Recenzja + Video | Sweet Home (NES)

Jeśli zapytałbym się każdego z was o to, jaka gra jest pierwszym prawdziwym przedstawicielem gatunku survival horroru, część odpowiedziałaby zapewne, że chodzi o Resident Evil, który swej premiery doczekał się w 1996 roku… Naturalnie taka odpowiedź by mnie nie zdziwiła, gdyż to właśnie ta gra zapoczątkowała szał na survival horrory. Dzięki sukcesowi jaki odniosła doczekaliśmy się masy naśladowców na konsole Playstation, Saturn i Dreamcast. Tytuły takie jak: Blue Stinger, Parasite Eve, Dino Crissis, Galerians, a przede wszystkim Silent Hill powstały tylko dlatego, że to właśnie Rezydencja Zła podbiła serca i umysły graczy. W tej chwili część osób zapewne puka się w czoło powtarzając w myślach: Alone in the Dark ośle jeden, on był pierwszy! Faktycznie już na cztery lata przed premierą capcomowego klasyka pełnego zombiaków i niemających najmniejszego sensu zagadek (które nijak pasowały do świata gry) – straszył nas w podobny sposób Alone in the Dark. Podobieństwa obu gier są oczywiste – od kamery, poprzez zarządzanie ekwipunkiem, poruszanie się po lokacjach… ale tu was zaskoczę! Resident Evil wcale nie wzorował się na grze Infogrames, a na stworzonym przez Capcom i wydanym w 1989 roku (dobry rocznik) – Sweet Home. Dopiero podczas prac nad Rezydencją Zła, jej producent odkrył Samotnego w Ciemnościach, ale w tym momencie odchodzę od tematu…


SWEET HOME

CAPCOM (1989)

FAMICOM (NES / PEGAZUS)

GATUNEK: SURVIVAL HORROR / JRPG

Okładka gry jak widać jest wzorowana na filmie Kiyoshiego Kurosawy.

Poniższą recenzją oraz filmem chciałbym wam uświadomić, że to Sweet Home jest pierwszym prawdziwym survival horrorem, od którego wiele mechanik oraz schematów zapożyczył sławny Resident Evil, a o których mam zamiar niezwłocznie opowiedzieć. Napomknę jeszcze tylko o Zombi od Ubisoftu, który został wydany w 1986 na Amstrada CPC – bo wiem, że ktoś z pewnością zechce wyprowadzić mnie z błędu nazywania Słodkiego Domku pierwszym survival horrorem. Sęk tkwi w tym, że Zombi to głównie przygodówka… więc wiecie… Sweet Home to nie tylko pierwszy prawdziwy survival horror, ale też jedna z pierwszych gier na licencji filmowej. Chcąc mieć to jak najszybciej z głowy – słów kilka o filmie, na którym została oparta gra. Ekipa filmowa chce nagrać dokument o zmarłym malarzu, w tym celu odnajduje jego od dawna opuszczony dom i zostaje w nim na noc… Dom ten naturalnie okazuje się nawiedzony, co oznacza że mało kto będzie w stanie opuścić go żywym. Nie chcę zdradzać więcej, gdyż jest to jeden z najlepszych przedstawicieli podgatunku horrorów określanego mianem haunted house i tym samym gorąco polecam go obejrzeć. Nawet na youtube znajdziecie wersję z napisami w znośnej jakości (oryginalnie film ten – podobnie jak gra nigdy nie opuścił Japonii).

Rezydencja, w której rozegra się akcja naszego horroru!

