Recenzja | Dr. Mario, Wario’s Woods (NES)

Dziś będzie mocno wybuchowo. Najpierw dowiemy się, czy najsłynniejszy gamingowy hydraulik i sportowiec zarazem można zostać dobrym lekarzem, by zaraz potem potowarzyszyć pewnemu grzybkowi ciskającym ładunki wybuchowe wewnątrz drzewa. Prawdopodobnie będzie to jedna z najbardziej unikalnych recenzji w historii Retro na Gazie, bo wyobraźcie sobie, że pewnego dnia mniej więcej zaraz po napisaniu wierszowej recenzji GRIDa 2 do Bingo pomyślałem sobie „a gdyby tak zaszaleć na gazie i stworzyć wierszowaną recenzję, ciekawe czy coś z tego by wyszło”. Nie minęło kilka dni, a już mi się w głowie napoczął ciekawy początek. A potem z czasem dochodziły kolejne wersy, aż w końcu powstało dzieło, któremu może daleko do Mickiewicza czy Kochanowskiego, ale i tak w sumie nie wyszło tak źle. Zresztą sami przeczytajcie.


Dr. Mario

Nintendo – NES, Game Boy (1990)

Dr. Mario

Logiczna


 

Jako że temat chorób jest obecnie na czasie,

pozwólcie więc, że opowiem wam historię na wypasie!

Poznacie Mario, bo o nim dziś mowa,

jak to z hydraulika, doktorem w mig został.

 

Nieważne, że do zdobycia odpowiedniego tytułu potrzeba paru laty,

bo to gra komputerowa, więc nie wymyślajmy, nie wiadomo jakie postulaty.

Wybacz drogi czytelniku, że dziś w takiej nietypowej formie,

bo czasem człeka potrzeba na rymy nieco pochłonie.

Dr. Mario

Zasady rozgrywki są dość proste, aczkolwiek wymagające wyjaśnień,

bo czym by była recenzja, gdyby nie było rozmaitych objaśnień.

Wcielamy się w Mario – to akurat wiecie,

by wyleczyć pacjentów, wiadome to przecie.

 

A uzdrowimy ich, wciskając rozmaite piguły,

nie do końca znając skład oraz ich chemiczne formuły.

Jednakże na szczegółową analizę nie mamy czasu,

bo pacjent nam wyciągnie nogi zawczasu.

 

Mamy więc trzy wredne bakterie,

przez co na początku człowiek może popaść w histerię.

Na szczęście jednak są na to dobre rady,

bo owe kolorowe piguły usuną te szkarady.

 

Należy jednak pamiętać, że każda bakteria ma być niepominięta,

oraz fakt, że musi być danym kolorem dotknięta.

A kolorów jest trzy: żółty, czerwony, a także odmiana niebieska,

co może z początku wydawać się proste jak pozioma kreska.

Dr. Mario

Niech was pozory nie zmylą, oj nie ma tak łatwo,

bo z każdym ukończonym poziomem, mnoży się to brzydactwo,

a pacjent nie guma,

ograniczoną pojemność ma.

 

Gdy tak jak w znakomitym Tetrisie zawalimy sprawę,

to i tutaj wnet kończymy zabawę.

Graficznie rzecz biorąc, wygląda poprawnie,

zresztą nie ma co zbytnio czepiać, bo nie wygląda to szkaradnie.

 

Tak prawdę mówiąc, jest to gra logiczna,

i kwestia grafiki, to sprawa rzec biorąc trzeciorzędna.

Dźwiękowo zaś jest wyjątkowo na wysokim poziomie,

wszak to Nintendo, które komponuje dobre kawałki chyba podświadomie.

 

Fani rywalizacji także coś tu znajdą, spędzając parę chwil przy dobrym czasie,

więc kto wie? Być może będzie to dobry materiał do Gramy na Gazie.

Niestety ów tytuł ideałem nie jest, bo ledwo co minie tak z paręnaście minutek,

a my już odczujemy z braku różnorodności smutek.

Dr. Mario

Pora więc przejść do podsumowania,

wszak jest recenzja, mimo że rymowana.

