

Nie lubię dawać żadnych spoilerów, bo wiem, jakie to irytujące, ale w tym przypadku muszę. Gdy pierwszy raz udało mi się przejść grę, byłam jeszcze niezbyt zaawansowana wiekowo. Zadowolona z sukcesu, opalająca się chwałą, zobaczyłam jak nasz bohater ratuje swoją lubą. Potem następuje cała lista napisów, ukazująca twórców i innych osób zasłużonych dla powstania dzieła. Nic, tylko czekać na napis “end”. Tymczasem ukaże nam się inne trzyliterowe słowo – “but”. Po nim następuje dopiero ostateczna walka z głównym szefem. Nie powiem, niezły plot twist.

Uważam, że Doki! Doki! Yuuenchi jest bardzo dobrą grą. Podobała mi się, gdy byłam dzieckiem, chętnie do niej wracam już jako dorosła. Czasami gra potrafi zwolnić w najmniej spodziewanym momencie, a ptaki czy ryby robią z nami to, co zwykle w takich grach, czytaj: zrzucają do wody lub w przepaść, jednak tytuł nie powoduje frustracji. Do tego jeszcze te przewrotki bohatera, gdy próbuje trafić kogoś, kto jest nad nim. Jak widać, nie tylko Pele zdarzyło się zabić kogoś piłką (nie uwzględniam osób dostających zawał, widząc grę naszej reprezentacji).

Retrometr


Power Blade

run and gun, 1990, Natsume

Wielu fanów gier wideo uważa, że jednym z największych przykładów samców alfa w historii był Duke Nukem. W latach 90. kwadratowe szczęki i muskulatura były bardzo modne, ponieważ inni bohaterowie medium bywali podobnie stylizowani. W przypadku NES-a ten kanon pojawia się między innymi w Power Blade. Jako dykteryjkę powtarza się ciekawą historię, jak to próbowano oskarżyć firmę o użycie wizerunku Arnolda Schwarzeneggera, a w rzeczywistości do plakatu pozował jeden z pracowników. Jakkolwiek by nie było, nasz protagonista NOVA walczy ze  strażnikiem praojca Chatu GPT, master computerem (nie tłumaczyłam na polski, bo wyszłoby jeszcze gorzej).

Wszystko toczy się w przyszłości, więc sceneria jest futurystyczna. Nasz paker, mimo kipiącego testosteronu, nie atakuje nikogo spluwą większą od niego, ale bumerangiem. W zależności od tego, jak będzie szło łapanie power upów, prędko ulepszy swój oręż. Uderzenia będą szybsze, a zasięg dłuższy. Prócz tego z przeciwników wypadają inne dopałki, w tym bomby oraz uzupełnienie naszego paska HP. Jakby tego było mało, w jednym miejscu planszy znajdziemy zbroję. Daje dużo mocniejszy atak, jednak jest z nami dopóki, dopóty nie dostaniemy trzech ciosów. Wówczas zamiast HP tracimy właśnie ten dodatek.

 

Protagonista ma do pokonania 6 leveli, które może przebyć w dowolnej kolejności, po czym dochodzi do ostatecznego starcia ze wspomnianym NOVĄ w specjalnie dedykowanej mu planszy. Jednakże, droga do każdego z szefów, wieńczących poziom, nie jest usłana różami. Tak naprawdę za każdym razem musimy odnaleźć dwie ścieżki. Jedna prowadzi nas do kontaktu, który daje nam kartę wejścia, a druga właśnie do drzwi bossa, otwieranych automatycznie, jeśli posiadamy przedmiot. Oczywiście przy kilku przejściach  nie jest to trudne, gra nie jest metroidvanią w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale początkowo trzeba pokombinować. Tym bardziej, kiedy chcemy przejść grę na poziomie expert, mając mocno ograniczony czas.

Na łatwym poziomie trudno mówić o wyzwaniu. Nasz przyjemniaczek NOVA ma więcej faz, niż zwykli szefowie, ale też da się go łatwo zutylizować. W niektórych miejscach można grindować bez problemu, więc nawet jeśli mamy słabą broń czy mało HP, prędko się odkujemy. Kilka przepaści jest nieco za dużych, co powoduje upadki, ale mało jest perfidnie rozstawionych wrogów, którzy będą nas spychać, pojawiając się nagle z jednej ze stron ekranu. Faktycznie jest bardzo uczciwa i w moim odczuciu lepsza od drugiej części.