Wróćmy do omawianej dzisiaj gry – przyjdzie nam w niej pokierować ekipą filmową, która chcąc nagrać dokument o zmarłym malarzu udaje się do jego domu, opuszczonego od dawien dawna… i chyba wiecie co dalej? Zostaniemy w nim uwięzieni i musimy się wydostać. W odróżnieniu od filmu – tutaj napotkamy więcej niż tylko jednego ducha, co jest naturalne – gdyż inaczej byłoby przecież nudno. Oryginalnym pomysłem jest fakt, że naszą ekipę musimy podzielić na dwie drużyny. Nic nie stoi na przeszkodzie by olać tą słabszą, a kierować tylko silniejszą, ale gra nas od tego zniechęca bardzo ograniczonym ekwipunkiem. Mianowicie każda postać poza unikatowym dla siebie sprzętem, którego nie może porzucić, ma miejsce tylko na dwa dodatkowe przedmioty. To zmusi nas do sprawnego zarządzania całym ekwipunkiem. Prawda, że to brzmi znajomo? Same przedmioty wymagane do rozwiązywania zagadek zajmą nam większość miejsca, nie pozostawiając wiele przestrzeni na apteczki, których i tak gra będzie nam bardzo skąpiła. Jak już wspomniałem każda postać posiada unikatową zdolność, czy sprzęt, którym potrafi się posługiwać. Asuka, która jest restauratorem sztuki – potrafi odnawiać obrazy, które sfilmowane przez Takaguchiego uraczą nas cennymi podpowiedziami, a ponadto pozbiera ona wszelkie szkło blokujące przejścia. Emi nie tylko okaże się jednym z naszych najsilniejszych fighterów, ale ponadto posiada wytrych, który będzie nieoceniony podczas przeprawy przez nawiedzoną rezydencję (master of unlocking). To sprawia, że każdy z bohaterów jest równie ważny… Problem w tym, że śmierć w Sweet Home jest permanentna. Straciliśmy Emi? Nie tylko wpłynie to na zakończenie gry (mamy do odblokowania pięć różnych zakończeń), ale dodatkowo tracimy cennego tragarza (jej miejsce w plecaku) i ktoś z pozostałych przy życiu będzie musiał przejąć jej wytrych, co zabierze mu następne cenne miejsce w ekwipunku…

Dwie drużyny naszych herosów widziane z lotu ptaka.

A potwory i duchy? Na szczęście najmniejszym zmartwieniem w tytułowym słodkim domku będzie właśnie walka z przeciwnikami. Gdy nawet naszą słabszą drużyną trafimy na kogoś wyjątkowo silnego, to nic nie stoi na przeszkodzie by poświęcić kolejkę na zawołanie drugiej ekipy, która dołączy do walki. Bardziej prawdopodobnymi powodami zgonów naszych postaci będą: zarwanie się pod kimś podłogi (mamy wówczas ograniczony czas na pomoc), spadający kandelabr, albo perfidne pułapki. Sama walka z kreaturami może odrzucić lub przyciągnąć ewentualnych chętnych do spróbowania Sweet Home. Bowiem pod względem mechaniki tytuł ten okazuje się jRPGiem. To znaczy, że wrogowie atakować będą znikąd, a wyprowadzać ciosy będziemy turowo. Po wygranej walce otrzymamy punkty doświadczenia, a zebranie odpowiedniej ich ilości zagwarantuje awans na wyższy poziom. Grindowanie nie będzie raczej konieczne, ale z drugiej strony może znacznie zabawę ułatwić – pamiętajmy o bardzo ograniczonych apteczkach.

Czerwony mutant z sierpem? Towarzyszu wyluzujcie…

Przejście Sweet Home nie powinno nam zająć więcej jak osiem godzin. Problem w tym, że moim zdaniem jedynie najzagorzalsi fani horrorów, jRPG oraz retro dotrwają do końca. O ile z początku rozgrywka wydaje się przyjemna i prosta, o tyle wraz z czynionymi postępami – wiele osób zaczną irytować liczne zagadki wymagające backtrackingu, lub przypominania sobie miejsc, w których pozostawiliśmy niezbędne przedmioty. Jeśli graliście w pierwsze odsłony Residentów wiecie czego należy się spodziewać, ale tutaj będzie jeszcze gorzej. Jedna z pierwszych zagadek to coś w stylu: włącz światło uruchamiając generator elektryczny. Najpierw trzeba go znaleźć, ale także paliwo do niego, które niestety schowane jest w pewnym pomieszczeniu pułapce. Stanie ono w płomieniach, gdy do niego wejdziemy, a co za tym idzie potrzebna nam będzie gaśnica, która z kolei ukryta jest za śmiercionośnym cieniem, do rozproszenia którego potrzebna będzie silna latarka, która… I tak w kółko! Sami widzicie, że Sweet Home wymaga cierpliwości oraz zapamiętywania wszystkiego, albo sporządzania własnej mapy z zaznaczonymi na niej przedmiotami i zamkniętymi drzwiami.