Doktor co się Mario zwie, jest tytułem wart uwagi,

choć należy pamiętać, że dłuższe sesje powodują w umyśle lagi.

 

Oj łatwo nie będzie, wierzcie mi,

bo gdy wirusy zajmą Wam ponad pół ekranu

Nieraz możecie dać za wygraną.

Gra jest ciężka – to już wiecie,

a czy to dobrze, czy źle,

sami na to pytanie odpowiedzcie.

 

Dobra, a teraz wersja dla tych, co nie trawią wierszowania i całego tego rymowania. W grze Dr. Mario wcielamy się w doktora o imieniu Mario (odkrywcze, co nie?). Cała zabawa przypomina nieco Tetrisa i polega na porządkowaniu spadających kolorowych pigułek zrzucanych przez naszego bohatera na odpowiednie miejsca, w których znajdują się bakterie. Aby wyeliminować dane paskudztwo trzeba „położyć” na nim trzy bloczki tego samego koloru. A potem eliminujemy kolejne i kolejne bakterie, aż wszystkich z planszy się pozbędziemy. Wtedy to następuje przejście do następnego poziomu w którym… robimy mniej więcej to samo, tyle że z większą ilością szkodników i jeszcze mniejszym wolnym polem na popełnienie błędu.

No niestety grze brakuje różnorodności, jak tylko odkryjemy w pierwszym poziomie, że żółte trzeba łączyć z żółtymi, niebieskie z niebieskimi, a czerwone z czerwonymi to możecie być pewni, że opanowaliście w stu procentach zasady rozgrywki. Po prostu brakuje tu czegoś, co by mogło przyciągnąć na dłużej. Jeżeli uwielbiacie gry logiczne lub po prostu poszukujecie czegoś do popykania na parę minutek, to myślę, że warto wcielić się w wąsatego lekarza i podjąć próbę ratowania bezimiennych pacjentów.

Retrometr

3 grosze Prezesowej

Mimo mojego zamiłowania do literatury nie porwę się na podobną konwencję, co Przedmówca, gdyż zawsze bliżej mi było do prozy niźli poezji. Odnośnie lekarza Mario, jego przygody w kitlu zajmowały mnie bardziej niż hydrauliczne wojaże. Bardzo polubiłam tę produkcję, stawiałabym ją na równi z innymi podobnymi tytułami, Tetrisem i Magic Jewelry. Choć początkowo, jeszcze za dzieciaka, mierzyłam się z najwolniejszym tempem, z czasem dawałam radę i na wyższych — koniecznie z wrzuconą muzyczką Chill. Bardzo lubiłam niebieską bakterię, bawiły mnie też animacje, gdy któraś z nich dostawała w czapę. Na ogół polecam i spokojnie wystawiam zieleń.

Retrometr


Wario’s Woods

Nintendo – NES, SNES (1994)

Wario's Woods

Logiczna


Wario to jest dziwny gość,

raz jest wobec innych spoko,

a niekiedy ma się go dość,

Jego dziwne zachowanie wszak można stosunkowo w miarę logicznie wyjaśnić,

bo zdobycie forsy (oczywiście w jakiejkolwiek postaci) jego głównym celem życia jest.

Dlatego drogi graczu zapamiętaj,

jak spotkasz wąsatego człeka, co się Wario zwie,

to jego pieniędzy się nie czepiaj…

 

Dobra starczy tego rymowania, bo jeszcze trochę i strona będzie się nazywać Rymy na Gazie, hehe.

O dość nietypowej i zawiłej historii Wario można by było napisać książkę (kto wie, może taka już powstała). O tym, jak zaczynał jako główny boss w Mario Land II, o tym, jak to potem wystąpił w paru grach logicznych oraz o kultowej serii Wario Land na wszelakie GameBoye. Obecnie głównie gra główną rolę Wario Ware oraz we wszelakich grach sportowych zapominając o swych platformówkowych korzeniach. Dziś przyjrzymy się tej mniej znanej odsłonie znana jako jeden z ostatnich tytułów na NESa.