Power Blade jest ciekawą grą i sprawia tę samą przyjemność wraz z każdym kolejnym przejściem. Sprzyjają temu bardzo dobra grafika i świetne udźwiękowienie. Polecam przede wszystkim kawałek z 3 levelu, ale inne też wpadają w ucho. Jak widać, nie tylko Duke potrafił pozamiatać na dzielni. Parafrazując klasyka, kosmicznych świń nie ma, ale i tak jest świetnie!

Retrometr


Adventures in the Magic Kingdom

action-adventure, 1990, Capcom

Na koniec znów wracamy do czegoś w teorii skierowanego do dzieci, a w rzeczywistości przeznaczonego dla wytrawnych odbiorców. Przed nami Disneyland, w którym za zadanie mamy obskoczenie wszystkich atrakcji od A do Z oraz odpowiedzenie na pytania odnoszące się do uniwersum Myszki Miki i jego pobratymców. Mimo bardzo ciepłej i kolorowej oprawy uważam tę grę za najtrudniejszą spośród tych, które znajdziecie w zestawieniu. Przygody w Magicznym Królestwie faktycznie będą wymagającą przeprawą.

Nasz bohater, czyli skrzyżowanie Indiany Jonesa i tytułowego Boomerang Kida, przemierza różnorodne miejsca. Czasem wsiada za ster samochodzika czy lokomotywy (są to bardziej przystępne wyzwania), czasem musi wziąć sprawy w swoje ręce i  bezpośrednio walczyć z przeciwnikami. Level z duchami przypomina klimatem początek Ghost’n’Goblins, na szczęście jest nieporównywalnie prostszy. Za to dalej mamy platformówkę pełną gębą, dzięki której porównanie do Indiany nie wydaje się bezzasadne. Przeskakiwanie przepaści, skakanie z latającego krzesła na krzesło i inne tego typu szmery bajery. Z kolei walka z piratami także wymaga wzięcia oręża, czyli świecy, w dłoń, ale także ratowania kobiet, przetrzymywanych w różnych trudno dostępnych miejscach. Fani kosmosu będą sterować statkiem kosmicznym i omijać asteroidy.

Co ciekawe, powyżej wymieniłam wszystkie poziomy, jakie nas czekają, ale to nie oznacza, że gra pęknie w kilka minut. Jak wspomniałam, wyzwanie jest spore, do niektórych poziomów będziemy mieć kilka podejść, zwłaszcza tych dłuższych, jak duchy czy piraci. Zresztą, nie wszystkiego da się nauczyć na pamięć, jak to ma często miejsce w podobnych tytułach na sprzęt Nintendo. Samochodziki mają przeszkody w tych samych miejscach, za to już jazda lokomotywą wymaga uwagi – każdorazowo gra prosi o dojazd do jednej z czterech stacji. Jeśli ukończymy podróż cali i zdrowi, ale na innym przystanku, całość trzeba powtórzyć.

 

Warto po drodze nie tylko zbierać amunicję, ale i gwiazdki. Nasz dealer, Goofy, chętnie sprzeda nam to, na co mamy ochotę. Dodatkowe życia się przydają, ale przy tej okazji należy wspomnieć o największej wadzie gry. Gdy pójdziemy na łono Abrahama, znów trafiamy do Disneylandu. Nie powtarzamy etapu na etapie, do którego dotarliśmy. Udało mi się przejść tę grę na podróbce Pegasusa, ale teraz gram jedynie na emulatorze, gdzie mogę zapisywać jej stan co pięć sekund.

Melodie i grafika wydać się mogą infantylne, ale to tylko pozory. Polecam tę pozycję, jednak z mniejszym entuzjazmem niż powyższe tytuły. Co ciekawe, Wikipedia powołuje się na magazyn Total!, który ocenił grę jako łatwą. z czym kompletnie nie mogę się zgodzić. Z kolei pod procentową oceną, oscylującą wokół 50, mogę się śmiało podpisać, wystawiając żółtko.

Retrometr

Im więcej czasu spędzam z NES-em, tym więcej perełek odkrywam. Powyższe tytuły towarzyszą mi od lat, jednak, jakby nie patrzeć, oficjalnie w Stanach wyszło grubo ponad 700 gier, a na Famicoma jeszcze więcej. Czeka nas zatem sporo czytania i dzielenia się swoimi ulubionymi pozycjami na tę konsolkę.

O Prezesowa 68 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.