Ekwipunek oraz podręczne menu.

Poza tym nie zdziwi chyba nikogo fakt, że gra dzisiaj absolutnie nie straszy! Wyobrażam sobie, że gdybym miał ponownie te siedem lat, to robiłbym w gacie za każdym razem, gdy wyskakuje na nas pokryty resztkami skóry i mięśni szkielet, ale dzisiaj wywołuje to tylko uśmiech na mojej twarzy… Jasne, ta gra buduje przyjemny klimacik, a gatunek ten zawsze wymagał sporej dozy wyobraźni, lecz nieruchome NESowe duszki wymagają jej znacznie więcej. To znaczy graficznie jak na standardy NESa (a dokładniej Famicoma) jest przyzwoicie, na przykład natychmiast rozpoznamy nasze postaci po ich składających się z kilkunastu pikseli modelach. Wrogowie na ekranie walki także robią spore wrażenie, a odpowiednie efekty – jak uderzające w oddali pioruny – budują napięcie. Muzycznie niestety jest dość nierówno. Z jednej strony usłyszymy świetne, wysokiej jakości, budujące odpowiedni nastrój melodie… Z drugiej zdarzą się kilkusekundowe loopy oraz takie badziewne muzyczki jak ta przygrywająca w pomieszczeniach z obrazami… Sprawią one, że czym prędzej wyciszymy dźwięki, a w ekstremalnych przypadkach doprowadzą do krwawienia z uszu… auć!

Szkielet atakuje kiedy zapada mrok!

Podsumowując wszelkie za i przeciw oceniam Sweet Home na grę bardzo ważną historycznie i wciąż dobrą, ale tylko dla konkretnego odbiorcy. Spodoba się ona głównie największym fanom horrorów, którzy chcą poznać historię swego ulubionego gatunku oraz oczywiście maniakom jRPG. Słodki Domek nie jest trudny i przede wszystkim wymaga pewnej dozy cierpliwości. Co ciekawe gatunki jRPG oraz horroru jeszcze nieraz skrzyżują się – dając nam takie tytuły jak Parasite Eve, czy Koudelka. Nieoficjalnie przetłumaczoną wersję tej gry znajdziemy dosyć łatwo w internecie. Na koniec dodam, że tytuł ten dosyć często gości na chińskich składankach na famiclony (pegazusy i im podobne). Polecam ograć ten kamień milowy od Capcomu, a jeśli takie gry nie są dla was – to wciąż gorąco polecam film o tym samym tytule, który nigdy nie opuścił Japonii w oficjalnej dystrybucji. Filmowe nawiedzone domy mało kiedy są równie straszne jak ten…

Recenzja Video SWEET HOME (NES)

ZALETY:

– wartość historyczna,

– grafika,

– ciekawa mechanika niczym z jRPG,

– zagadki,

– czasem muzyka.

WADY

– te bardziej upierdliwe zagadki,

– muzyka, która także potrafi być bolesna!

– ciut za dużo backtrackingu.

Retrometr

Autor tekstu i filmu: Mocny Browarek


PS1. Screeny dostarczone przez autora. Okładka pochodzi z Mobygames.

PS2. Naszych czytelników zachęcam do wyrażania opinii zarówno o wpisie jak i o filmach autorstwa Mocnego Browarka zarówno na naszej witrynie, oraz na jego youtubowym kanale. Przyznam się, że jestem pod dużym wrażeniem filmów przygotowanych przez autora. (Borsuk)