Wario's Woods

Na pierwszy rzut oka Drewna Wariana wyglądają na klona wcześniej omawianej produkcji, jednak jest to błędne myślenie. Pokierujemy losami bezimiennego grzybka, któremu znudziło się trollowanie Mario, jak to trafił nie do tego zamku, co trzeba (bo jak pewnie wiecie, ciężko było o GPS w latach 80.) i postanowił przeżyć przygodę swego życia… w drzewie. Dość dziwna miejscówka na spędzenie wakacji tak moim zdaniem, ale nie czepiam się, wszak grzyby lubią drzewa, a drzewa lubią grzyby (albo jakoś tak).

Jeżeli zaś o zasady rozgrywki to te opierają się na klasycznym schemacie łączenia kolorów. Tu jednak dodano nieco pikanterii. Otóż naszym zadaniem jest pozbycie się wszelakich kolorowych stworzonek z użyciem bomb, tak dobrze przeczytaliście, kładziemy ładunek wybuchowy (oczywiście w odpowiednim kolorze) na dwóch lub więcej stworkach ułożonych obok siebie w pionie, poziomie lub na skos i delektujemy się widokiem destrukcji. Na szczęście Grzybek to silny i wytrzymały chłop, przez co spokojnie może przyjąć wybuchy na klatę i kontynuować dalsze oczyszczanie terenu.

Sterowanie jest równie proste i przyjemne jak wcześniej wspomniane zasady: Toad, którego kierujemy, może podnosić prawie dowolną ilość elementów oraz odłożyć na miejsce zarówno pojedyncze, jak i wszystkie trzymane elementy lub też wskoczyć na ich szczyt, możemy też przesuwać w bok przy użyciu solidnego kopniaka. A te wszystkie umiejętności bardzo się nam przydadzą, bo i ile sam start jest stosunkowo prosty, w sam raz, by zapoznać się z tym niedzisiejszym sterowaniem, tak potem będziemy musieli nieźle rozplanować nasze poczynania. Fanów niezbyt skomplikowanych gier logicznych uspokajam – aż tak ciężko, jak we wcześniej wspomnianym Dr. Mario nie jest. Z czasem też, żeby nie było za nudno, dochodzą nowe rodzaje stworków, które można pokonać tylko na skosa, lub będzie trzeba ich wysadzić dwa razy w krótkim czasie, by się takowych pozbyć, a no i Wario też czasem zawita robiąc niemałe zamieszanie na planszy. Jeżeli spytalibyście mnie, ile poziomów mają przygody grzyba w drzewie, odpowiedziałbym, że nie jestem pewien, na pewno ponad 60 i końca nie widać.

Wario Wood (w którym tak, prawdę mówiąc, za dużo Wario nie zobaczycie) to jedna z najlepszych gier logicznych, jaką możecie spotkać w bibliotece NESa. Nie jest ani za ciężka, ani za łatwa, jest stosunkowo dynamiczna, posiada masę poziomów oraz prostą i czytelną oprawę graficzną. No czego by chcieć więcej? Zapewne myślicie: no medal jak nic, jednak Wam odpowiem, że bym tak pochopnie nie nastawiał, owszem ciężko się w grze dopatrzyć minusów, ale i też ciężko wypatrzeć elementów, które by zadecydowały o byciu hitem. Jednym słowem: porządne zielone jak świeżo wyprane spodnie Luigiego.

Retrometr

3 grosze Prezesowej

O ile poprzednią produkcję ograłam na wszystkie sposoby, tak walka logiczna z Warrio ma przede mną sporo… pasowałoby napisać „tajemnic”, ale bardziej chodzi o czas konieczny do możliwości przechytrzania antagonisty. Mega plusem gry jest to, że wzrost poziomu trudności nie ogranicza się jedynie do przyspieszenia tempa opadania naszych „klocków”, ale również ich gatunek oraz swoiste umiejętności, jakie posiadają. Mam wrażenie, że nie jest to jeden z popularniejszych tytułów na NES-a, a warto by było go poznać, bo ma niski próg wejścia i zachęca do rozwoju. Jak wyżej, zielone światełko.

 

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC